niedziela, 10 maja 2015

Rozdział 22

"Losing myself"



Odkąd zobaczyłam nieprzytomną Shaylę w pokoju gościnnym wszystko działo się w zawrotnym tempie. Krzyki, chaos, sprawdzenie tętna, w końcu wezwanie pogotowia. Oddychała, ale podcięła sobie żyły. Wspomnienie tego widoku do teraz wywołuje dreszcze na moim ciele. Widziałam przerażenie w oczach Justina, które dręczyło wszystkich z nas. W jednej chwili cała dobra atmosfera zamieniła się w coś czego nie można było nawet odpowiednio nazwać. 
Nikt z nas nie przypuszczał, że Shayla dopuści się tak desperackiego czynu, którego poniekąd jestem przyczyną. Ona chciała, a może nadal chce mojej śmierci. Justin ostrzegał, że Shayla nie odpuszcza tak łatwo, ale co skłoniło ją do wykonania tak straszliwej rzeczy? W chwili gdy ją ujrzałam złe myśli zaczęły krążyć po mojej głowie, przez co nie czułam się bezpiecznie.
Teraz stoję w sypialni pełnej krwi byłej dziewczyny Justina, w której powietrze jest tak ciężkie, że można by było zawiesić siekierę. Mam na sobie czarny podkoszulek, który znalazłam w szafie Justina oraz dresy w takim samym kolorze. Zmywam krwawy napis z lustra, ale widzę go niewyraźnie przez łzy toczące się z moich oczu. Nie płaczę ze strachu, on już dawno odszedł. To uczucie ustąpiło miejsca poczuciu winy i temu wstrętnemu otępieniu. Powoli dochodzi do mnie fakt, że to ja miałam leżeć na miejscu Shayli. Miałam być martwa, a w efekcie ona ledwo uszła z życiem. 
To wszystko jest moją winą i doskonale o tym wiem, jednak ta myśl jest tak bolesna, że co jakiś czas zaciągam się szlochem.
- Panno Wihford, proszę to zostawić. Ktoś inny się tym zajmie. – Słyszę za sobą głos któregoś z ochroniarzy Justina, który został ze mną w domu. 
Nie odwracam się. Wkładam ubarwioną krwią szmatę do miski z wodą, płuczę ją, wyciskam i wracam do zmywania napisu.
- Panno Wihford – upomina mnie mężczyzna.
- Wszystko w porządku, chcę to uprzątnąć. Możesz wracać do swoich zajęć – mówię na tyle silnym głosem na jaki mnie stać. 
- Ale pan Bieber nie byłby zadowolony…
- Jego tu nie ma, więc mogę robić to co chcę. Proszę cię, wyjdź. Jeśli będę potrzebować pomocy, dam znać. – Odwracam się w końcu i uśmiecham blado do, jak się okazuje, Mikey’a.
Mężczyzna przygląda mi się przez kilka sekund, chyba walcząc z samym sobą, ale w końcu się poddaje i odchodzi w głąb domu. Nabieram powietrza i zamykam oczy, próbując uspokoić zbolałe serce. Nie czuję się ani trochę dobrze, ale wiem, że nie mogę dokładać Justinowi więcej kłopotów. Muszę sobie dać z tym wszystkim radę, nie mogę rzucić się w ciemność, która pewnie nawiedzi mnie i tej nocy. 
Czuję, że to będzie dla nas wszystkich trudny okres, chociaż właściwie nie wiem dlaczego. Okej, Shayla targnęła się na swoje życie i to z mojego powodu, ale powinniśmy to jakoś rozwiązać i o tym zapomnieć na ile będzie się dało. Wiem jednak, że to wcale nie będzie takie łatwe. 
Kiedy kończę z lustrem, zmieniam pościel i myję dywan, na którym pozostały resztki krwi. Podłogę starłam już na początku, zanim zaczęłam czyścić lustro. Chyba wypłakałam już wszystkie łzy, bo mimo iż czuję potrzebę wylania kolejnych nic się nie dzieje. Moje policzki są jeszcze mokre, ale przestałam płakać. Przynajmniej na jakiś czas. 
Upewniam się ostatni raz, że pokój jest w miarę czysty, a następnie idę do sypialni Justina. Tam wyciągam z szafy parę dresów, jego koszulkę oraz ciemną bluzę. Zamierzam zawieźć mu te rzeczy do szpitala, ponieważ w dalszym ciągu ma na sobie garnitur i pomimo, iż wygląda w nim wyśmienicie, musi mu być niewygodnie w tej sytuacji. Zakładam na siebie rozpinaną bluzę z kapturem, wkładam buty, pakuję ubrania dla Justina do torby i schodzę na dół. 
- Mikey? - wołam, kiedy pojawiam się w holu. Nigdzie go nie widzę, a nie wiem gdzie jest ich gabinet, więc stoję w miejscu. W między czasie pakuję jeszcze do torby wygodniejsze buty dla Justina.
Nie mija pół minuty, a przy moi boku pojawia się ochroniarz.
- Tak, panno Wihford?
- Faith - poprawiam go. - Do którego szpitala zabrano Shaylę?
- St. Vincent - odpowiada natychmiast Mikey. 
- Pojedziesz tam ze mną, dobrze? Chcę zawieźć rzeczy Justinowi.
- Ale jest już późno... - wzdycha, trochę zmieszany. - Pan Bieber wyraźnie powiedział, że ma pani zostać w domu.
- Jeśli ty ze mną nie pojedziesz, sama to zrobię. Co wybierasz? - Unoszę brew i posyłam mu stanowcze spojrzenie.
Mikey waha się przez chwilkę, ale w końcu daje za wygraną i wycofuje się do garażu. Gdy wyjeżdża z niego czarnym SUV-em, wsiadam do samochodu i zaszywam się z tyłu. Wkładam słuchawki do uszu, wybieram jakąś spokojną piosenkę, po czym zamykam oczy i staram się uporządkować wszystkie dręczące mnie myśli, ale w chwili obecnej to praktycznie niewykonalne.
Wbijam wzrok w widok za oknem, który przedstawia pogrążone w ciemności Los Angeles. To miasto o każdej porze dnia i nocy jest tak samo piękne i magiczne, jednak dzisiaj nie potrafię się z tego cieszyć. Myślę jedynie o Justinie, Shayli oraz o tym, co będzie działo się jutro, gdy cały świat się o tym dowie. Bo się dowie, prawda?
Z zamyślenia wyrywa mnie miękki głos Mikeya.
- Jesteśmy na miejscu, panno Wihford - oznajmia. 
Nawet nie wiem kiedy droga mi przeleciała.
- Wystarczy Faith - odpowiadam spokojnie, następnie łapię torbę i wysiadam z samochodu. Dzięki Bogu przed szpitalem jeszcze nie pojawili się paparazzi.
Mikey dowiedział się od Hugo, na którym piętrze leży Shayla, więc oszczędziliśmy sobie wizyty w recepcji. Szczerze mówiąc nie sądzę, byśmy czegokolwiek się tam dowiedzieli, bo wydaje mi się, że Justin zdążył zadbać o prywatność całej tej sytuacji.
Wjeżdżamy windą na piąte piętro, a gdy tylko drzwi się rozsuwają wybiegam z kabiny i ruszam w poszukiwaniu oddziału, gdzie ma leżeć Shayla. W końcu po przejściu kilkunastu metrów natrafiam na kręcącego się Hugo.
- Panno Wihford - wita mnie skonsternowanym spojrzeniem. - Powinna pani zostać w domu.
- Wiem lepiej co powinnam, a czego nie - kontruję. - Czy Justin tam jest? 
- Tak - odpowiada po chwili milczenia. Gdy za mną pojawia się Mikey, jego przełożony gromi go spojrzeniem. - Rozmawiał przed chwilą z lekarzem.
- W porządku, dziękuję. - Kiwam głową i robię krok w stronę korytarza, gdzie powinnam znaleźć Justina, jednak Hugo nie przesuwa się przez kilka sekund. - Mogę przejść? - pytam lekko rozjuszona.
Ochroniarz bierze głęboki wdech i z ogromną niechęcią na twarzy robi mi przejście.
- Dziękuję - mówię uprzejmie i posyłam mu znaczące spojrzenie.
Jestem pewna, że to Justin zarządził to niewpuszczanie tu nikogo. Ale przecież ja mam prawo tu być, chcę go wspierać i dodać otuchy, mimo, że według jego ex to ja powinnam być na jej miejscu. Tak czy inaczej, odgarniam włosy z twarzy i gdy robię jakieś dziesięć kroków widzę siedzącego na krześle Justina, pochylonego w przód, opierającego łokcie na kolanach i opuszczającego głowę. Ściągnął marynarkę, podwinął rękawy koszuli i rozpiął dwa guziki pod szyją. Ten widok ściska mi serce.
Gdy podchodzę bliżej, Justin unosi głowę i patrzy na mnie zmęczonym spojrzeniem.
- Co ty tu robisz? - pyta, mrugając kilka razy.
- Przywiozłam ci rzeczy do przebrania. - Podnoszę lekko w górę torbę z ubraniami, by potwierdzić swoje słowa.
- Dlaczego nie zostałaś w domu? Jest późno - stwierdza rzeczowo, patrząc na torbę. Nie wiem czy jest zły, czy nie. Trudno mi teraz cokolwiek stwierdzić.
- Nie chcę być sama po tym wszystkim - odpowiadam całkiem szczerze. 
Justin milczy jakiś czas, aż w końcu podnosi się z krzesła, podchodzi bliżej i przytula mnie mocno, wciągając powietrze przez nos.
- To jakiś koszmar - mamrocze żałośnie, trzymając mnie w ramionach. Jest mu ciężko, nie mniej niż mi.
- Wiem, ale to minie - odpowiadam, po czym odsuwam się lekko i patrzę w jego smutne oczy. - Idź się przebierz, będzie ci wygodniej. Koszula jest pobrudzona krwią.
- Marynarka też - dodaje i odbiera ode mnie torbę. - Dziękuję.
- Nie ma sprawy. - Uśmiecham się lekko i głaszczę jego policzek. - Jak wrócisz to porozmawiamy.
Justin kiwa głową, a później oddala się w kierunku łazienki. Patrzę na niego przez chwilę, a później odwracam się i mój wzrok pada na leżącą w pokoju przede mną, pogrążoną w śnie Shaylę. Widzę ją przez dużą szybę, która nas dzieli. Ma na nadgarstkach opatrunki, a do jej ciała poprzypinanych jest kilka urządzeń kontrolujących jej stan. Gdy tak się jej przyglądam zaczyna być mi jej żal. Shayla zawszt wyglądała na silną, zmobilizowaną kobietę, a tym czasem wystarczy jedno niepowodzenie w jej życiu i targa się na swoje życie. Przykro mi, bo to świadczy o tym jak słaba jest jej psychika, ale z drugiej strony mogłabym stwierdzić, że miała z nią jakieś problemy, ponieważ nie wydaje mi się, by każda dziewczyna na tym świecie próbowała się zabić z powodu rozstania.
Tak czy inaczej mam wrażenie, jakby ta sprawa była jeszcze poważniejsza niż jest teraz. Liczę, że w najbliższym czasie ktokolwiek rzuci mi na to wszystko więcej światła, bo przecież mam do tego prawo. 
Rzucam okiem po raz ostatni na Shaylę, a potem odwracam się i siadam na białym, szpitalnym krzesełku, które nie należy do najwygodniejszych. Na korytarzu panuje cisza, przerywana jedynie odgłosami tych maszyn, do których podpięta jest Shayla. Wnętrze jest surowe i bardzo sterylne, ale czemu się dziwić, przecież to szpital. 
Po kilku minutach siedzenia w ciszy i samotności, obok mnie pojawia się ubrany w świeże rzeczy Justin. Kładzie torbę pod ścianą, a następnie zajmuje miejsce obok mnie.
- Wszystko gra? - pyta łagodnie.
- To ja powinnam raczej zadać to pytanie - odpowiadam równie niezobowiązującym tonem.
- To nie mnie życzono śmierci. Ja tylko zastałem moją byłą w kałuży krwi. Ty dostałaś bonus - tłumaczy, po czym obraca się bardziej w moją stronę.
Zagryzam mocno dolną wargę, gdy słucham słów Justina. Ma zupełną rację, ale to chyba nie czas ani pora na histeryzowanie. 
- Jakoś sobie z tym radzę. Narazie muszę to od siebie odsunąć, nie chcę dokładać ci więcej problemów - mówię szczerze, zakładając włosy za uszy.
- Faith, przestań. - Potrząsa głową. - Masz prawo do przejmowania się tym. Sam nie wiem jak zachowałbym się w takiej sytuacji. To znaczy, nie raz życzono mi śmierci i tak dalej, ale szczerze mówiąc mało mnie to obchodziło, bo mówili to ludzie, którzy kompletnie mnie nie znają. Twoja sytuacja jest trochę inna. 
-  Zgadza się, ale muszę sobie z tym jakoś poradzić. Jestem przekonana, że problem jest o wiele głębszy niż nam się wydaje.
Justin milknie i kiwa jedynie głową, nie odpowiadając na moje słowa. Czyżby wiedział więcej niż ja? Chcę go o to zapytać, ale wtedy on mnie uprzedza.
- Zadzwoniłem do jej siostry. Będzie tu jutro.
- Och - wyrzucam z siebie. W gruncie rzeczy nie wiem dlaczego mi o tym mówi. 
- Ona mieszka gdzie indziej? - pytam z nutką zaciekawienia.
- Tak, w Nowym Jorku. Powinna być tu popołudniu - wyjaśnia, po czym wzdycha ciężko. - To jakiś rollercoster.
- Co mówił lekarz? - Jestem ciekawa jak na to wszystko patrzy ktoś kto się na tym zna.
- Właściwie niewiele - wzdycha. - Ta doba jest decydująca, ale lekarz uważa, że wyjdzie z tego. Powiedział, że będzie skierowana na przymusową obserwację psychiatryczną. 
- Może to i lepiej - odpowiadam i kładę dłoń na jego ramieniu. - Przynajmniej będzie pod stałą obserwacją specjalistów.
- Chcę przenieść ją do prywatnej kliniki, gdy tylko wydobrzeje - mówi Justin.
Mrugam kilka razy, gdy słyszę jego słowa. Nie ukrywam, zaskoczyły mnie. Shayla stara się nam obojgu uprzykrzyć życie, a on robi dla niej tyle dobrego. Ciekawe czy kiedykolwiek będzie mu za to wdzięczna. Czuję absurdalne ukłucie zazdrości, ale blokuję je na podstawowym poziomie. Nie powinnam być zazdrosna o to, że chce jej pomóc. Sama prawdopodobnie zachowałabym się podobnie.
- Rozumiem. - Uśmiecham się lekko, po czym kładę rękę z powrotem na swoim udzie. 
Na tym kończy się nasza rozmowa. Oboje pogrążamy się we własnych myślach, które co jakiś czas przerywamy wymianą spojrzeń. Widzę w oczach Justina ogromne zmęczenie i zdezorientowanie. Wydaje się być teraz taki inny... Odległy, zagubiony. Jest mi przykro, że czuje się w ten sposób i nie bardzo wiem jak powinnam mu pomóc. Mnie samej nie jest łatwo, ale wydaje mi się, że pomimo tego co mówił, dla niego to znacznie większy cios. W końcu kiedyś coś łączyło go z Shaylą. 
W pewnej chwili do mojej głowy wpada myśl, że Justin może obwiniać mnie o to co się stało. Ale z drugiej strony to on zerwał z Shay, nie na odwrót. Mimo wszystko ta myśl poważnie na mnie wpływa i czuję napływające do oczu łzy. Zaczynam rozumieć, że nie powinniśmy oboje tak bardzo ignorować Shayli. Przecież wiedzieliśmy, że czasami jest niepoczytalna. 
Nie wiem ile czasu siedzimy w takiej ciszy, ale w końcu zaczyna mnie to męczyć.
- Justin, nie sądzisz, że powinniśmy wracać do domu? Jesteś zmęczony, a tutaj naprawdę na nic się nie zdamy. Wrócisz tu, kiedy wypoczniesz - proponuję i podnoszę się z krzesła, by rozprostować kości.
- Nie, muszę poczekać na przyjazd jej siostry. Poza tym zaraz powinien pojawić się Scooter - odpowiada beznamiętnie. Co się z nim dzieje, do cholery?
- Justin... - wzdycham błagalnie. Powinien się przespać.
- Już powiedziałem, nigdzie nie idę. Jeśli ona się obudzi, chcę być pierwszym, który z nią porozmawia.
Patrzę na niego w milczeniu, po czym biorę głęboki oddech i kręcę głową.
- Dobrze, niech ci będzie - kapituluję. - Przynajmniej przyniosę ci kawę. 
Po tych słowach odwracam się i ruszam korytarzem w poszukiwaniu kafejki. Nie zajmuje mi to wiele czasu, ponieważ natrafiam na tablicę z rozpiską oddziałów i pięter na jakich się znajdują. W kafejce nie ma zbyt wielu ludzi, prawdopodobnie z uwagi na późną porę. Podchodzę do automatu, wrzucam znalezione w kieszeniu drobne i czekam, aż kawa będzie gotowa. Gdy tak się dzieje biorę kubek w dłoń, a później wrzucam kolejne drobne na kawę dla mnie. Po kilku minutach opuszczam kafejkę i wracam korytarzem do Justina, który zapewne jest już w towarzystwie Scootera. Wyjeżdżam windą na właściwe piętro i ruszam w kierunku oddziału, gdzie leży Shayla. Gdy mijam Hugo oraz drzwi, których pilnuje zatrzymuję się w półkroku, ponieważ słyszę swoje imię wypowiadane przez Justina.
- Martwię się o Faith. Mówi, że wszystko jest okej, ale wydaje mi się, że jest inaczej - wzdycha ciężko.
- Myślę, że przyda jej się ochrona. Shayla co prawda leży w szpitalu, ale po tym co wyprawiała, nie możemy zagwarantować wam pełnego bezpieczeństwa.- Rozpoznaję głos Scootera i wyczuwam w nim nieco zdenerwowania.
Co do cholery? Co oni przede mną ukrywają?
- Też tak myślę. Dasz radę coś zorganizować? - pyta Justin.
- Jak zawsze - prycha jego menadżer. - Jej samochód odwieźliśmy do naprawy. Chwała Bogu, że nigdzie nim nie pojechała...
- Aż tak? - Słyszę w głosie Justina strach i zmartwienie, a mnie w zaczyna kręcić się w głowie. - A co z listami? Przychodziły jeszcze jakieś?
- Nie, przestały. Ale tamten koleś, który śledził Faith nadal jest na wolności, a to niekoniecznie mi się podoba.
Tego już za wiele. Nie zniosę dłużej tego, że oni wiedzą więcej ode mnie. Mam do cholery prawo wiedzieć co się dzieje, jeśli to jest związane ze mną. Biorę głęboki oddech i nim Scooter ma okazje odpowiedzieć, wkraczam na korytarz pewnym siebie krokiem.
- Jakie listy? Jaki cholerny samochód? Jaki facet?! - warczę wściekle, kładąc kubki z kawą na stoliku. - Czy ktoś ma zamiar wyjaśnić mi o co tu chodzi? - patrzę  na tych dwoje tak morderczym spojrzeniem, że spokojnie mogliby już leżeć nieżywi na ziemi.
- Faith, uspokój się - prosi Justin, ale ja mam to gdzieś. 
- Nie będę spokojna dopóki nie dowiem się co przede mną ukrywacie! - syczę przez zęby i odsuwam się, gdy chłopak próbuje mnie złapać za ramię. 
- Justin ma racje - wtrąca Scooter. - Powinnaś się uspokoić, to w niczym nie pomaga. Usiądź. 
Patrzę na nich ze wściekłością wymalowaną na twarzy, ale kiedy zdrowy rozsądek przebija się przez warstwy gniewu, rozumiem, że Scooter ma rację. Moja złość niczego nie polepsza. Siadam więc na krześle i cierpliwie czekam na wyjaśnienia. W milczeniu.
- Pamiętasz dzień, w którym Shayla przyjechała pijana pod mój dom? - zaczyna Justin, a ja kiwam głową w odpowiedzi. Nie sposób zapomnieć tego dnia.
- Kilka dni później zaczęła świrować jeszcze bardziej. Na początku wydzwaniała do mnie, wysyłała mejle, wiadomości z groźbami, że zrobi sobie krzywdę, jeśli ciebie nie rzucę - kontynuuje.
Żołądek przewraca mi się w momencie, gdy słyszę słowa Justina o groźbach i rzuceniu mnie. Mimo zdenerwowania czekam na dalsze informacje.
- Olałem to. Sądziłem, że prędzej czy później jej przejdzie. Na pewno nie miałem w planach zostawienia ciebie, przez jej chore widzi mi się. Kiedy przestałem reagować uspokoiła się na chwilę, ale później przerzuciła się na ciebie. Długo o tym nie wiedzieliśmy, dopóki któregoś dnia nie zadzownił do mnie Ian. 
Ian? A co on w tym wszystkim tu robi? Przecież on nie cierpi Justina, zresztą z wzajemnością.
- Zaczął mnie wyzywać od najgorszych i obwiniać o to, że marnuję ci życie. Był pijany i przysięgam, że nie wiem skąd miał mój numer, ale w tamtej chwili byłem skłonny go zabić. Dopóki nie wspomiał o jakichś listach z pogróżkami, które znajdował na wycieraczce lub w skrzynce na listy. Wtedy przestałem myśleć o tym jak bardzo go nie lubię, a skupiłem się na tym, by odzyskać te listy i sprawdzić o co chodzi. Od tamtej pory stale kontrolowaliśmy aktywność Shayli, która raz się nasilała, a raz nie. Ale nie myśl sobie, ja i Ian nie staliśmy się przyjaciółmi. On stale ma do mnie problem i obwinia mnie o to, że grozi ci niebezpieczeństwo, a mnie denerwuje jego ogólne zachowanie. 
- Nic nowego - dukam zszokowana.
- Dobrze się czujesz? - pyta Scooter, który pewnie zauważył, że zaczęłam się trząść. 
- Tak - odpowiadam najspokojniej jak potrafię i wbijam w Justina spojrzenie mówiące, by kontynuował.
- Faith, byłaś śledzona - oznajmia nagle. 
Czuję silne ukłucie w brzuchu, przez które lekko się krzywię. Przenoszę wzrok z Justina na szpitalną podłogę, próbując pojąć to wszystko czego się dowiedziałam. Wysilam umysł i wtedy przypominam sobie czarnego vana, którego często widziałam. Widziałam go też, kiedy poszłam na spacer z mamą i Gracie. Boże... Im mogło się coś stać. Blednę na tę myśl i robi mi się słabiej niż przedtem. Biorę głęboki oddech i kiedy nadal nic nie mówię, Justin postanawia kontynuować.
- Pamiętasz, że zastanawiałaś się skąd paparazzi wiedzą, gdzie jesteś? To Shayla. Przez to, że cię kontrolowała, oczywiście nie osobiście, ale za sprawą kogoś innego, wiedziała doskonale gdzie planujesz być w danym momencie. 
- Więc moja rodzina... Ona też była na celowniku? - pytam drżącym głosem.
- Sądzimy raczej, że Shayla poprzez próbę skrzywdzenia twoich bliskich, chciała zniszczyć twoją psychikę - mówi Scooter, patrząc na mnie łagodnie.
- Dobry Jezu - mruczę i czuję jak w moim gardle tworzy się gula. Nie mogę w to wszystko uwierzyć.
- Na szczęście nie udało jej się zrobić nic złego. Trzymaliśmy rękę na pulsie, ale i tak nie mogliśmy być do końca pewni, kiedy znowu uderzy. Kiedy Camile przyleciała do LA na chwile wszystko ucichło. Niestety nadal cię śledziła, o czym świadczą zdjęcia...
- Jakie zdjęcia? - przerywam mu nagle. 
- W jej mieszkaniu znaleziono masę twoich, moich, naszych zdjęć - wzdycha ciężko Justin. - Oprócz tego masę zapisków, w których planowała swoje działania. Ona działała w zemście. 
Patrzę na Justina wielkimi oczyma i mam wrażenie, że zaraz się przewrócę, pomimo tego, że siedzę na krześle. Jak to możliwe, że kompletnie niczego nie zauważyłam?
- Skąd wiesz? - pytam.
- Mamy swoje źródła - wyjaśnia Scooter.
- Zawiadomiliście policję? - Patrzę to na Justina, to na jego menadżera w kompletnym zdezorientowaniu.
- Nie, to wywołałoby więcej szumu. Nie chcę też narażać Shayli na to wszystko, jej psychika jest wystarczająco spaczona. - Widzę w oczach Justina, że pomimo wszystko wciąż w jakimś stopniu zależy mu na Shayli. To rani moje serce.
- Dlaczego uspokoiła się, gdy Camile przyjechała? - Z zaskoczeniem stwierdzam, że imię tej kobiety z takim spokojem przeszło przez moje gardło.
- Nie wiem, one zawsze się lubiły. Może to wszystko przez to, że ja i ty byliśmy rzadziej widziani, natomiast ja i Camile wychodziliśmy częściej, a to mogło spowodować, że Shayla pomyślała, że ty zniknęłaś.
Nie chcę wracać do tamtego dnia, to był okropny moment w moim życiu. Dawno nie cierpiałam tak jak wtedy. Zagryzam wargę i pochylam głowę w dół, starając się opanować łzy cisnące się do oczu. 
- Więc dlaczego Shayla dzisiaj postanowiła to zrobić? - pytam po chwili, gdy odzyskuję panowanie nad sobą.
- Zobaczyła nas - odpowiada krótko Justin, patrząc na mnie smutnym, zmęczonym spojrzeniem.
Nagle zaczyna we mnie gromadzić się złość. Ta dziewczyna jest nienormalna, próbowała zniszczyć mi życie, a  Justin mimo tego jej pomaga? To chore i niezrozumiałe. Chowam twarz w dłoniach i czuję, jak zaczynam drżeć jeszcze bardziej. Jestem przerażona tym wszystkim co się dzieje i nie wiem jak sobie z tym odpowiednio poradzić. 
- Wszystko w porządku? - Słyszę nagle głos Justina, a później czuję dotyk na ramieniu.
Kręcę głową i z całych sił próbuję się uspokoić, ale ciężko mi to idzie.
- Skarbie? - Tym razem jego głos jest bliżej, a ramiona zaczynają mnie obejmować.
Nie, muszę wyjść. Muszę się zostać sama z własnymi myślami. Więc pomimo tego, że potrzebuję ramion Justina bardziej niż tlenu, potrząsam głową i wstaję z krzesła.
- Wracam do domu - oznajmiam, po czym spotykam się z zdezorientowanym wzrokiem Justina. - Chcę się chwilę zdrzemnąć, zanim pójdę do pracy - mówię i w zasadzie nie kłamię. To też jeden z powodów, dla których chcę wyjść. 
- Co? Ty masz zamiar iść dzisiaj do pracy? - pyta zaskoczony Justin. 
- A dlaczego nie? Muszę zarabiać na życie - odpowiadam i biorę z krzesła swoją torebkę. 
- Ale nie spałaś całą noc... Faith, zostań dziś w domu. Proszę cię. - Chłopak podchodzi do mnie i łapie moje ramiona, patrząc na mnie z troską. - Jesteś zmęczona. 
- Ty też nie chciałeś mnie słuchać, kiedy prosiłam, żebyśmy wracali. Muszę sobie to wszystko poukładać, pozwól mi to zrobić - mówię cicho, patrząc w jego oczy.
Justin milczy przez kilka chwil, aż w końcu kiwa głową i pociąga mnie do czułego, szybkiego pocałunku. 
- Tylko proszę, uważaj na siebie okej? 
- Okej. - Uśmiecham się blado i odsuwam się od niego.
- Odezwę się, jak stąd wyjdę - rzuca, gdy ja zbieram się do wyjścia.
- Dobrze. Cześć. - Po tych słowach obracam się i idę do drzwi, przy których kręci się Hugo i Mikey.
- Mikey, odwieziesz mnie do domu? - pytam spokojnie, patrząc na mężczyznę.
- Oczywiście, panno... to znaczy Faith. - Uśmiecha się, gdy zauważa swoją pomyłkę.
- Dziękuję. Do zobaczenia Hugo - żegnam się z ochroniarzem i zmierzam do windy, która dzięki Bogu przyjeżdża po kilku sekundach.
- Faith, przed szpitalem jest wielu paparazzi. Chcesz opuścić budynek tylnym wejściem? - Proponuje Mikey służbowym tonem.
- Nie, wyjdziemy normalnie. Samochód już czeka? 
- Tak, oczywiście. 
- Super - odpowiadam z nutką radości w głosie i wychodzę z widny, gdy ta zjeżdża na sam dół. W recepcji spotykam kilkoro pacjentów, którzy patrzą na mnie z zaciekawieniem. Uśmiecham się do nich i idę w kierunku głównych drzwi. Obok mnie pojawiają się dwie kobiety, które wyglądają na przyjazne, więc nie proszę Mikeya by się nimi zajął. Podnoszę wzrok i widzę zgromadzony tłum przed wejściem, który tylko czeka, by zrobić mi zdjęcie. Wyciągam z torby okulary i zakładam je na nos, po czym sięgam po telefon i słuchawki. Nie chcę słyszeć tych ludzi, to ostatnie czego teraz mi trzeba. Jednak zanim podpinam słuchawki, moja komórka zaczyna wibrować. Okazuje się, że to Justin do mnie dzwoni.
- Miałeś się odezwać jak wyjdziesz ze szpitala - mówię spokojnie, zbliżając się do drzwi.
- Wiem, ale zapomniałem ci o czymś powiedzieć - odpowiada równie opanowanie. 
- Poczekaj, jeśli to kolejna informacja związana z Shaylą, to pozwól mi najpierw przejść przez tłum paparazzi.
- Okej. Gdzie jesteś? - pyta.
- Właśnie wyszłam. - W tym momencie flesze zaczynają błyskać dosłownie wszędzie, a hałas podnosi się o kilka decybeli. Podnoszę jedną rękę, w której trzymam słuchawki i próbuję się nią o tyle o ile zasłonić.
- Rany boskie, jak oni krzyczą - wzdycha Justin.
- Nie mów! - odpowiadam z przekąsem i podążam za Mikeyem, który toruje mi drogę do samochodu. Dzięki Bogu przedostajemy się tam szybko i po kilku minutach siedzę na tylnym siedzeniu.
- Okej, więc o co chodzi? - pytam, po czym zdejmuję okulary z nosa. Oczwyście paparazzi nadal krzyczą i robią zdjęcia, ale jest to mniej uciążliwe.
- Kocham cię - mówi krótko, ale to wystarczy by na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Ja ciebie też - odpowiadam po chwili rozkoszowania się tymi dwoma słowami. 
- Weź rano któryś z moich samochodów - oznajmia, co wprawia mnie w zaskoczenie.
- Co? Dlaczego? 
- Twój narazie nie nadaje się do użytku - wyjaśnia, a ja nie muszę już pytać dlaczego. Wiem, że to sprawka Shayli.
- Dobrze, dziękuję - odpowiadam uprzejmie, wzdychając cicho.
- Widzimy się w domu - dorzuca, a później się rozłącza. 
Wpatruję się przez chwilę w komórkę uśmiechając się delikatnie. Może jeszcze wszystko będzie dobrze, wszystko się ułoży.

Kiedy przybywam do domu Justina ogarnia mnie dziwny smutek. Posiadłość jest ogromna, a ja jestem w niej zupełnie sama. Nie wiem gdzie jest Za ani Ryan, ale nawet gdyby tu byli, niewiele w moim smutku by się zmieniło. Nie mam ochoty na jedzenie, a ponieważ dochodzi piąta nad ranem postanawiam iść się położyć chociaż na dwie godziny. Gdy mijam Krwawy Pokój, moje ciało przechodzą nieprzyjemne dreszcze, a do głowy wracają wszystkie złe wiadomości z tego wieczoru. Serce zaczyna mi coraz szybciej bić, gdy przypominam sobie, że Shayla chciała skrzywdzić nie tylko mnie, ale i moich najbliższych. Wchodzę do sypialni Justina, gdzie natychmiast przebieram się w piżamę i wchodzę do jego łóżka. Gapię się w sufit i już teraz czuję, że coś zaczyna się ze mną dziać. Wszystkie złe myśli zaczynają na mnie wpływać, ciemność, która na jakiś czas odeszła ode mnie, znó wróciła, tym razem z podwojoną siłą. Zniszczyłam komuś życie, powinnam być martwa, to wszystko moja wina. Jestem nikim, zupełnym zerem. I mimo, iż czuję zapach Justina wokół siebie, to nie ma go obok. To nic, to dobrze. Coś wbija mi się w pierś i już nie pamiętam, co się dzieje.

Budzik dzwoni o wpół do ósmej. Moja świadomość wróciła jakieś pół godziny temu, więc orientuję się, że czas wstawać. Wszystko mnie boli i jestem zupełnie niewyspana. Tej nocy atak dał mi się we znaki cholernie mocno. Mam nadzieje, że nikt tego nie słyszał. Wychodzę z łóżka, idę do łazienki i biorę tam prysznic, który ma rozluźnić moje spięte mięśnie. Po piętnastu minutach odczuwam delikatny relaks, więc myję do końca ciało oraz włosy, aż w końcu wychodzę z kabiny. Wyciągam świeży ręcznik z szafki i otulam się nim, przysiadając na wiklinowym fotelu, który stoi w łazience. Nadal jestem w lekkim amoku, ale z każdą chwilą jest coraz lepiej. Po upływie kilku minut wstaję i zmuszam się do kolejnych czynności, do których należą nabalsamowanie ciała, rozczesanie włosów oraz ich wysuszenie. Przez to, że moje ruchy są nieco bardziej mechaniczne, zrobienie tego wszystkiego zajmuje mi dłuższą chwilę. Po ósmej wychodzę z łazienki i zmierzam do torby, w której są moje ubrania. Nie ma ich zbyt wiele, więc nie poświęcam na szukanie za dużo czasu. Ostatecznie ubieram granatowy, luźny kombinezon bez rękawów, do tego dobieram ciemne szpilki i szary płaszczyk z melanżu. Spinam delikatnie włosy, nakładam makijaż i wychodzę z pokoju, wcześniej zabierając torebkę. Na dole w kuchni spotykam Cartera oraz Mikeya siedzącego przy laptopie.
- Dzień dobry, Faith - wita się Carter.
- Cześć, chłopcy. - Uśmiecham się delikatnie.
- Na co masz ochotę? - pyta kucharz, gdy kładę torebkę na blacie.
- Wystarczy herbata. Nie jestem głodna.
- Śniadanie to najważniejszy posiłek, musisz coś zjeść - ruga mnie Carter.
- Daj spokój, zjem coś w pracy - rzucam z lekkim rozdrażnieniem i siadam na krześle.
Carter przygląda mi się przez chwilę, aż w końcu się poddaje i nastawia wodę. Mikey również milczy, pogrążony w swojej pracy. 
- Jakieś wieści ze szpitala? - pytam nieśmiało, nie będąc pewna, czy może mi odpowiedzieć.
- Niestety nic nowego - odpowiada Mikey uprzejmie i rzuca mi łagodne spojrzenie. 
- Och - wzdycham i odbieram kubek z herbatą od Cartera. - Gdzie są kluczyki od SUV-a Justina? 
Nie chce brać żadnego z jego szybkich samochodów. Nie czułabym się bezpiecznie, a jego SUV jest bardzo podobny do mojego auta, który aktualnie cholera wie gdzie jest. 
- Zaraz przyniosę. Pojedzie z tobą twój nowy ochroniarz - oznajmia.
- Mój kto? - Nie wierze własnym uszom. Myślałam, że Scooter tego nie zrobi.
- Pan Bieber to zarządził. Ja wykonuję tylko swoje zadania - tłumaczy się Mikey.
- Okej, to nie twoja wina. - Klepię go w ramię i uśmiecham się. - Przyniesiesz mi je?
- Oczywiście. - Mikey wstaje i znika w korytarzu, ale po chwili wraca z kluczykami w dłoni.
- Dziękuję. - Odbieram je od ochroniarza i schodzę ze stołka. - Gdzie będzie ten człowiek?
- Czeka w swoim samochodzie przed domem. Będzie za tobą jeździł. 
- Super, z deszczu pod rynnę - mówię z przekąsem, uświadamiając sobie, że teraz też ktoś będzie mnie w pewnym sensie śledził. No, przynajmniej tym razem będzie miał dobre intencje. 

Do pracy przychodzę jak zwykle punktualnie. Czuję się koszmarnie, ale wiem, że nie mogę wziąć urlopu. Za krótko tu pracuję i chcę dać z siebie jak najwięcej. Po drodze zadzwoniłam do mamy i powiedziałam, że wpadnę do domu, kiedy skończę pracować. Słyszałam w jej głosie tak wiele zmartwienia i troski... Oczywiście media już o wszystkim wiedzą i nagłaśniają sprawę jak mogą, co przybija mnie jeszcze bardziej. 
- Cześć Jess - witam się z koleżanką, gdy mijam recepcję.
- Hej. - Uśmiecha się delikatnie. - Jak się czujesz? Słyszałam już o wszystkim... Boże, jak to możliwe? 
- Nie chcę o tym gadać, zaraz się spóźnię. Dziękuje za troskę - kończę rozmowę i odbieram od niej swoją kartę, a następnie idę do bramek.
Nie mam dziś ochoty na zwierzenia ani żadne plotkowanie. Chcę przeżyć ten dzień w pracy, pojechać do domu i skontaktować się z Justinem. 
W windzie zauważam swoje beznadziejne odbicie. Jestem blada, moje oczy są podkrążone i wydaje mi się, że nieco wychudłam. Zresztą, wcale nie czuję się lepiej niż wyglądam. To wszystko mnie cholernie przytłacza. No i w dodatku jestem niewyspana.
Gdy winda wyjeżdża na moje piętro od razu kieruję się do swojego biurka. Nie ma na nim jeszcze nowych papierów, co trochę mnie dziwi, ale nie ubolewam nad tym. Dokończę to, czego nie zdążyłam zrobić ostatnio. W mojej części biura nie ma jeszcze zbyt wielu ludzi, więc póki co panuje tu względny spokój. Widzę przez ogromną szybę Chrisa siedzącego w swoim gabinecie i pogrążonego w rozmowie telefonicznej. Jestem pewna, że gdy tylko skończy, zapewni mi wystarczającą ilość pracy, bym mogła odciąć na jakiś czas wszystkie myśli krążące po mojej głowie.
Siedząc już za biurkiem sięgam po plik papierów, który leży na plastikowej półeczce i zaczynam go przeglądać pogrążając się tym samym na dobre w pracy. 
Jakieś piętnaście, może dwadzieścia minut później do biura wpada Carmen jak zwykle niosąc za sobą radość i optymizm. Macha mi, gdy mnie zauważa i posyła ciepły uśmiech, a później kieruje się do swojego stanowiska. Dzięki Bogu ona nie zamierza mnie przesłuchiwać, co sprawia, że czuję ulgę. 
Cały czas kątem oka zerkam na komórkę w nadziei, że Justin zadzwoni, ale po chwili uświadamiam sobie,że tego nie zrobi przynajmniej dopóki siostra Shayli nie pojawi się w szpitalu. Robi mi się trochę przykro na tę myśl, ale zmuszam się do skupienia na swojej robocie. Później będzie czas na rozpaczanie. 
Kończę streszczać dokumenty, kiedy przed moim biurkiem staje Chris z zapytaniem wymalowanym na twarzy.
- Co ty tu robisz? - wyrzuca w końcu z siebie.
- Pracuję? - Marszczę brwi, kompletnie nie rozumiejąc jego pytania.
- Zapraszam do mojego gabinetu. Teraz - podkreśla ostatnie słowo, a później obraca się na pięcie i zmierza w kierunku swojego biura. 
Siedzę przez kilka sekund w lekkim szoku, ale w końcu zbieram się w sobie i podążam za Chrisem.
- O co chodzi? - pytam, kiedy jesteśmy już w środku.
- Sądziłem, że zadzwoniłaś do kadr i wzięłaś wolne - rzuca Chris, siadając na przestronnej kanapie. Robię to samo, gdy spojrzeniem mi na to pozwala.
- Dlaczego miałabym to zrobić? - Nie rozumiem zachowania swojego szefa i naprawdę chciałabym się dowiedzieć o co mu chodzi.
- Słyszałem co wczoraj się stało... - wzdycha, patrząc na mnie badawczo. - Uważam, że powinnaś wziąć trochę wolnego.
- Nadal nie rozumiem dlaczego - oznajmiam twardo.
- Martwię się Faith. Ostatnio twoje życie nabrało ogromnego tempa i bardzo z tego powodu się cieszę, ale nie mogę patrzeć jak z dnia na dzień nikniesz w oczach. Jesteś zmęczona, osłabiona i blada. Zdarzają się też lepsze dni, ale ostatnio naprawdę nie wyglądasz najlepiej. Jeśli sama się nie zdecydujesz, ja wyślę cię na przymusowy urlop.
Patrzę na Chrisa z szeroko otwartymi oczami, zaskoczona jego słowami. Miło z jego strony, że się tak troszczy, ale jestem pewna, że gdybyśmy nie byli sobie bliscy, miałby gdzieś to jak wyglądam. Czuję się trochę skrępowana całą tą sytuacją, przez co kompletnie nie wiem co powiedzieć.
- Faith, proszę... - Chris patrzy na mnie z troską, po czym nagle kładzie dłoń na moim udzie, ociupińkę za wysoko. Cała się spinam, a Chris chyba to zauważa, bo cofa rękę.
- W porządku - mamroczę wreszcie, wiedząc, że i tak nie mam innego wyjścia. Może Chris ma rację, może naprawdę mi się to przyda. - Na jak długo.
- Proponuję dwa tygodnie.
- To sporo - stwierdzam rzeczowo.
- Wystarczająco - odpiera Chris i puszcza mi oczko. Święty Boże.
- Mam wyjść już teraz? - pytam, nie wiedząc czy mam dokończyć swoje zajęcie.
- Tak, możesz już iść. - Kiwa głową, uśmiechając się ciepło. 
- Dziękuję - mamroczę, po czym wstaję z kanapy i bez zbędnych słow opuszczam gabinet Chrisa. 
Prawdę mówiąc trochę dziwi mnie jego przesadnie miłe i przesiąknięte troską zachowanie. Tak, byliśmy kiedyś ze sobą blisko i nie mogę powiedzieć, że nie był dla mnie ważny, ale teraz nasze relacje uległy zmianom i prawdę mówiąc, to nawet nie przeszło mi przez myśl, że on może przejmować się moim stanem. Jestem jego pracownikiem i dopóki nie zawalam pracy nie powinien tak koło mnie skakać. Jeszcze ktoś sobie pomyśli, że coś między nami jest, a tego bym nie chciała.
Podchodzę do swojego biurka, chowam telefon do torebki i gdy podnoszę wzrok, napotykam pytające spojrzenie Carmen. Wzruszam ramionami w odpowiedzi i robię mine w stylu "Sama nie wiem o co chodzi", a potem macham jej na pożegnanie i opuszczam biuro. 
Zjeżdżam windą na dół i w poczekalni spotykam swojego nowego ochroniarza, którego poznałam przed wyjazdem do pracy. Ma na imię Joshua i jest bardzo miły. 
- Panno Wihford? - Podnosi się z kanapy natychmiast, gdy tylko mnie zauważa. - Coś się stało?
Nie mogłam się go doprosić, żeby mówił mi po imieniu, więc koniec końców dałam za wygraną.
- Nie, po prostu dostałam przymusowy urlop. - Uśmiecham się delikatnie i zerkam w stronę Jess, która przegląda jakąś gazetę. - Pójdę tylko odnieść kartę i możemy jechać.
- Proszę spojrzeć, przed budynkiem jest wielu paparazzi - mówi z delikatnym zaniepokojeniem Joshua. 
- W porządku, nie przejmuj się. Po prostu nie pozwól im zbytnio się do mnie zbliżyć - odpowiadam spokojnie, a następnie idę do recepcji.
- Już kończysz? Dopiero przyszłaś. - Jessica jest zaskoczona, gdy kładę kartę na ladzie.
- Powiedzmy, że zostałam oddelegowana do domu. - Puszczam jej oczko. - Widzimy się za dwa tygodnie.
- Fitzgeraldowi odbiło - mamrocze Jess, ale się uśmiecha.
- Możliwe - śmieję się. - Do zobaczenia. 
Wracam do Joshua i kiedy zbliżamy się do frontowych drzwi zauważam rzeczywiście sporą grupę paparazzi. To poruszenie spowodowane jest z pewnością tym co zdarzyło się ostatniej nocy.
Biorę głęboki oddech, zakładam okulary na nos i opuszczając delikatnie głowę, wychodzę przez główne drzwi. Krzyki rozlegają się natychmiast, doprowadzając mnie do zawrotu głowy.
- To prawda, że Shayla chciała się zabić przez ciebie?!
- Co Justin zamierza?!
- Rozmawialiście z Shaylą?
- Jaki jest jej stan?!
- Jak czujesz się, z faktem, że to twoja wina?!
Joshua eskortuje mnie do samochodu, a ja staram się ignorować wszystkie te okropne pytania. Cieszę się, że mam okulary, bo przez ostatnie pytanie, które usłyszałam łzy naszły mi do oczu. Zabolało.
Siadam za kierownicą, odpalam wóz i prawie natychmiast ruszam z miejsca, zostawiając za sobą paparazzi razem z ich obrzydliwą ciekawością. Po jakimś czasie zauważam za sobą samochód Joshua, więc nie muszę się już martwić, że gdzieś się zgubił. Postanawiam najpierw jechać do swojego mieszkania. Stęskniłam się za mamą, Gracie, Angel i Ianem.
Jadę spokojnie jedną z głównym ulic Los Angeles, kiedy rozlega się dzwonek mojego telefonu. Sięgam do torebki i wyjmuję komórkę, zerkając na ekran. To Justin.
- Cześć - witam się pierwsza. - Wyszedłeś?
- Hej, słodka Faith - mruczy miło do słuchawki. - Nie, jeszcze nie. Shayla się obudziła i chcę z nią porozmawiać.
- Och - wyrzucam z siebie zaskoczona. 
- Na razie lekarze koło niej skaczą. No, i jej siostra już tu jest.
- To dobrze - mówię spokojnie. - Więc dlaczego dzwonisz?
- Stęskniłem się - odpowiada. - Ale mam jeszcze prośbę. Nawet dwie. 
- Zamieniam się w słuch. - Uśmiecham się do telefonu.
- Zostaniesz u mnie na jakiś czas? Mam na myśli to, żebyś ze mną zamieszkała. Chcę mieć pewność, że jesteś bezpieczna.
O mało nie tracę panowania nad kierownicą, kiedy słyszę jego słowa. Zaproponował mi wspólne mieszkanie? O Boże... 
- Zaskoczyłeś mnie... - wzdycham. 
- Wiem,  ale naprawdę chciałbym mieć cię na oku. No zgódź się. 
- Przemyślę to - odpowiadam najspokojniej jak potrafię. - A co z drugą prośbą?
- Przywieziesz mi ładowarkę do telefonu? Boję się, że padnie mi bateria do czasu aż stąd wyjdę.
- Jasne, przyjadę za jakiś czas - mówię i skręcam w ulicę prowadzącą do mojego mieszkania.
- Dzięki. A tak w ogóle, to jak to możliwe, że rozmawiasz tak długo w pracy? - pyta zaciekawiony Justin.
- Nie jestem w pracy. Dostałam dwa tygodnie urlopu.- Wcale nie brzmię na najszczęśliwszą osobę na świecie. Wiem dlaczego dostałam to wolne i cóż, to nie jest normalna sytuacja.
- Hm, brzmi nieźle. Odpoczniesz - stwierdza chłopak.
- Taaaaak - wzdycham ciężko. - Zadzwonię później, okej? Właśnie podjechałam pod mieszkanie.
- Okej. Do usłyszenia, słodka Faith. - Żegna się Justin.
- Jesteś uroczy. Cześć. - Kończę rozmowę i wrzucam telefon do torebki.
Gdy wyjeżdżam windą na górę cała promienieję z radości, bo jedyne czego teraz potrzebuję to towarzystwo moich najbliższych. Myśl o tym, że zaraz ich zobaczę napawa mnie nadzieją, że wszystko się ułoży.
Odnajduję w torebce klucze, wkładam je do zamka i przekręcam, a następnie wchodzę do środka. Od razu do moich uszu dobiegają wesołe dźwięki rozmów moich lokatorów.
- Cześć - odzywam się, gdy pojawiam się w kuchni.
Na moment wszyscy milkną, jak gdyby zobaczyli zjawę. Gapią się na mnie z zaskoczeniem i zmieszaniem wymalowanym na twarzy, a ja nie wiem skąd u nich takie zachowanie. To w pewnej mierze mnie rani.
- Też się cieszę, że was widzę - rzucam z lekkim żalem w głosie, ale wciągam na usta lekki uśmiech, bo tylko na taki mnie stać, po takowym przywitaniu. Jedyną osobą, która naprawdę cieszy się na mój widok jest moja siostra. Przybiega do mnie najszybciej jak potrafi i przylepia się do mojej nogi. Chichoczę cicho, po czym schylam się po nią i biorę ją na ręce. 
- Cześć, maluchu. Co słychać? - pytam spokojnie, cmokając policzek Gracie.
Dziewczynka wymawia kilka słów, których ostatnio się nauczyła, a potem zaczyna wesoło gaworzyć we własnym języku. Śmieję się, a następnie idę w stronę kanapy, mijając moją mamę oraz przyjaciółkę. Iana nigdzie nie widać.
- O co wam do cholery chodzi? - wyrzucam w końcu z siebie, siadając na sofie razem z Gracie. - Czemu gapicie się na mnie jak na trędowatą?
- Przepraszam - odzywa się pierwsza mama. - Jesteśmy zaskoczone.
- Czym? Że przyszłam do swojego mieszkania. Rzeczywiście, a to mi nowość - odpowiadam z przekąsem. 
Mama podchodzi bliżej i siada obok mnie, patrząc na mnie tym razem z troską.
- Słyszeliśmy o tym co stało się ostatniej nocy... - Oho, zaczyna się. - To straszne, bardzo nam przykro...
- Przestań ze mną rozmawiać jak z idiotką - warczę. - Wasze zachowanie mnie irytuje.
- Faith, my się po prostu martwimy - mówi Angel gdzieś zza moich pleców. - To prawda co mówią media? Shayla chciała twojej śmierci? 
Milknę. Oczywiście zamierzam powiedzieć prawdę, ale to i tak trudne. Natychmiast wraca do mnie to straszne wspomnienie półżywej Shayli całej we krwi i ten przerażający napis... Ciarki mnie przechodzą, ale zbieram się w sobie w kilka sekund. Nie mogę się teraz rozsypać, nie mogę się teraz rozsypać. Nie teraz.
- Tak - odpowiadam cicho, patrząc na Gracie siedzącą na moich kolanach.
- Dobry Jezu - mamrocze mama, a potem znienacka przytula mnie mocno. Nie opieram się, potrzebowałam tego.
Nagle z pokoju wychodzi Ian z torbą przewieszoną przez ramię.
- O Faith - rzuca nieco zdziwiony. 
- Cześć, Ian. Jak próby? - pytam, gdy mama się ode mnie odkleja.
- W sumie okej, kończę powoli pierwszy układ. 
- Super. Strasznie cię przepraszam, ale mogę wrócić na salę w przyszłym tygodniu. - Krzywię się, przybierając przepraszający wyraz twarzy.
Kiedy o tym wspominam Ian wydaje się być zmieszany.
- Faith... Bo wiesz, pomyślałem, że może damy sobie na razie spokój... Ostatnio w twoim życiu wiele się dzieje, nie chcę ci jeszcze dorzucać... Może zmienię partnerkę. Zapytam Susan, na pewno się zgodzi - mówi zdenerwowany i cholernie skrępowany. Dobrze, że przynajmniej ma na tyle rozwagi, by to zrobić.
W oczach pojawiają się łzy, a serce pękło mi na pół, gdy to usłyszałam. Ian mnie nie chce... Zawiodłam go. Gorzej już chyba być nie może. 
- Rozumiem - mamroczę, po czym wstaję z kanapy i zabierając Gracie ze sobą idę po swoją torebkę. 
- Jesteś na mnie zła? - pyta chłopak, a ja mam ochotę na niego ryknąć, ale ostatkiem sił się powstrzymuję. Biorę głęboki oddech, zamykam oczy i wykrzywiam usta w najbardziej szczery uśmiech na jaki mnie stać.
- Nie, jest w porządku. - Po tych słowach wymijam przyjaciela i idę do swojego pokoju.
Będąc tam sadzam Gracie na łóżku, a ta od razu łapie swoje zabawki leżące na nim. 
Ja natomiast wyciągam z szafy walizkę i zaczynam do niej pakować swoje ubrania. Najpierw spodnie, potem koszulki, sukienki i tak dalej. 
- Co ty robisz? - W drzwiach nagle pojawia się Angel.
- A na co to wygląda? - pytam retorycznie, wrzucając do walizki bieliznę i uśmiechając się do siostry, gdy ta pokazuje mi kolorowego konika.
- Widzę, że się pakujesz, ale nie mam pojęcia dlaczego to robisz. Więc? - Angel opiera się o framugę drzwi i przygląda mi się ostrym wzrokiem.
- Pomieszkam na chwilę u Justina - odpowiadam spokojnie. - Ostatnie sytuacje w gruncie rzeczy same zmusiły mnie do podjęcia takiej decyzji. Nie chcę go zostawiać samego z całym tym syfem. Widzę, że jest mu ciężko...
- A tobie niby nie? - rzuca Angie.
- Tego nie powiedziałam - odpieram. - Ale wiem, że on mnie potrzebuje tak samo jak ja jego. Dlaczego tego nie rozumiesz?
- Rozumiem, ale spójrz. On wykorzystuje twoją naiwność, naraża cię na niebezpieczeństwo szurniętej byłej.
- Co cię ugryzło? - warczę.
- Nic, po prostu nie umiem pojąć, że robisz wszystko o co cię poprosi. Latasz za nim niczym pies, odkąd powiedział, że cię kocha. Faith, co z tobą? - Nie mogę uwierzyć w to co mówi Angel. 
Patrzę na nią w osłupieniu, czując jak jej słowa doszczętnie mnie niszczą. Jak ona może? Teraz jestem więcej niż pewna, że wyprowadzka z tego mieszkania na kilka dni to doskonały pomysł. Nie pozwolę na to, by ktokolwiek mnie obrażał, szczególnie moja własna przyjaciółka.
- On chce jej pomóc, jak każdy normalny człowiek. Co ty byś zrobiła, gdybyś zobaczyła swojego byłego praktycznie martwego na podłodze swojej sypialni? Jeśli jest w tobie miłość i choć trochę wierzysz w Boga, zachowałabyś się dokładnie tak samo. Wiem, że byś to zrobiła, bo cię znam. Więc nie miej do mnie pretensji, że staram się wspierać własnego chłopaka, ponieważ ma dobre zamiary - wyrzucam z siebie w pełnym rozgoryczeniu. Ciesze się, że Gracie postanowiła zejść na dół i może uniknąć tej sprzeczki.
- Jesteś chora - stwierdza Angel, patrząc na mnie z odrazą. - Jak możesz akceptować to, że on jej pomaga? 
- Nie akceptuje tego, ale wiem, że nie mogę się na niego wypiąć w tym momencie. 
- Bo? 
- Bo właśnie straciłam ostatnią osobę, na której wsparcie mogłam liczyć. Dziękuję, Angie. 
Po tych słowach chwytam walizkę i wychodzę z pokoju. Mimo krwawiącego serca nie odwracam się, nie próbuję czegoś naprawić. To niczego nie zmieni. Nie, dopóki moi przyjaciele nie zaczną traktować mnie poważnie.
- Faithie? - zaczepia mnie mama, gdy pojawiam się na dole z walizką.
- Nie będzie mnie kilka dni. Mam nadzieje, że ty to zrozumiesz - mówię na wpół łamiącym się głosem. Do końca będę starała się zachować spokój i siłę.
- W porządku, nie martw się o nas. Miałam powiedzieć ci wcześniej, ale jakoś nie było okazji. Wyjeżdżamy z tatą i Gracie na jakiś czas do Włoch, żeby odwiedzić rodzinę. Dawno tam nie byliśmy, a doszliśmy do wniosku, że przydadzą nam się wakacje - oznajmia z delikatnym uśmiechem.
- Wspaniale. Bawcie się dobrze. Ucałujcie wszystkie ciocie i wujków. - Uśmiecham się blado. - Kiedy wylatujecie?
- Jutro popołudniu.
- Daj znać, jak wylądujecie. Kocham cię, mamo - szepczę, gdy wpadam w jej ciepłe, matczyne ramiona.
- Uważaj na siebie, dziecinko. Błagam cię - odpowiada mama i już wiem, że zaraz obie wybuchniemy płaczem.
- Będę bezpieczna, obiecuję. Wy też o siebie dbajcie.
Odsuwam się od mamy i całuję w główkę Gracie, która przydreptała do nas z salonu.
- Będziemy w kontakcie. Pa, dziewczyny. - Macham siostrze i mamie, po czym ciągnąc za sobą walizkę opuszczam mieszkanie, w którym kiedyś wszyscy byliśmy szczęśliwy. Dziś mam wrażenie, że to zanika.
Serce piekielnie mnie boli, mam ochote zacząć jęczeć z bólu, który przepełnia moje ciało. Nie wierzę w to co się stało. Moi przyjaciele, moje ostoje, moje bratnie dusze mają mnie za nic, za śmiecia, który nie potrafi sobie z niczym poradzić. To potwierdza, że nadal widzą we mnie ćpunkę z depresją, która pląta się na granicy życia i śmierci, dzięki czemu ból nabiera na sile. 
Joshua jest na posterunku cały czas, więc kiedy zauważa, że mam ze sobą bagaż od razu do mnie doskakuje, by mi pomóc. Nie protestuję, nie mam siły nawet na wyduszenie z siebie kilku słów. Ochroniarz pakuje moją walizkę do bagażnika, a następnie bez słowa wraca do swojego wozu. Jestem przekonana, że zauważył moje roztrzęsienie, ale nie wspomniał o tym ani razu. To profesjonalista, chwała Bogu. 
Kiedy zostaję sama i odpalam samochód wybucham głośnym, niepohamowanym płaczem. Ból, który noszę w sobie rozdziera moje wnętrze, krzycząc i wrzeszcząc we mnie. Staram się nie stracić panowania nad sobą ani nad kierownicą, ale z każdą minutą to staje się coraz trudniejsze. 
Nie mam pojęcia jak udaje mi się dojechać do posiadłości Justina, ale kiedy tylko zatrzymuję się na wyznaczonym miejscu wypadam z samochodu, wyjmuję walizkę i wchodzę do domu, automatycznie kierując się do sypialni Justina. 
Będąc tam rzucam się na łóżko i zaczynam głośno płakać, wyrzucając z siebie wszystkie bolączki, a przynajmniej próbując to zrobić. Wiję się w cierpieniu, gdy czuję, że ciemność do mnie nadchodzi, ale resztkami sił staram się to zablokować. Zmuszam się do wstania i przebrania się w luźniejsze ciuchy. Kombinezon zamieniam na parę szarych dresów, jasną bluzę i niskie trampki, włosy rozpuszczam, a zamiast szkieł na nos zakładam okulary. Pakuję do torebki ładowarkę dla Justina oraz swoje dokumenty, a następnie schodzę na dół, w poszukiwaniu Joshua. Znajduję go przed domem.
- Pojedziesz ze mną do szpitala? - pytam. 
- Oczywiście. Teraz? 
- Tak. - Kiwam głową, a następnie zamykam za sobą drzwi.
Joshua wyjeżdża z garażu służbowym samochodem, do którego kilka sekund później wsiadam.
Czuję otępienie. Jestem zmęczona, roztrzęsiona i zdenerwowana. Można by rzec, że to mieszanka wybuchowa. Niewiele myślę podczas drogi do szpitala. Po prostu tam wejdę, dam ładowarkę Justinowi i wyjdę. Chcę się zatracić w słodkiej agonii, którą teraz przeżywam, a później znów się pozbierać, by nie pokazać Justinowi jak naprawdę się czuję. 
Pojawiamy się przed szpitalem kilkadziesiąt minut później, to wszystko przez te cholerne korki.
- Joshua, tam są paparazzi - rzucam, gdy ochroniarz prowadzi mnie do wejścia. - Kiedy będę stąd wychodzić, chcę to zrobić tylnymi drzwiami, okej? 
- Oczywiście, panno Wihford. - Kiwa głową.
- Dziękuję - odpowiadam grzecznie i podążam do wind, ponieważ jesteśmy już oboje w środku.
Schemat dotarcia na oddział Shayli znam doskonale. Jakoś za dnia to miejsce nie przyprawia mnie o drżenie rąk, choć to przecież tylko szpital. Tak czy inaczej, gdy Hugo mnie zauważa natychmiast wstaje z krzesełka i kiwa głową na powitanie.
- Jak tam, Hugo? - pytam, ale nie czekam na odpowiedź. Mijam go i od razu szukam Justina. Zauważam go w sali, obok łóżka Shayli. Drzwi są otwarte, więc mogę usłyszeć ich rozmowę.
- Bardzo mi przykro, że chciałaś odebrać sobie życie, Shay. Nie do końca rozumiem twoją decyzję, ale mam nadzieje, że nie zrobisz tego już więcej. Kiedy wydobrzejesz zostaniesz przewieziona do prywatnej kliniki, w której ci pomogą naprawić psychikę. To mój prezent dla ciebie, ale oczekuję w zamian tego, że nigdy więcej nie zbliżysz się ani do mnie, ani do Faith. Jeśli będzie trzeba, załatwie to sądownie. Rozumiesz? 
Justin jest bardzo stanowczy i rzeczowy, panuje nad sobą. W takich momentach ma dla mnie więcej niż dwadzieścia dwa lata. Jest taki dojrzały, choć czasami zachowuje się jak dziecko. 
- Nie pozwolę ci odejść, Justin - odpowiada cicho Shayla. - To ja powinnam z tobą być, nie ta dziwka. 
- Shayla - syczy ostrzegawczo chłopak. - Nie zamierzam się wdawać si z tobą w takie dyskusje. Nie obchodzi mnie to czego ty chcesz. Wyraziłem się jasno. Kiedy wyjdziesz z kliniki, nie chcę widzieć cię w pobliżu Faith. Lepiej nie przeginaj jeszcze bardziej niż robiłaś to do tej pory.
- Nie będziesz mój, nie będziesz też jej - warczy Shayla, a mnie zasycha w gardle, gdy widzę jej mordercze spojrzenie skierowane w moją osobą. - Przysięgam ci, że cię zniszczę. Słyszysz?! Zdechniesz zanim się obejrzysz! - wrzeszczy, a ja odskakuję w tył z przerażenia. 
Justin natychmiast odwraca się w moją stronę i gdy mnie dostrzega, wzrok mu łagodnieje. Jednak kiedy zwraca się do Shayli cały się napina. 
- Nie mogę uwierzyć, że sypiałem z psychopatką. Zapamiętaj moje słowa, Shay. Nie wygrasz tej walki. 
Shayla zaczyna rzucać się na łóżku, na co w mgnieniu oka reagują pielęgniarki przebywające w pomieszczeniu obok. Nie zwracam na to uwagi, nie chcę tego widzieć. Wpadam na ścianę, kiedy w otępieniu cofam się w tył. Jeśli teraz ogarnie mnie szaleństwo, stracę całą swoją siłę, którą zdążyłam uzbierać do tej pory. Chociaż właściwie to już ją straciłam.
- Faithie? - Nagle przede mną pojawia się postać Justina. - Skarbie, wszystko w porządku?
- Przyniosłam ci ładowarkę - dukam, patrząc tępo w podłogę. - Ładowarka. Zaraz, już ci ją dam.
- Pieprzyć ładowarkę - rzuca Justin i pociąga mnie do uścisku, jakby wiedząc, że tego potrzebuję. - Boże, ty się cała trzęsiesz. 

Wtulam się w niego mocno, wdychając jego kojący zapach. Nie chcę go zapomnieć nigdy w życiu. Gdy Justin próbuje się ode mnie odsunąć, przyciągam go mocniej.
- Nie - jęczę żałośnie. Po chwili jednak odzyskuję zdrowy rozsądek i puszczam bluzę chłopaka. - Ładowarka - uśmiecham się smutno.
- Nie chce jej. - Kręci głową. - Wracamy do domu. Ani ja ani ty nie powinniśmy zostać tutaj ani chwili dłużej. 
Justin obejmuje moją bladą twarz, przejeżdżając kciukami po policzkach. Po chwili całuje mnie w czoło, a przez jego twarz przemyka cień uśmiechu. 
- Czeka nas długa rozmowa, co? 
- Na to wygląda - odpowiadam cicho, kiedy wychodzimy z budynku tylnym wejściem, tak jak prosiłam o to Joshua. - Ale nie mam na to siły, nie teraz.
- Wiem, kochanie. Mamy cały dzień, a nawet czternaście - mruczy Justin. 
Wsiadamy do samochodu, a chłopak od razu wciąga mnie na swoje kolana.
- Wiesz co? - zaczyna.
- Hm? - Kładę głowę na ramieniu Justina i zamykam oczy. Jestem taka zmęczona, że zaraz zasnę...
- Nie pozwolę cię skrzywdzić. Gdyby cokolwiek ci się stało, umarłbym. 
Zapada między nami chwila ciszy. Nie jestem pewna, czy dobrze usłyszałam, ponieważ aktualnie tkwię pomiędzy snem a jawą. 
- Kocham cię, słodka Faithie. Należysz do mnie, a ja dbam o to co moje. 
Później już nic nie słyszę. Czuję jedynie silne ramiona wokół mnie i cudowny zapach mężczyzny, którego kocham ponad swoje życie. 





Witajcie! 
Mam nadzieję, że trochę zaspokoiłam wasz głód. Chciałam was przeprosić za to, że musieliście tyle czekać i za to, że tyle razy przekładałam datę dodania. Mam nadzieje, że to więcej się nie powtórzy.
Dziękuję za ponad 50 tys. wejść! Jesteście wspaniali! Kocham Was mocno i dziękuję tym, którzy we mnie nie zwątpili. God Bless Y'all. 
Komentujcie!
V.