niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 3

"Gorący jest, co?"



Siedzę w samochodzie, który prowadzi Gary i marzę tylko o ciepłym łóżku. Lot był udany, ale nie zmrużyłam oka nawet na moment, co mnie wkurzyło i jednocześnie zdziwiło, ponieważ poprzedniej nocy po powrocie z klubu spałam ledwie 2 godziny. 
- Jak pobyt w Los Angeles? - pyta Gary, w momencie kiedy zamykałam oczy. 
- W porządku, załatwiłam wszystkie ostatnie formalności. Mieszkanie jest przepiękne. - mówię z entuzjazmem i uśmiecham się szeroko. 
- Będzie nam panienki brakować. - wzdycha cicho kierowca, a w lusterku widzę jak jego oczy nagle posmutniały. 
- Och Gary, przecież będę tu przyjeżdżać co jakiś czas. - mówię spokojnie, tonem jakiego używają matki kiedy tłumaczą swojemu dziecku, że muszą iść do pracy. 
- Zobaczy pani, panienko Wihford, że gdy zacznie tam pani życie, nie będzie czasu wracać do domu. Jedynie święta panią tu ściągną. - wygina usta w krzywym uśmiechu, który nie dociera do oczu. 
Przygryzam kącik ust, nie wiedząc co mam odpowiedzieć. Możliwe, że ma rację, ale z drugiej strony oszalałabym z tęsknoty za rodziną, ponieważ jestem z nimi silnie związana. 
- Będzie dobrze Gary. - wyrzucam w końcu z siebie, nie będąc do końca przekonana co do tych słów.
- Oczywiście. - Gary odpowiada kiwając lekko głową i posyłając mi wyrozumiały uśmiech.
Gdy dojeżdżamy do domu, pan Stevens, bo tak ma na nazwisko nasz kierowca, wyciąga moją torbę i zanosi ją do środka, więc ja mogę spokojnie podążyć do swojego pokoju. Tam ściągam z siebie ubrania i zerkam na zegarek. Jest grubo po 3. Uświadamiając to sobie robię się jeszcze bardziej senna, dlatego szukam piżamy, a potem kładę się do łóżka. Wystukuję jeszcze wiadomość do Angel, że jestem już w domu i zamykam oczy, prawie od razu zasypiając.
Następnego dnia budzę się po 12. Czuję się wypoczęta i wyspana, o co ostatnio bywało ciężko. Przeciągam się i wstaję z łóżka, wyciągając z szafy czystą bieliznę i kierując się do łazienki. Tam biorę prysznic, myję włosy, następnie je suszę, ubieram bieliznę, a potem szlafrok. Nakładam jeszcze delikatny makijaż na twarz i opuszczam toaletę. Słyszę, jak na dole gaworzy wesoło moja mała Gracie i uśmiecham się sama do siebie, czując falę ciepła rozlewającą się w moim sercu. Wchodzę do pokoju, gdzie ubieram wcześniej wybrane poszarpane dżinsy z podwiniętymi nogawkami, biały tank top i luźny kurtko-żakiet moro. Zabieram do brązowej torebki na dłuższym pasku telefon, dokumenty i inne potrzebne rzeczy, po czym schodzę na dół. 
- Dzień dobry. - witam wszystkich, gdy wchodzę do części kuchennej. 
- Cześć skarbie. - odpowiada mama, karmiąc właśnie Gracie. - Jesteś głodna? W lodówce coś na pewno znajdziesz. 
- Dzięki. - rzucam zadowolona i podchodzę do lodówki. Znajduję w niej jogurt naturalny i konfiturę, więc postanawiam dodać do tego jeszcze musli. 
Szybko robię sobie coś na kształt śniadania i siadam przy stole na przeciw mamy i siostry. Wtedy do kuchni wchodzi Brian, to znaczy tata. Na mój widok uśmiecha się szeroko, a ja odwdzięczam się mu tym samym.
- Cześć Faith. - podchodzi do mnie i całuje mnie w głowę. - Jak minął lot? 
- Całkiem dobrze. - odpowiadam, biorąc do ust kolejną łyżkę musli w jogurcie i odrobinie konfitury. 
- A jak mieszkanie? - pyta ponownie, nalewając sobie wody do szklanki. 
Patrzę na niego i zdaję sobie sprawę, że musiał zrobić sobie dzisiaj wolne, ponieważ jest w dresach, zwykłym podkoszulku i jest gdzie nie gdzie pobrudzony smarem. Tata, gdy nie pracuje zajmuje się majsterkowaniem przy swoim motorze i bardzo to kocha. Czasem śmiejemy się z mamą, że mogłybyśmy zniknąć na miesiąc, a on by tego nie zauważył, bo tak byłby pochłonięty ulepszaniem swojego skarbu. Oczywiście to głupie, ponieważ jesteśmy dla niego całym światem i często podkreśla, że ma w domu trzy wspaniałe, niezastąpione kobiety jego życia. Bardzo go kocham i wiem, że on mnie również. 
- Jest przepiękne. Dziękuję. - mówię z zachwytem, a dziękuję mu ponieważ to on załatwił mi to wspaniałe lokum. - Martwię się jednak, jak ja je opłacę. Czynsz musi być kolosalny. 
- Nie martw się, wszystko jest załatwione. - wyjaśnia spokojnie.
- Ale tato... - zaczynam.
- Tylko rok jest opłacony z góry. Po tym okresie będziesz samodzielnie za wszystko płacić, tak jak chciałaś.
- Dziękuję. - kiwam głową, ponieważ to dla mnie ważne, że moje zdanie jest szanowane. 
- Wybierasz się gdzieś dzisiaj? - pyta mama, kończąc karmić Gracie. 
Zerkam na siostrę i zaczynam się śmiać, ponieważ wygląda rozkosznie cała upaćkana deserkiem.
- Chciałam pojechać do nonny*. - mówię i odkładam na bok miseczkę po moim posiłku.
- Może weźmiesz Gracie ze sobą, co? 
- Jasne. - przytakuję radośnie, ponieważ uwielbiam spędzać czas z siostrą oraz wiem, że babcia będzie wniebowzięta kiedy zobaczy swoje dwie wnuczki,

Godzinę później parkuję przed domem babci i wysiadam z samochodu, by iść wyjąć Gracie z fotelika. Kilka minut temu zasnęła, więc robię to ostrożnie, a potem biorę ją na ręce i idę zapukać do drzwi babci. Po chwili otwierają się, a przede mną stoi uśmiechnięta od ucha do ucha nonna. 
- Witajcie! - woła wesoło, ale po chwili cichnie, widząc, że malutka Gracie śpi. - Wejdź. 
- Cześć babciu. - całuję ją w policzek, gdy jestem już w środku.
- Napijesz sie czegoś?
-Kawy. Pójdę ułożyć gdzieś Gracie. - oznajmiam i idę do dużego pokoju, gdzie kładę siostrę na dużej kanapie i układam dookoła niej poduszki, by nic jej się nie stało. 
Wracam do kuchni i siadam przy stole, podczas gdy babcia robi nam kawę.
- Co u ciebie słychać kochanie? - pyta, zalewając kubki wrzątkiem. 
- Wszystko gra babciu. Wróciłam tej nocy z Los Angeles. - mówię z uśmiechem i podciągam nogę pod siebie. 
- Och, i jak było? 
- Cudownie. Cieszę się, że tam zamieszkam. Tyle nowych możliwości, tylu nowych ludzi... O boże, nonna, w końcu zacznę żyć na nowo. - czuję entuzjazm, jaki mnie ogarnia i jestem pewna, że moje oczy świecą się z zachwytu.
Babcia siada na przeciwko mnie, podaje kubek z pyszną kawą i patrzy na mnie z troską.
- Jesteś tego pewna Faithie? - w jej głosie słyszę zmartwienie, ale przez chwilę je ignoruję, gdy słyszę zdrobnienie mojego imienia, którego użyła.
- Tak, jestem. - odpowiadam pewnym i stanowczym tonem. Męczy mnie to ciągłe pytanie, czy na pewno wiem co robię. - Nie wyjeżdżam na inny kontynent. 
- Ale wciąż będziesz daleko od domu. - dodaje babcia, a ja cicho wzdycham.
- Nonna, chcesz mi powiedzieć, że ty, ta która zawsze we mnie wierzyła właśnie przestaje to robić? - pytam, a w sercu czuję delikatne ukłucie.
- Nie kochanie, broń Boże. Chodzi mi po prostu o to, czy jesteś pewna, że rzucanie się na tak głęboką wodę jest dla ciebie dobre. Czujesz się już na tyle silna, by zmienić coś w swoim życiu?
- Tak babciu, kiedyś i tak musiałam to zrobić. Dobrze wiesz, że nie zacznę nowego rozdziału nie zamykając tego poprzedniego. Mam już dość tej codziennej udręki, jaką fundują mi wspomnienia. - wzdycham, upijając kilka łyków kawy.
- Od wspomnień nie da się uciec dziecinko, nawet gdybyś przeprowadziła się na Grenlandię. - babcia wygina usta w lekki uśmiech, a w jej ciemnych oczach widzę smutek. - Ale jeśli to ma ci jakkolwiek pomóc, to jestem za. Tylko martwię się o jedno...
Patrzę na babcię i unoszę brwi. Ciekawe o co tym razem może chodzić. - No słucham.
- Jak wytrzymam bez mojej ukochanej wnusi? Umrę tu z tęsknoty. - och, teraz zupełnie posmutniała. 
- Och nonna, będę was odwiedzać. Sama nie dałabym rady przeżyć bez twojej pysznej szarlotki dłużej niż dwa miesiące. - wzdycham i wstaję od stołu, by iść przytulić się do niej.
- Mam nadzieje, że ułożysz sobie tam dobre życie. - szepcze mi do ucha, kiedy tuli mnie do siebie. 
Siadam obok i łapię ją za rękę, czując jak do oczu zbierają mi się łzy. To niesamowite jak ta kobieta mocno we mnie wierzy. Nigdy we mnie nie zwątpiła, zawsze robiła wszystko stąpała po dobrej drodze, nawet kiedy osiągałam dno. Pomagała mi, a nie osądzała jak robiła to większość. 
- Dziękuje. - mruczę i uśmiecham się do niej ciepło. Widzę, że jej oczy też się błyszczą, więc szybko potrząsam głową i dodaję. - Nie będziemy płakać babciu, nie po to tu przyszłam.
Babcia zaczyna się śmiać, a w tym momencie do moich uszu dobiega ciche kwilenie Gracie. Wstaję powoli z krzesła i idę do niej. Leży na kanapie i macha rączkami, a na twarzy maluje sie grymas.
- No chodź tu malutka. - wzdycham i biorę ją na ręce, a wtedy od razu się uspokaja i nawet posyła mi malutki uśmiech.
Całuję ją w główkę i idę z nią do kuchni, gdzie czeka na nas babcia.
- Moja druga ukochana wnuczka! - woła radośnie i podchodzi do mnie, biorąc do siebie Gracie. - Jak się masz skarbie? - pyta, połyskając się lekko. 
Siadam przy stole i obserwuję dwie kobiety, które bardzo kocham. Uświadamiam sobie, że już za dwa dni je opuszczę, będę mieszkać ponad 2000 kilometrów od nich. Po raz pierwszy odkąd podjęłam decyzję o przeprowadzce tam czuję zwątpienie. A co jeśli sobie nie poradzę? Co jeśli to mnie przerośnie i znów zacznę spadać w dół? Opanowuje mnie strach, ale wtedy marszczę brwi i krzyczę na siebie w myślach. Nie! Tak wcale nie będzie. Jadę tam by ułożyć sobie na nowo życie, żeby zapomnieć o tym co było. Nie mogę się poddać i nie zrobię tego. Zbyt dużo poświęciłam, by teraz się wycofać.

 Dwa dni później...

Już za chwilę nadejdzie ten wielki moment. Już za kilkanaście minut wsiądę na pokład samolotu i tym samym zacznę pisać nowy rozdział. Denerwuję się bardziej niż przypuszczałam - dłonie mi drżą, żołądek jest zaciśnięty i w ustach mi sucho.
Stoję razem z Angel na lotnisku, a razem z nami moja mama, babcia, siostra, tata oraz Gary i rodzina Angie, a raczej jej część.
- Będziemy tęsknić panienko Wihford. - pierwszy podchodzi do mnie Gary, a ja nie mogę się powstrzymać i rzucam mu się w ramiona, przytulając się mocno do niego. 
Początkowo Gary jest w szoku i w ogóle nie reaguje, ale zaraz potem czuję jak również mnie obejmuje. Dopiero teraz uświadamiam sobie jak bardzo bolesna będzie rozłąka z moimi bliskimi. Gdy odrywam się od Garyego, patrzę na nonnę i podchodzę do niej, a ona rozchyla ramiona, po czym tuli mnie do siebie.
- Nie zapomnij skąd pochodzisz malutka. Tu jest twój dom. - szepcze i słyszę, jak łamie jej się głos. 
- Nie zapomnę nonna, obiecuję. - odpowiadam i gryzę wargę, próbując się nie rozpłakać. 
Ale pękam w momencie kiedy mama i tata zbliżają się do mnie, a Gracie patrzy na mnie pytająco. Rzucam się na nich, zaczynając płakać i czując jak właśnie ktoś, na własne życzenie wyrywa mi kawałek serca. Po moich policzkach spływają strumienie łez, a kiedy biorę Gracie do siebie cała drżę i całując ją w główkę szepczę. 
- Wiem, że tego jeszcze nie rozumiesz, ale jesteś moim błogosławieństwem i nie pozwolę by stała ci się krzywda. Będę za tobą bardzo tęsknić, ale wrócę do ciebie. Niech Bóg ma cię w opiece, maleńka. - mój głos się trzęsie, podobnie jak ja. 
Gracie dotyka mojej mokrej twarzy małymi rączkami i delikatnie się krzywi. Może czuje, że jest mi przykro. Całując ją raz jeszcze oddaję siostrę tacie, a wtedy mama przytula mnie i nie odzywa się ani słowem. Wiem, że jest jej ciężko żegnać kolejne dziecko. Wiem też, że bardzo się o mnie boi, ale ufa mi i wierzy, że podołam. 
- Kocham cię mamo. - mamroczę, wdychając jej zapach. 
- Uważaj na siebie Faith, proszę. - odpowiada, po czym całuje mnie w czoło. 
Po pożegnaniu również z tatą, jestem już całkowicie zalana łzami. Oczy mam czerwone i opuchnięte i czuję się co najmniej źle. Angel obejmuje mnie ramieniem i mówi.
- Chodź mała, czas na nas. - rozgląda się dookoła jakby kogoś szukała, ale w końcu wzrusza ramionami i patrzy na mnie.
- Tak, masz rację. - biorę głęboki oddech i po raz ostatni żegnam się ze wszystkimi. 
Czuję podekscytowanie tym, że za kilka godzin będę już w LA, ale jednocześnie mam wrażenie jakbym coś traciła. To oczywiście absurdalne uczucie, bo przecież moja rodzina zawsze pozostanie moją rodziną i nic tego nie zmieni. 
- To tylko kilka godzin lotu, możesz tu być nawet co tydzień. - uśmiecha się Angel, łapiąc mnie za rękę.
- Chyba bym zbankrutowała. - śmieję się i ocieram wierzchem dłoni mokre policzki. 
Idziemy powoli w stronę miejsca odprawy i nagle słyszę znajomy, krzyczący głos.
- Stop! Czekajcie! 
Razem z Angel gwałtownie się odwracamy i widzimy biegnącego w naszą stronę Iana. Na moich ustach od razu maluje się ogromny uśmiech i w jednym momencie wszystkie uprzedzenia do niego znikają. Gdy do nas dobiega, widzę jak wymienia spojrzenie z Angel i zagryzam wargę. Coś czuję, że Angie maczała w tym palce. Ian ciężko dyszy, ale ignoruje to i chwyta moje ramiona, patrząc mi w oczy.
- Przepraszam Faith, zachowałem się jak ostatni dupek. Nie wiem co we mnie wstąpiło, nie chciałem cię skrzywdzić. Zrozumiem jeśli mnie znienawidzisz do końca życia, ale pozwól...
- Och, zamknij się już. - przerywam mu i obejmuję go mocno, łapiąc się na tym, jak bardzo za tym tęskniłam.
Czuję jak się rozluźnia i oplata ramiona wokół mnie, zamykając nas w szczelnym uścisku. Wdycham zapach jego perfum, którymi przesiąkła bluza, jaką ma na sobie. 
- Wracaj czasem do nas, dobra? - pyta, a ja kiwam jedynie głową. - I nie zapominaj o mnie. Zadzwoń lub napisz. Będę tęsknić. - mruczy smutno.
- Ja też. Ale pamiętaj, że zawsze możesz do nas dołączyć. - odpowiadam cicho - Do zobaczenia. - odsuwam się od przyjaciela i poprawiam włosy.
- Kocham cię, głupku. - dodaje Ian kiedy zaczynam odchodzić.
Patrzę na niego przez ramię i z uśmiechem na ustach odpowiadam. - Ja ciebie też, frajerze. 

Siedzimy z Angel na swoich miejscach i czekamy na start. 
- Boże, mami! Już za kilka godzin będziemy w naszym nowym raju. - ekscytuje się Angie, a ja zaczynam się śmiać.
- Masz już jakieś plany związane z pracą? - pytam, wyciągając telefon z kieszeni bluzy.
Wiem, że Angel nie cierpi siedzieć bezczynnie na tyłku i na pewno zacznie czegoś szukać. 
- Nie wiem, pomyślę o tym, kiedy będziemy już w domu. - odpowiada, przeglądając gazetę modową, którą wzięła ze sobą. - A ty? 
- Jeszcze nie. - odpowiadam krótko i wchodzę na twittera, dodając wpis.

Faith @faithwihford
Do zobaczenia Dallas, będę tęsknić. 
LA - nadchodzę i już cię kocham! 

Włączam tryb samolotowy, wyciągam słuchawki i podłączam je do telefonu. 
- Witam serdecznie na pokładzie samolotu linii American Airlines. - odzywa się kapitan, po czym podaje dane lotu. Po zakończeniu części informacyjnej dodaje przyjaznym tonem - Mam nadzieję, że lot upłynie państwu szybko i przyjemnie. Dziękuję za uwagę. 
Później przed nami stają dwie śliczne stewardessy i pokazują co należy robić w razie problemów. Cierpliwie przeczekuję tę część  i niedługo potem zaczynamy startować. Zapinam pasy i podaję dłoń Angel, bo wiem jak bardzo nie lubi startów. Uśmiecham się do niej pokrzepiająco, a ona posyła mi przerażone spojrzenie.
- Kto by pomyślał, że panna Richardson tak boi się latać. - śmieję się, wytykając język przed zęby.
- Cicho bądź, ja wcale się nie boję. Tylko po prostu... Dobra, wygrałaś. - wzdycha teatralnie moja przyjaciółka i mocniej  ściska moją dłoń.
- Zaraz będzie lepiej. - mówię i posyłam jej uspokajające spojrzenie. 

Po 3,5 godzinnym locie i godzinnej drodze do mieszkania w końcu jesteśmy na miejscu. Uprzejmy pan taksówkarz, po tym jak reguluję rachunek, pomaga nam wyciągnąć z bagażnika nasze walizki i życzy nam miłego dnia. Wchodzimy do budynku, gdzie jest nieco chłodniej niż na zewnątrz, chociaż i tak w porównaniu z Dallas, w LA jest dużo zimniej. 
Podchodzę do recepcji i proszę pracownika o wydanie kluczy. Recepcjonista wita nas uprzejmie i pyta, czy pomóc z bagażami. Dziękuję mu i ruszamy z Angel do windy. Naciskam guzik z numerem naszego piętra i czekam, aż będziemy już na wybranym poziomie.
- Faith, tutaj jest ślicznie, a to dopiero wstęp. - piszczy radośnie Angel, przebierając niecierpliwie nogami.
Śmieję się i gdy drzwi widny się rozsuwają, wychodzę na korytarz i zmierzam w kierunku naszego mieszkania. Wkładam klucze do zamka w drzwiach z numerem 108 i przekręcam je. Gdy wchodzimy do środka Angel puszcza walizkę i biegnie oglądnąć mieszkanie. Co kilka sekund słyszę odgłosy zachwytu i piski. Rozbawiona zaczynam się rozbierać, to znaczy ściągam tylko trampki ze stóp i ciągnę za sobą nasze walizki. 
- Boże, Faith to jest istny raj! - krzyczy ze szczęścia przyjaciółka, biegając tam i z powrotem po mieszkaniu.
- Uważaj bo zrobisz sobie krzywdę. - mówię, ale ona zupełnie to ignoruje. 
Wybiega szybko po schodach na górę i krzyczy.
- Który to mój pokój? 
- Chyba ten bliżej łazienki, ale możemy się zamienić. Popatrz gdzie są twoje ciuchy. - odpowiadam, otwierając lodówkę. Okej, musimy iść na zakupy. 
-Tak, to ten! I zapomnij, że się zamienię! - słyszę radość w jej głosie i nie mogę się nie zaśmiać.
Po kilkunastu minutach Angel w końcu siada przy stole i cała promienieje szczęściem.
- Rany, Faithie, chyba muszę wysłać twojemu tacie koszyk podarunkowy. Nawet nie marzyłam o takim mieszkaniu. 
- Wystarczy dobry koniak. - uśmiecham się i podaję jej telefon - Dzwonił. - mówię tytułem wyjaśnienia, a potem ciągnę swoją walizkę do mojego pokoju. Otwieram ogromną, wbudowaną w ścianę szafę i uśmiecham się widząc, że moje ubrania są już tam poukładane. Przynajmniej tyle mniej mam do roboty. 
Zerkam na zegarek i okazuje się, że jest po 15. Mamy kupę czasu, by zrobić zakupy, więc postanawiam zacząć się rozpakowywać. Wiążę włosy w koński ogon i schodzę na dół po pudła, w których są moje rzeczy. Angel właśnie skończyła rozmawiać i patrzy na mnie pytająco.
- Tobie też radzę zacząć się urządzać, bo trzeba iść po coś do jedzenia, a nie mamy całego dnia. 
- Tak jest! - salutuje zabawnie moja przyjaciółka - Jak zawsze ma pani rację!
- Jesteś głupia. - kręcę głową i śmieję się, po czym podnoszę duży karton i niosę go na górę.

Przed 19 kończę wypakowywać ostatnie pudło i padam zmęczona na łóżko. Obracam głowę w bok i patrzę z uśmiechem na widok za oknem. Zaczyna zmierzchać, więc powoli Los Angeles nabiera jeszcze większej magii. 
- Skończyłam. - słyszę głos Angel, która zaraz potem opada na łóżko obok mnie. - Nie sądziłam, ze to takie męczące. 
- Ja też nie. Nie mogę się ruszyć. - śmieje się.
- Dziękuję Faith. - Angel nagle się odzywa, a ja obracam głowę i patrzę na nią pytająco. - Za to, że jesteśmy od tylu lat razem i że mieszkamy w takim pięknym miejscu. 
Patrzę jej w oczy i uśmiecham się, czując jak kąciki ust drżą mi niebezpiecznie.
- Kocham cie, Angie. Z nikim innym nie chciałabym dzielić wspomnień i mieszkania. Na zawsze? - pytam, podnosząc w górę dłoń z wyciągniętym małym palcem.
- Ja ciebie też. Na zawsze. - odpowiada cicho i zahacza swój palec o mój. 
Leżymy tak jeszcze kilka chwil, aż w końcu mówię do Angel, że musimy iść do sklepu. Przyjaciółka wstaje niechętnie i zbieramy się do wyjścia. W recepcji pytam o najbliższy sklep spożywczy, a pracownik mówi, że dwie przecznice stąd jest market. 
Idziemy spacerkiem przez ulice Los Angeles, rozglądając się dookoła. 
- Gdybym wiedziała, że ludzie tutaj o każdej porze wyglądają tak stylowo, przebrałabym się. - jęczy Angel, patrząc na mnie groźnie.
Mamy na sobie zwykłe, szare dresy oraz koszulki na ramiączakch. Ja w biodrach przewiązałam swoją bluzę, a Angel ma ją na sobie. 
- Nie wyglądamy tak źle. - odpowiadam, chociaż czuję się trochę dziwnie. 
- Serio, mamacita? Serio? - w głosie Angel słyszę kpinę, ale nie chce mi się już na to reagować. 
- Wyszłyśmy tylko na zakupy, przestań dramatyzować. - odpowiadam w końcu z rozdrażnieniem. 
Właśnie wchodzimy do marketu, więc biorę wózek i zaczynam pakować do niego najpotrzebniejsze rzeczy.
 Koniec końców wychodzimy obładowane siatami, zostawiając w sklepie pokaźny rachunek.
- Następnym razem bierzemy taksówkę. - warczy Angel, puszczając ostrożnie na podłogę zakupy i ściąga buty. - Chyba amputują mi palce. 
- Przepraszam. - wzdycham i idę do kuchni, by wypakować wszystko z siatek.
Włączam radio i zaczynam wkładać jedzenie do lodówki. Oczywiście oprócz tego kupiłyśmy dwie butelki wina, w zamiarze opicia naszej pierwszej nocy w nowym mieszkaniu. Po chwili dołącza do mnie Angie i pomaga wyciągać zakupy. 
- Umieram z głodu. - mówi cicho, chowając jajka do lodówki.
- Zrobię nam kolację, poczekaj pół godziny. - odpowiadam i nastawiam wodę na makaron. 
Nie mam pomysłu i siły na wymyślanie czegoś wykwintnego, więc uznaję, że spaghetti będzie najlepszym rozwiązaniem.
- Włoski wieczór? - pytam, wyciągając pomidory na sos.
- Jesteś geniuszem. - oznajmia wesoło dziewczyna i wyrzuca siatki do kosza. 
Pół godziny później, tak jak obiecywałam siedzimy z Angie na podłodze w salonie i zajadamy się makaronem. W kieliszkach mamy pyszne, schłodzone białe wino i właśnie oglądamy jakąś marną komedię romantyczną. W między czasie wyciągam telefon i dodaję wpis na twittera. 

Faith @faithwihford
Pierwsza kolacja z @angelrichardson w nowym mieszkaniu. Jestem spełniona i wykończona. 

Wzdycham odkładając komórkę na bok. Biorę porządny łyk wina i odchylam głowę w tył. 
- Czuję, że jutro będę spać do oporu. - śmieję się, patrzą na Angel, która właśnie bierze ostatni raz widelec do ust.
- Jeśli mnie jutro obudzisz przed 13 przysięgam, że cię zamorduje. - odpowiada i upija wino z kieliszka. 
- Jasna sprawa. - pokazuje jej język, po czym zbieram nasze talerze by zanieść je do zmywarki.
- Idę się myć i spać. Sorki mała, nie wypije z tobą całego wina. - oznajmia stanowczo Angel, ale ja wcale się nie krzywię.
- Bogu dzięki, bo czuję, że jeszcze jeden kieliszek i byłabym wstawiona.
- Dobranoc. - Angel cmoka mnie w policzek i biegnie na górę do swojego pokoju.
- Dobranoc. - odpowiadam cicho i gaszę światła w kuchni.

Następnego dnia budzi mnie dzwoniący telefon. "No to są chyba jakieś żarty!" krzyczę  nie otwierając oczu i przewracam się w proteście na drugi bok. Telefon ku mojej uciesze milknie, ale dosłownie 10 sekund później na nowo zaczyna dzwonić. Przeklinam pod nosem i otwieram oczy, łapiąc wściekle za telefon. Na wyświetlaczu widzę imię Channy i godzinę 10:43 - zamorduję ją.
- Halo? - odbieram nie ukrywając swojego rozdrażnienia.
- Chica! - wita mnie wesoło dziewczyna, ignorując mój ton - Za 20 minut u ciebie będę! 
- Chyba zwariowałaś Chanel. - mówię oschle - Jestem jeszcze w łóżku, a poza tym jestem nadal zmęczona po wczorajszym dniu. 
- Nic mnie to nie interesuje. Mam dla ciebie ofertę, nie możesz jej odrzucić. Zbieraj się. - oznajmia promiennie.
- Co to za oferta? - pytam siadając na łóżku. 
- Wyjaśnię ci wszystko na miejscu. Będę za 15 minut!
- Co? Miałaś być za 20! - krzyczę przerażona.
- Ale już jadę i nie ma korków. Do zobaczenia, amigo!
Jestem oficjalnie wściekła. Biorę poduszkę do rąk i krzyczę w nią, dopóki nie braknie mi tchu. 
Dobra, muszę zacząć się ubierać, skoro Channy ma tu zaraz być. Wstaję ciężko z łóżka i idę do szafy. Kilka minut zastanawiam się nad tym co wybrać, bo nie wiem, gdzie Chanel chce jechać.  W końcu wybieram szarą koszulkę na cienkich ramiączkach, czarne szerokie dresy, mocno obcisłe na łydkach i za dużą koszulę w czarno-czerwoną kratę. Biorę ciuchy ze sobą i zmierzam do łazienki, gdzie następnie myję zęby, rozczesuje włosy i zakładam na siebie ubrania. Gdy wychodzę słyszę dzwonek do drzwi. Schodzę na dół i idę je otworzyć.
- Gotowa? - pyta od razu Channy.
- Prawie. Muszę się jeszcze pomalować. - oznajmiam, wracając w głąb mieszkania.
- Nie ma na to czasu. Ubieraj się i jedziemy. - mówi, wyraźnie zaaferowana.
- Ale...
- Nie ma czasu na żadne ale. Zakładaj buty, bierz torebkę i jedziemy. 
Posyłam jej mordercze spojrzenie i poddaję się. Zakładam czarne buty od Adidasa za kostkę, biorę czerwoną torbę, do której wrzucam klucze, telefon i okulary przeciwsłoneczne, ponieważ na zewnątrz już świeci słońce. 
- Możesz mi powiedzieć gdzie jedziemy? Nawet nic nie zjadłam. - mówię naburmuszona, siedząc w samochodzie Channy. 
Dziewczyna sięga za siebie i podaje mi torbę ze starbucksa, w której znajduję dużą kawę, kanapkę i ciastko. 
- Dobra, problem śniadania mamy z głowy. - mruczę, gryząc kanapkę. Jest pyszna!
- Powiem ci wszystko na miejscu. - uśmiech jaki pojawia się na twarzy Channy nie mówi mi zbyt dużo.
- Świetnie. - warczę i upijam trochę kawy. - Przestałam się czuć bezpiecznie, a mieszkam tu dopiero kilka godzin. 
- Spokojnie, mi compañera! Nie zrobię ci krzywdy. - śmieje się - Wszystko będzie dobrze. 
- Pewnie. - mruczę niezadowolona pod nosem i kończę kanapkę. A ponieważ kocham jeść, gryzę jeszcze kawałek pysznego ciastka. Później wyciągam telefon i piszę do Angel co się stało.
Po prawie półgodzinnej podróży Channy zatrzymuje się pod budynkiem, na którym znajduje się się ogromny napis "Miss Melodee Dance Studio". 
- Channy, wyjaśnisz mi po co my tu jesteśmy? - pytam z przerażeniem w głosie. 
- Tutaj odbywa się casting tancerzy. - oznajmia dziewczyna, gasząc silnik i wychodząc z samochodu. - A ty weźmiesz w nim udział.
- Oszalałaś?! - krzyczę na nią - Kim ty jesteś, żeby decydować w czym mam brać udział, a w czym nie?!
- Uspokój się. - podchodzi do mnie z kamienną twarzą - Zrobiłam to po to, bo wiem, że to dla ciebie ogromna szansa. Sama nigdy w życiu byś się na coś takiego nie zdecydowała, więc uznałam, że potrzebujesz mojej pomocy. 
- Channy, przecież to jakiś absurd. - mówię cicho. - Nie mam nawet muzyki, nie jestem w ogóle przygotowana.
- Zaufaj mi, jesteś bardziej przygotowana niż myślisz. A muzykę mam tu. - wyciąga płytę z torebki i pokazuje mi ją - Wiem, że lubisz tańczyć do kawałków Tygi, więc zgrałam kilka. Sama wybierzesz tę odpowiednią piosenkę.
- Nienawidzę cie. - warczę i idę za Channy, która zmierza do wejścia.
W środku panuje tłok. Jest masa młodych ludzi, którzy w różnych zakamarkach ćwiczą swoje choreografie. Patrzę na nich i nawet po takim czymś mogę stwierdzić, że są wyśmienitymi tancerzami. Kiedy Channy idzie po numerek dla mnie, uświadamiam sobie, że w ogóle nie wiem po co ten casting jest zorganizowany. Szukam wzrokiem jakiegoś plakatu informacyjnego i gdy go znajduję, zamieram. Casting tancerzy do teledysku najnowszego kawałka Justina Biebera?! Czy ona kurwa oszalała?! 
Gdy odzyskuję zdolność poruszania się, podchodzę do Channy i ciągnę ją na bok.
- Zwariowałaś? Casting do teledysku Biebera? - czuję jak w żyłach gotuje mi się krew.
- Co z nim jest nie tak? - patrzy na mnie zaskoczona - Nie lubisz go?
Kręcę szybko głową i biorę głęboki oddech.
- Nie o to chodzi. Nie obchodzi mnie on. Obchodzi mnie to, że przywiozłaś mnie tutaj, żebym się ośmieszyła. Przecież ja w życiu nie dostanę tego angażu. - mówię, cała się trzęsąc i nie wiem czy to ze złości, czy ze zdenerwowania. 
- Przestań. Obie wiemy, że masz szanse. 
- Może i bym je miała, gdybym była przygotowana! - wyrzucam ręce w powietrze z frustracji jaka się we mnie zbiera.
- Jesteś. - odpowiada stanowczo - A teraz weź kilka głębokich wdechów, uspokój się i nie wiem, może rozgrzej mięśnie. 
- Mam na to czas, patrz ilu jest tu ludzi. - pokazuję zamaszyście ręką.
- Szybko zleci.
- Cokolwiek. - wzdycham - Daj mi płytę, muszę gdzieś przesłuchać te piosenki. - mówię, poddając się. Widzę jak na twarzy przyjaciółki maluje się szeroki, dumny uśmiech.
- Nienawidzę cię. - mówię po raz któryś i odbieram od niej płytę, kierując się gdzieś, gdzie mogłabym tego posłuchać.
Po kilkunastu minutach decyduję się na Make It Nasty i przypominam sobie choreografię, jaką razem z Ianem ułożyliśmy do tego kawałka. Cały układ trwa niecałe dwie i pół minuty, ale powtarzam go kilka razy, więc robię się zmęczona. Wracam do Channy, która siedzi z kawą i telefonem w ręce.
- No, już miałam iść cię szukać. Jesteś następna. - oznajmia spokojnie.
- Słucham?! - wołam przerażona, na tyle głośno, że kilka osób patrzy w moją stronę.
Uśmiecham się do nich przepraszająco i ponownie wbijam wzrok w Channy.
- Idź pod tamte drzwi, wywołają cię. - pokazuje.
W tym momencie opanowuje mnie strach i zdenerwowanie. Nie jestem w stanie wydusić z siebie słowa i ruszyć się z miejsca. Mój żołądek zaczyna mnie nieprzyjemnie boleć, a dłonie się pocą. 
- Ruszaj się. Trzymam kciuki. - Channy klepie mnie w tyłek i lekko popycha w przód, więc aby się nie przewrócić zmuszam się do wykonania kroku w przód. 
A co jeśli skompromituję się przed samym Justinem Bieberem? O boże, nie robi mi się niedobrze na tę myśl. Chcę stąd wyjść, teraz! 
I kiedy wykonuję krok w tył drzwi się otwierają i słyszę jak ktoś wywołuje moje imię i nazwisko. Blednę, ale ruszam do przodu nie wiedząc nawet dlaczego. Mija mnie jakaś uśmiechnięta dziewczyna i chyba życzy mi powodzenia, ale nie mam nawet czasu jej podziękować. Wchodzę na środek parkietu i patrzę przed siebie. Za stolikiem siedzi trzech mężczyzn. 
- Cześć Faith. - odzywa się jeden z nich. - Ja jestem Nick, ten obok to Scooter, a za mną stoi Jon. - wskazuje na kolegów i posyła mi miły uśmiech. - Co dla nas przygotowałaś?
Prycham odruchowo na to pytanie, ale zaraz potem kręcę głową i odpowiadam.
- W zasadzie to nic nie przygotowałam. Dowiedziałam się o castingu dzisiaj rano. - mówię i jestem w szoku, że wyartykułowałam tyle słów na raz nie zacinając się przy tym.
- Hm, odważnie. - odpowiada najstarszy z obecnych tutaj mężczyzn. Chyba miał na imię Scooter.
- W takim razie co skłoniło cię, by wziąć udział w castingu? - pyta ponownie Nick.
- Moja przyjaciółka. - mówię, wzruszając ramionami.
- Ja jestem ciekawy tego co pokaże, a wy? - Nick zerka na kolegów z uniesioną brwią.
Obaj kiwają głową i posyłają mi przyjazne uśmiechy. Zdenerwowanie powoli opuszcza moje ciało, dzięki Bogu.
- Podaj płytę Jonowi. - poleca Nick, więc robię co każe. 
Stoję na środku, przewiązuję koszulę w biodrach i czekam, aż zabrzmi muzyka. Kiedy to następuję zaczynam tańczyć, a moje ruchy są pewne i pełne siły. Nie boję się, że popełnię błąd, ponieważ zjadłam zęby na tej choreografii. Rozpuszczone włosy zasłaniają mi twarz, gdy tańczę, a to tylko dodaje charakteru temu układowi. Jestem skupiona i w środku szczęśliwa. To właśnie robi ze mną taniec. Budzi we mnie dwie skrajności, a ja to uczucie ubóstwiam. Kończę tańczyć i głęboko oddycham. Podnoszę głowę, patrzę na mężczyzn i próbuję odgadnąć co sądzą. Wszyscy jednak mają pokerowe twarze. Przełykam ślinę i czekam na jakieś słowa z ich strony.
- Było świetnie, już nie patrz tak na nas. - zaczyna się śmiać Nick, a za nim Jon i Scooter. 
- Moglibyście zabić człowieka. - odpowiadam z uśmiechem na twarzy i odgarniam włosy. 
- Jesteś ostatnia, dlatego możesz zawołać resztę by tu przyszli. - mówi Scooter, a ja kiwam głową i idę spełnić jego polecenie.
Po chwili na sali panuje hałas, ponieważ są tu wszyscy tancerze. Scooter prosi o ciszę  i gdy faktycznie ludzie milkną zaczyna mówić.
- Razem z Nickiem i Jonem podjęliśmy decyzję. Niektórzy z was byli świetni, niektórzy trochę mniej, co nie znaczy że nie doceniamy waszych starań. Bardzo dziękujemy wam za przybycie tutaj w imieniu naszym jak i Justina, który niestety nie mógł do nas dołączyć. - wyjaśnia, patrząc na nas. - Teraz Nick wyczyta nazwiska osób, które niestety musimy pożegnać. - Scooter siada, a Nick wstaje w tym samym momencie.
- Więc przejdźmy od razu do rzeczy. Ponad połowie musimy podziękować, a mianowicie Amy Bucks, Joshowi Pharrell, Sue i Dakocie Jordyn, Tay'owi Rascal... - Nick wymieniał po kolei nazwiska osób, które gdy usłyszały swoje imiona ze smutkiem na twarzy opuszczały salę. Po kilku minutach zostało może 15 tancerzy. 
- Jeśli chodzi o was, bardzo ciężko było nam zdecydować kogo bierzemy, a kogo nie. Nagraliśmy wasze występy, mamy wasze numery telefonu, więc po obradach z Justinem zadzwonimy do was i poinformujemy o podjętych decyzjach. 
Poczułam jak zalewa mnie fala ulgi, ale jednocześnie nadal się denerwowałam. To było świetne uczucie, wiedzieć że spodobałam się na tyle, że rozważają czy chcą mnie wziąć czy nie. Ale już teraz wiem, że to oczekiwanie będzie uciążliwe. 
- Dziękujemy wam na razie. Do usłyszenia. - kończy Nick i siada, zaczynając rozmawiać z kolegami. 
Kilku tancerzy opuszcza salę, a kilku włącznie ze mną zostaje. Większość z nich się zna i zaczynają gadać, a ja siadam na podłodze i poprawiam buta, ponieważ coś mi do niego wpadło. Nagle robi się jakiś większy szum i nie wiedząc o co chodzi podnoszę wzrok i okazuje się, że w drzwiach stoi sam Justin Bieber, w całej swojej okazałości. Tancerze podbiegają do niego, wyraźnie zafascynowani jego osobą, a on obdarza ich uśmiechem i zaczyna rozmowę. Ja o dziwo nie robię tego samego co pozostali, tylko nadal skupiam się na bucie. Nie rusza mnie jego widok może dlatego, że w swoim życiu kilka razy spotkałam się z ważnymi osobistościami dzięki rodzicom. Gdy zakładam ponownie but na stopę podnoszę wzrok i wtedy moje oczy spotykają się ze spojrzeniem Justina. Ciemne, prawie czarne oczy naprzeciw brązowych. Robi mi się ciepło i nie mam pojęcia dlaczego. Szybko wstaję i czuję jak moje serce wali w szaleńczym tempie. Nadal patrzymy sobie w oczy, a on posyła mi szelmowski uśmiech, przez który robi mi się sucho w ustach. Lekko potrząsam głową i jestem przerażona tym, jak zwykłe spojrzenie i uśmiech na mnie podziałało. Nagle zauważam, że obok niego, stoi, a właściwie wisi na jego ramieniu drobna, smukła blondynka. Wygląda na jego dziewczynę.Teraz mam wrażenie, że to co stało się przed chwilą było niestosowne. Gryzę wargę i po raz ostatni obdarzam Justina subtelnym i pewnym siebie spojrzeniem. Nie może poznać, że podziałał na mnie tak intensywnie. Mijam go i resztę tancerzy, wychodzę z sali i idę do Channy.
- I jak ci poszło? Widziałaś? Bieber tu przyszedł ze swoją laską. - Channy mówi na jednym wdechu, a ja zaczynam się śmiać.
- Nie wiem, chyba dobrze. Mają się odezwać i poinformować mnie o tym co dalej.  - wyjaśniam - Tak, widziałam. Nie dało się go nie zauważyć. 
- Gorący jest, co? - Channy patrzy na mnie znacząco.
Przypomina mi się sytuacja sprzed chwili i wzdycham cicho. Zakładam koszulę na ramiona, biorę torebkę, zakładam okulary na nos i idę do wyjścia.
- Nie mogę zaprzeczyć. - odpowiadam spokojnie, czując jak przechodzi mnie przyjemny dreszcz.
Przed studiem nagle zbiera się masa paparazzi, ale udaje nam się szybko przebić przez ten tłum. Współczuje gwiazdom, muszą mieć straszne życie pod tym względem. 
Idziemy do samochodu, a paparazzi nagle zaczynają krzyczeć i okazuje się, że Justin i jego Blond Sztuka wychodzą z budynku. Odruchowo się odwracam i łapię go na tym, że patrzy w moim kierunku. Albo przynajmniej tak mi się zdaje, ponieważ on również ma okulary na nosie. Oblizuję wargi i wsiadam do wozu, cały czas mają przed oczami jego intensywne spojrzenie.


*nonna - po włosku 'babcia'.



Jak wrażenia po kolejnym rozdziale? Podobał się, czy raczej nie? Zostawcie swoje opinie w komentarzach, bo to one motywują mnie do pracy i zawsze miło jest poczytać parę słów na temat swojej pracy. Dziękuję Wam, za prawie 2 tysiące wyświetleń. Jesteście cudowni, bardzo was kocham. Do następnego. 
V.

niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 2

"Dios mio, chica!"


Po tym, co wydarzyło się z Ianem straciłam dobry humor i ochotę na świętowanie. Dlatego, gdy dotarłam do stolika pożegnałam się ze wszystkimi, wymyślając, że źle się poczułam. Wszyscy to łyknęli, oprócz Angel. To było słodkie, jak dobrze mnie zna, ale nie miałam wtedy najmniejszej ochoty na tłumaczenie całej sytuacji. Powiedziałam jej jedynie, że odezwę się jutro i wtedy pogadamy. Widząc mój humor dzięki Bogu odpuściła i pozwoliła mi spokojnie wrócić do domu. 
Następnego dnia budzę się z opuchniętymi oczami i bolącą głową. To wszystko przez łzy, które prawie całą noc wypływały z moich oczu. Przecieram ręką twarz  i siadam na łóżku, podciągając nogi pod klatkę piersiową. Cały czas mam w głowie wczorajszy wieczór i rozmowę z Ianem. Serce mnie boli na myśl, że człowiek, którego uważałam za przyjaciela okazał się tak naprawdę obcy. Zachował się wobec mnie tak, jak nigdy nie powinien. Czułam, jakby ktoś właśnie wyrywał cząstkę mnie, bo w gruncie rzeczy Ian nią był. Sama nie wiem dlaczego tyle płakałam, to nie było w moim stylu. 
W końcu, po kilku minutach siłowania się ze sobą, zwlekam się z łóżka i ospałym krokiem ruszam w stronę łazienki. Tam biorę krótki, ale odprężający prysznic, suszę włosy i wcieram w ciało balsam. Odpuszczam sobie malowanie się i wróciwszy do pokoju wyciągam z szafy czarne legginsy, białą, długą koszulkę z krótkim rękawem oraz czystą bieliznę. Ścielę łóżko, podłączam telefon do ładowarki i w końcu schodzę na dół. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że umieram z głodu. W domu jest cicho, a ponieważ na zewnątrz panuje przepiękna pogoda, dochodzę do wniosku, że mama i Gracie muszą być w ogrodzie. Zerkam na zegarek i okazuje się, że jest grubo po 12. Wzdycham ciężko, uświadamiając sobie że spałam prawie 6 godzin, ponieważ zanim zasnęłam intensywnie myślałam i płakałam. 
Wchodzę do kuchni, a tam stoi sałatka owocowa oraz kubek zielonej herbaty, która już wystygła, ale to mi nie przeszkadza. Taką lubię najbardziej. Uśmiecham się do siebie i notuję w głowie, żeby podziękować mamie za lunch oraz za to, że pozwoliła mi się wyspać. 
Siadam przy wyspie na wysokim krześle i zaczynam jeść przygotowany posiłek. Cały czas dręczy mnie obraz poprzedniej nocy i mimo, że bardzo chcę się go pozbyć, czeka mnie jeszcze rozmowa z Angel i do tej pory na pewno o tym nie zapomnę. Patrzę w duże okno przede mną i obserwuję jak promienie słońca wpadają do środka, próbując się zrelaksować, ale nie do końca mi to wychodzi. Przygryzam wargę i czuję, jak tęsknie za starym Ianem. Zranił mnie wczoraj i to dosyć poważnie. Odruchowo dotykam szczęki, którą wczoraj zaciskał i wzdrygam się. Co się z nim stało? To alkohol tak na niego działa? Wiem, że to dla niego trudne, że chcę wyjechać, dla mnie też nie jest to łatwe, ale dlaczego potraktował mnie w tak agresywny sposób? 
Patrzę smutno na swój nadgarstek ozdobiony cienką, delikatną złotą bransoletką, którą kiedyś dostałam od swojego brata, Todda i wypuszczam cicho powietrze z ust. Przejeżdżam po niej palcami drugiej dłoni i ponieważ stęskniłam się za nim, postanawiam go odwiedzić jeszcze dzisiaj. On zawsze mnie rozumiał lepiej niż ktokolwiek. Tęsknię za nim.
Schodzę z wysokiego krzesła i odkładam miseczkę do zlewu, kubek zabieram jeszcze ze sobą. Idę w kierunku drzwi tarasowych i gdy przy nich stoję, uśmiecham się pod nosem. Nie myliłam się - mama i Gracie są w ogrodzie i leżą na kocu. Delektuję się przez chwilę tym uroczym widokiem, a potem wychodzę do ogrodu, boso stąpając po miękkiej, skoszonej trawie. Podchodzę do mamy i swojej siostry i cicho siadam obok. Gracie ogląda jakieś zabawki i wesoło gaworzy, a mama leży obok i czyta książkę, oczywiście cały czas czuwając nad bezpieczeństwem mojej malutkiej siostry.
- Jak tam? - pytam, siadając przed Gracie, która obdarza mnie ślicznym uśmiechem. Głaszczę ją po główce, również się uśmiechając.
- Cieszymy się pięknym dniem, który myślałam, że prześpisz. - odpowiada mama, po czym dodaje - O której wróciłaś?
- Po 2. - odpowiadam szybko, bo szczerze mówiąc nie mam pojęcia o której wróciłam. 
Mama na szczęście łyka tę wersję i przygląda mi się z nad okularów przeciwsłonecznych. W tym czasie Gracie usiłuje się wdrapać na moje kolana, więc odkładam kubek z herbatą na trawę i podnoszę siostrę w górę, sadzając ją sobie na nogach. Ten mały szkrab jest moim błogosławieństwem. Przyszła na świat ponad rok temu i zrewolucjonizowała nasze życie, oczywiście w pozytywny sposób. Pewnie teraz zastanawiacie się ile moja mama ma lat. Więc rozwiążę tę zagadkę - 41. Kiedy zaszła ze mną w ciążę miała 21 lat, a gdy się urodziłam 22. Nie, nie byłam wpadką. Od zawsze byłam bardzo kochanym i docenianym dzieckiem, tak samo jak mój brat, który urodził się, gdy mama miała 18 lat. On również nie był niespodzianką dla rodziców. To Gracie nią była, co nie znaczy, że mama się nie cieszyła. Wręcz przeciwnie, była zachwycona, że będzie miała kolejną pociechę.
Byłam ukochaną wnusią moich dziadków, rozpieszczali mnie do granic możliwości. Jedak najbliższą więź nawiązałam ze swoją babcią od strony mamy. Ma na imię Telma i ma ponad 60 lat. Bardzo ją kocham i zawdzięczam jej tak wiele. To właśnie ona zaszczepiła we mnie pasję do tańca, dzięki niej potrafię tańczyć nie tylko nowoczesne style, ale również te latynoamerykańskie, w szczególności salsę. Często chodziłam do niej, gdy miałam gorszy dzień, dość treningów lub po prostu czułam, że muszę ją zobaczyć. Rozumiała mnie tak dobrze, mogłam spędzać u niej całe dnie i nigdy się nie nudziłam. Jak nikt potrafiła wejść do mojej duszy i zaprowadzić w niej porządek.
Uśmiecham się sama do siebie, myśląc o babci i postanawiam, że ją również niedługo odwiedzę. Gracie dotyka mojego policzka i śmieje się, przez co robi mi się cieplej na sercu. Kocham ją całą sobą i nigdy nie pozwolę, by stała jej się krzywda. Postanowiłam sobie, że będę ją chronić, gdy tylko się urodziła, ponieważ nie chcę, żeby kiedykolwiek cierpiała tak jak kiedyś ja. 
-Masz opuchnięte oczy, skarbie. Płakałaś? - nagle odzywa się mama, a w jej głosie słyszę zmartwienie.
Podnoszę na nią wzrok i chwilę milczę. Nie, chyba nie jestem jeszcze gotowa na powiedzenie jej całej prawdy. Szczególnie, że mama uwielbia Iana i z pewnością zaczęłaby dramatyzować, a nie miałam na to ochoty. 
- Nie, po prostu źle spałam. To może dlatego. - posyłam jej uśmiech, który mam nadzieje, przekona ją. Na moje szczęście, tak właśnie się dzieje.
Wznoszę twarz w stronę słońca i delektuję się przez chwilę ciepłem, jakie dają mi promienie. 
- Jadę dzisiaj do Todda. - oznajmiam po chwili, mrużąc lekko oczy, gdy patrzę na mamę.
- Stęskniłaś się? - pyta uśmiechając się delikatnie.
- Aha. - kiwam głową, zaciskając usta w cienką linijkę - Jedziesz ze mną? 
- Nie, byłam u niego w zeszłym tygodniu. Poza tym mam kilka spraw do załatwienia z firmą przeprowadzkową, mają jakieś pytania co do transportu mebli do twojego mieszkania w Los Angeles. - wyjaśnia, usiadając obok mnie po turecku.
- Dziękuję, że się tym zajmiesz. - całuję ją w policzek, a ona śmieje się cicho. Nagle jednak poważnieje i patrzy na mnie z troską. - Faith, naprawdę chcesz tam mieszkać? To ogromne miasto, a ty tam będziesz praktycznie sama...
- Mamo, proszę przestań. Będę tam z Angel, a poza tym mam w LA kilku dobrych znajomych. - wzdycham, czując do czego zmierza ta rozmowa.
- Wiesz, ze nie o to mi chodzi. A co jeśli to cię przerośnie? Masz ciężką przeszłość, kochanie. Pamiętasz jak trudny był to okres i jak wiele poświęciłaś, by być teraz tu gdzie jesteś. Boję się o ciebie. - mama łapie mnie za dłoń i lekko ją ściska.
Patrzę na nią i żałuję, że nie mam na nosie okularów przeciwsłonecznych, ponieważ w moich oczach zbierają się łzy na wspomnienie poprzednich lat. Owszem, to był koszmarny okres i za nic nie chcę do niego wracać, chociaż wiem, że już całe życie będę musiała walczyć o siebie. 
- Tego nie da się wymazać z pamięci, mamo. Ale wiem, że wyprowadzenie się z Dallas to będzie pierwszy krok do zakończenia tego rozdziału w moim życiu. Dam sobie radę, zaufaj mi. - patrzę na nią i błagam ją w myślach, by już odpuściła, by we mnie uwierzyła. 
Mama przygląda mi się przez kilka chwil, aż wreszcie na jej ustach pojawia się mały uśmiech. 
- W porządku. - kiwa głową i głaszcze mnie po policzku. - Kocham cię Faith, pamiętaj o tym.
- Wiem mamo, ja ciebie też. - odpowiadam, a potem zaczynam bawić się z Gracie. 
Przyznaję, to będzie trudne rozstać się z moją rodziną, ale wiem, że to dobra decyzja. Jakiś czas temu przestałam czuć się pewnie ze sobą i to trochę mnie zaniepokoiło. Gdy przejeżdżałam obok miejsc, gdzie jeszcze niedawno przebywałam, czułam jak opadam powoli w czarną głębie swojej duszy, a to było co najmniej niebezpieczne. 
Po kilkunastu minutach spędzonych na rozmowie z mamą i zabawą z Gracie, postanawiam je zostawić i jechać do brata. Całuję siostrzyczkę w główkę, przytulam się do mamy i mówiąc, gdzie idę.
- Będziesz na obiad? - woła za mną mama.
- Muszę wpaść do Angel zabrać jej rzeczy, więc nie wiem kiedy będę. - odpowiadam i wchodzę do domu, kierując się do swojego pokoju, by stamtąd wziąć kluczyki oraz telefon, który mam nadzieję, że się już naładował. Dzięki Bogu, bateria jest już pełna, więc włączam go i czeka mnie spora niespodzianka. Od poprzedniej nocy Ian dzwonił do mnie ponad 20 razy i wysłał kilkanaście smsów. Czytam je i wszystkie są do siebie podobne - przeprasza mnie w nich, tłumaczy się i prosi bym odebrała. Nie mam na chwilę obecną ochoty na rozmowy z nim, więc ignoruję wszystkie prośby i szukam kluczyków. Gdy je znajduję wyciągam jeszcze z szafy dużą, czarną, skórzaną baseballówkę, którą zakładam na siebie. Wiążę włosy w luźnego, poszarpanego koczka, a z szuflady wyjmuję okulary przeciwsłoneczne. W końcu schodzę na dół trzymając w jednej dłoni telefon oraz kluczyki, wchodzę do holu, gdzie zakładam na stopy białe, niskie trampki i opuszczam dom. Mój samochód stoi przed garażem i jest czyściutki. Uśmiecham się szeroko, ponieważ to Gary musiał jechać go umyć i jestem mu za to bardzo wdzięczna. Mówiłam już, jak bardzo go kocham?
Wsiadam do dużego, terenowego BMW i odpalam silnik, rozkoszując się pięknym dźwiękiem tej maszyny. Zapinam pasy i płynnie wyjeżdżam z podjazdu, otwierając bramę. W radiu leci właśnie jakaś piosenka z lat 90. i nucę ją pod nosem, ponieważ znam ją, ku mojemu zaskoczeniu. 
Ulice o tej porze nie są jeszcze zakorkowane, ale jest już dosyć tłoczno. Stojąc na światłach nagle odzywa się mój telefon. Podnoszę go z fotela obok i wpatruję się w ekran - to Ian. Chwilę zastanawiam się nad tym, czy powinnam odebrać, ale zaraz potem przypomina mi się jego agresywne zachowanie ostatniej nocy i tracę dzięki temu ochotę na konfrontacje z nim. Jednak mój brak odpowiedzi powoduje, że zanim decyduję się na włączenie automatycznego odrzucania połączeń od niego, dzwoni jeszcze 5 razy. Minęło jeszcze za mało czasu, bym mogła z nim spokojnie porozmawiać. 
Reszta drogi upływa mi w ciszy i spokoju. No nie licząc radia, bo tam wcale nie jest cicho. Tak czy inaczej po niecałej godzinie drogi zatrzymuję samochód na parkingu. Wysiadam z samochodu, wyciągam z bagażnika świeczkę i ruszam w tak doskonale znanym mi kierunku. Kilka minut później kucam przy grobie mojego brata i odpalam znicz, w duszy cicho się modląc. Po odmówieniu kilku tradycyjnych modlitw, zaczynam sprzątać jego mogiłę, ściągając z niej kurz  i wyrzucając wyschnięte kwiaty. 
- Jak się masz Todd? - pytam, zbierając suche płatki róż.  - Dawno nie gadaliśmy. 
Mój brat nie żyje od ponad 2 lat. Był żołnierzem i zginął za naszą ojczyznę w wieku 21 lat. Zawsze żyliśmy ze świadomością, że któregoś dnia może go zabraknąć, ale nie zdawałam sobie sprawy, że gdy to się stanie, będzie to tak bardzo bolesne i wstrząsające. Zginął niespodziewanie, na kilka dni przed świętem dziękczynienia. Gdy jeden z jego przełożonych poinformował nas o tym załamałam się. Straciłam swojego braciszka, swoją bratnią duszę, człowieka, który był dla mnie wzorem, opiekunem i przyjacielem. To był koszmarny okres dla mnie i mojej rodziny, bo w końcu oni też stracili tak wspaniałą osobę, jaką był Todd. Pomimo całego tego cierpienia, wiedziałam, że umarł szczęśliwy - zawsze powtarzał nam, że jeżeli zginie za swoją ojczyznę, zginie z uśmiechem na ustach i radością w oczach. Mimo dwudziestu paru lat, był bardzo dojrzały i zdecydowany. Tak ogromny patriotyzm obudził w nim nasz dziadek, który kilka lat przed śmiercią Todda, zmarł na zawał. 
Wzdycham smutno, siadając na ławeczce i patrząc na jego zdjęcie, jakie umieszone jest na nagrobku. Uśmiecha się na nim szeroko i jest w mundurze. Takiego właśnie go zapamiętałam. 
- Tęsknię za tobą, wiesz? Z dnia na dzień coraz bardziej. Potrzebuję cię Todd... - szepczę, zagryzając dolną wargę i bawiąc się dłońmi. 
W końcu postanawiam opowiedzieć mu całą historię, która mnie aktualnie dręczy i mam nadzieje, że jakoś mi pomoże. Nie wiem jak, ale jakoś to zrobi. 
W końcu zdaję sobie sprawę, że po moich policzkach płyną łzy. I nie płaczę z powodu tego, co się stało wczoraj, ale dlatego, że brakuje mi ciepła ramion mojego ukochanego brata. 
- Dlaczego mnie zostawiłeś? Wiedziałeś jak mi ciężko, wiedziałeś, że jeśli zginiesz załamię się na dobre. Nawet teraz nie wiem, czy jestem już poskładana do kupy. Każdego dnia mam wrażenie, że gubię kawałki siebie... Todd, proszę cię, pomóż mi. Wróć do mnie, a jeśli nie możesz to ześlij kogoś takiego jak ty, który się mną zaopiekuje. Tęsknie Toddy, tak bardzo. 
W końcu się uspokajam, ale musi upłynąć trochę czasu. Zdecydowanie za często płaczę. Nie mogę sobie na to pozwalać, w końcu jestem silna. "Nie jesteś Faith, nie wmawiaj sobie tego tyle." Moja podświadomość lubi mnie trochę otrzeźwiać, mimo, że bardzo boleśnie. 
Gdy się uspokajam na dobre, spędzam jeszcze pół godziny przy grobie brata, aż w końcu wracam do samochodu. Już teraz czuję, że tęsknie za nim mocniej, niż te kilka minut temu. Ze smutkiem w oczach odpalam samochód i jadę w kierunku mieszkania Angie. Oczy mnie szczypią, a usta są suche, mimo że co kilka sekund nawilżam je językiem. Szykuję się w głowie na konfrontacje z przyjaciółką, czując jak nabieram ponownie sił. Uśmiecham się nieznacznie i skręcam w ulicę prowadzącą pod jej blok. Parkuję na wolnym miejscu i wyskakuję z wozu, zamykając go i ruszając w stronę klatki schodowej.
- Cześć! - wołam z korytarza, gdy już jestem w mieszkaniu Angel.
- Kocham cię Faith, ale naucz się pukać, okej? - odpowiada sucho moja przyjaciółka, wychodząc z kuchni. - A co jeśli właśnie zabawiałabym się z jakimś gorącym facetem? - widzę w jej czach iskierki rozbawienia.
Krzywię się, gdy słyszę co mówi i notuję w duchu, by zacząć rzeczywiście pukać.
- Chyba mnie przekonałaś. - jęczę rozbawiona i witam się z nią.
- Ogólnie to dobrze, że jesteś, bo nie wiem co spakować. - wzdycha, a ja przewracam  oczami.
- Wszystko Angel, wszystko. W końcu mamy tam mieszkać, tak? - pytam retorycznie i idę do jej sypialni, po czym zatrzymuję się w półkroku i otwieram szeroko buzię.
Przed sobą widzę ubrania, które są dosłownie wszędzie. Rzeczywiście, chyba nie wie co wziąć.
- Na miłość boską, Angel. Jesteś okropną bałaganiarą. To aż boli! - wzdrygam się i podchodzę do łóżka, wcześniej zbierając z podłogi kilkanaście ciuchów, które potem rzucam na materac. 
Robię sobie trochę miejsca i siadam na skraju, zaczynając oglądać i składać rzeczy.
- Wyjmij walizki, musimy to gdzieś w końcu pochować.
- Okej. - Angel idzie do przedpokoju i stamtąd wyjmuje trzy całkiem duże walizki. Zastanawiam się, na co jej aż tyle walizek, ale teraz się cieszę, bo przynajmniej nie będziemy mieć problemu z pakowaniem.
W między czasie proszę przyjaciółkę, by ta zrobiła mi kawę. Aż dziw, że jeszcze nie zauważyła moich opuchniętych oczu, no chyba, że opuchlizna już zeszła. 
Składam koszulkę po koszulce, spodnie po spodniach, nawet układam bieliznę. Angel kieruje mną, co chce już zawieźć, co jeszcze zostawić, a co w ogóle wyrzucić. Rozmawiamy o luźnych sprawach, aż w końcu Angel pyta.
- Co się wczoraj stało? Ian wydzwania do mnie od rana i pyta o ciebie.
Patrzę na nią i przełykam ślinę, zastanawiając się od czego zacząć. Aż w końcu się odzywam, wypowiadając słowo za słowem. Po skończonej historii moja przyjaciółka patrzy na mnie zszokowana i chyba nie wie co ma powiedzieć.
- Nie spodziewałam się tego po Ianie... Tak mi przykro Faith. - słyszę w jej głosie coś w rodzaju przeprosin i marszczę brwi.
- Angie, jakoś sobie z tym poradzę. To nie twoja wina. - mówię, bo wiem, że to miała na myśli.
- Nie rozumiem dlaczego tak się zachował. - kręci głową i podciąga nogi pod siebie.
- To nie jest nasz Ian, nie wiem co się z nim stało. - wzdycham, odkładając kolejną koszulkę do walizki. 
Nagle w pokoju rozlega się dźwięk dzwonka telefonu Angel, więc dziewczyna zrywa się i łapie telefon ze stolika.
- To znowu Ian. - oznajmia - Co mam mu powiedzieć?
- A co mówiłaś do tej pory? - zerkam na nią spokojnie, chociaż czuję ten nieprzyjemny uścisk w żołądku.
- Że sama nie wiem co z tobą, bo nie rozmawiałyśmy od wczoraj. - odpowiada.
- Więc ciągnij to dalej. - wzruszam ramionami, zagryzając mocno wargę. 
Angel kiwa głową i odbiera.
- Halo?... Nie, nie wiem dlaczego... Nie mam z nią kontaktu od wczoraj, może później do mnie wpadnie... Odpuść sobie na chwile... Nie Ian, naprawdę nie wiem... Może nie ma czasu albo ochoty odbierać, daj jej chwile wytchnienia... Dobrze, cześć. - odkłada telefon i patrzy na mnie wyczekująco.
- Dzięki Angie, jesteś wielka. - mruczę, uśmiechając się nieznacznie.
- Faith, ja wiem, że cię skrzywdził i tak dalej, ale nie możesz przed nim wiecznie uciekać. Mnie też będzie coraz ciężej go spławiać. - przyjaciółka siada obok i obejmuje mnie ciepło.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale nie chcę z nim na razie rozmawiać. Boję się go, wiesz? - wzdycham, chowając twarz w dłoniach.
- Wiem skarbie, ale prędzej czy później musisz się z nim spotkać. To bądź co bądź nasz przyjaciel... 
- Przyjaciel... - powtarzam szeptem i przecieram twarz. - Mam jeszcze czas na przemyślenie sobie wszystkiego, z resztą jutro z samego rana lecę do LA załatwić ostatnie formalności z agentem od nieruchomości i odebrać klucze do mieszkania, żeby firma przeprowadzkowa mogła przywieźć nasze rzeczy.
- No dobrze, to jest przynajmniej mocny argument, który mogę sprzedać Ianowi. - śmieje się Angie, a ja zmuszam się do uśmiechu. 
- Masz jakieś kartony? - pytam po chwili, biorąc głęboki oddech.
- Po co? - Angie patrzy na mnie jakbym powiedziała właśnie, że moją matką jest Oprah Winfrey. 
- Gdzieś musisz włożyć te rzeczy. - pokazuję ręką na książki i inne tego typu rzeczy. - Jesteś głupia. - zaczynam się śmiać, a Angie uderza mnie w bok, udając urażoną.
Kocham tę dziewczynę. 

Następnego dnia z samego rana jadę na lotnisko. Tym razem odwozi mnie Gary, który potem pomaga mi wyciągnąć torbę z bagażnika.
- Przyjemnego lotu panienko Wihford. Proszę na siebie uważać. - mówi i patrzy na mnie z troską.
- Dziękuję Gary, do zobaczenia jutro wieczorem. - uśmiecham się i zakładam torbę na ramię.
- Będę tu czekać na panią. Do widzenia. - Gary kłania się, a ja idę w kierunku mojego terminala. 
Po krótkiej odprawie siedzę w samolocie i czekam, az wystartujemy. W moim przedziale nie ma wielu osób, co mnie cieszy, ponieważ będę mogła spokojnie się wyspać. Wyciągam telefon i sprawdzam twittera. W końcu piszę krótką notkę.

Faith @faithwihford
Do zobaczenia Dallas. 

Dodaję tweeta, a następnie włączam tryb samolotowy w telefonie, wkładam słuchawki do uszu i układam się wygodnie w fotelu. Po kilku minutach czuję jak maszyna zaczyna ruszać, więc wyciągam słuchawki i słyszę jak mówi do nas pilot. W końcu wzbijamy się w powietrze, wszyscy biją brawo, a ja mogę spróbować zasnąć. Ponownie wkładam słuchawki do uszu, wybieram piosenkę Beyonce i zamykam oczy. 
Ze snu budzi mnie lekkie szturchanie. Podnoszę powoli powieki i widzę przed sobą uśmiechniętą, nieskazitelnie ubraną i uczesaną stewardessę, która oznajmia mi, że niedługo będziemy lądować i że muszę zapiąć pasy. Kiwam zaspana głową i robię, to o co prosiła. Patrzę przez okno i widzę już Los Angeles. Jest ogromne i nawet z tej wysokości widzę, że tętni życiem. Uśmiecham się szeroko i z niecierpliwością czekam aż wylądujemy. 
Pół godziny później siedzę w taksówce cała w skowronkach, do tego stopnia, że kierowca musiał pytać mnie o adres dwa razy. Jestem tak szczęśliwa, mimo, że to tylko jeden dzień. 
Pod apartamentowcem, w którym mamy mieszkać czeka na mnie mężczyzna z agencji nieruchomości, z którym skontaktowałam się zaraz po przylocie. Ma na oko 28  lat, jest całkiem przystojny i do tego jest dżentelmenem! Gdy przyjeżdżam otwiera mi drzwi i pomaga wyciągać torbę z bagażnika. Gdy patrzę na jego idealnie skrojony garnitur żałuję, że nie założyłam czegoś lepszego niż parę szarych dresów, biały tshirt i za dużą bluzę, które mam na sobie. 
- Witam pani Wihford. - mężczyzna ściska moją dłoń, a ja uśmiecham się przyjaźnie.
- Dzień dobry, panie...- patrzę na niego, czekając aż za mnie dokończy.
- Jones. Christian Jones. - dodaje i patrzy na mnie intensywnie, aż robi mi się gorąco. - Zapraszam do środka. - gestem dłoni wskazuje na drzwi wejściowe.
Zakładam swoją torbę na ramię i ruszam w stronę wejścia. W holu jest chłodniej niż na zewnątrz, ale wciąż przyjemnie. Rozglądam się dookoła, a po chwili przy moim boku pojawia się Christian Jones.
- Tutaj jest recepcja. Może tu pani załatwiać różne sprawy związane z mieszkaniem oraz spisać tzw. czarną listę gości. Dzięki niej, pracownik będzie wiedział kogo może i kogo nie może wpuszczać. Oczywiście zorientowała się już pani, że każdy pani gość będzie musiał się zgłosić do recepcji, by uzyskać pozwolenie na wejście na górę. To wszystko dla bezpieczeństwa naszych mieszkańców. - wyjaśnia płynnie, gestykulując dłońmi.
- Dobre rozwiązanie. 
Christian uśmiecha się porozumiewawczo i bierze klucz od młodej recepcjonistki, która obdarza mnie szerokim, trochę zbyt firmowym uśmiechem.
Podążam za agentem do windy, gdzie wybiera piętro i w ciszy jedziemy do góry. Wysiadamy na 14 piętrze i muszę przyznać, że klatka prezentuje się fenomenalnie. Jest tu czysto i nowocześnie, co bardzo mi się podoba. Pan Jones podchodzi do drzwi z numerem 108 i wkłada klucz do zamka, a następnie zaprasza mnie skinieniem głowy do środka mieszkania. 
Gdy tylko przekraczam jego próg, od razu się zakochuję się w wystroju. Jest ciepło, ale jednocześnie nowocześnie i stylowo. Przedpokój jest szeroki i utrzymany w odcieniach bieli. Po prawej stronie jest ogromna, wbudowana w całą ścianę rozsuwana szafa z dwoma lustrami, po lewej stronie są wieszaki, mała metalowa półka oraz biała pufa. Idę dalej i jestem zachwycona jeszcze bardziej. Kuchnia jest połączona z jadalnią i salonem i tworzą długi, szeroki prostokąt. Pomieszczenie jest duże, ale nie na tyle, by wydawało się zbyt puste mimo mebli. Przestronności dodają mu okna, które są na całej długości ściany w części jadalnianej oraz kuchni.
- Czy inni mnie widzą? - pytam, podchodząc do stołu.
- Nie, to lustra weneckie. Pani ich widzi, ale oni panią nie. - wyjaśnia Christian.
Kiwam jedynie głową i idę do aneksu kuchennego, który oddzielony jest od jadalni małą wysepką. Meble są błyszczące i białe, blaty z jasnego kamienia, a dodatki z matowego srebra. Lampy są przepiękne i gustowne. Ktoś kto urządzał to mieszkanie jest geniuszem. Obok kuchni jest wąski korytarz,który mnie zaciekawia. Okazuje się, że prowadzi mnie do łazienki, która jest ogromna. Możecie sobie tylko wyobrazić, jak piękna jest. Oglądam ją dokładnie, ciesząc się z najmniejszych dodatków. 
Cały czas uśmiechając się, zmierzam do salonu, który jest na końcu pomieszczenia. Są w nim długa, biała kanapa, dwa wyglądające na bardzo wygodne fotele, na środku ściany duża plazma, a po jej bokach białe półki na książki, płyty i inne bzdety. Oprócz tego przed kanapą leży puchowy dywan, a na nim stoi niska stylowa ława. Kolorowe poduszki, koc i ozdoby na lampie ożywiają pomieszczenie. 
Obok ściany są schody, które prowadzą na antresolę, skąd można dostać się również do pokoi. Na antresoli znajduje się biblioteczka, zapełniona po brzegi książkami co mnie bardzo raduje oraz przejście, które prowadzi do kolejnych pomieszczeń. Dostrzegam, że pod antresolą jest umieszczony biokominek, niewielki stolik i ogromny, jasny fotel. Czy ja jestem w raju? 
Wybiegam po schodach i po obejrzeniu mini biblioteki, wchodzę w niewielki korytarz i zaraz potem skręcam do pierwszego z pomieszczeń. Jak się okazuje to jedna z dwóch sypialni. Jest podobna do reszty mieszkania - jasna, dobrze oświetlona i stylowa. Druga jest dokładnie taka sama, więc tutaj projektant musiał uznać, że każdy z lokatorów może urządzić swój pokój jak chce. Oprócz tego na piętrze jest jeszcze jedna łazienka, mniejsza od poprzedniej. 
- I jak się pani podoba? - pyta w końcu pan Jones, gdy ja leże na łóżku i szczerzę się do siebie.
- Jestem zachwycona. - mamroczę wesoło.
- W takim razie, bardzo się cieszę. Na dole zostawiłem klucze oraz papiery, które musi pani wypełnić i przyjechać z nimi do naszej placówki. Ostatnie formalności możemy załatwić jutro, a tym czasem zostawiam panią, by cieszyła się pani nowym lokum. Miło było panią poznać. - kłania się i gdy wstaję z łóżka, ściska moją dłoń.
- Bardzo panu za wszystko dziękuję. Również mi miło. Do zobaczenia jutro. - mówię tytułem pożegnania i odprowadzam Christiana do drzwi. 
Stojąc w drzwiach posyła mi ostatnie, intensywne spojrzenie i odchodzi. Marszczę brwi zaskoczona, ale po chwili puszczam to w niepamięć i zaczynam cieszyć się nowym mieszkaniem. Idę do kuchni, siadam na blacie i wyciągam z kieszeni telefon. Najpierw dzwonie do mamy, mówiąc jej, że jestem na miejscu, a potem do Angel, opowiadając jej pokrótce jak wygląda apartament. Podobnie jak ja, jest zachwycona i piszczy do słuchawki, mówiąc, że nie może się już doczekać. 
Po skończonych rozmowach, wchodzę na twittera i piszę podekscytowana.

Faith @faithwihford
LA, jak miło cię znów widzieć! Jestem taka szczęśliwa! Kocham to miejsce!

Odkładam komórkę  na bok i biegnę do łazienki, ponieważ czuję, że muszę siku. Gdy z niej wychodzę, mój telefon zaczyna dzwonić, więc podchodzę do niego i odbieram.
- Channy? - pytam zdziwiona.
- Dios mio, chica! Dlaczego nie mówiłaś, że wpadasz do LA? - wykrzykuje dziewczyna po drugiej stronie słuchawki.
- Channy, kochana. - śmieję się - Zamierzałam się odezwać, gdy już się tu wprowadzę, ale widzę, że masz szybki przesył informacji. 
- Och, przypadkiem zobaczyłam twój wpis na twitterze! Tak dawno cię nie widziałam, mi compañera! 
- Ja też się stęskniłam kochana! - odpowiadam - Może umówimy się na jakąś kawę? - pytam, ciesząc się, że nie spędzę tego dnia w samotności.
- Mam lepszy pomysł, ale najpierw musisz podać mi swój adres! - och, uwielbiam tę dziewczynę.
- Jasne, wyślę Ci smsem. - zgadzam się, idąc do salonu.
- Super, będę u Ciebie za dwie godziny! - mówi, a później się rozłącza.
Kręcę głową, rozbawiona jej entuzjazmem i wysyłam jej  mój adres. 
Channy poznałam kilka lat temu na jednej z walk tanecznych w Dallas. Od razu złapałyśmy ze sobą świetny kontakt i zaczęłyśmy strasznie długo gadać. Okazało się, że mieszka w Los Angeles i od lat tańczy w walkach, ale tych związanych z tańcami latynoamerykańskimi. W Dallas znalazła się dzięki temu, że jej ówczesny chłopak brał udział w jednej z bitew. Bardzo się ucieszyłam tym, że tańczy "łacinę", ponieważ i ja to robię. 
Chan jest piękna i mega kobieca. Ma ogromne powodzenie u facetów, co wyraźnie jej schlebia. Jest cholernie pozytywną, zwariowaną i kochaną dziewczyną. Ubóstwiam ją. 
Dwie godziny upływają mi na szybkim odświeżeniu się w łazience, zaglądnięciu do wszystkich zakamarków mieszkania i wypicia kawy. W końcu rozlega się dzwonek do drzwi, więc biegnę w podskokach, by otworzyć. Channy od razu wpada w moje ramiona i mocno mnie ściska.
- Faith, bebé! Ależ tęskniłam! - woła szczęśliwa. 
- Miło cię znowu widzieć. - odpowiadam i ściskam ją przyjaźnie.
- Uhuhu, ale się urządziłaś. - odzywa się dziewczyna, gdy w końcu mnie puszcza.
- Dzięki, trochę wykorzystałam rodziców. - śmieje się - Napijesz się czegoś? 
- Wody. - odpowiada szybko. - Przyjechałaś z Angie? - pyta, a ja uśmiecham się, gdy słyszę imię Angel.
- Nie dzisiaj. Wpadłam tylko na jeden dzień odebrać klucze i załatwić ostatnie formalności w agencji. Na stałe przyjeżdżamy na początku przyszłego tygodnia. - wyjaśniam, podając jej szklankę z wodą.
- Och, pozdrów ją ode mnie! Jak będziecie tu już razem, musimy koniecznie gdzieś wyjść. - uśmiecha się i siada na wysokim krześle przy wyspie.
- O, apropo wyjścia. Jaki jest ten twój fenomenalny pomysł? - pytam, opierając się o blat.
- Idziemy potańczyć! - woła rozradowana Channy. - Skoro masz tu mieszkać, muszę pokazać ci miejsca, gdzie można dobrze sie bawić.
- Nie wzięłam odpowiednich ciuchów. - mówię, wzruszając lekko ramionami.
- Nie ważne, pożyczę ci jedną z moich sukienek.
- Sukienek? - dziwię się. - Nie wydaje mi się, by sukienka to był dobry pomysł do tańczenia w klubie.
- Estúpido! Nie idziemy do normalnego klubu. Zabieram cię tam, gdzie dzisiaj króluje salsa. - Channy uśmiecha się do mnie tajemniczo, a w jej oczach widzę zadowolenie.

Po 22 wchodzimy do baru, gdzie jest tłum ludzi oraz coś w rodzaju ringu na środku parkietu. Obie z Channy mamy na sobie sukienki stworzone do salsy - ja czarną całą w frędzlach i z wycięciem w talii oraz odkrytymi plecami, a Chan brązową z frędzlami u dołu i koronkowymi wykończeniami. Wyglądamy seksownie i bardzo kobieco. Miejsce nie wygląda na złej renomy, raczej na dobrej klasy bar. Ludzie też wyglądają dobrze, więc nie czuję zagrożenia. Channy ciągnie mnie za rękę w stronę ringu, gdzie stoją jej znajomi, również tancerze. 
- Słuchaj, dzisiaj mamy się dobrze bawić. I zapewniam cię, że tak będzie. - krzyczy mi do ucha znajoma i uśmiecha sie szeroko.
Ja kiwam jedynie głową w odpowiedzi i badam wzrokiem całe pomieszczenie i wszystkich ludzi. Gdy podchodzimy do znajomych Channy wszyscy się na mnie gapią i od razu mogę wyłapać komu przeszkadzam. Chan mnie przedstawia i wyjaśnia krótko skąd się znamy. 
- Skoro jest taka dobra jak nas zapewniasz, to niech pokaże co potrafi. - odzywa się jeden z mężczyzn.
- Wydaje mi się, że w Teksasie ludzie zajmują się rodeo. - dodaje uszczypliwie ciemno włosa dziewczyna.
Przenoszę ciężar na prawą nogę i patrzę na nich z uniesioną brwią. Owszem, trochę uraziły mnie ich słowa, ale postanowiłam nie dać za wygraną. Jednak nie odzywam się do nich ani słowem.
- Nie przejmuj się nimi i rób to co kochasz. - mówi Channy w geście wsparcia.
Ponownie kiwam głową i nagle słyszę, jak muzyka się zmienia na tę idealną do samby i DJ oznajmia, że czas latynoamerykański właśnie się zaczyna. Tłum krzyczy i piszczy, wyraźnie podekscytowany tym co się dzieje. Na podest wychodzą tancerze i zaczynają poruszać się w rytm muzyki. To co robią, jest niesamowite, ich ruchy są płynne, niewymuszone i seksowne! "Dios mio!" krzyczy moja podświadomość, a ja zaczynam się śmiać. Stoję pod wejściem na prowizoryczny ring i obserwuję co się dzieje. Mój wzrok przypadkiem pada na pięciu mężczyzn wchodzących do baru i przeciskających się przez tłum. Wszyscy ubrani są na czarno, a dwóch z nich ma kaptury i okulary przeciwsłoneczne. Wariaci, śmieję się w duchu.
Nagle czuję jak ktoś ciągnie mnie za rękę w stronę ringu i muszę uważać, żeby się nie potknąć. 
- Zaczynamy zabawę, mami! - krzyczy Chan i popycha mnie w stronę tancerzy, którzy właśnie skończyli tańczyć. 
- Patrz i podziwiaj. - syczy jedna z brunetek i zaczyna ruszać się w takt muzyki.
Obserwuję ją i to jak się plącze po scenie. Jest dobra, ale nie wybijająca się. Wszystkim wydaje się, że nie mam z nią szans, a ja czuję w żyłach znajomą adrenalinę. Skupiam się i przypominam sobie słowa babci: "Najgorszy błąd, jaki może popełnić tancerz, to myślenie. Taniec trzeba czuć." Dlatego gdy przychodzi moja kolej, staję na środku podestu i zamykam oczy. Słyszę jak muzyka się zmienia oraz obelgi rzucane w moją stronę, wyraźnie wskazujące na to, że się ośmieszam. Ale mam to gdzieś, bo właśnie w tym momencie odcinam się od świata. Zaczynam czuć każdą nutę, każdy dźwięk, a moje ciało już reaguje. Zaczynam tańczyć, poruszać się mocno, zdecydowanie i seksownie. Nie czuję czasu, ani tego gdzie teraz jestem. Po prostu robię to co kocham, tak jak poleciła Channy. Zaczynam czuć pot na plecach, a oddech przyspiesza, ale ja cały czas się szeroko uśmiecham. O tak, to mój świat! 
W końcu muzyka nieco cichnie, a ja się zatrzymuję, otwierając oczy. Ciężko dyszę i rozglądam się dookoła. Wszyscy patrzą na mnie w oszołomieniu, a ja oblizuję wargi i rzucam pewnym siebie głosem.
- Teksas też potrafi. 
Potem rozlegają się krzyki i w barze znów jest głośno jak przedtem. Channy biegnie do mnie i przytula mnie mocno, piszcząc wesoło.
- Chica, to było świetne! 
- Dzięki Chan. - śmieje się i ocieram pot z czoła. Mój wzrok pada ponownie na tych mężczyzn, którzy tym razem siedzą przy jednym ze stolików i piją piwo. Czuję ich wzrok na sobie, a dwóch nawet się uśmiecha. Przygryzam wargę i spuszczam wzrok, mając wrażenie, że jednego z nich gdzieś już widziałam. Chwytam Channy za rękę i ciągnę w stronę baru.

- Chodź, napijmy się czegoś mocnego.


Jak podoba Wam się kolejny, drugi rozdział? Wiem, że jest nieco nudnawy, ale musiałam dodać taki filler, bo było to konieczne. Piszcie mi Wasze opinie w komentarzach, bo one ogromnie mnie motywują do pracy. Dziękuję Wam za ponad 1,400 wyświetleń. Jesteście cudowni! 
Do następnego, xo.
V.

sobota, 15 listopada 2014

Rozdział 1

"Co ty wyprawiasz?"

- Faith, na Boga! Skup się wreszcie, powtarzamy to już piąty raz! Nie mamy na to całego dnia. - poraz kolejny tego popołudnia mój trener krzyczy na mnie.
A ja mam to zupełnie gdzieś. Nienawidzę tutaj przychodzić i patrzyć na te opanowane do perfekcji surowe ruchy. Nienawidzę patrzyć na tych ludzi, którzy są jakby z innej planety, a ich kamienne twarze nie zdradzają jakichkolwiek emocji. Nienawidzę tych uwierających puent i obcisłych trykotów. Nienawidzę tych suchych choreografii. Tak, nienawidzę baletu.
 A mimo to trenuję go odkąd pamiętam. Pomyślicie, że muszę być mistrzynią w tej sztuce, biorąc pod uwagę fakt, że mam prawie 19 lat, a moja przygoda z tym przeklętym tańcem zaczęła się gdy tylko zaczęłam chodzić. Otóż nie. Nie jestem nawet przeciętna, chociaż moim  trenerom czasem zdarzy się mnie pochwalić za dobrze wykonaną choreografię. Oczywiście pomijają to, że zanim każdy mój ruch stanie się perfekcyjny i przemyślany, muszę napsuć im wiele krwi na treningach. Z pewnością już dawno wyleciałabym z grupy, gdyby nie to, że moi rodzice opłacają tę szkołę, przelewając co miesiąc na jej konto kolosalne kwoty. I tego też nienawidzę. Tego, że jestem przez to traktowana jakoś inaczej, lepiej od pozostałych. Nie jestem z tych dzieciaków, którym odbija woda sodowa tylko dlatego, że ich rodzice zarabiają krocie. Nie znoszę tego, że przez to, iż moi rodzice również zbijają fortunę na jakichś cholernie pogmatwanych interesach, wszyscy w moim mieście mnie znają, a czasem zdarzy się że znają mnie nawet poza obrzeżami Dallas. 
I jakimże to było zdziwieniem, gdy okazało się, że nie mam zamiaru utrzymywać bliższych kontaktów z elitką reszty bogatych dzieciaków, a raczej dzieciaków bogatych rodziców. Nigdy nie potrafiłam się z nimi utożsamić. Nie kręciły mnie cotygodniowe imprezy w ich tępawym środowisku, tak samo jak miałam po dziurki słuchania płytkich i koszmarnie głupich rozmów, zazwyczaj drogo i skąpo ubranych dziewczyn oraz przechwalanek chłopaków na temat tego ile razy w tym tygodniu udało im się zaliczyć. 
Ja byłam inna. Nie potrafiłam zacząć żyć ich życiem. To znaczy - chyba musiałabym oszaleć, żeby pindrzyć się tak jak te laski. Ale na imprezy chodziłam, tyle że w miejsca, gdzie one nie postawiłyby swoich wypielęgnowanych stóp odzianych w obrzydliwie drogie buty od najlepszych projektantów.
Jednak pomimo tego, że nie pokazuję się w ich towarzystwie, większość ludzi, którzy mnie znają, a których ja nigdy nawet nie widziałam, stawia mnie pod jedną kreską razem z tymi zadufanymi w sobie dziećmi. Nie bójmy się tego określenia, ponieważ ono jest jak najbardziej trafne. W porządku, są już dorośli, ale to że mają ponad 18 lat nie świadczy o tym, że ich umysł i zachowanie jest na równym poziomie.  Ale tak czy inaczej, mam gdzieś to co myślą o mnie inni. Jeśli byliby choć troche inteligentni dostrzegliby różnicę między mną a resztą tych pustych dzieciaków.
Mimo tego, bardzo się cieszę, że już za tydzień wylatuję z moją najlepszą przyjaciółką do Los Angeles. Tam mam szanse na rozpoczęcie nowego życia z czystą kartą, a muszę przyznać, że o niczym innym nie marzę. Chcę w końcu zacząć samodzielne życie z dala od majątku moich rodziców i z dala od baletu, o tak.

Gdy po raz kolejny upadam na podłogę, słyszę jak pani Galina - starsza trenerka - jęczy żałośnie, tracąc cierpliwość i siły na dalsze starania. 
- Faith! Ty zacznij wreszcie pracować, bo nic z tego nie będzie! - woła z silnym rosyjskim akcentem.
Słysząc to na moje usta wkrada się szyderczy uśmieszek. Podnoszę się leniwie i otrzepując obcisłe body, odpowiadam z rozbawieniem
- Słyszałam to już chyba z milion razy, a jakoś jestem tu nieprzerwanie od kilkunastu lat. 
Sasha, główny trener podchodzi do mnie wyraźnie sfrustrowany, wcześniej zarządzając pięć minut przerwy. Unoszę brew i cierpliwie czekam na świeżą dawkę pouczeń i słów bezsilności.
- Faith, zostań po zajęciach to przećwiczymy to spokojnie jeszcze kilka razy. - jego akcent jest już mniej rosyjski niż ten pani Galiny, ale wciąż wykrywalny. To dlatego, że jego rodzina przeniosła się do Stanów w latach 50. i osiadła w Dallas.  Sasha jest ma na oko ponad 30 lat i jest przystojny, nawet bardzo. Ale jest równie wymagający, co seksowny. 
Patrzę na niego i czuję, że nadszedł ten moment, kiedy zrobię pierwszy krok ku zmianom.
- Pieprzę to, Sasha. - odpowiadam pewnie.
- Słucham? - pyta zaskoczony, robiąc niewielki krok w tył. Nawet ten malutki kroczek w tył był pełen gracji.
- To co słyszałeś. Pieprzę to. Nie mam już siły. - wzruszam ramionami, czując jakbym właśnie zburzyła w sobie jakiś ogromny mur.
- Ale ty nie możesz... - duka, patrząc na mnie w oszołomieniu. Mimo tego, jego ton głosu jest stanowczy. 
- Nie mogę? No to patrz.  - obracam się na pięcie i dumnie maszeruję w kierunku drzwi.
Wcześniej jednak podchodzę do lustra, gdzie leżą moje rzeczy i przykucam, zaczynając je zbierać. Widzę kątem oka jak większość tancerzy patrzy na mnie z niedowierzaniem i strachem, a ja mogę się jedynie roześmiać. Doskonale wiem, że boją się tego, że gdy odejdę z zespołu, rodzice przestaną przelewać pieniądze na konto szkoły. Oczywiście tak się nie stanie, ponieważ mama kocha tę szkołę, sama kiedyś do niej uczęszczała. Chyba pękłoby jej serce, gdyby nagle szkoła została zamknięta. Rozumiałam ją, każdy przecież ma w swoim życiu coś, co ma dla niego ogromne znaczenie i z czym wiąże go szczególna więź. Czymś takim dla mojej mamy była właśnie ta szkoła. 
Gdy upewniam się, że wszystko spakowałam do swojej torby podnoszę się w górę i zanim zdążę zrobić krok, przy moim boku pojawia się Sasha, chyba jeszcze bardziej sfrustrowany niż wcześniej.
- Faith, co ty robisz? Nie wygłupiaj się i wracaj na trening. 
- Nie Sasha, nie wrócę. Poza tym co to za różnica, czy odejdę teraz czy za tydzień. I tak w końcu musiałam to zrobić. Wylatuję niedługo do Los Angeles, zapomniałeś? - pytam, zakładając torbę na ramię.
Sasha patrzy na mnie badawczo, po czym odzywa się w ciszej.
- Och, ale twoja mama... 
- Nie martw się, wciąż będzie was opłacać. Zatroszczę się o to. - mówię, chociaż wiem, że mama chyba oszaleje ze złości, gdy powiem jej o tym co zrobiłam. - A teraz przepraszam, ale chcę już wyjść. Zdaje się, że ty też musisz wrócić do grupy. 
Posyłam mu uprzejmy uśmiech i z gracją omijam go, rzucając ostatnie spokojne spojrzenie znajomym tancerzom i w końcu opuszczam salę. Potrzebuję prysznicu, ale postanawiam wziąć go już w domu, ponieważ chcę już stąd wyjść. 
Wychodzę z budynku i kieruję się na parking, gdzie stoi mój samochód. Otwieram go już z daleka dzięki automatycznemu kluczykowi. Wsiadam do środka, torbę rzucając na tylne siedzenia. Wkładam klucz do stacyjki, przekręcam go i gdy silnik zaczyna pracować, ruszam w kierunku domu.  Opieram się wygodnie na siedzeniu, gdy stoję na światłach i w końcu postanawiam zadzwonić do mojej przyjaciółki. Wybieram numer na telefonie i zaraz potem włącza się zestaw głośnomówiący, który jest zamontowany w systemie samochodu. 
- Faith, nie powinnaś być na zajęciach? - zaspany głos mojej przyjaciółki wypełnia samochód kilka sekund później.
- Serio, Angie? Jest osiemnasta, a ty śpisz. Miałaś przecież iść do urzędu załatwić papiery. - ganię ją, kręcąc z niezadowoleniem głową czego i tak nie mogła zauważyć.
- Och, daruj sobie mamacita. - podkreśla ostatnie słówko, wiedząc, że go nie lubię i robi to tylko po to, żeby mnie zdenerwować. - Byłam tam wcześniej. Co jest grane?
- Opowiem ci o tym później, jak do ciebie wpadnę. - mówię, skręcając w ulicę prowadzącą do mojego domu - Wezmę prysznic, przebiorę się i przyjadę. 
- Dobra. - odpowiada krótko, ziewając jednocześnie.
- Będę za godzinę. Buziaki. - żegnam się z Angel i wciskam czerwony przycisk na ekraniku. 
Jestem już na podjeździe, więc czekam aż brama się rozsunie i spokojnie wjadę na teren posiadłości moich rodziców. 
Parkuję w garażu obok samochodu mamy i taty, gaszę silnik i wysiadam. W domu jest ciepło i ładnie pachnie, przez co robię się głodna. Wchodzę do kuchni, gdzie stoi moja mama i gdy mnie zauważa, lekko otwiera usta.
- Faith, co się stało? Powinnaś być na zajęciach. 
No, to czas trochę zrujnować mamie dzień.
- Owszem, powinnam, ale nie jestem. - wzruszam ramionami, zerkając na to co smaży się na płycie.
- A to dlaczego? - pyta mama, patrząc na mnie z wyraźnie formującym się w jej oczach niepokojem.
Biorę głęboki oddech i po kilku sekundach ciszy, odpowiadam.
- Odeszłam z zespołu. - mój głos jest cichy i lekko drży. Mrużę delikatnie oczy, szykując się na ostrą i głośną reakcję mamy, ale to co słyszę po kilku sekundach zupełnie mnie zaskakuje.
- Nareszcie. Myślałam, że nigdy tego nie zrobisz. 
Patrze na nią jakby nagle wyrosły jej trzy głowy i lekko rozchylam usta. Chyba się przesłyszałam.
- Myślałam, że się wściekniesz. - mamrocze, mrugając szybko powiekami.
- Dlaczego miałabym to zrobić? - pyta mama z lekkim rozbawieniem.
 - Przecież to dla ciebie trenowałam! Nienawidzę baletu, mamo. - mówię głośno, wiedząc już że mama nie jest zła.
- A ja nie mówiłam ci nic, bo myślałam, że to kochasz. - wzdycha.
- Czyli piętnaście lat trenowałam, błędnie sądząc, że to tego właśnie chcesz? 
- Skarbie, chcę jedynie twojego szczęścia. Nie ma nic do rzeczy fakt, że kiedyś to było moją pasją. Myślałam, że balet sprawia ci przyjemność, mimo że byłaś w tym bardzo kiepska. 
- Dzięki, mamo. - mrużę oczy, po czym zaczynam się śmiać. - Rany, tyle zmarnowanego czasu. 
- Nie uważam, że to było marnotrawienie czasu. Rozbudziłaś tak czy siak w sobie pasję do tańca. - uśmiecha się, siadając przy szklanym stole.
- To raczej babcia ją we mnie obudziła. - odpowiadam trochę chłodniej, zagryzając wargę.
Mama chyba to zauważa, ale nie reaguje. Po chwili pyta.
- Jesteś głodna? 
- Zjem coś na mieście. Idę się umyć, bo potem umówiłam się z Angel. - sięgam po butelkę wody i odwracam się na pięcie, kierując się do łazienki. 
Czuję się dziwnie, gdy rozmyślam nad tym co właśnie się stało. Zawsze sądziłam, że mamie bardzo zależy na tym, bym trenowała, a ja poniekąd się do tego przyzwyczaiłam. Właśnie teraz uświadomiłam sobie, jak słaby był nasz kontakt. Robi mi się przykro na tę myśl, ale nie mam teraz ochoty na smutek. 
Będąc w łazience szybko zrzucam z siebie ubrania i wchodzę pod prysznic, chwilę potem puszczam na siebie ciepły strumień wody, który przyjemnie rozbija się o moją skórę. Czuję jak mięśnie zaczynają się rozluźniać i muszę przyznać, że to naprawdę przyjemne. 
Prysznic nie trwa długo i 10 minut później stoję przed dużym lustrem, owinięta w puchaty ręcznik. Rozczesuję włosy, suszę je, a potem wycieram dokładnie swoje ciało. Gdy jest już suche, wychodzę z łazienki, kierując się do swojego pokoju. Tam otwieram szafę i wyciągam najpierw świeżą bieliznę, a potem zestaw na wieczór. Decyduję się na czarny tanktop, poszarpane jeansy w tym samym kolorze, a w biodrach przewiązuję koszulę w czarno-czerwoną kratę. Kilka minut później jestem już ubrana i prawie gotowa do wyjścia. Szybko się maluję, zabieram swoje rzeczy i schodzę na dół. 
- Gary jest dostępny? - wołam z korytarza.
- Powinien być u siebie. - odpowiada mama z kuchni - O której wrócisz? 
- Późno. Nie czekaj na mnie. - mówię, zakładając na nogi wysokie trampki typu sneakers. 
Wychodzę z holu i kieruję się do biura naszego kierowcy. Gary pracuje u nas odkąd pamiętam. Ma około 50 lat i jego włosy są już trochę siwe. Jest cudowny i darzę go ogromną miłością. 
Pukam do drzwi i po chwili lekko je uchylam. 
- Tak panienko Wihford? - mężczyzna uśmiecha się ciepło, gdy mnie zauważa. 
- Mógłbyś zawieźć mnie do Angel? - pytam i również się uśmiecham.
- Oczywiście, to moja praca. - kiwa i podnosi się z krzesła.
Bierze kluczyki od samochodu, zakłada marynarkę i wychodzimy z biura. Kilka minut później siedzę na tylnym siedzeniu, w które lekko się zapadam. Opieram głowę o szybę i wsłuchuję się muzykę, która rozbrzmiewa z głośników. Oczami wyobraźni widzę jak zaczynam życie w Los Angeles i mimowolnie się uśmiecham. Nie mogę się doczekać aż w końcu tam wyjadę, potrzebuję oczyszczenia, a przeprowadzka tam to dobry początek. 
- Jak się panienka dzisiaj czuje? - z zamyślenia wyrywa mnie przyjemny i lekko ochrypły głos Garyego. 
- Całkiem dobrze, dziękuję. A ty Gary? 
- Nie mogę narzekać. - odpowiada, po czym dodaje. - O czym panienka myśli? 
- O niczym szczególnym. - kłamię, choć nie wiem dlaczego. 
- Rozumiem. - kiwa - Jesteśmy na miejscu. - oznajmia nagle.
To już? Musiałam długo marzyć, skoro nie zauważyłam, że jesteśmy już pod domem Angel.
- Dziękuje Gary. Miłego wieczoru. - posyłam mu wdzięczny uśmiech i chwytam klamkę.
- Nawzajem. Przyjechać po panią później? - pyta, obracając się do mnie.
- Nie trzeba. Poradzę sobie. - mówię szybko i wychodzę. 
Na zewnątrz jest już ciemno, ale wciąż ciepło. To zasługa klimatu jaki panuje w Texasie. Tu zawsze jest piekielnie gorąco, ale można się przyzwyczaić. 
Wchodzę na klatkę, wybiegam po schodach i bez pukania wpadam do domu Angel.
Angel mieszka sama odkąd skończyła osiemnaście lat i świetnie sobie radzi. To znaczy pomagają jej rodzice, ale nawet bez nich dawałaby sobie rady. Zapytacie dlaczego mieszka sama - podjęła taką decyzję już w wieku 13 lat. Nie to, że miała zły kontakt z rodzicami, ale ich nigdy nie było w domu  i to bardzo ją bolało. Dlatego uznała, że zamieszkanie samej jakoś wytłumaczy jej tą wieczną samotność. To chyba mniej raniło, tak mi się zdaje. 
- Jestem! - krzyczę wesoło, zamykając drzwi.
- W pokoju! - odkrzykuje przyjaciółka, więc to tam idę.
Siedzi w samej bieliźnie przed toaletką i maluje rzęsy.
- Mogłabyś się ubrać. - wzdycham, zachodząc ją od tyłu i całując w policzek.
Angel zaczyna się śmiać i przytula mnie mocno, tak jak lubię najbardziej.
- Myślałam, że się ucieszysz. - odpowiada w końcu, wytykając język przed zęby. 
- Cokolwiek. - mruczę rozbawiona i rzucam się na łóżko.
- Więc co się stało? - pyta, a ja już wiem o co chodzi.
- Odeszłam z grupy. - mówię z ulgą w głosie, czując się dziwnie lekko.
- Co? - Angel odwraca się szybko w moją stronę i patrzy na mnie z rozchylonymi ustami. - Przecież mama cię zabije! 
- Też tak myślałam, ale okazało się, że nawet się ucieszyła. Powiedziała, że widziała, że jestem w tym kiepska. - wzruszam ramionami i przeczesuje włosy.
- Po piętnastu latach. Lepiej późno niż wcale. - mamrocze pod nosem - Ale ciesze się, że w końcu zakończyłaś tę gehennę. 
- Prędzej czy później musiałam to zrobić. Za tydzień i tak nas tu nie będzie. - uśmiecham się na tę myśl. - Jestem głodna. Masz coś do jedzenia? 
- W lodówce masz sałatkę. 
W podskokach biegnę do kuchni i wciągam sałatkę. Jest pyszna. Gdy kończę, słyszę wołanie Angel.
- Mamacita, ratuj! Nie mam w co się ubrać!
Przewracam oczami i leniwie idę do jej sypialni. Otwieram szafę, z której wypadają ubrania prosto na mnie.
- Nie obraziłabym się, gdybyś czasem tu posprzątała. - warczę, zrzucając z twarzy jej pogniecioną koszulkę. - Jeśli chcesz mnie zabić, wybierz trochę bardziej wyrafinowany sposób. 
- Zapamiętam. - śmieje się, rozczesując włosy. 
Otrzepuję się z ubrań i gdy patrzę na podłogę, mój wzrok pada wprost na męskie bokserki.
- Angie, powiedz mi, że to żart. - jęczę żałośnie, krzywiąc się.
- Oj kochanie, uwierz, że on nie był żartem. - mruczy Angel, posyłając mi znaczące spojrzenie.
- Obrzydzasz mnie. - odpowiadam, kopiąc bokserki daleko w kąt. 
- I tak mnie kochasz. - dziewczyna wzrusza ramionami i szczerzy się do mnie głupawo.
Kręcę głową i zaczynam przeszukiwać szafę Angel. Ma w niej miliard ciuchów, więc samej jest mi ciężko coś wybrać, ale w końcu wyciągam luźny biały croptop na ramiączkach oraz szerokie, luźne spodnie moro.
- Może być? - pytam, układając wszystko na łóżku.
- Jest świetnie! - woła, ciesząc się jak małe dziecko. 
Po dwudziestu minutach Angel jest gotowa do wyjścia. Wygląda naprawdę ślicznie i do tego jest cholernie seksowna. Jej gęste, kręcone włosy spływają kaskadami na jej ramiona, a pełne usta świecą się od błyszczyku. Jest przepiękna, a do tego ma świetne ciało. 
- Dzwonił do mnie Ian. - mówi, gdy zakładamy buty - ona trapery, a ja swoje sneakersy.
- Co chciał? - pytam spokojnie.
- Pytał czy przyjdziemy dzisiaj do 'Cameo'. 
- Właśnie tam idziemy. - odpowiadam ze śmiechem. 
- Dlatego powiedziałam, że będziemy. - wychodzimy z mieszkania, a Angel zamyka drzwi. - Wiesz Faith, on chyba nie jest zadowolony z tego, że wyjeżdżasz. 
- A co on ma do tego? To moje życie i chce je w końcu rozpocząć, zamiast dusić się w tym mieście. - mówię, a mój głos jest trochę chłodny.
- Wiesz dobrze, jak Ian cię traktuje. On...
- Jest tylko moim przyjacielem. - przerywam jej, zaczynając się denerwować.
- To ty tak myślisz. Do tej pory zawsze miał cię na miejscu, ale gdy wyjedziemy... On oszaleje. - słowa Angel powodują u mnie mały smutek. 
Ian jest naszym przyjacielem od lat i kocham go całym swoim sercem, ale tylko w granicach przyjacielskich. Nigdy nie czułam do niego więcej niż powinnam i bardzo się z tego cieszę. Mamy masę wspaniałych wspomnień, których nigdy nie zapomnę, ale nigdy nie wyobrażałam go sobie jako potencjalnego chłopaka. 
Jednak ostatnio coś między nami się popsuło. To znaczy wciąż się przyjaźnimy, ale zauważyłam, że zaczął się zmieniać. Kilka miesięcy temu wygrał walkę w 'Cameo' i od tej pory grzeje miejsce przywódcy. Jestem z niego dumna, ale po jakimś czasie zaczął mnie trochę traktować jak swoją własność, co nie do końca mi się podoba. 
- Przecież już z nim o tym rozmawiałyśmy. Myślę, że jest na tyle dojrzały i mądry, że to zrozumie. - mówię, chociaż moje słowa nie do końca nawet mnie przekonują. 
- Mam taką nadzieję. - dodaje Angel i gdy wychodzimy przed blok, macha by złapać taksówkę.
Od razu nam się to udaje, więc wsiadamy do środka i mówimy, gdzie kierowca ma jechać. Ten zaś, gdy słyszy nasze głosy odwraca się i szeroko otwiera oczy. No tak, rozpoznał mnie.  A przecież taki klub jak Cameo i taka osoba jak ja, nie idą ze sobą w parze w żadnym cholernym wypadku. Kierowca patrzy na nas zdziwiony, a ja zaczynam się wiercić ze skrępowania na siedzeniu. Widząc to, Angel wzdycha głośno i pyta kierowce.
- Będziesz tak siedział i patrzył na nas, czy w końcu ruszysz tym starociem i zechcesz zarobić trochę kasy? Kiedy ostatni raz sprawdzałam to wydawało mi się, że twoją pieprzoną robotą jest wożenie ludzi w różne miejsca, a nie gapienie się na nich! 
Słowa Angel działają na mężczyznę jak kubeł zimnej wody i w momencie rusza. Angie posyła mi zmartwione spojrzenie, a ja kręcę głową i szepczę.
- To właśnie między innymi dlatego chcę już stąd wyjechać. 
Przyjaciółka ściska moją rękę w miłym geście i już się nie odzywa. Nie musi, bo i tak wiem, że mnie wspiera. Właśnie za to ją kocham. 
Nie mija więcej niż 15 minut i jesteśmy na miejscu. Angel rzuca kierowcy jego należność i wychodzimy z taksówki, trzaskając za sobą drzwiami. To oczywiście po to, by go zdenerwować. 
Przed klubem kręci się paru ludzi, a ponieważ nie jest to ciekawa ulica to i oni nie należą do godnych zainteresowania. Ochroniarz widząc nas z daleka, uśmiecha się i otwiera drzwi, gdy już jesteśmy bliżej.
- Udanego wieczoru dziewczyny. - mówi uprzejmie, chociaż nie należy do ludzi z czystym sumieniem.
- Dzięki Jake, nawzajem. - odpowiadamy z uśmiechem i wchodzimy do środka.
W klubie panuje ścisk i gorąc, a muzyka głośno dudni w uszach. Z podestu widzimy cały parkiet, który jest zapełniony po brzegi i wydaje się, że my się już nie zmieścimy. 
Schodzimy po schodach i prawie od razu przybiega do nas Ian.
- Już myślałem, że się nie pojawicie! Zaraz zaczynamy. - ściska nas, a na jego ustach gości ogromny i szczęśliwy uśmiech. To właśnie takiego kocham go najbardziej.
- To ja pójdę do baru po coś do picia i może kogoś wyrwać, a wy idźcie się przygotować. Wpadnę wam pokibicować. - szczerzy się Angel, a ja tylko przewracam oczami z rozbawieniem.
Gdy tylko podchodzi do baru, u jej boku znajduje się przynajmniej trzech całkiem przystojnych facetów. To właśnie jej urok i magnetyzm tak ich wabi. 
Ja natomiast idę za Ianem, który trzyma mnie za rękę, by mnie nie zgubić. Jestem mu za to wdzięczna, chociaż większość ludzi tutaj nas zna i robi miejsce, gdy przechodzimy, więc nie jest to aż tak konieczne. Ian podchodzi do DJ'a i klepie go w ramie. Chłopak ściąga słuchawki i nachyla się do Iana, który każe mu rozpoczynać zabawę. DJ uśmiecha się szeroko i kiwa głową, na znak że zrozumiał. Bierze mikrofon i krzyczy.
- Dobra ludzie, czas rozkręcić tę imprezę! Rozpoczynamy naszą cotygodniową bitwę! 
Tłum krzyczy i piszczy, ponieważ jest to ich ulubiona część imprezy i muszę przyznać, że moja również. 
Schodzimy na parkiet i podchodzimy do naszego miejsca. Tam stoi już nasza ekipa: Layken, Misha, Chris, Jim, Susan oraz Dan. Witam się z wszystkimi, po czym zaczynam rozluźniać mięśnie, czując jak adrenalina zaczyna buzować w moich żyłach. 
Moja przygoda z walkami tanecznymi zaczęła się 3 lata temu, kiedy z Angie po raz pierwszy wymknęłyśmy się do klubu. Nigdzie nie chcieli nas wpuścić, oprócz Cameo. Byłyśmy trochę zestresowane, ale wtedy zobaczyłyśmy Iana, tańczącego w jednej z bitew. Przyglądałam się całemu zajściu z szeroko otwartymi oczami i wiedziałam już, że to jest to co chcę robić. Na początku było piekielnie ciężko, ale dzięki temu nauczyłam się wytrwałości i determinacji. Od tego dnia zaczęłam prowadzić drugie życie, które momentami kochałam bardziej niż powinnam. 
Gdy wspominam moje początki przed naszą grupą stawiają się nasi przeciwnicy. Na ich twarzach widać pewność siebie i determinacje, by wygrać. Bawi mnie to, ponieważ wiem, że moja grupa jest świetnie przygotowana i jeszcze nie zdarzyło nam się przegrać. Ale widać, że mamy godnych przeciwników. Na parkiecie robi się miejsce, a pozostali ludzie zaczynają nas oglądać. Zerkam na Iana, a on uśmiecha się do mnie szeroko i puszcza mi oczko. Kręcę z rozbawieniem głową i wtedy z głośników zaczyna płynąć kawałek Tygi Hit Em Up, a to znak, że zaczynamy. Ustawiamy się na swoich miejscach i czekamy na moment, w którym mamy zacząć. I zaczyna dziać się magia. Zaczynamy tańczyć, każdy z nas wchodzi w inny świat, ruchy stają się synchroniczne i opanowane do perfekcji. To jest to, co kocham najbardziej. Widać w nas stanowczość, zdecydowanie i walkę. Nikt nie musi na siebie patrzyć, by sprawdzić czy wykonuje dobre ruchy. My to wiemy, tutaj nie ma miejsca na pomyłki. 
Kończymy choreografię i tłum zaczyna głośno krzyczeć, natomiast Spurs, bo tak nazywają się nasi konkurenci patrzą na nas z pogardą i kręcą głowami, dając do zrozumienia, że w ich opinii byliśmy słabi. Ale ja wiem, że jest inaczej. Czuję jak ktoś klepie mnie po ramieniu i okazuje się, że to Ian. Posyła mi wzrok mówiący, że poszło dobrze, a ja uśmiecham się, zerkając na dziewczyny. Cieszą się i unoszą kciuki w górę, więc odpowiadam tym samym. 
Piosenka ulega zmianie i zaczyna lecieć kawałek Chrisa Browna Loyal. Obserwujemy poczynania naszych rywali i muszę przyznać, że są dobrzy, nawet bardzo. Opieram się o Iana, który nachyla się do mnie i szepcze.
- To było dobre, ale teraz ma być lepiej. 
Obracam się i patrzę na niego z uniesioną brwią. Nie poznaję go. Rozumiem, że to adrenalina i chęć wygrania, no ale bez przesady. Kiwam głową i zaciskam pięści, starając się odsunąć od siebie dziwne uczucie wkurzenia. 
Spurs kończą tańczyć i od razu zaczyna grać piosenka Tygi Dope. Od razu zaczynamy się poruszać zgodnie z choreografią i wiem już, że to rozłoży wszystkich na łopatki. Układ jest mocny, dynamiczny i dopracowany do perfekcji. Tłum zaczyna wykrzykiwać nasze imiona oraz słowa dopingujące nas. Uśmiecham się dumnie, gdy widzę trochę wycofany wzrok Spurs'ów. Mogą próbować, ale i tak wiemy kto wygra. 
Kończymy tańczyć, a ja dyszę i czuję jak pot spływa mi po plecach. Ale czuję się piekielnie szczęśliwa, bo taniec uwalnia w moim organizmie miliardy endorfin. Nagle ktoś do mnie podbiega i okazuje się, że to Angel. Ściska mnie mocno i krzyczy do ucha, że jest ze mnie dumna. 
- Dzięki Angie. - kwituję i odbieram od niej butelkę wody. - Mam ochotę na coś mocniejszego. - mówię, mimo to biorąc kilka sporych łyków zimnej wody.
- Poczekaj na ogłoszenie wyników. - odzywa się ktoś zza moich pleców i okazuje się, że to Ian, który nagle tuli mnie od tyłu. Nie przeszkadza mi to, ponieważ wiem, że to tylko przyjacielski gest. No dobra, tak mi się zdaje. Angel patrzy na nas wymownie, ale nie mówi ani słowa na ten temat. W końcu dziewczyna zaczyna opowiadać o chłopaku, jakiego poznała przy barze oraz o tym, jak bardzo jest seksowny. Nie robi to na mnie zbyt dużego wrażenia, ponieważ każdy facet, z którym się spotykała Angel był dla niej seksowny nie dłużej niż kilka dni. Potem jej przechodziło i kończyła znajomość. Dlatego wiem, że tym razem może być podobnie. 
Po kilkunastu minutach ponownie odzywa się DJ, tym razem by ogłosić wyniki. Zanim jednak dowiemy się kto wygrał, mówi kilka naprawdę zbędnych zdań i przeciąga tę chwilę w nieskończoność. Zaczynam się trochę denerwować, choć wiem, że to raczej my dzisiaj jesteśmy zwycięzcami. W końcu chłopak krzyczy do mikrofonu, że wygraliśmy i zaczynam się strasznie cieszyć. Piszczę i skaczę z radości, a potem ściskam się z każdym członkiem naszego zespołu. Ian przytula mnie i okręca dookoła, mówiąc do ucha, że byłam świetna. Poprawiam go, że to my myliśmy świetni, a on jedynie się uśmiecha. Obejmuje mnie w pasie i zmierzamy do baru, wcześniej oznajmiając reszcie drużyny, że stawiam wszystkim kolejkę. 
Około godziny później jestem już wstawiona, ale nadal wiem co dzieje się dookoła. Angel siedzi na kolanach jakiegoś przystojnego chłopaka, który ma chyba na imię Brandon, ale nie mam pewności. Ian cały czas siedzi obok mnie, pijąc ósmego, albo dziewiątego drinka. On też jest lekko wstawiony. Przy stoliku jest zabawnie i panuje luźna atmosfera. Nagle Ian pochyla się w moją stronę i odzywa się.
- Chodźmy na zewnątrz się przewietrzyć. Chcę z tobą pogadać. 
Przytakuję z ochotą, ponieważ czuję, że przyda mi się odrobina świeżego powietrza. Niespecjalnie przejmuję się tę drugą częścią jego wypowiedzi i wstaję od stołu. Gestem dłoni pokazuję Angel gdzie idę, a ona kiwa mi głową, wracając do rozmów z nową zdobyczą.
Na zewnątrz jest chłodniej niż w środku, z czego jestem bardzo zadowolona. Opieram się o ścianę, czując jak alkohol zaczyna przejmować kontrolę nad moim ciałem. Ian staje przede mną i uśmiecha się do mnie. Teraz wydaje mi się jakoś mniej pijany. Odgarniam włosy z twarzy i upijam małego łyczka drinka.
- Dobrze się dzisiaj spisaliśmy. - odzywa się w końcu chłopak.
- Tak, to była świetna robota. - przytakuję - Widziałeś miny tych ze Spurs? Byliśmy świetni.- cieszę się jak małe dziecko, a moje ego przyjemnie rośnie. 
- Faith, nie chcę żebyś wyjeżdżała. - o cholera, tego się nie spodziewałam.
- Ian, ale ja tego chcę i potrzebuję. Nie zmienię decyzji. - odpowiadam spokojnie, ale stanowczo.
- Proszę cię, nie rób tego. Nie możesz. - podchodzi do mnie bliżej niż powinien.
- Słucham? Nie mogę, bo co? Bo ty tak chcesz? - zaczynam się śmiać, bo to jest naprawdę zabawne co przed chwilą powiedział.
- Nie bądź głupia, przecież wiesz, że jesteś częścią mojego życia i będę za tobą tęsknić.
- Ian, ja też i to oczywiste, ale nie możesz decydować o moim życiu. Chcę tej przeprowadzki, wiesz dobrze jak tego potrzebuje. Chce skończyć pewien rozdział w swoim życiu na dobre. 
- Będziesz ode mnie ponad 2000 kilometrów. - mówi smutnym głosem.
- Przecież nikt nie broni ci do nas przylecieć. Nadal nie rozumiem, dlaczego nie chcesz się z nami przeprowadzić. - wzdycham głośno, czując się zmęczona tą rozmową.
- Bo nie mogę zostawić mamy i brata. - odpowiada od razu, ale to jakoś mnie nie przekonuje. Nie odzywam się jednak, tylko patrzę na niego.
Ian zbliża się do mnie jeszcze bardziej i mruczy. - Nie możesz wyjechać, nie pozwolę ci na to. 
Marszczę brwi, ponieważ mocno zaskoczyły mnie słowa mojego przyjaciela. Zanim jednak mam możliwość cokolwiek powiedzieć, Ian kładzie dłonie na moich policzkach, a jego usta lądują na moich. Nie mogę uwierzyć w to co zrobił, ponieważ dobrze wiedział jaki jest mój stosunek względem jego. Jestem w takim szoku, że przez kilka pierwszych sekund nie mogę się ruszyć, ale w końcu wraca mi zdolność ruchu i mocno odpycham od siebie przyjaciela.
- Co ty do jasnej cholery wyprawiasz?! - prawie krzyczę, a potem ocieram ręką usta.
- Myślałem, że tego chcesz. - odpowiada stanowczym głosem.
- Jesteś moim przyjacielem i nikim innym więcej! A zawsze wydawało mi się, że przyjaciół się nie całuje. Co ci odbiło? - warczę.
- Jesteś moja, rozumiesz? - pyta Ian, łapiąc mnie za szczękę. 
- Chyba sobie żartujesz. - syczę, zaczynając się szarpać. - Zostaw mnie. 
- Nigdzie nie wyjedziesz, nie pozwolę ci na to. Nie masz takiego pierdolonego prawa.- czuję jego oddech i teraz jednak uważam, że jest pijany.
Patrzę na niego z wściekłością i czuję jakby ktoś mnie spoliczkował. Nie poznaję go i przeraża mnie fakt, że jest agresywny. To nie jest Ian, który jest moim przyjacielem. Nie z takim człowiekiem spędziłam kilka wspólnych lat.
- Nie uciekniesz ode mnie. Nie możesz ode mnie odejść. - bełkocze, coraz mocniej mnie ściskając.
- Jesteś pijany. Zostaw mnie. - proszę ze złością w głosie. 
- Należysz do mnie i zrobię z tobą to co będę chciał. - odpowiada, a mnie zbiera się na wymioty. Obrzydza mnie. 
Zbieram wszystkie siły jakie w sobie mam i mocno uderzam go w policzek, przez co chłopak mnie puszcza i odchodzi kilka kroków. Patrzy na mnie zaskoczony, a ja pocieram szczękę i warczę.
- Jesteś potworem. Daj mi spokój. - po tych słowach odpycham go od siebie i wchodzę do środka, czując zbierające się w oczach łzy.
Chcę stąd wyjść.



I jak wrażenia po pierwszym rozdziale? Wiem, że jest nudny, ale takie są początki. Obiecuję, że akcja się będzie rozwijać w kolejnych rozdziałach. Piszcie mi swoje opinie w komentarzach - bardzo chcę je poznać! To motywuje mnie do działania. Bardzo Wam dziękuję za ponad 600 wyświetleń w tak krótkim czasie. Jesteście niesamowici.
Soooo much love! 
V.