środa, 25 lutego 2015

One Shot

"Childhood"



Leżę z Toddem na łóżku i oboje wpatrujemy się w sufit, który zdobią fluorescencyjne gwiazdki. Bardzo je lubię, pomagają mi się uspokoić kiedy mam ataki. Dzisiaj żadnego nie miałam, ale jestem niespokojna, więc przyszłam do Todda, a on zawsze się o mnie troszczy i też lubi oglądać gwiazdki na suficie. 
- Jest już lepiej? - pyta cicho, głaszcząc mnie po ramieniu.
Kiwam głową. Nie chcę psuć ciszy, której jest czasem jest jak na lekarstwo. Przyciskam głowę do jego klatki i słucham jak spokojnie bije mu serce, to przyjemny dźwięk. Todd zawsze jest taki spokojny, nawet w bardzo trudnych sytuacjach. Czasami wydaje mi się, że jest starszy niż naprawdę. Todd bardzo lubi chodzić do dziadka i słuchać jego opowieści, to może od niego nauczył się tego opanowania. Zazdroszczę mu go.
Nagle z rozmyślań wyrywa mnie dźwięk tłuczonego szkła i podniesiony głos tatusia. Wrócił.
- Błagam, tylko nie to - mamrocze Todd, a wtedy mamusia zaczyna krzyczeć tak samo głośno jak tata. Cała się spinam, bo wiem do czego to znów doprowadzi. Mój brat podnosi się i wstaje, zostawiając mnie samą na łóżku. Nie, proszę, nie zostawiaj mnie tu samej.
- Todd... - jęczę, patrząc na niego błagalnie.
- Muszę zejść na dół do mamy i taty, zaraz wrócę. Nie bój się, damy sobie radę. - Uśmiecha się do mnie pokrzepiająco, ale ja mu nie wierze. Oni wszyscy myślą, że jestem tylko małym dzieckiem i niczego nie rozumiem. Bzdura, widzę i pojmuję wszystko co się dzieje. Tatuś czasami wraca do domu i jest bardzo zły, a wtedy krzyczy i zdarza się, że uderzy mamusię. Kiedy to się dzieje, zazwyczaj zostaję w pokoju, ale wtedy udało mi się zobaczyć, jak on wymierza mamie cios w policzek. Todd zawsze próbuje bronić mamusię, ale on jest jeszcze mały, za mały, by powstrzymać tatę. 
Oni jeszcze nie wiedzą, ale wydaje mi się, że to dlatego mam ataki. Tatuś bardzo nie lubi, gdy przez nie przechodzę, więc kiedy czuję, że takowy nadchodzi, gdzieś się chowam i czekam aż przejdzie lub znajdzie mnie Todd. On zawsze znajdzie sposób, by mi pomóc. Bardzo go kocham i wiem, że on mnie też. Tatuś też mnie kocha, tylko czasami się złości. Ale kiedy ma dobry humor zabiera mnie, Todda i mamusię na wycieczki, albo na lody, albo do kina. Wtedy jest fajnie. Tatuś jest bardzo mądry i obeznany w wielu sprawach. Widzę, że Todd lubi być z tatą, kiedy ten jest radosny. Często razem reperują stary samochód tatusia, albo sklejają samoloty wojskowe. Todd mówi, że chce w przyszłości wstąpić do wojska, ale ani mamie, ani tacie ten pomysł się nie podoba. Mimo to, robi wszystko by rodzice byli z niego dumni i zadowoleni. Ze mnie tatuś i mamusia też są dumni, widzę to na ich twarzach, kiedy oglądają jak tańczę. Nie lubię tego i wiem, że mi to nie wychodzi, ale mamusia jest wtedy taka szczęśliwa... 
Nagle słyszę głośny pisk mamusi, przerywający ryk taty. Co tam się dzieje? Gdzie jest Todd? Muszę tam iść! Schodzę z łóżka i kładę stópki na zimnych panelach, ale to ingoruję. Biegnę do drzwi, otwieram je i zbiegam na dół po schodach, uważając by przy tym nie zrobić sobie krzywdy. Zatrzymuję się na ostatnim stopniu i patrzę przerażona na scenkę rozgrywającą się przede mną. Tatuś stoi nad mamą, która kuli się przy ścianie i chowa twarz. Todda nigdzie nie ma i czuję ulgę, bo może jemu nic się nie stało. Tatuś nigdy nas nie uderzył. Krzyczał, ale nigdy nie bił. Zawsze to mamusi się dostawało. Myślę, że ona nas broniła, to taki rodzaj ochrony. Tata dalej krzyczy na mamę i bardzo brzydko o niej mówi, a ona tylko prosi, by się uspokoił i poszedł położyć. Już tutaj czuję ten wstrętny zapach, który czasem czuć od taty. To nie są papierosy, do ich zapachu już się przyzwyczaiłam. On znowu podnosi rękę i uderza mamę, a ja wydaję głosny pisk przerażenia.
- Nie! Tatusiu, proszę nie! - krzyczę i podbiegam do niego, łapiąc za nogawkę jego spodni.
- Faith, wracaj do pokoju - prosi słabym głosem mama, a tata znów ją uderza. I znowu. I znowu.
- Tatusiu, nie! - krzyczę coraz głośniej i zaczynam płakać, ciągnąc tym razem za jego koszulę. 
Tata przenosi wzrok na mnie i nie widzę w nim ani trochę miłości. Widzę tylko furię. Nie, niech on taki nie będzie. Szarpię jeszcze raz za jego koszule, a on wtedy popycha mnie tak mocno, że przerwacam się i uderzam główką o kant skochów. Ała, boli. Patrzy na mnie przez chwilę, zanim podbiega do mnie Todd i pomaga mi wstać. Tatuś spluwa, mamrocze coś pod nosem i wychodzi z domu, trzaskając za sobą drzwiami.
- Nic ci nie jest, Faithie? - pyta Todd, obejmując mnie ciasno.
- Nie - szepczę i odsuwam się do niego, by podejść do mamy siedzącej na podłodze. Jest smutna i z jej twarzy cieknie krew. Nie wygląda dobrze, ale wciąż jest dla mnie piękna. Todd gdzieś wychodzi, ale zaraz wraca z wodą utlenioną, gazą i plastrami. On jest taki dobry i opiekuńczy, to najlepszy brat i syn na świecie. Siada przy mamusi i zaczyna oczyszczać jej wargę oraz brwi.
- Todd, skarbie. Nie rób tego, sama sobie poradzę - mówi łagodnie mamusia, uśmiechając się blado.
- Nie, ja to zrobię. Już umiem tak, jak trzeba - odpowiada mój braciszek, a ja obserwuję ich z boku. Chciałabym też pomóc mamusi, ale chyba jestem jeszcze za mała, by wiedzieć jak. Dlatego cieszę się, że Todd jest taki dojrzały i odpowiedzialny, chociaż jest ode mnie starszy o cztery lata. Wiem, bo kiedyś mi to powiedział. To moja ulubiona liczba, lubię ją pokazywać na paluszkach.
W domu panuje cisza, przerywana jedynie cichymi jękami mamusi, gdy Todd oczyszcza jej ranę. Jest ciemno, ale czuję się bezpiecznie, bo wiem, że tatusia nie ma i nic nam nie zrobi. Jednak gdy siedzę, czuję jak zabiera mnie ciemność, a to znak, że zbliża się atak. O nie, nie teraz. Głęboko oddycham i przypominam sobie słowa Todda: "Kiedy czujesz, że to już, pomyśl o czymś przyjemnym. Pomyśl, że ty i ja jesteśmy nad morzem z babcią i dziadkiem, że bawimy się w wodzie i budujemy zamki z piasku. No dalej, zrób to, będzie ci lepiej." 
Zaczynam to wspominać, chcąc, by atak odszedł. Jestem przerażona i otępiała, ale cały czas myślę o tamtych wakacjach z dziadkami. Po chwili czuję, że jest troche lepiej. Todd wstaje od mamusi i wychodzi do kuchni, zostawiając nas same w przedpokoju. Podchodzę do niej niepewnie i wyciągam prawą rączkę, dotykając jej policzka. Lekko się krzywi, ale w jej spojrzeniu widzę łagodność i miłość, a na ustach błądzi jej delikatny uśmiech. Oddycha bardzo spokojnie, tak jakby nic się nie stało. A przecież jest zupełnie inaczej. 
- Faith, daj mamie odpocząć. Chodź - słyszę za sobą głos Todda, ale nie ruszam się z miejsca. Nie zostawię mamusi, chcę tutaj być. Bardzo ją kocham, nie mogę jej stracić, a poza tym nadal czuję, że nie jest jeszcze ze mną wszystko okej. Przytulam się do niej i od razu jest lepiej. Kiedy czuję zapach i ciepło mamy oraz gdy słysze, jak bije jej serce w momencie czuję się bezpieczniej. Mamusia oplata mnie ramionami i przyciąga do siebie Todda, który również ją przytula.
- To już nie potrwa długo, obiecuję - mówi cicho. Słyszałam to już chyba z tysiąc razy. - Wasz tatuś jest dobrym człowiekiem, tylko trochę zagubionym. Wszystko będzie dobrze - zapewnia nas, a ja na nowo zaczynam płakać. Czy to naprawdę się kiedyś skończy?

***

Mamusia pojechała do sklepu, a Todd jest w szkole. Zostałam z tatusiem w domu, ale on kazał mi się czymś zająć, a sam zamknął się w gabinecie. Przez jakiś czas bawiłam się sama w pokoju, ale teraz się nudzę. Chciałabym wyjść na spacer, albo chociaż do ogrodu, ale mama nigdy nie pozwala mi się tam bawić bez opieki. 
Biorę z pokoju mojego ulubionego misia i idę do tatusia, żeby zapytać, czy nie wyszedłby ze mną na zewnątrz chociaż na chwilkę. Schodzę ostrożnie na dół i dreptam do gabinetu taty, po czym staję na paluszkach, by złapać klamkę. Ciągnę za nią i wchodzę do środka, a tam od razu zderzam się z tym okropnym zapachem. 
- Tatusiu? - pytam cichutko, bo nigdzie go nie widzę.
- Czego chcesz? Miałaś się bawić na górze - warczy tata, gdy odchodzi od okna. Ma dziwne oczy.
- Ale teraz się nudzę i bardzo chciałabym wyjść do ogrodu, ale nie mogę być tam sama - mówię i patrzę na niego niepewnie.
- Nie mam czasu sie tobą zajmować. Zawracasz mi głowe jakimiś pierdołami, a tatuś ma dużo pracy. Wyjdź stąd i wróć do pokoju - rząda i posyła mi bardzo srogie spojrzenie. O nie, znów jest taki jak wtedy, kiedy bije mamusię. 
- Proszę, tatusiu, słonko tak ładnie... - zaczynam, ale natychmiast mi przerywa.
- Nie testuj już bardziej mojej cierpliwości! - ryczy. - Wyjdź stąd, już! 
Patrzę na niego przerażona i przez chwilę stoję w bez ruchu, czując jak znów ciemność chce mnie zabrać. Nie, nie teraz. Już prawie zaczynam się poddawać, ale rejestruję, że tata do mnie podchodzi z uniesioną ręką, a wtedy natychmiast odzyskuję resztki świadomości i wybiegam w przerażeniu z pokoju. Nie patrzę przed siebie, boję się, że on jest za mną. Mijam drzwi tarasowe, kuchnię i wbiegam do przedpokoju, gdzie zahaczam misiem o stolik. Stojący na nim szklany flakon z kwiatkami spada z hukiem na podłogę, a ja się przewracam i kaleczę sobie rączki na szkle. Moja biała koszulka podciąga się do góry, narażając na skaleczenie brzuszek. Chcę wstać, ale wtedy do pomieszczenia wpada tatuś i już wiem, że jest bardzo zły. Zaczyna na mnie krzyczeć i wcale nie pomaga wstać. Dookoła jest pełno szkła i boję się, że któryś kawałek wbije mi się do skóry, ale tatuś ma to gdzieś. Próbuję powiedzieć, by mi pomógł, ale wtedy dzieje się najgorsze. Wymierza cios w moją buzię. Po raz pierwszy robi to mnie. Zaczynam płakać i prosić, by przestał, ale to pogorsza sprawę. Bije mnie mocno i z coraz większą wściekłością na twarzy. Podnoszę się i spadam na ziemię, czując jak szkło rozcina koszulkę, a potem moją skórę. Boli, bardzo boli. Tatuś nie przestaje, nawet gdy zauważa moją krew. Boję sie, tak bardzo się go boje. On mnie nie kocha, gdyby było inaczej, nigdy by mnie nie skrzywdził. Odłamki szkła wbijają się w moje plecy i rączki, ale to nic. To zaraz się skończy, musi. Zaciągam się płaczem raz jeszcze i obracam na brzuszek, chcąc uciec do pokoju. Wtedy czuję ogromny ból, ponieważ ostry i duży kawałek szkła wbija się głęboko w dolną część brzuszka i rozcina go. Zaczynam krzyczeć z bólu, ale tata nadal jest w transie. Wtedy ogarnia mnie ciemność i jestem jej za to wdzięczna. Przynajmniej teraz nie będę świadoma, to dobrze.

***

Otwieram ciężkie powieki i mrugam kilkakrotnie, przyzwyczajając się do światła. Gdzie ja jestem? Chcę zacząć krzyczeć, ale z mojego gardła wydobywa się jedynie dziwaczny jęk. Chce mi się pić, bardzo. Nagle zauważam przy swoim boku mojego ulubionego misia, dzięki czemu uśmiecham się leciutko. Podnoszę rączki i zauważam na nich opatrunki. Skąd one się wzięły? Rozglądam się po pomieszczeniu, które jest biało-różowe. Podoba mi się. Obok łóżka stoją jakieś dziwne maszyny i pikają rytmicznie. Jestem w szpitalu? Gdy tak podziwiam pokój, do środka najpierw wchodzi Todd, a za nim mama.
- Obudziła się! - woła mój braciszek i podbiega do mnie. - Tęskniłem za tobą, Faithie.
- Pić - chrypię i przytulam misia. 
Mama od razu sięga po butelkę wody i nalewa jej do mojego kubeczka, który musiała wziąć z domu. Przystawia mi go do ust, a ja biorę kilka małych łyczków.
- Jak się czujesz, kochanie? - pyta mamusia, siadając przy łóżku i łapiąc mnie za rękę.
- Boli mnie tutaj - pokazuję na dół brzuszka. 
- Wiem skarbie, ale to minie. Najważniejsze, że jesteś bezpieczna - uśmiecha się mama.
- Wrócimy do domku? - pytam drżącym głosem, bo bardzo nie chcę tam znów mieszkać. Nie, kiedy jest tam tatuś.
- Nie kochanie, już nigdy tam nie wrócimy. - Potrząsa głową mama. - Mógł bić mnie, ale nie moje dzieci. Tak mi przykro kochanie, tak mi przykro - mówi i zaczyna płakać. I tym razem jej wierzę.

***

Nie bardzo pamiętam jak to się stało, ale teraz mieszkamy w nowym, jeszcze śliczniejszym domku, który należy do Briana. Brian to nowy przyjaciel mamusi, przy którym jest bardzo szczęśliwa. Todd też go lubi, chyba zżył się z nim jeszcze bardziej niż z tatusiem. Odkąd z nim nie mieszkamy czuję się troszkę lepiej, ale ataki mnie nie opuściły. Brian to dobry człowiek i widzę, że bardzo się o nas troszczy, ale ja wciąż trzymam się trochę z boku. Nie lubię kiedy mnie dotyka, mimo, że nigdy nie robi mi krzywdy. Oboje pracujemy nad naszą relacją. Czasami mam wrażenie, że go kocham. A może to wcale nie jest wrażenie? Chcę, żeby był moim nowym tatusiem. Hm, muszę mu o tym powiedzieć. I o tym, że go kocham też.

Kilka lat później...

- Todd, musisz to robić? Musisz tam jechać? Proszę, zastanów się jeszcze- jęczę, kiedy widzę, jak mój brat ubiera na siebie mundur wojskowy. 
- Tak, Faithie. Wiesz, że od dawna tego chciałem. Pragnę służyć naszej ojczyźnie i walczyć o bezpieczeństwo naszego narodu. To sprawia, że jestem szczęśliwy - wyjaśnia, zakładając koszulę.

Podchodzę do niego i zaczynam ją zapinać. Do oczu napływają mi łzy. Todd idzie dzisiaj zgłosić się do jednostki i wylatuje do Iraku, na wojnę. Mama jest przerażona i jednocześnie dumna, że ma takiego syna, ale ja jestem aktualnie wściekła i rozgoryczona. Nie chcę, żeby tam jechał. Boję się o niego, mam wrażenie, jakby wyjeżdżała połowa mnie. On jest moim bratem, moim całym życiem, zawsze mogłam na niego liczyć. A teraz po prostu jedzie gdzieś, gdzie jego życie jest zagrożone. Cieszę się, że spełnia swoje marzenia, ale dlaczego to niesie za sobą takie ryzyko? Boże, błagam, niech nic mu się nie stanie.
- Gotowe - szepczę, zapinając ostatni guzik i odsuwając się od niego. 
- Faithie - wzdycha Todd. - Chodź tu - prosi i pociąga mnie do siebie tak, że wpadam w jego ramiona. Natychmiast wybucham płaczem, chyba setny raz w tym tygodniu.
- Tak bardzo się o ciebie boję - szlocham, mocząc jego koszulę.
- Wiem mała, wiem. Ale pamiętaj, że jeśli będzie dane mi tam zginąć, umrę szczęśliwy i spełniony. 
- Nie mów tak! - krzyczę i uderzam go w klatkę, a on przytula mnie jeszcze mocniej.
- Wrócę tu jak najszybciej. Będę pisać do ciebie codziennie listy i dzwonić, kiedy będę mógł. Kocham cię, pamiętaj. Zawsze i na zawsze - mówi Todd i ujmuje moją zapłakaną twarz w dłonie, po czym całuje mnie w czoło. - Wszystko będzie dobrze, musisz być silna.
- A co jeśli ataki wrócą? - pytam cicho, mając nadzieje, że to go powstrzyma. Co prawda ataki minęły już prawie na dobre, ale gdy Todd odjedzie, znów mogę poczuć strach.
- Nie, nie wrócą. Zbyt długo pracowałaś, żeby znów cie to dopadło. - Potrząsa głową mój brat.
- Kocham cię, Todd - szepczę i znów zalewam się łzami.
- Ja ciebie też, ale przestań już płakać. Nie lubię, kiedy to robisz. 

3 lata później...

Właśnie czytam list, który przysłał mi na początku miesiąca Todd. Zbliża się święto dziękczynienia i może uda mu się wrócić do kraju. Bardzo się cieszę, ponieważ nie widziałam go już ponad rok. Tęsknię za nim każdego dnia coraz mocniej od 3 lat. Już trochę się przyzwyczaiłam do braku jego obecności w domu, chociaż czasem jest mi bez niego ciężko. Od jakiegoś czasu zmagam się z problemami i czasami sobie z tym nie radzę. Mama i tata Brian pomagają mi jak mogą, ale gdyby był tu Todd, wiem, że byłoby mi łatwiej. Piszę mu w listach jak się czuję, a on zawsze potrafi mi tak odpowiedzieć, że zaczynam czuć się lepiej. Tak bardzo go kocham.
Odkładam list i schodzę na dół, by zrobić sobie herbatę. Wtedy rozlega się dzwonek do drzwi. Mama idzie otworzyć, a ja wchodzę do kuchni i nastawiam wodę. 
- Pani Mandy Wihford, matka Todda Wihforda? - odzywa się niski, męski głos.
Zaciekawiona wchodzę do przedpokoju i widzę przed sobą mężczyznę w średnim wieku, ubranego w wojskowy uniform.
- Tak, to ja. W czym mogę panu pomóc? - pyta mama, bardzo zaniepokojonym głosem. Stoję w przedpokoju i nie mogę się ruszyć, gapię się na tego mężczyznę i czekam na to co powie dalej.
- Mogę wejść? - pyta, a mama się odsuwa w bok.
-O co chodzi? - Z gabinetu wychodzi tata, podciągając rękawy i ściskając dłoń wojskowego.
- Nazywam się William Stone. Jestem przełożonym pańskiego syna - mówi mężczyzna, a na jego twarzy pojawia się ból
- Nie - szepczę i zaczynam kręcić głową. Nie!
- Co pana tu sprowadza? - pyta mama coraz bardziej nerwowo.
- Bardzo mi przykro. Państwa syn zginął dwa dni temu na służbie.
Te słowa są dla mnie jak kula w sercu. Mój brat nie żyje. Nie żyje. Nie żyje. Nie żyje. 
Teraz, gdy nie ma jego, nie ma mnie. Straciłam swoje życie. Straciłam swojego braciszka.




Oto mój pierwszy one shot. Mam nadzieję, że was nie zawiodłam i że rzuciłam trochę światła na przeszłość Faith. Dziękuję za ponad 16 tysięcy wyświetleń. Bardzo was kocham. Dziękuję!

niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 14, cz. 2

"Party on, baby!"


Z całych sił staram się nie pokazać, że te słowa mocno mnie dotykają. Justin prowadzi mnie do swojego samochodu, przy którym stoi Hugo z kamienną twarzą. 
- Justin, mój samochód jest tam - przypominam mu, przystając na chwilę, ale chłopak mnie ignoruje.
- Wsiądź do tego - warczy wściekle i odsuwa się, bym mogła wejść pierwsza do środka.
- Ale...
- Po prostu to zrób, proszę. - Widzę w jego oczach, że jest wkurzony i zastanawiam się czy to dlatego, że jego fanki oszalały, czy przez to, że tu jestem, bo tak naprawdę to ten fakt wszystko wywołał. Patrzę na niego ze strachem i zdezorientowaniem, ale robię to co mi każe. 
Wsuwam się na tylne siedzenie czarnego SUV-a, a Justin zamyka za mną drzwi, po czym odwraca się i idzie do czekających na niego fanek. Piski przybierają na sile, z każdym jego krokiem w ich stronę, a do moich oczu napływają łzy. Cały czas odtwarzam w głowie ich słowa i wyraz ich twarzy, gdy je wymawiały. Dawno nie czułam się tak źle. Siedzę jak sparaliżowana i obserwuję jak Justin rozmawia przez chwilę z dziewczynami, kręci głową i gestykuluje dłońmi, co może oznaczać, że jest poirytowany. Serce mnie ściska, kiedy widzę jak jego wielbicielki chłoną każde jego słowo. Widać po nich, że bardzo go kochają. Wydają się być dobrymi ludźmi, dlaczego więc jest w nich aż tyle nienawiści? Czy kiedykolwiek się do tego przyzwyczaję? Nawet nie dały mi szansy, od razu postawiły na mnie kreskę. To boli, a łzy, które do tej pory udawało mi się powstrzymywać, spływają po moich policzkach. Nie chcę im odbierać Justina, nigdy tego nie zrobię, a mimo to ich zaborczość tego nie chce zrozumieć. Przełykam głośno ślinę i spuszczam wzrok na splecione dłonie, leżące na kolanach. Chciałabym już stąd pojechać.
Nagle słyszę, że drzwi po mojej lewej się otwierają i do auta wpada Justin. Szybko ocieram łzy wierzchem dłoni i biorę głęboki oddech, mając nadzieję, że nie wyglądam aż tak źle.
- Faith, daj mi kluczyki od samochodu- prosi i poprawia się na fotelu.
Podnoszę głowę i marszczę brwi, zaskoczona jego słowami.
- Po co?
- Gil odstawi twój wóz pod apartamentowiec - wyjaśnia, wyciągając do mnie rękę, a wzrok wlepiając w telefon. 
- Och, w porządku - mówię cicho i szukam kluczy w torebce, po czym wręczam je Justinowi. On wyskakuje z samochodu, ale wraca po dosłownie kilkunastu sekundach.
- Możemy jechać, Hugo - zwraca się do ochroniarza, który siedzi za kierownicą.
- Gdzie szef sobie życzy? 
- Do tej indyjskiej knajpy, w której byłem ostatnio z chłopakami. Jestem głodny, Faith pewnie też - mówi, cały czas patrząc w ekran telefonu.
- Oczywiście, panie Bieber - rzuca Hugo i rusza z podjazdu. Gdy mijamy bramę, przy której stoją fanki Justina, na nowo zaczynają krzyczeć i szaleć, tym razem oszczędzając sobie obelg na mój temat.
Wzdycham ciężko i wlepiam wzrok w widok za oknem. Przez to wszystko straciłam apetyt i naprawdę chciałabym już wrócić do domu, ale z czystej grzeczności się nie odzywam. W mojej głowie krąży tysiąc myśli i nie mam nawet siły, żeby je jakoś uporządkować. Po prostu jest mi strasznie przykro, że te dziewczyny tak mnie nie cierpią. Chciałabym z nimi zbudować dobrą, pozytywną relację. Przecież wszystkie miałybyśmy z tego jakieś korzyści, prawda? 
- Faith? - odzywa się nagle Justin. 
Obracam niechętnie głowę i patrzę na niego zbolałym wzrokiem, nie mając siły na ukrywanie swoich uczuć. Mam już tego dość. 
- Chodź tu - wzdycha chłopak i pociąga mnie na swoje kolana. Od razu oplatam go w pasie i chowam twarz w zagłębieniu szyi, nie chcąc by oglądał mnie w takim stanie. - Mała, nie płacz. Wiem, że to było dla ciebie bolesne spotkanie, one nie powinny się tak zachować.
- A mimo wszystko do nich poszedłeś - wyrzucam z siebie drżącym głosem.
- Tak, bo to moje fanki. To się nigdy nie zmieni. Ale poszedłem tam, by powiedzieć im, że takie zachowanie rani też mnie i żeby zachowały takie słowa dla siebie. Nie pozwolę na to, by ktokolwiek przy mnie dopuszczał się takiego zachowania. Wszystko będzie dobrze, musisz być twarda - mruczy mi do ucha i gładzi mnie po plecach. - Jesteś wyjątkowa, nie zapominaj o tym. Dobrze? 
Nie odpowiadam na te słowa werbalnie. Po prostu ściskam go jeszcze mocniej i wdycham jego niesamowity zapach. Z dnia na dzień zbliżam się do tego człowieka jeszcze bardziej i coraz bardziej wydaje mi się, że to co jest między nami może mieć ciąg dalszy. Jednak moje demony i obawy mogą to równie szybko unicestwić. To z tym muszę walczyć, a przecież po to tu przyjechałam - by odmienić swoje życie. 
- Pójdziemy na obiad i tam porozmawiamy, a teraz przestań o tym myśleć, proszę. Popatrz na mnie. - Justin wsuwa palec pod moją brodę i podciąga ją wyżej, tak by mógł widzieć moją twarz. - Nie pozwolę cię skrzywdzić, rozumiesz? 
Kiwam powoli głową, wpatrując się w jego piękną twarz. W jego spojrzeniu widzę determinację i szczerość, co cieszy mnie w duchu. Może jest dla nas szansa, nie poddamy się zbyt szybko. 
Justin nachyla się do mnie i składa na moich ustach czuły, przepełniony żarem pocałunek, który skutecznie kończy tę rozmowę. Na razie.

W restauracji dostajemy przytulny stolik w rogu, z dala od natrętnych spojrzeń gapiów. Justin zamówił tradycyjnego kurczaka tandoori, a ja wołowinę vindaloo. Gdy czekamy na dania, popijamy wodę i rozmawiamy ze sobą na luźne tematy, ale w pewnej chwili przerywa to telefon.
- Tak, Vik? - odbiera Justin. - Tak, pamiętam... O której?... Nie, zadzwoń do nich, że najwcześniej za dwie godziny... Co mnie to obchodzi, ja im daje pieniądze, czy oni mi? No właśnie, więc jakoś ich przekonaj... - rzuca z oburzeniem i przeczesuje palcami włosy. - A, zadzwoń do Scootera i upewnij się, że ta sprawa jest zamknięta. Nie chcę mieć przez to problemy... Skontaktuj się też z ekipą z Nowego Jorku i powiedz im, że mogę się tam zjawić w przyszłym tygodniu... Na ile będzie trzeba... Tak, jasne. To tyle, cześć - kończy rozmowę i odkłada komórkę na stolik.
- Coś się stało? - pytam, zaciekawiona rozmową. 
- Nie, po prostu ludzie są strasznie wybredni - śmieje się Justin, trochę zbyt nerwowo jak dla mnie.
- A po co masz jechać do Nowego Jorku?
- Mam udziały w kilku firmach, które mają tam swoje siedziby. Co jakiś czas się spotykam się z ich przedstawicielami i rozmawiamy o akcjach firmy - wyjaśnia, wyglądając na rozluźnionego.
- Czyli jesteś także inwestorem? - pytam z rozbawieniem, patrząc na niego przenikliwie.
- Można to tak nazwać. Inwestuję tylko w biznesy, które rozumiem. - Wzrusza ramionami, po czym sięga po szklankę z wodą.
- A jakie rozumiesz? - Naprawdę mnie tym zainteresował. Nigdy nie przypuszczałam, że zajmuje się czymś więcej oprócz muzyki.
- Nowe technologie. Łapie o co chodzi w internetowych rozrywkach, bo sam jestem dzieciakiem wychowanym w ich dobie . To przynosi niezłe zyski, a fajnie jest się od czasu do czasu zająć czymś więcej niż tylko śpiewaniem - mówi z uśmiechem, spoglądając na mnie łagodnie.
- Wow, jestem pod wrażeniem - mruczę z uznaniem.
- Miło mi to słyszeć, panno Wihford - odpowiada i w tej chwili nadchodzi kelnerka z naszymi daniami. Trochę zbyt długo zajmuje jej podanie talerza Justinowi, ale on wydaje się tego nie widzieć. Za to ja dostrzegam, że dziewczyna cała drży i rumieni się, kiedy na niego patrzy. To musi być uciążliwe, chociaż po nim tego nie widać. 
- Smacznego - mówię grzecznie, po czym zabieram się za jedzenie. Rany, ta wołowina jest pyszna.
Przez chwilę jemy w ciszy, ale Justin w końcu postanawia się to przerwać.
- O której zamierzacie wyjść na drinka? - Och, czyli wracamy do rozmowy z rana. Coś mi się zdaje, że to nie będzie przyjemna pogadanka.
- Nie wiem, pewnie około ósmej. Muszę się jeszcze dogadać z Eddiem.
- I kto z wami idzie? - Wyczuwam niezadowolenie w jego głosie. Zaczyna się.
- Już ci mówiłam. Ja, Eddie, Angie, Chan i Ian. - Obserwuję jak Justin spina się na dźwięk imienia mojego przyjaciela, ale mam to gdzieś. Nie będzie mi robił problemów o to, że gdzieś z nim wychodzę.
- Przyjacielski wypad? - pyta chłopak, przechylając głowę i starając się uśmiechnąć jak najmniej fałszywie.
- Tak, dokładnie tak. Przestań się złościć - syczę z rozdrażnieniem, wkładając mięso do ust.
- A czy ja się złoszczę? - Jego ton zaczyna mi poważnie działać na nerwy.
Odkładam widelec i patrzę na niego przenikliwie. 
- Nie ufasz mi, tak? - rzucam z bólem w głosie. 
- Tobie ufam, jemu nie. - Kręci głową, poważniejąc w ułamku sekundy.
- To już tak zawsze ma wyglądać, że ile razy będę chciała z nim gdzieś wyjść, ty będziesz strzelać fochy i robić mi problemy? Jakbyś się czuł, gdybym to ja się tak zachowywała?
- Moi przyjaciele nie chcą mi się dobrać do majtek - kontruje, zaciskając szczękę.
- Przestań. Po prostu przestań - mówię cicho i kapituluję. Nie mam siły na tę konfrontację, nie dzisiaj. Ale Justin w końcu musi zrozumieć, że ja i Ian to tylko przyjaźń, do cholery. Nie mam zamiary znosić takiego zachowania do końca życia. Oboje są tak samo zaborczy.
- Przepraszam, Faith, ale po prostu tak jest. Nie czuję się komfortowo, gdy wiem, że idziesz z nim na imprezę, bo nie wiem co się może tam wydarzyć. Postaw się na moim miejscu. Zareagowałabyś tak samo, gdybyś zastała mnie w dwuznacznej sytuacji z dziewczyną, a potem kiedy oświadczyłbym ci, że idę z nią do klubu. - Macha lekceważąco ręką i patrzy na mnie z przekonaniem.
W gruncie rzeczy to ma rację, pewnie zachowałabym się podobnie. Jednak irytuje mnie fakt, że oboje do siebie tak sceptycznie podchodzą. Nie dali sobie nawet szansy.
- W porządku, idź i baw się dobrze, ale obiecaj mi jedno - prosi Justin.
- Tak? - Unoszę brew.
- Bądź ostrożna i nie szalej za bardzo. Wiesz, że teraz jesteś na świeczniku. No, i nie upij się.
- Rany, gorzej niż mój ojciec - drwię.
- Czy pani ze mnie drwi, panno Wihford? - Justin posyła mi ciemne spojrzenie i enigmatyczny uśmiech.
- Nie, po prostu mówię jak jest. - Przechylam głowę i pokazuje mu czubek języka.
- Jesteś niemożliwie irytująca - rzuca z rozbawieniem, patrząc mi w oczy.
- Taką musicie mnie kochać - śmieję się i wkładam do ust kolejny kawałek mięsa.
- Więc jak? Obiecujesz? - Wrócił Kontroler Bieber.
- Chryste, tak. Obiecuję. - Przewracam oczami i kręcę głową, nie mogąc uwierzyć w siłę jego apodyktyczności. 
- Doskonale. - Chłopak uśmiecha się szeroko i wraca do jedzenia.
Po obiedzie Justin odwiózł mnie pod dom, a sam musiał pędzić na spotkanie. Powiedział, że odezwie się wieczorem, ale raczej nie dołączy do nas, bo ma dużo pracy. Zresztą, może to i lepiej, bo chcę ten wieczór spędzić z przyjaciółmi.
Wpadam do mieszkania, gdzie wita mnie muzyka i głośna rozmowa Angel z Ianem.
- Co tam? - pytam wesoło, gdy wchodzę do salonu i opadam na kanapę, lokując się między nimi. 
- Wszystko gra - odpowiada Ian. - Właśnie wspominaliśmy sobie nasze wakacyjne imprezy.
- Taaak, to było coś - wzdycham rozmarzona i uśmiecham się.
- Słyszałam, że wieczorem gdzieś wychodzimy - rzuca Angie, posyłając mi złowieszczy uśmieszek.
- Eddie chciał wyjść się zabawić, więc pomyślałam, że czemu nie - wyjaśniam.
- O której? - pyta Ian.
- Właśnie muszę do niego zadzwonić, dajcie mi chwilkę.
- To ja napiszę do Channy! - krzyczy za mną Angel, kiedy wychodzę do swojego pokoju, by mieć trochę ciszy.
Po krótkiej rozmowie z Eddiem umawiamy się o dwudziestej w tym samym klubie, do którego wybraliśmy się parę tygodni temu i spotkaliśmy Justina. Cieszę się, bo to świetne miejsce z dobrą muzyką i pysznymi drinkami. 
Schodzę na dół i informuję współlokatorów o wszystkim, a Angie oznajmia, że Channy również do nas dołączy.
- Mamy dwie godziny na wyszykowanie się! - Klaszcze w dłonie moja przyjaciółka i wstaje z kanapy, biegnąc do łazienki na piętrze.
Patrzę na Iana błagalnym wzrokiem, licząc, że pozwoli mi pierwszej skorzystać z dolnej łazienki. 
- No idź już, mnie to zajmie mniej czasu - macha ręką w stronę drzwi i kręci z rozbawieniem głową.
Puszczam się biegiem do łazienki, nie chcąc tracić czasu. Zawszę czuję podekscytowanie, kiedy wychodzę na jakąś imprezę, chcę wtedy wyglądać jak najlepiej. Szybko się rozbieram, wchodzę do kabiny i ustawiam wodę, by była w idealnej temperaturze. Myję dokładnie ciało, depiluję wszystkie najważniejsze miejsca, a w głowie układam strój na dzisiejszy wieczór. W myślach przekopuję swoją szafę i już prawie mam zacząć płakać ze złości, aż nagle doznaję olśnienia. Cudownie. 
Wychodzę spod prysznica, owijam się ręcznikiem i zabieram za nakładanie maseczki, piłowanie paznokci itp. Po spędzeniu około czterdziestu minut w łazience, w końcu ku uciesze Iana ją opuszczam, ubrana w puchaty szlafrok. Idę do pokoju, po drodze zahaczając o pokój Angie.
- I jak tam ci idzie? - pytam, zerkając na przebierającą w szafie przyjaciółkę.
- Nie mam cholernego pojęcia, co na siebie włożyć! - piszczy nerwowo.
- Wierze w ciebie, skarbie - mruczę i posyłam jej buziaka.
- Szkoda, że ja nie - mamrocze pod nosem i wyrzuca na łóżko kolejny ciuch. 
Zaczynam się śmiać i postanawiam zostawić ją w spokoju, by nie rozpraszać jej jeszcze bardziej. Wchodzę do sypialni, zapalam światło i podchodzę do komody, gdzie trzymam bieliznę i wybieram czarną, koronkową i moją ulubioną. Jest ślicznie zdobiona i czuję się dzięki temu ogromnie seksownie. Następnie wyjmuję z szafy obcisłą, dopasowaną i podkreślającą moje kształty czarną sukienkę, sięgającą mniej więcej do połowy ud i ją zadałam. Jest gładka, bez żadnych dodatków czy zdobień i dlatego mi się podoba. Siadam przy toaletce, wyciągam kosmetyczkę i zabieram się za robienie makijażu. Nakładam podkład, a później robię sobie smoky eyes, ponieważ uznaję, że taki make-up będzie pasował najbardziej do stroju. Usta przeciągam szminką nude i jestem już gotowa. Na malowaniu się spędziłam pół godziny, więc powinnam się zbierać do wyjścia, zresztą jak wszyscy domownicy. Zakładam na siebie jeszcze wcześniej długie kimono z czarnego szyfonu, które ma na plecach numer "13". Uwielbiam je, bo jest wyjątkowe i cholernie modne. Schodzę na dół, gdzie krząta się już Ian ubrany w biały t-shirt, jasne poprzecierane jeansy, a do tego czarną kurtkę z poliestru ze ściągaczami u dołu i na rękawach i srebrnym zamkiem. Włosy ma w lekkim nieładzie i wygląda bardzo seksownie. No, i pachnie na kilometr doskonałymi perfumami. Chcę skomentować, jego wygląd, ale za mną pojawia się Angel ubrana cała na czarno w skórzane spodnie z wysokim stanem i luźną bluzkę z krótkim rękawem. Usta ma pomalowane na czerwono i to jedyny kolorowy punkt w jej dzisiejszym outficie.
- O kurwa - mamrocze Ian, wpatrując się w nas obie. - Coś mi się zdaje, że będę dzisiaj waszym ochroniarzem, a nie kompanem do zabawy.
- Ty też świetnie wyglądasz - cmoka Angie, zbiegając po schodach. - Chodźcie, bo się spóźnimy! 
Posłusznie wchodzimy do przedpokoju i tam zakładam na nogi wysokie, czarne rzymianki na szpilce. Staję przed lustrem i poprawiam pofalowane włosy. Wyglądam świetnie.
- Czas na imprezę! - woła wesoło przyjaciółka, porywa torebkę i wychodzi z mieszkania. Kocham ją, mówiłam to już?

Kiedy pojawiamy się przed klubem, muzyka już głośno gra, a przy wejściu stoi tłum ludzi. Nie czekamy długo, na pojawienie się Eddiego i Chan. Oboje wyglądają doskonale i uśmiechają się szeroko. Eddie przystaje na chwilę, gdy widzi Iana.
- O słodki Jezu, wysłuchałeś moich modlitw dziś rano! Kim jest ten bóg seksu?! - ekscytuje się, gdy do nas podchodzi.
- To Ian, mój przyjaciel. I muszę cię zamarwić, jest hetero - śmieję się i cmokam go w policzek na przywitanie.
- Boże, co tacy faceci jak on widzą w cipkach? To smutne - wzdycha chłopak i wita się zresztą towarzystwa.
- Jest mi tam wygodnie - odpowiada rozbawiony Ian, ściskając dłoń Eddiego.
- Co ty wiesz o wygodzie - śmieje się, po czym dodaje. - Nie bój się mnie, ja tylko na początku jestem taki, potem mi przejdzie. - Mruga do niego.
- Jasna sprawa - mówi Ian i uśmiecha się szeroko. Uf, przynajmniej oni nie mają do siebie uprzedzeń.
- Chodźcie do środka, amigos. Nie mamy całego życia! - woła Chan, po czym łapie mnie za rękę i ciągnie w stronę wejścia. 
Gdy ochroniarz widzi Eddiego, kiwa do niego głową, puszcza oczko i wpuszcza nas do środka. 
- Jakim cudem udało ci się go tak omotać? - pyta Channy, przekrzykując muzykę.
- Och, kochanie. To była intensywna noc! - krzyczy Eddie i śmieje się głośno.
- Dobra, nie chcę wiedzieć więcej. - Chan unosi rękę w górę i udaje zniesmaczenie. 
Zapowiada się przednia impreza. Znajdujemy zarezerwowaną dla nas wcześniej przez Eddiego lożę i siadamy w niej, a następnie składamy zamówienia co do drinków. Mam ochotę się upić dzisiejszego wieczoru. Justin nie dzwonił i raczej wątpię, by to zrobił jeszcze dzisiaj. Ale nie jest mi przykro, rozumiem go, a poza tym ja tez chcę się bawić. Kiedy rozmawiam z przyjaciółmi, zauważam że pare razy ludzie patrzyli na mnie, jakby wiedzieli kim jestem. Czyżby mnie rozpoznali tak szybko? Niemożliwe.
Eddie wraca z drinkami i tak rozpoczyna się nasz wspólny, szalony wypad.
Przez następne dwie godziny pijemy i tańczymy na zmianę, doskonale się przy tym bawiąc. Głównie tańczę z moimi znajomymi, ale kilka razy udało mi się potańczyć z jakimiś obcymi chłopakami. Nie próbowali niczego głupiego, więc byłam bezpieczna. Nawet gdyby próbowali, to i tak w pobliżu zawsze kręcił się Eddie lub Ian. 
Chce mi się pić, więc idę do baru po nowego drinka. Barman obsłuża mnie w szybkim tempie, więc niedługo potem wracam do stolika. Obok niego tańczy Ian, wygłupiając się. Gdy mnie zauważa uśmiecha się szeroko, a ja postanawiam wskoczyć mu na plecy. Od razu łapie mnie za nogi i pochyla się, a ja zaczynam się głośno śmiać. Kręci się tak przez chwilę, a ja piszczę wesoło, po czym stawia mnie na ziemi i zarzuca mi rękę na ramiona. Stoimy tak przez chwilę rozmawiając ze sobą i resztą stolika, a ja sączę drinka przez słomkę. Powoli czuję w sobie działanie alkoholu, ale nie bardzo się tym przejmuję. Wszyscy są już wstawieni. 

Pół godziny później siedzę wykończona na kanapie i obserwuję jak Channy, Eddie i Ian szaleją na parkiecie. Chryste, oni chyba nigdy nie tracą energii. Angie grzebie coś w telefonie, mamrocząc przy tym pod nosem, a ja zaczynam się z niej śmiać. Trochę się już nastukała, ale dalej ogarnia sytuację. Nagle mina jej rzednie i gapi się w ekranik.
- Co? - pytam, chichocząc.
- Patrz - mruczy i pokazuje mi stronę plotkarską, na której widnieją moje zdjęcia z Ianem. Na jednym z nich śmieję się i jestem na jego plecach, na drugim Ian obejmuje mnie, a na kolejnym patrzymy na siebie z uśmiechem. Nagłówek mówi "Nowa dziewczyna Biebsa ma kochanka!", a ja wybucham głośnym śmiechem, gdy go czytam. To bzdury. Zdjęcia nie wskazują na to, jakobyśmy byli parą kochanków. Raczej wyglądamy na nich na dwójkę przyjaciół, którzy trochę za dużo wypili i się wygłupiają. Ale zaraz potem uświadamiam sobie, że ktoś musiał mnie tu obserwować  i wysłać te przeklęte zdjęcia do brukowców, a to mnie cholernie irytuje. 
- I co teraz? - pyta Angie, patrząc na mnie wielkimi oczami.
- Nic, bawimy się dalej. Tylko muszę być ostrożniejsza - odpowiadam i wzruszam ramionami. - Zdjęcia nie pokazują niczego. 
- No tak - zgadza się i chowa telefon do torebki. - Chodź na parkiet! - Wstaje gwałtownie i łapie mnie za rękę.
- Nie, muszę chwilę odpocząć - przekrzykuję muzykę i uśmiecham się przepraszająco. Angel kiwa głową i biegnie do przyjaciół. 
Czuję w głowie lekki szum i chyba powinnam przystopować z piciem, przynajmniej na chwilę. Podnoszę się z miejsca z zamiarem udania się do baru i zamówienia wody, ale wtedy zaczyna dzwonić mój telefon. Zerkam na ekran i okazuje się, że to Justin. Przewracam oczami i w pośpiechu wychodzę przed klub.
- Halo? - odbieram trochę bełkocząc.
- Miałaś być ostrożna - warczy Justin po drugiej stronie.
- Co? O czym ty mówisz? - pytam, mając nadzieję, że uda mi się zakamuflować moje upojenie.
- Twoje zdjęcia z Ianem już krążą po sieci, oznajmiając wszystkim, że mnie zdradzasz!  - krzyczy do słuchawki, nawet nie próbując się powstrzymać.
- Och - wzdycham. - O to chodzi. Przecież nic złego na nich nie robię - chichoczę i wzruszam ramionami, opierając się o ścianę budynku. 
- Jesteś wstawiona - oznajmia wściekle. - I jesteś tam z nim - mówi z odrazą w głosie.
- Jestem. No i co? - pytam wkurzona. Kim on jest, żeby być na mnie o to zły? 
- Obiecywałaś mi coś do jasnej cholery! - krzyczy, a ja gotuję się jeszcze bardziej ze złości. 
- Przestań na mnie krzyczeć - warczę, po czym przecieram dłonią wilgotną od potu twarz. - To są moi przyjaciele, on jest moim przyjacielem. Mam prawo się bawić z kim chce, a ty masz tu gówno do powiedzenia. Potrafisz jedynie krzyczeć, rzucać się i wytyczać mi jakieś arbitralne granice. Wiesz, nie jestem twoją własnością. Wodzisz mnie odkąd cię poznałam i to mnie wykańcza. Mam już tego dość. Pieprz się, Bieber - rzucam do słuchawki i rozłączam się. Czuję w klatce piersiowej silny ból, ale ignoruję go. Chcę się bawić i mam zamiar się dzisiaj upić. 
Gdy podnoszę wzrok, widzę jak ludzie czekający przed klubem gapią się na mnie w zdziwieniu. Och, niech spadają. Posyłam im piorunujące spojrzenie i wracam do środka. Od razu zmierzam do baru, zamówić tym razem kolejkę tequili dla całego stolika. Po kilku minutach wracam do loży z tacą pełnych po brzegi kieliszków i siadam na kanapie. 
- Co jest? - pyta Channy, patrząc na mnie badawczo.
- Nic, chcę się po prostu upić - mruczę, po czym łapię kieliszek i przechylam go, wlewając sobie alkohol do gardła. Fuj, okropne, ale za to mocne. 
Przyjaciele powtarzają mój ruch i takim oto sposobem po kilkudziesięciu minutach wszyscy jesteśmy już pijani. Jedynie Eddie trzyma się lepiej od nas, ponieważ w połowie kolejki wyszedł porozmawiać z jakimś facetem, nawet przystojny. 
- Muszę siku - informuję Angie, która rozmawia z Chan. Dziewczyna kiwa głową i wraca do rozmowy, a dokładnie bełkotu. Gdy wstaję, zaczyna mi się mocno kręcić w głowie, więc muszę się czegoś podtrzymać, by nie upaść. Kątem oka widzę, jak Ian wyrywa jakąś panienkę, na kilometr widać, że jest pusta jak cegłówka. Widać to po tym jak się do niego ślini, mimo, że mój przyjaciel jest kompletnie nawalony. 
Idę pomału w stronę toalet, a kiedy jestem już kilka metrów od drzwi staje przede mną wysoki, postawny mężczyzna. Ma na oko dwadzieścia parę lat i ma ciemne, zmierzwione włosy.
- Pomóc ci? Ledwo stoisz na nogach, ślicznotko - mówi głośno, na tyle bym mogła go usłyszeć.
- Nie, dzięki. Poradzę sobie sama - odpowiadam i potrząsam głową, starając się zachować równowagę.
- Na pewno? Chętnie ci pomogę, no chodź. Potem możemy się zabawić - mruczy mi do ucha, czym poważnie mnie zaskakuje. 
- Co? Zwariowałeś - warczę oburzona i staram się od niego odsunąć, ale facet skutecznie blokuje mi drogę.
- Będziesz zadowolona, ślicznotko. Nie bój się, chodź ze mną. Mam niedaleko mieszkanie - naciska, wbijając we mnie gorące spojrzenie, od którego robi mi się niedobrze.
- Gówno mnie interesuje, gdzie masz mieszkanie. Przepuść mnie, bo chcę siku - prawie krzyczę i popycham chłopaka, ale on ani drgnie.
- Zadziorna jesteś, czuję, że się polubimy - rzuca i nachyla się, by złapać mnie za ramiona.
- Powiedziałam już, żebyś się odsunął. Nie lubię się powtarzać - syczę, zakładając włosy za uszy i czuję, jak w głowie kręci mi się jeszcze bardziej. Chryste, ale tu duszno.
- Za dużo gadasz - śmieje się. - Jesteś tu sama? - pyta i przejeżdża knykciami po moim policzku. Weź tą rękę do cholery!
- Co cię to...
- Ta pani, jest tu ze mną - słyszę boleśnie znajomy głos, a potem czuję ciągnięcie i wpadam na twardą klatkę piersiową.
- O Boże - szepczę i biorę głęboki oddech. Zaraz się porzygam.
Oczy faceta przede mną o mało co nie wyskakują z orbit, kiedy uświadamia sobie, że przed nim stoi sam Justin Bieber wkurwiony, że czuć aż na kilometr. 
- J-ja... - zaczyna się jąkać.
- Po prostu stąd spierdalaj - warczy Justin i obejmuje mnie, po czym odwraca się ze mną i zmierza do jakichś drzwi. Ledwo rejestruję co się dzieje, ponieważ mój obraz staje się niewyraźny z każdym kolejnym krokiem. Potrzebuje świeżego powietrza, natychmiast.
Jakby na moje życzenie, wypadamy nagle na zewnątrz, ale to nie jest główne wejście. Znajdujemy się na tyłach budynku, gdzie czeka na nas znajomy SUV.
- Wszystko w porządku? - pyta Justin, gdy zaczynam głęboko i szybko oddychać. Zaczynam rozumieć co się dzieje i jestem przerażona, bo wiem, że będą z tego kłopoty.
- Faith? - odzywa się po raz kolejny, a ja pochylam się w przód nie dlatego, że ledwo trzymam pion, a dlatego, że jest mi słabo. Potrząsam głową i wtedy kończy się moja impreza.

Następnego dnia budzi mnie jakiś irytujący dźwięk. Niech to co dzwoni zamknie się w tej chwili! Głowa mi pęka! Przez chwilę w pokoju panuje cisza, a potem znów ta sama melodia. Chwila, to mój telefon! Otwieram gwałtownie oczy i natychmiast tego żałuję, bo spotykam się z zbyt jasnym światłem. Gdy w końcu przyzwyczajam wzrok, rozglądam się po znajomym pomieszczeniu. Znam je, to sypialnia Justina. Zastanawiam się co ja tu robię, ale potem zaczynam sobie przypominać i mam ochotę zapaść się pod ziemię. Narobiłam sobie wstydu, brawo Faith. Telefon zaczyna na nowo dzwonić, a ja staram się go zlokalizować. Wtedy do pokoju wchodzi Justin, owinięty ręcznikiem w biodrach, wilgotnymi włosami i kropelkami wody spływającymi po jego torsie. Gdy dostrzega, że już nie śpię najpierw patrzy na mnie spokojnie, a potem posyła karcące spojrzenie. Jest wściekły, to widać. Siadam na łóżku i uświadamiam sobie, że jestem jedynie w bieliźnie. O kurwa. Biorę głęboki wdech, a potem telefon znów dzwoni.
- Odbierz go do cholery, bo zaraz szlag mnie trafi. - Cofam, on nie jest wściekły. On jest wkurwiony. Wręcza mi komórkę, która leżała na biurku, a ja automatycznie obieram.
- Słucham? - pytam zachrypłym głosem, więc muszę odchrząknąć.
- Cześć, Faith. - Po drugiej stronie słyszę znajomy głos.
- Tata? - Nie ukrywam zaskoczenia, że Brian do mnie zadzwonił. Rzadko to robi.
- Dzwonię do ciebie z prośbą - mówi niepewnie. 
- Co się stało? 
- Czy mama i Gracie mogą do ciebie przyjechać na jakiś czas? - Słyszę, że jest zmartwiony.
- Tak, oczywiście że tak. Bardzo się cieszę, ale o co chodzi? Dlaczego jesteś taki zdenerwowany.
- Odezwał się - mówi Brian udręczonym głosem.
- Kto? - Czuję jak żołądek mi się zaciska.
- Twój biologiczny ojciec.



Przepraszam, że tyle czekaliście. Dziękuję za wsparcie, kocham Was.
Do następnego,
V.

sobota, 21 lutego 2015

Rozdział 14, cz.1

"Studio session"


Ciepło mi. Za ciepło. Niechętnie otwieram oczy i mrugam kilkakrotnie, by przyzwyczaić się do jasnego światła w pokoju, spowodowanego promieniami słońca wpadającymi przez dwa ogromne okna. Gdy już trochę się budzę, uświadamiam sobie, że leżę przytulona do Justina, a on mocno obejmuje mnie ramieniem. Unoszę wzrok, by móc chwilę popatrzyć na jego śpiącą twarz. Wygląda teraz tak niewinnie i spokojnie, mogłabym patrzeć na niego wiekami. Zerkam na zegarek, który stoi na szafce znajdującej się obok łóżka ze strony Justina i okazuje się, że jest po dziesiątej. Długo spaliśmy. To znaczy ja spałam, ponieważ jak tak patrzę na pana Biebera nie zapowiada się, żeby miał lada chwila wstać. Ktoś tu jest śpiochem. Uśmiecham się na tę myśl i bardzo ostrożnie wyplątuję się z jego objęć, wcześniej całując go szybko w ramię. Mruczy coś pod nosem, ale się nie budzi. Wychodzę z łóżka, lekko się przeciągam i opuszczam jego sypialnie, nie chcąc mu przeszkadzać. Najpierw zaliczam szybką wizytę w łazience, gdzie myję zęby tym razem chyba szczoteczką Justina, myję buzię, rozczesuję włosy i wiąże małą kitkę z przedniej części włosów. Uśmiecham się sama do siebie, gdy patrzę w lustro i mam wrażenie, jakby w ciągu tej nocy poziom endorfin w moim ciele podniósł się o tysiąc procent. Zastanawiam się co jest tego powodem. Podświadomość cicho mi mówi, że to mężczyzna, który śpi za ścianą, ale ja blokuję tę myśl. To za szybko. 
Schodzę na dół i w kuchni nalewam sobie szklanki soku, oczywiście po kilku minutach poszukiwań i szklanki i soku. Nie, nie było go w lodówce. Z tym samym głupkowatym uśmiechem na twarzy wychodzę do ogrodu, gdzie przysiadam w patio i rozkoszuję się cudownym porankiem w Los Angeles. Kocham to miasto. 
Kończę sok i mój wzrok pada na płaszcz, torebkę oraz buty, które znajdują się w altanie. Wczoraj zupełnie wyleciało mi z głowy, żeby je stamtąd zabrać. "Ciekawe dlaczego?" syczy z ironią moja podświadomość, budząc się tego dnia na dobre. Och, jak przyjemnie było, kiedy jeszcze nie dawała o sobie znać. Wstaję i idę pozbierać swoje rzeczy, a później wracam do domu. Płaszcz zawieszam na krześle, obok niego stawiam szpilki. Torebkę zabieram do kuchni, ale tylko po to by za chwilę wyjąć z niej telefon i również położyć ją na krześle. Ku mojemu zaskoczeniu mam jeszcze kilkanaście procent baterii w komórce, co raczej nie zdarza się często. Szczególnie, że przez noc mój iPhone nie miał chwili wytchnienia przez te wszystkie powiadomienia. A właśnie, chcę to sprawdzić. Ze ściśniętym brzuchem odblokowuje go i wchodzę na twittera, a tam czeka na mnie to samo co wczoraj. "Nie powinnaś być zaskoczona, złotko" uśmiecha się sztucznie moja podświadomość, mrużąc oczy. Ignoruję ją i przeglądam te wszystkie obraźliwe tweety wymierzone w moją stronę. Oddychaj, Faith. Oddychaj. W ciągu kilku godzin liczba moich followersów wzrosła o kilkaset osób, co nie urywam strasznie mnie zdziwiło. Dlaczego ludzie, którzy mnie nienawidzą chcą mnie obserwować? To przecież chore i niedorzeczne. Jednak pośród gąszczu tych obelg i bluzg udaje mi się odnaleźć kilka, a nawet kilkanaście pozytywnych komentarzy. I to od JEGO fanów! Czuje jak fala ciepła zalewa moje serce, czytając te miłe słowa. Jednakże to tylko kropla w oceanie nienawiści. Cóż, będę musiała sobie jakoś z tym poradzić. Niewykluczone, ze zapytam Justina o jakieś rady, on chyba lepiej się w tym orientuje niż ja. Na instagramie otrzymuję podobną ilość złych i dobrych słów, które raz przyjmuje lepiej, a raz gorzej. W końcu wychodzę ze wszystkich aplikacji nie mając ochoty bardziej psuć sobie tego poranka, który przecież zaczęłam leżąc w objęciach Justina. Zauważam, że mam kilka wiadomości w skrzynce, więc je odczytuję.

Od: Angie
O której i czy w ogóle masz zamiar wrócić do domu? Nie wiem czy czekać.

Od: Eddie
Mamacita! Co u Ciebie? Strasznie się stęskniłem. Może wyskoczymy jutro na drinka? Chętnie posłucham rewelacji z życia wybranki pana B. Buziaki!

Czytając tę wiadomość kręcę głową z niedowierzaniem i uśmiecham się szeroko, ponieważ Eddie jest zawsze taki pogodny. Kocham dzień w którym go spotkałam.

Od: Mama
Faith, odezwij się. Wiem, że dzisiaj pewnie gdzieś wyszłaś, a ja bardzo chciałabym wiedzieć coś więcej na temat Twojej relacji z tym chłopakiem. Kocham Cię.

Rany, mamo. Okej, muszę do niej zadzwonić, ale jeszcze nie jestem gotowa na jej przesłuchania. Zapowiada się dłuuuuga rozmowa. 
Wysyłam wszystkim krótkie i konkretne wiadomości. Do Angie, że jak już chyba zauważyła nie wróciłam do domu i że mam nadzieje, że nie czekała na mnie. Do Eddiego, że chętnie gdzieś dzisiaj z nim wyskoczę i proponuję, żebyśmy zabrali ze sobą Chan, Angie i Iana. Dodaję, że Ian to mój przyjaciel z Dallas i że z pewnością się polubią. "O to nie musisz się martwić" rzuca moja podświadomość, machając lekceważąco ręką. Przewracam oczami i odpisuję mamie, że skontaktuję się z nią w najbliższym czasie. 
W końcu odkładam telefon na dobre i zaczynam rozglądać się po tym dużym, przestronnym pomieszczeniu. Rumienię się, gdy patrzę na blat, a dokładnie na miejsce gdzie wczoraj Justin mnie posadził podczas naszego gorączkowego pocałunku. Wtedy do mojej głowy wpada myśl, że powinnam się mu jakoś odwdzięczyć za to, że mnie tu przenocował i w ogóle za cały wczorajszy dzień. Był cudowny. Podchodzę do lodówki i sprawdzam jej zawartość. Oczywiście jest wypełniona po brzegi najprzeróżniejszym jedzeniem. Głównie widzę zdrową żywność, ale piwo oraz jakieś desery też w niej są. Po krótkim namyśle decyduję się na najprostsze i najbezpieczniejsze śniadanie, czyli jajecznice, tosty oraz bekon. Wyjmuję potrzebne składniki i układam je na blacie, po czym przekopuję większość szafek w poszukiwaniu patelni grillowej i zwykłej. W końcu mi się udaje i stawiam je na wcześniej rozpalonej kuchence. Kroję boczek w cienkie plastry i układam je na patelni z powierzchnią do grillowania, a później przechodzę do rozbijania jajek, które ostatecznie mieszam w szklanej misce i przelewam na drugą patelnie. Gdy tak krzątam się po kuchni, czegoś mi brakuje. Muzyka! Nie lubię gotować w ciszy. Szybko lokalizuję stację dokującą iPada i podbiegam do niej, wchodząc w bibliotekę w poszukiwaniu odpowiedniego utworu na dzisiejsze poranne pichcenie. Jest tam wszystko - od Eltona Johna po Rae Sremmurd. Ależ eklektyczny gust muzyczny, chociaż w zasadzie nie powinno mnie dziwić, ponieważ Justin jest w końcu artystą i powinien znać tak zróżnicowane gatunki. Oczywiście trafiam też na kilka kawałków, które i ja kojarzę. Hmm, Beyonce. Chyba kiedyś obiło mi się o uszy, że Justin jest w niej zadurzony. Chichoczę na tę myśl i zastanawiam się nad tym, który z jej utworów wybrać. Po trudnej decyzji pomiędzy 'Say My Name' a 'Love On Top', wybieram tę drugą opcję i wciskam przycisk "odtwórz". Gdy muzyka zaczyna rozbrzmiewać z głośników tanecznym krokiem wracam do kuchni i zabieram się za kończenie śniadania. Obracam boczek na drugą stronę, a jajecznicę mieszam, by za bardzo się nie ścięła, a w między czasie wkładam wcześniej znaleziony chleb tostowy do tostera, nucąc przy tym razem z Beyonce. Nie przejmuję się tym, że muzyka głośno gra i że mogę obudzić Justina. Mógłby już wstać, no naprawdę bez przesady. Gdy wyjmuję z lodówki warzywa, ser i wędline, które chce położyć na desce zastanawiam się gdzie jest Carter i czy pracuje u Justina w weekendy. Ale jeśli nie, to kto mu gotuje? Dziewczyny, z którymi sypia? Nie podoba mi się ta myśl i natychmiast ją od siebie odsuwam, nie chcąc sobie zbytnio psuć humoru. No cóż, chyba powinnam o to zapytać Justina, przecież to nic złego. 
Tosty wyskakują z tostera, więc wyjmuję je i wkładam następne, by mogły się zarumienić i stać chrupiące. Boczek jest już prawie gotowy, a jajecznica wymaga jeszcze kilku minut na małym ogniu. Łapię się na tym, że nie wiem co Justin ma w zwyczaju pić rano. Kawa? Herbata? Sok? Trudno, będę musiała strzelać, albo pozostawię jemu tę decyzję. Wydaje mi się, że ta druga opcja jest o wiele lepsza. Tak czy inaczej, piosenka nabiera tempa i Beyonce zaczyna śpiewać jeszcze weselej i głośniej. Kręcę biodrami, kiedy układam warzywa na talerzu i zastanawiam się, czy nie powinnam iść obudzić Justina. Wszystko jest gotowe, a zimna jajecznica jest okropna. Gdy chcę wyciągnąć dla nas dwa talerze, czuję jak silne, męskie ramiona oplatają mnie w pasie i przyciągają do siebie. Uśmiecham się pod nosem, bo wiem, że to Justin. Przechyla głowe i składa ciepły, miękki pocałunek na mojej szyi, wywołując u mnie dreszcze. O rany, mogłabym mieć takie poranki do końca życia.
- Pamiętam jak na VMA w 2011 roku śpiewała tę piosenkę i pokazała całemu światu swój ciążowy brzuszek. Byłem wtedy zdruzgotany - mruczy przy moim uchu, cały czas mnie obejmując.
Zaczynam chichotać i kręcić głową z niedowierzaniem. Ależ z niego duże dziecko. 
- Nadal się w niej kochasz? Nawet jeśli ma córkę i męża? - pytam, sięgając po patelnię z jajecznicą i nieświadomie ocierając się przy tym o Justina.
Wyczuwam jego uśmiech przy mojej szyi, którą wciąż pieści swoim oddechem. Muszę dokładać naprawdę wielu starań, by się teraz na niego nie rzucić. 
- Tak, już zawsze będzie w moim sercu jako pierwsza kobieta, w której się zakochałem - śmieje się i przesuwa dłoń na moje biodro. 
Biorę głęboki oddech i odwracam się do niego, by zatrzymać jego pieszczoty w zarodku. 
- Muszę dokończyć przygotowywanie śniadania, a ty skutecznie mi to uniemożliwiasz. - Posyłam mu karcące spojrzenie, w którym mimo wszystko czai się rozbawienie. Nie umyka to uwadze Justina, przez którego twarz również przemyka cień uśmiechu.
- Potrafisz człowiekowi zniszczyć plany - mówi z niezadowoleniem i się ode mnie odsuwa. 
- Grzeszne plany - dodaję i uśmiecham się drwiąco, wyciągając w końcu dla nas te nieszczęsne talerze. 
- Nie mów, że ci się to nie podobało. Swoją drogą, to dzień dobry. - Justin wydaje się być tego poranka w dobrym nastroju. Hm, dobrze wiedzieć. 
- Dzień dobry - odpowiadam słodko i posyłam mu wesołe spojrzenie. Justin potrząsa głową i podchodzi do stacji dokującej, klikając coś pare razy, aż nagle z głośników zaczyna wydobywać się cudowny, lekko ochrypnięty głos Etty James. Uśmiecham się i wracam do pracy. Podoba mi się ta piosenka.
Kręcę się po kuchni jeszcze kilka chwil, dopinając ostatnie szczegóły i w końcu stawiam nasze śniadanie na blacie wyspy, przy której stoją cztery krzesła barowe. 
- Nie wiedziałam co lubisz na śniadanie, więc trochę zaryzykowałam. Mam nadzieję, że będzie ci smakować - mówię spokojnie, zalewając kubek z herbatą wrzątkiem. - Nie wiem też, co chcesz do picia. 
- Wystarczy sok pomarańczowy - odpowiada, zbliżając się do wyspy i siadając na stołku. - A o śniadanie się nie martw, wszystko co wyszło spod twoich rąk z pewnością będzie pyszne. - Puszcza mi oczko, po czym spogląda na jedzenie przed nim. - Szczerze mówiąc to obudził mnie zapach bekonu.
- Cieszę się, bo już myślałam, że będę musiała iść cie budzić - rzucam i siadam na krześle obok niego, stawiając szklankę soku przed chłopakiem. 
- Hmm, taka pobudka chyba byłaby lepsza. - Uśmiecha się łobuzersko, po czym nachyla się, łapie mój podbródek i składa na moich ustach delikatny pocałunek.
- A to za co? - pytam, gdy odsuwa się ode mnie.
- Na dzień dobry - odpowiada, po czym łapie za widelec i zabiera się za jedzenie. - Smacznego.
- Smacznego. - Również chwytam sztućce i zaczynam jeść jajecznicę. 
Przez chwile jemy w ciszy, to znaczy w tle wciąż śpiewa Etta, ale my nie rozmawiamy. W końcu postanawiam to zmienić.
- Carter pracuje u ciebie w weekendy? - zaczynam lekko ochrypniętym głosem.
- Dlaczego pytasz? - Justin unosi brwi, dając mi do zrozumienia, że zainteresowałam go.
- Ponieważ nie spotkałam go, kiedy tu przyszłam - odpowiadam, wzruszając ramionami.
Zerkam na chłopaka obok mnie i widzę, że jest rozbawiony. Co w tym takiego śmiesznego? Powiedziałam coś nie tak?
- W weekendy zazwyczaj śpię do późna i wyrabiam się bardziej na lunch niż śniadanie. Ale jeśli już wstaję wcześniej sam potrafię sobie coś przygotować - mówi, sięgając po tosta i smaruje go masłem. - Carter zaczyna prace od południa w weekendy, chociaż często ma je wolne.
- Dlaczego?
- Bo zazwyczaj jem na mieście w te dni, poza tym on też musi trochę poużywać życia - śmieje się i bierze kęs tosta. 
- A dzisiaj ma wolne? - Zaczyna mi się wydawać, że zadaję za dużo pytań.
- Tak, dzisiaj tak - wyjaśnia, przyglądając mi się z uwagą.
- Dlaczego? - Faith, przestań go tak wypytywać, warczę na siebie w myślach.
- Ciekawska jesteś. - Czerwienię się, gdy to mówi. Wyszłam na idiotkę. - Dzisiaj mam dużo spraw na głowie i nie będzie mnie w domu do wieczora.
- Och, rozumiem. - Kiwam głową i upijam łyk swojej herbaty, która zdążyła już ostygnąć. 
- Jakie masz plany na dzisiaj? - pyta tym razem Justin, przejmując inicjatywę.
- Eee... Chyba wychodzę z Eddiem i resztą dzisiaj na drinka wieczorem. - odpowiadam, obserwując jak Justin spina się lekko. 
- Gdzie chcecie iść? - Chłopak nawet nie próbuje brzmieć bezinteresownie, widzę i słyszę, że robi to tylko po to, by mieć kontrolę i trochę uspokoić swoje nerwy.
- Tego nie wiem. Pewnie Eddie nas gdzieś wyciągnie, on zna tu więcej miejsc niż ja, czy Angel. 
- No dobrze. A gdzie w tym wszystkim jest miejsce na mnie? - Justin wydaje się być szczerze zaciekawiony moją odpowiedzią.
- Przed chwilą powiedziałeś, że masz dużo na głowie - mówię cicho, marszcząc brwi. Nie rozumiem go ani trochę.
Patrzy na mnie przez chwilę, milcząc i zaciskając szczękę. 
- Tak, masz rację - wyrzuca w końcu z siebie i wraca do jedzenia, oddalając się ode mnie mentalnie w kilka sekund. Przyglądam mu się z konsternacją, ale nie mówię ani słowa. Skoro nie chce rozmawiać, to nie będę naciskać. Widocznie ma powód, a ja chyba nawet wiem jaki.
Po skończonym posiłku, który odbyliśmy w większości w ciszy, postanowiłam po nas posprzątać, żeby zająć czymś myśli. Justin specjalnie nie oponował, więc przynajmniej tu obyło się bez większych spięć. 
Właśnie wkładam ostatni talerz do zmywarki, gdy słyszę jak chłopak włącza telewizor i wciąga głośno powietrze. 
- Patrz, skarbie, jesteśmy w telewizji - informuje mnie bardzo spokojnie. Cała się spinam, gdy słyszę jego słowa. Mechanicznie obracam się w stronę plazmy, która wisi na ścianie i w którą z uśmiechem wpatruje się Justin. Mrugam kilkakrotnie i słucham, jak w programie śniadaniowym dziennikarze mówią o wczorajszym wieczorze, który spędziłam w całości z Justinem.
- Wydaje się, że nowa wybranka Justina Biebera to prawdziwa szczęściara! Para spędziła ze sobą cały wczorajszy wieczór w bardzo romantycznym stylu. Najpierw pan Bieber zabrał dziewczynę na wystawną kolację do jednej z najlepszych i najbardziej romantycznych restauracji w LA, a później oboje pojechali do jego posiadłości w Calabassas. Jak myślicie, działa się tam magia? Bo my głęboko w to wierzymy, szczególnie, że gdy nasza para opuszczała wczoral Il Cielo, trzymali się za ręce, a na twarzy Justina gościł szeroki uśmiech. Sprawdźcie sami! 
Teraz na ekranie pojawia się filmik od paparazzi, na którym ja i Justin opuszczamy restaurację. Rzeczywiście, on uśmiecha się szeroko, ale ja jestem przestraszona i opuszczam głowę, widać po mnie, że chcę jak najszybciej znaleźć się w samochodzie. Nie wyglądam na szczęśliwą mimo, że wtedy byłam w stanie skakać z radości. To chyba niedobrze. Zagryzam wargę i opuszczam głowę, czując wstyd. Ale dlaczego? Mimo, że media nie wspomniały ani słowem o mojej minie, wiem, że ludzie i tak będą to komentować. Wzdycham głęboko, odwracam się i wracam do kuchni, dokończyć sprzątanie.
- Hej, co się dzieje? - pyta Justin, pojawiając się przy mnie.
- Nic, wszystko okej - odpowiadam, starając się brzmieć szczerze i normalnie.
- Zawsze jesteś przybita, gdy jest okej? - Chłopak wyciąga z moich rąk kubek i odkłada go na blat, przyciągając mnie do siebie. - Co się stało?
Opieram dłonie o nagą klatkę piersiową Justina i ostrożnie podnoszę na niego wzrok, zastanawiając się co mogę mu odpowiedzieć. Przecież uzna mnie za wariatkę, bo zasmuca mnie taka pierdoła. 
- Wiesz, nie do końca dobrze radzę sobie z tymi komentarzami wymierzonymi w moją stronę - wzdycham. - Staram się je ignorować, ale niektóre naprawdę na mnie wpływają. Poza tym, jestem w szoku, bo po raz pierwszy zobaczyłam siebie w telewizji. Popatrz jaki ty jesteś szczęśliwy na tym filmie, ja wyglądam na przerażoną i skrępowaną. Ludzie, twoi fani na pewno to zaraz skomentują. Nie chcę, żeby postrzegali mnie za kogoś kto cię wykorzystuje i jest wiecznie niezadowolony. - Wow, to sukces, że wyrzuciłam z siebie aż tyle słów na raz. 
Justin patrzy na mnie nieodgadnionym wzrokiem i milczy przez chwilę, przetrawiając moje słowa. W końcu bierze głęboki oddech i uśmiecha się łagodnie.
- Wiem, że to dla ciebie nowość, ten cały świat. Chcę cię chronić przed złem na ile będę potrafił, ale wiem też, że nie zdołam być przy tobie w każdej gorszej chwili. Nie przejmuj się mediami i opinią innych ludzi, oni zawsze zdają coś, by kogoś poniżyć. Nie możesz pokazywać, że cię to rusza, w przeciwnym razie oni będą mieli z tego ogromną satysfakcję. - Chłopak podnosi dłoń i zakłada mi kosmyk włosów za ucho, gładząc mnie przy tym po policzku. - Jesteś dobrym człowiekiem, piękną, mądrą i wesołą dziewczyną. Poczekaj moment, a zaraz będziesz mieć rzeszę fanów, choćby twojej urody. 
- Nie potrzebuję fanów, Justin. Potrzebuję jedynie akceptacji - szepczę i opuszczam wzrok na jego klatkę piersiową. Podziwiam krzyż, który jest wytatuowany na jej środku, koronę która jest po mojej prawej stronie i datę po lewej. Przejeżdżam po niej nieświadomie palcem, zastanawiając się co oznacza. Zresztą chciałabym kiedyś poznać historię każdego z jego tatuaży. Są piękne i bardzo się cieszę, że zdobią jego umięśnione ciało, zamiast je oszpecać. 
- Masz moją akceptację, kochanie - mruczy Justin, po czym ujmuje mój podbródek, unosi go i całuje mnie czule w usta. - Jeśli chodzi o moje beliebers, to daj im trochę czasu, dobrze? Nie dziwię im się w gruncie rzeczy, że tak sceptcznie do ciebie podchodzą. Spójrzmy prawdzie w oczy skarbie, co miesiąc miałem inną partnerkę.
- Nie rozumiem tylko, dlaczego tak bardzo mnie nienawidzą - mówię cicho, ponownie opuszczając wzrok i ignorując wzmiankę o jego comiesięcznych zmianach kobiet.
- W taki sposób się o mnie troszczą i starają się mnie chronić - wyjaśnia, a ja parskam śmiechem.
- Justin, to jest okrutne. Można troszczyć się o swojego idola w zupełnie inny, mniej krzywdzący sposób. Nie zrobiłam im nic złego - tłumaczę, dając ponieść się emocjom. 
- Zabrałaś im mnie - odpowiada spokojnie, jakby to były słowa które wypowiada codziennie.
- Słucham? - pytam, nie wierząc własnym uszom. - Nikogo nikomu nie zabrałam. 
- Wiem kochanie. - Uśmiecha sie blado Justin. - To nie w tym rzecz. One po prostu sądzą, że mają mnie na własność i że mogą ułożyć mi życie, najlepiej to z jedną z nich. To słodkie, ale jednocześnie frustrujące. Zawsze będą częścią mojego życia, ale ja też mam prawo do szczęścia. A coś mi mówi, że to szczęście odnajdę przy tobie. One to w końcu zrozumieją, zaufaj mi.
Wsłuchuję się w każde słowo, jakie wypowiada Justin. To niesamowite, że w tak młodym wieku jest tak rozsądny, opanowany i mądry. Wdaje się, że ma więcej niż dwadzieścia jeden lat. Kiedy wypowiedział zdanie o szczęściu, miałam ochotę się rozpłakać. Nie do wiary, to się nie może dziać. Uśmiecham się nieśmiało i ze łzami w oczach, zarzucam mu ręce na szyję i przyciągam do pocałunku. Justin wydaje z siebie pomruk rozbawienia i zaskoczenia, ale obejmuje mnie mocno w talii, lekko odchylając od siebie. Wkładam w ten pocałunek tyle wdzięczności ile tylko potrafię.
- Przepraszam - rzucam, gdy odrywam się od niego. Chłopak patrzy na mnie z czułością, po czym przytula mnie mocno, chowając w swoich ramionach.
- Na mnie spada fala nienawiści codziennie i jakoś sobie z nią radzę. To wchodzi w nawyk, w końcu przestaniesz o tym myśleć - mówi mi we włosy, wdychając mój zapach. Zamykam oczy i uśmiecham się lekko, rozkoszując się bliskością jego ciała.
- Ekhem. - Naszą intymną chwilę, przerywa czyjeś chrząknięcie. Chcę odskoczyć od Justina, ale on obejmuje mnie jeszcze mocniej i nie pozwala mi nigdzie odejść. Urocze. Odwracam się powoli i widzę przed sobą mężczyznę, który był na castingu tanecznym. Jak on miał na imię. Scott? 
- Co jest, Scooter? - pyta Justin. Cholera, byłam blisko. Wiedziałam, że coś na "S". 
- Od wczoraj nie można się do ciebie dodzwonić, Justin - ruga go, podchodząc do nas. - Mamy tyle spraw do załatwienia, a ty po prostu się odcinasz. Poza tym, mógłbyś mnie wcześniej uprzedzić, że spotykasz się z Faith. Nie jestem przygotowany na telefony od gazet od rana. - O, jak miło, że pamięta moje imię. Teraz jest mi wstyd, że nie pamiętałam jego.
- Sory stary, miałem ważniejsze rzeczy na głowie - odpowiada Justin, gładząc mnie po ramieniu.
- Tak, rozumiem. Ale czy możemy teraz pogadać? Na osobności? - Scooter zerka na mnie, chyba nawet przepraszająco, ale nie jestem tego do końca pewna. 
- Faith? - zwraca się do mnie Justin.
- Nie pytaj mnie o zgodę, przecież to twoja praca - odpowiadam trochę urażona. - Pójdę się przebrać i tak dalej. - Macham lekceważąco ręką i uśmiecham się ciepło do Justina, jak i Scootera. 
Wyplątuję się z objęć chłopaka i ruszam w stronę schodów. Mijam menadżera i słyszę od niego ciche "Dzięki!". Wzruszam ramionami i znikam za rogiem. 
Gdy jestem w sypialni, w której miałam wczoraj początkowo spać ściągam z siebie ciuchy Justina i zakładam z powrotem różową sukienkę. Rozpuszczam włosy, które zdążyły się już trochę pokręcić, zbieram swoje rzeczy i wychodzę z pokoju, kierując się do sypialni Justina, by zostawić tam jego koszulkę i spodenki, które wczoraj mi podarował. 
Składam je na jego biurku i rozglądam się raz jeszcze po pomieszczeniu. Jest tu naprawdę ładnie, a świadomość, że jestem drugą kobietą, która tu jest napawa mnie ogromną dumą. Więc może ja i Justin to coś poważniejszego? "Kochanie, ze starych nawyków nie tak łatwo wyjść" przypomina mi moja podświadomość, patrząc na mnie z lekkim politowaniem. Och, potrafi wszystko popsuć, naprawdę. Ale z drugiej strony ma rację, sama coś o tym wiem. Wzdycham ciężko, po czym kładę się na moment na łóżku i od razu otula mnie zapach Justina. Jest mocny, wyrazisty i w pewnej mierze słodki. Z całą pewnością to wyjątkowa mieszanka, którą mogłabym się upajać bez pamięci. Leżę tak przez kilka, a może kilkanaście minut wdychając ten zniewalający aromat, po czym postanawiam zejść na dół, by zabrać swoje rzeczy i wrócić do domu. Nie chcę przeszkadzać Justinowi, z resztą sam stwierdził, że ma dziś dużo pracy. Spoglądam na bukiecik, który wczoraj mi wręczył i przypominam sobie, że przecież ja też mam dla niego prezent. Gdy pojawiam się w kuchni, Scooter właśnie wychodzi.
- No, to pamiętaj, że dwie godziny masz być w studiu i błagam cię, nie spóźnij się - mówi ostrzegawczym tonem, przystając na moment.
- Będę, spokojnie. To jedna z niewielu rzeczy, których nie chcę zawalać - odpowiada Justin i przenosi wzrok na mnie, gdy podchodzę do swojego płaszcza, butów oraz torebki.
- Świetnie, bo tych rzeczy jest coraz mniej - warczy Scooter i wychodzi z domu. Ktoś tu komuś zdziałał na nerwy.
- Będę się zbierać - oznajmiam cicho, zakładając na stopy szpilki.
- Pojedź ze mną do studia - odpowiada Justin, nieźle mnie tym zaskakując.
- Co? - pytam, nie do końca rozumiejąc jego słowa.
- To co słyszałaś. Pojedź tam ze mną, chcę ci pokazać jak to wygląda. Chociaż nie jestem pewien, czy będę się mógł skupić, kiedy tam będziesz.
- To mnie tam nie zapraszaj. - Uśmiecham się grzecznie i wzruszam ramionami, sięgając do torebki.
- Jeden raz nie zaszkodzi, a chcę żebyś usłyszała moją nową muzykę. Proszę. - Justin patrzy na mnie w taki sposób, że miękną mi kolana. Boże, jak on to robi?
- W porządku. - Poddaję się. - Ale najpierw muszę wrócić do domu, przebrać się i ogólnie zorientować się, jak tam sprawy się mają. 
- Dobrze, w takim razie sama przyjedziesz do studia. Wyślę ci adres smsem. - Widzę w oczach Justina, że on naprawdę cieszy się, że tam przyjadę. Wygląda teraz jak mały chłopiec, który za moment dostanie wymarzonego lizaka. Chichoczę i wyciągam z torebki mój prezent dla niego.
- A co to? - pyta z ciekawością, przyglądając się czarnemu pudełeczku z napisem 'Cartier'.
- Mój prezent dla ciebie. Szczęśliwych walentynek, panie Bieber - mówię zmysłowo i wręczam mu pudełeczko, patrząc na niego spod rzęs.
Justin zerka na mnie, a na jego perfekcyjnie wykrojonych, pulchnych wargach widnieje tajemniczy uśmiech. Odbiera ode mnie prezent i otwiera pokrywkę. Jego oczom ukazuje się złota bransoletka Cartiera, zatytułowana 'Love'. Uznałam, że to odpowiedni podarunek na taką okazję, a do tego taka biżuteria jest uniwersalna i może ją nosić osoba każdej płci. 
Chłopak od razu zakłada na nadgarstek swój prezent, a po chwili wbija we mnie wzrok i pyta:
- A gdzie jest twoja? 
- Nie mam. - Wzruszam ramionami, bo niby po co miałabym ją mieć. Tak, wiem. Te bransoletki zazwyczaj kupują pary, ale od każdej reguły jest wyjątek, no nie? 
- Powinnaś mieć, takie jest założenie tej bransoletki - mówi rzeczowo, oglądając swój nadgarstek.
- Cóż, może kiedyś też sobie taką sprawię. Na razie skupiłam się na tobie - odpowiadam i uśmiecham się słodko.
- Chodź tu. - Wyciąga do mnie rękę i przyciąga do siebie, od razu przyciskając swoje usta do moich. Nigdy mi się to nie znudzi. - Dziękuję - mruczy między pocałunkami, zjeżdżając dłonią w dół moich pleców.
- Nie ma za co - odpowiadam dysząc cicho.  Justin całuje mnie raz jeszcze, po czym niechętnie się od niego odsuwam. - Muszę już iść, jeśli chcesz, żebym wpadła do studia za dwie godziny.
- Dobrze, mała - przytakuje cicho, oblizując ordynarnie usta. Rany boskie, Bieber. - Gil już na ciebie czeka. 
- Dziękuję - rzucam i zakładam na ramiona płaszczyk.

Gdy wchodzę do mieszkania, jest w nim stanowczo za cicho. Ściągam w przedpokoju szpilki i wieszam płaszcz na wieszaku, po czym zmierzam do kuchni. Tam czeka na mnie kartka od Angie.

"Poszłam na zakupy, a potem na lunch z Xavierem. Ian prawdopodobnie nadal śpi, spił się wczoraj okrutnie. Daj znać, jak będziesz już w domu.
Całusy, 
Angel"

Uśmiecham się sama do siebie. A to się dziewczyna zadurzyła. Aż miło patrzeć. Mam nadzieję, że nie popełni błędu i nie potraktuje Lil Za jak wcześniejszych facetów. Wtedy byłabym skłonna skopać jej ten zgrabny tyłek.
Zgniatam karteczkę i idę ją wyrzucić do kosza pod zlewem. Kiedy podnoszę wzrok, podskakuję przestaszona, ponieważ przede mną stoi zaspany i skacowany Ian.
- Cześć, mała - wita się, patrząc na mnie spod przymkniętych powiek.
- Jezu, walisz jak gorzelnia - mówię z odrazą i podaję mu butelkę wody. - Gdzieś ty wczoraj był?
- Też chciałbym wiedzieć. Chyba cudem tutaj wróciłem - mruczy ochryple Ian, odbierając ode mnie napój z wdzięcznością wymalowaną na twarzy.
Zaciskam usta w cienką linijkę i kręcę z niedowierzaniem głową. Pierwszy dzień w nowym mieście, a on już się upija do nieprzytomności. Boże, dopomóż mi przez ten miesiąc, bo coś mi mówi, że to stanie się moją codziennością. Oczywiście nie chcę do tego dopuścić, ale czasem to siła wyższa. 
- Jak tam wczorajszy wieczór? Nie wróciłaś na noc - rzuca Ian, nie ukrywając swojego niezadowolenia moim dzisiejszym powrotem.
- Gdyby nie to, że stoję tu we wczorajszym ubraniu, nie miałbyś pojęcia, że mnie nie było - odpowiadam z rozdrażnieniem, bo wiem, że tu chodzi o spięcie jego z Justinem. 
- Ta, masz rację. - Kiwa ponuro głową i przeciera oczy. - Wrócę do siebie, chyba jeszcze nie wytrzeźwiałem do końca. 
- Też tak myślę - zgadzam się i patrzę na niego karcąco.
- Nie patrz na mnie, jak moja matka - mamrocze mój przyjaciel, unosząc ręce w górę. 
- Zachowujesz się jak rozwydrzony nastolatek, więc mam prawo tak na ciebie patrzeć. A teraz wracaj do pokoju i doprowadź się do porządku do wieczora, wychodzimy na drinka.
- My? 
- Tak, my. Ja, ty, Angel, Chan i Eddie - wyjaśniam.
- A Bieber? - pyta, udając życzliwość.
- Nie będzie go, ma jakieś sprawy na głowie.
- Pewnie pukanie innych panienek - prycha Ian.
- Nie przeginaj - warczę na niego i wychodzę z kuchni. - Przypominam ci, że to ty rozmawiałeś ze mną nawalony i z jakąś panienką, która bardzo prawdopodobne, iż wtedy obciągała ci fiuta. Przyganiał kocioł, garnkowi - syczę wściekle, po czym wbiegam po schodach od razu wpadając do łazienki. Wchodzę szybko pod prysznic i zaczynam się myć, chcąc się rozluźnić i zapomnieć o rozmowie, która miała miejsce kilka minut temu. Muszę poważnie porozmawiać z Ianem, bo nie zamierzam wysłuchiwać takich uwag na temat Justina. Zastanawiam się, czy z nim też będę musiała odbyć taką pogawędkę.
Po prysznicu, wycieram się, suszę włosy i balsamuję ciało, czyli tradycyjny rytuał po kąpieli. Później wpadam do pokoju, gdzie zakładam na siebie ciałowe body, ciemne spodnie z zamkami oraz czarny, narzutkowy sweter, a następnie zabieram się za prostowanie włosów i nałożenie makijażu. W między czasie słyszę, że dostałam smsa, zapewne od Justina z adresem studia. Wcale się nie myliłam, kiedy odczytuję wiadomość. Chłopak dodaje jeszcze, że nie może się doczekać mojej wizyty i że jest podekscytowany. Mały chłopiec, pan Justin Bieber.
Patrzę na zegarek i okazuje się, że mam pół godziny na dojazd do studia, więc powinnam się już zbierać. Zakładam jeszcze pasującą do stroju biżuterię, poprawiam włosy i schodzę na dół. Ian wrócił do swojego pokoju, więc obędzie się bez wyjaśnień, gdzie idę. Zakładam buty, łapię torebkę i wychodzę z mieszkania.

Do studia docieram na czas. Korki na ulicach dały mi się we znaki, ale nie powstrzymały mnie przed punktualnością. Wychodzę z samochodu i niepewnie zmierzam do wejścia na tyłach, którym kazał mi wejść Justin. Dziwnie się czuję, ponieważ mam wrażenie jakbym wkraczała na czyjś teren. W gruncie rzeczy, tak właśnie jest. Idę ciemnym korytarzem, oświetlonym jedynie małymi lampkami w suficie i udekorowanym wyróżnieniami różnych artystów, w tym także Justina. Na jego końcu słyszę czyjeś głosy, śmiechy i muzykę grającą w tle. Udaje mi się wykryć śmiech Justina, który jest dla mnie pięknym dźwiękiem. Podchodzę do drzwi i niepewnie je otwieram. 
- Hej - witam się nieśmiało, przygryzając wargę. Oczy wszystkich w pomieszczeniu skierowane są na mnie.
- Cześć. Cieszę się, że przyszłaś - mówi Justin i wychodzi mi na powitanie. Nie bardzo wiem jak się zachować, przy tych ludziach, ale Justin wydaje się być pewien swoich czynów. Przyciąga mnie do siebie i całuje gorąco na powitanie. On chyba wstydu nie ma. Gdy się ode mnie odsuwa, cała się czerwienię i chowam w jego ramionach. Chłopak otula mnie bezpiecznie i rusza na środek. 
- Poznaj, to jest Cody. - Wskazuje na przystojnego blondyna, który uśmiecha się do mnie życzliwie i wyciąga dłoń, którą po chwili ściskam. 
- Cześć, Faith - rzuca wesoło Cody. 
- Pracujemy nad wspólnym projektem, ale dziś wpadł tylko w odwiedziny - wyjaśnia Justin. Nie dziwi mnie to, że współpracują, ponieważ wiem, że Cody również jest piosenkarzem i to całkiem dobrze znanym.
- To jest mój producent, z którym pracuję od lat. - Przedstawia ciemnoskórego mężczyznę. - A to moja asystentka, Viktoria. 
- Miło mi cię poznać, Faith - mówi wesoło Viktoria, ściskając mnie na powitanie. Chyba ją polubię.
- Scootera i Ryana już znasz - mruczy Justin, gładząc mnie po plecach. 
- Tak, zdaje się, że tak - śmieję się nerwowo i z całych sił próbuję nie czuć skrępowania. 
- Usiądź sobie tutaj, częstuj czym chcesz i czuj się jak u siebie - rzuca mój towarzysz i cmoka mnie w czoło. - Ja wracam nagrywać wokale. 
- Pewnie - odpowiadam w miarę spokojnym tonem i opadam na czarną, miękką kanapę. 
Odprowadzam Justina do drzwi, po czym zaczynam podziwiać pomieszczenie. Nie jest ogromne, ale w sam raz. Jest tu ogromna konsola, przy której siedzi producent i cały czas coś na niej pstryka, stół pełen słodyczy, soków i wody, dwie kanapy oraz kilka platynowych płyt, wiszących na ścianie. Gdy tak sobie podziwiam pokój, nagle obok mnie siada Ryan i uśmiecha się ciepło. Po chwili wszyscy słyszymy wokal Justina, wydobywający się z głośników wokół nas. Rany, on tak dobrze śpiewa... Uśmiecham się, słuchając jego głosu i wpatruję się w szybę, za którą stoi. 
- To będzie dobry kawałek - odzywa się po chwili Ryan, kołysząc się w rytm beatu, który słychać w pokoju.
- Tak, też mi się tak wydaje - odpowiadam i tak zaczynam rozmowę z najlepszym przyjacielem Justina.

Po pół godzinie spędzonej na słuchaniu wyczynów Justina oraz na gawędzeniu z Ryanem oraz pozostałymi członkami ekipy, Justin w końcu opuścił tamto pomieszczenie na dłużej.
- No i jak tam? - pyta, podchodząc do mnie. 
- Jestem zachwycona - oznajmiam szczerze, uśmiechając się od ucha do ucha. 
- Naprawdę? - W głosie Justina słyszę radość.
- Aha. - Kiwam wesoło głową i wstaję, by się do niego przytulić. - To takie niesamowite - mruczę, przyciskając policzek do jego klatki.
- To dlatego, że tu jesteś - odpowiada cicho i całuje mnie we włosy. - Chodź, zrobimy sobie zdjęcie. 
Ciągnie mnie w stronę konsoli, gdzie siada i wyciąga telefon.
- Ryan, strzel nam fotkę - prosi przyjaciela.
- To takie typowe, Justin - rzuca z rozbawieniem. - Ale jasne, już się robi.
Justin wręcza chłopakowi komórkę, po czym sprawdza jaką pozę przyjęłam. Po prostu przysiadłam na bezpiecznym miejscu, podciągnęłam nogi i oparłam dłoń o konsolę. 
- Raz, dwa, trzy - liczy Ryan, po czym robi nam kilka zdjęć. Na wszystkich się lekko uśmiecham. 
Ryan oddaje przyjacielowi telefon, a ten zaczyna wybierać najlepsze zdjęcie. Decyduje się na jedno, całkiem ładne i zaczyna je przerabiać, w końcu czyniąc je czarno białe. Podoba mi się. Chłopak przesyła je na instagrama i dodaje opis: "Studio session with my best homies! #now #makenewmusic #newprojects" 
Cały ten czas milczę, ale się uśmiecham. Wiem, że w ten sposób Justin stara się zakomunikować coś swoim fanom. 
Justin wstaje, szybko cmoka mnie w usta, po czym sięga po butelkę wody i wraca do pomieszczenia, gdzie nagrywa. 


Dwie godziny później wszyscy zbieramy się ze studia. Justin nagrał dzisiaj dobre wokale, a poza tym i tak musiał lecieć na kolejne spotkanie za godzinę. Kiedy zbliżamy się do wyjścia, słyszę na zewnątrz jakieś krzyki i piski. Marszczę brwi, ale nikt inny nie wydaje się być tym przejęty. Może ja też nie powinnam. Justin ściska mnie mocno za dłoń i jako pierwszy, oczywiście nie licząc jego ochroniarza, wychodzi z budynku i wtedy rozlega się prawdziwy hałas. Kilkanaście fanek, które stoją w pobliżu piszczy i krzyczy imię Justina, podskakując i kręcąc się. Patrzę na Justina, który uśmiecha się do nich szeroko i macha. Fanki proszą, by do nich podszedł, ale nie jestem pewna, czy on na pewno to zrobi. Kieruje się najpierw do samochodu, co rozwściecza dziewczyny. Opuszczam głowę i podążam za Justinem, nie wiedząc co robić. Wtedy rozlegają się krzyki, tym razem skierowane w moją stronę.
- To wszystko jej wina! Przez tę szmatę nas olewa! Jak możesz Justin?!
- Ty dziwko! Odczep się od niego! 
Justin cały się spina, a ja chyba zaraz się przewrócę. Czuję w sercu ogromny ból.



DRUGA CZĘŚĆ JUTRO!

Ps. Wiem, że stosunkowo rodział jest nijaki, ale w jutrzejszej części będzie działo się więcej. Dziękuję za wytrwałość, wsparcie i cierpliwość. Kocham Was.