sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział 11

"Zapomnij"


- Spierdalaj stąd, mała dziwko - syczy Shayla, gromiąc wzrokiem Faith.
Rozszerzam lekko oczy i widzę jak brunetka sztywnieje, pod wpływem słów mojej eks.
- Gil, zabierz pannę Wihford do domu i powiedz Carterowi, żeby zrobił jej coś do jedzenia - zwracam się do ochroniarza, który stoi najbliżej mnie.
Faith przenosi na mnie spojrzenie i lekko potrząsa głową.
- Wolałabym... - zaczyna, ale nie pozwalam jej dokończyć.
- Gil - rzucam ostrzegawczo. - Zabierz ją do domu, teraz.
- Oczywiście, szefie - odpowiada ochroniarz i rusza do Faith. - Panno Withford, pozwoli panienka ze mną - mówi uprzejmie i kładzie dłoń na jej lędźwiach. Faith początkowo stawia lekki opór, ale kiedy dostrzega moje intensywne spojrzenie wbite w jej ciało kapituluje i poddaje się naciskowi ze strony Gila. Mam ochotę do niej pójść, ale najpierw muszę załatwić sprawę z Shaylą.
 - Naprawdę? Teraz to tą suką się opiekujesz? Niech zgadnę, zjesz z nią kolację, a później zaciągniesz do łóżka, co? - bełkocze Shayla, patrząc na mnie rozbieganym wzrokiem.
Wciągam głośno powietrze nosem i podchodzę do niej, łapiąc jej szczękę tak, by nie mogła obrócić głowy.
- Wyjaśnijmy coś sobie. Po pierwsze, jedyną suką w tym towarzystwie jesteś ty - warczę. - Po drugie nie życzę sobie, żebyś pojawiała się w takim stanie pod moim domem.
- Jeszcze trzy dni temu pakowałeś swojego kutasa między moje nogi, a teraz sobie tego nie życzysz? - śmieje się gorzko.
- Nie przerywaj mi - syczę i ściskam nieco mocniej jej szczękę. - Zdradziłaś mnie Shayla, nie mam zamiaru, ani obowiązku troszczyć się o twój pijany tyłek. Jeśli chcesz się upokarzać rób to gdzieś indziej.
- Ale ja za tobą tęsknie - jęczy Shayla, patrząc na mnie błagalnie.
- Gówno mnie to obchodzi - odpowiadam. - Kiedy pchałaś się do łóżka innego zdaje się, że wtedy nie czułaś tęsknoty.
- Justin, to był błąd - mówi niewyraźnie i zatacza się w tył.
- Zgadza się. Błędem było związanie się z tobą w jakikolwiek sposób.
- Przecież tyle nas łączy, Justin. Nie rób mi tego - błaga, a w jej oczach pojawiają się łzy.
- Widzę, że się nie dogadamy. - Wzdycham ciężko i przenoszę dłonie na jej ramiona, gdy pochylam się by być na wysokości jej twarzy. - To co było między nami to przeszłość. Sama chyba zauważyłaś, że ostatnio łączył nas jedynie fajny seks.
- Przecież możemy zgodzić się na taki układ - mówi cicho, opuszczając głowę.
- Nie Shay, to straciło sens. Zdradziłaś mnie i chciałabym zamknąć ten rozdział. Nie potrafiłbym znów być blisko twojego ciała wiedząc, że robił to niedawno ktoś inny.
- Czyli to koniec? Prawdziwy koniec? - z jej oczu wypływają łzy, a mnie ściska serce. Mogę być na nią wkurzony, ale widok każdej płaczącej kobiety jest dla mnie bolesny. Poza tym to chyba pierwszy raz, kiedy widzę Shayle w takim stanie. Słabą, zapłakaną i potulną.
- Tak, Shay. Koniec - odpowiadam i przyciągam ją do siebie, zamykając w uścisku.
Dziewczyna od razu oplata mnie ramionami i chowa twarz w mojej klatce piersiowej. Za i ochroniarze patrzą na nas z uwagą, czekając na rozwiązanie sytuacji. Łapię spojrzenie Hugo i skinieniem głowy wskazuje na samochód. Odpowiada w ten sam sposób i odchodzi. Nagle Shayla odsuwa się i patrzy na mnie pijanym, zapłakanym wzrokiem.
- Proszę, pozwól mi to zrobić.
- Co? - pytam z konsternacją.
- Pocałować cię. Ostatni raz - błagalny ton jej głosu chwyta mnie za serce. Jej dłonie spoczywają na moich biodrach, lekko je ściskając. Biorę głęboki oddech i przenoszę spojrzenie na jej usta, które przecież nie tak dawno całowałem i przygryzałem. Dopiero teraz dociera do mnie powaga całej tej sytuacji. Po raz pierwszy rozstaję się z dziewczyną w tak dramatyczny sposób, nigdy wcześniej tego nie robiłem. Okej, Shayla mnie zdradziła, ale w końcu troszczyłem się i dbałem o nią przez ostatnie parę miesięcy. Pomogłem też rozkręcić jej karierę modelki, ale to szara strona bycia sławnym. Tak czy inaczej, była w moim życiu i to po prostu zrobiło się teraz trudne.
- Proszę - szepcze Shay, pociągając mnie za sweter tak jak małe dziecko ciągnie swoją mamę, gdy chce dostać nową zabawkę.
Przełykam ślinę i kładę dłoń na jej mokrym i brudnym od tuszu policzku. Naprawdę ze sobą walczę, mam ochotę to zrobić, ale w porę odzyskuję trzeźwe myślenie. Nie mogę do tego dopuścić, to co było między nami jest skończone. Chcę, żeby Shayla już odeszła i przestała ingerować w moje życie, a jeśli pocałuję ją ten ostatni raz, może to odebrać jako nadzieję na kolejną szansę. Shayla to przeszłość, Faith jest moją przyszłością. Wiem o tym.
- Nie Shay, to w niczym nie pomoże.- Kręcę głową.- Teraz zrobisz to, co ci powiem. Pójdziesz z Hugo do samochodu i pojedziesz z nim do domu. I to ostatni raz, kiedy zjawiasz się pod moim domem bez mojej wiedzy. Rozumiesz? - pytam, chociaż to wątpliwe patrząc na jej obecny stan.
Shayla milczy przez kilka chwil i patrzy na mnie pusto, w końcu jednak kiwa głową, po czym wypuszcza cicho powietrze z ust.
- Świetnie. - Uśmiecham się. - To w takim razie odprowadzę cię do samochodu.
- Poczekaj - odzywa się Shayla, gdy robię krok na przód. - Mogę wcześniej skorzystać z toalety?
Nie odpowiadam od razu. Patrzę na dziewczynę i zastanawiam się, czy mogę jej zaufać. "Chryste, ona chce tylko skorzystać z cholernej łazienki!" krzyczę na siebie w myślach i kiwam głową w odpowiedzi na pytanie Shayli. Dziewczyna uśmiecha się lekko, po czym rusza w kierunku domu, a ja robię dokładnie to samo. Gdy jestem obok, oplatam ją ramieniem w pasie, by się nie przewróciła na tych kilku metrach. Docieramy do drzwi, otwieram je i puszczam przed sobą Shayle, która chwiejnym krokiem zmierza w stronę łazienki.
- Poczekaj - rzucam i podbiegam do niej. Tym razem nie martwię się o to, że może się przewrócić. Faith jest gdzieś w domu i naprawdę nie mam już dzisiaj ochoty na kolejne kłótnie. Dlatego wolę sam zaprowadzić Shay do łazienki i upewnić się, że nikomu nic się nie stanie.
- Chyba nie chcesz iść ze mną do toalety - mówi blondynka, patrząc na mnie jak na idiotę.
- Chcę cię tylko odprowadzić. - Wzruszam ramionami i staram się zachowywać spokojnie, chociaż trochę nieświadomi rozglądam się w poszukiwaniu jakiegokolwiek znaku obecności Faith.
- Zapomnij - syczy Shay. - Może jestem pijana, ale potrafię sama dojść do łazienki, a tym bardziej sama się w niej oporządzić. - Ostatnie słowo wypowiada bardzo zabawnie, do tego stopnia, że muszę powstrzymać się, by nie wybuchnąć śmiechem.
- Shay, wolę... - zaczynam mówić, ale nie mogę dokończyć, ponieważ dziewczyna mi przerywa.
- Ja też wiele rzeczy bym chciała, ale tego nie mam. A teraz mnie puść, sama sobie poradzę - wzdycha i wyrywa się z mojego uścisku, o dziwo idąc w miarę prosto. Wzdycham i staję w miejscu wiedząc, że i tak nie wygram tej wojenki. Wracam do przedpokoju, gdzie spotykam Za. 
- Co tu się dzieje, do cholery. - Kręci głową mój przyjaciel i przeciera twarz, wypuszczając powietrze z ust.
- Sam chciałbym wiedzieć - odpowiadam i ruszam do kuchni w nadziei, że zastanę tam Faith.
Jednak moje nadzieje ulatniają się w momencie, kiedy w pomieszczeniu zastaję jedynie Cartera krzątającego się przy kuchence i siedzącego na krześle barowym Gila. 
- Gdzie jest Faith? - pytam ostrożnie, rozglądając się dookoła.
- Poszła przed chwilą do łazienki - mówi Gil, kiwając głową w tamtym kierunku.
- O kurwa - wyrzucam z siebie, a zaraz potem słyszę podniesione głosy.

Faith's POV

Gdy Justin kazał swojemu ochroniarzowi zaprowadzić mnie do domu, chciałam zaprotestować. Wolałabym wrócić do swojego mieszkania i oszczędzić sobie oglądania tego wszystkiego. Wydaje mi się, że moja obecność tylko pogarsza sprawę. Niestety zdaje sobie sprawę z tego, że Justin nigdy by się na to nie zgodził. To dlatego, gdy powtarza po raz kolejny ochroniarzowi polecenie, kapituluję i idę posłusznie do środka. Straciłam dobry humor w momencie, kiedy zobaczyłam tu Shaylę. Nie obwiniam jej o przybycie pod dom Justina, bo w końcu jeszcze całkiem niedawno pomieszkiwała tutaj. Bardziej chodzi o mnie, to ja powinnam się stąd wynosić. Shayla jest bardziej związana z Justinem niż ja, ona ma do niego większe prawa. Może to głupie, ale po prostu czuję się tu nieswojo. 
Idziemy przez korytarz do kuchni, a gdy się w niej pojawiamy Gil zwraca się do stojącego przy wyspie kucharza.
- Carter, zrób pannie Wihford coś do jedzenia. - Głos Gila jest obojętny, ale stanowczy.
- Nie, dziękuję - odzywam się od razu, dzięki czemu tych dwoje patrzy na mnie pytająco. - Nie jestem głodna, ale byłabym wdzięczna za kubek herbaty.
- Oczywiście. - Uśmiecha się do mnie Carter i nastawia wodę.
- Niech przejdzie panienka do salonu, przyniosę tam herbatę - mówi Gil, patrząc na mnie łagodnie.
- Jestem Faith - odpowiadam znacząco, czując się niezręcznie, gdy wszyscy się tak do mnie zwracają. Przyzwyczajona byłam jedynie do Garyego.
- Faith - powtarza Gil i uśmiecha się szeroko. - Szef prawdopodobnie mnie ochrzani, gdy usłyszy jak się do pani... eee, ciebie zwracam, ale niech będzie. - Dochodzę do wniosku, że Gil jest słodki. Chichoczę w myślach i posyłam mu wdzięczny uśmiech, po czym odwracam się i idę do pokoju.
Siadam na jednym z ogromnych, miękkich foteli i podciągam pod siebie nogi. Po raz pierwszy jestem w tym pokoju, więc korzystam z chwili i rozglądam się po pomieszczaniu. Jest przestronne i przytulnie urządzone. Ogromne okna, które zastępują ścianę po prawej stronie, rozświetlają pomieszczenie i pozwalają wyjść do ogrodu, który jest ogromny. Współczuję ogrodnikowi, musi spędzać w nim cholernie dużo czasu. Gdy podziwiam widok za oknem, Gil przynosi mi herbatę w dużym kubku i znów zostawia mnie samą. Naprawdę chcę stąd pójść, nie czuję się dobrze ze świadomością, że przed domem Justin rozwiązuje sprawę z Shaylą. Czuję się samotna i niechciana, chociaż nie powinnam. Może mi i Justinowi nie jest pisane bliższe poznanie się? Zawsze ilekroć się spotykamy coś nam przeszkadza. Może to znaki od Boga mówiące, że nie powinniśmy się do siebie zbliżać? Już sama nie wiem co myśleć. Jedyne co mogę zrobić to czekać, choć tego nienawidzę. 
Nie wiem ile czasu mija, ale gdy wypijam połowę herbaty chce mi się siku. Wzdycham głęboko, odkładam kubek na stół, wstaję i idę do kuchni. 
- Gdzie jest łazienka? - pytam zbliżając się do Gila.
- Prosto, a potem w prawo. Trzecie drzwi po lewej to łazienka dla gości. 
- Okej, dziękuję. - Uśmiecham się lekko i znikam w korytarzu. 
Odszukanie łazienki nie zajmuje mi dłużej niż trzy minuty, z czego ja i mój pęcherz bardzo się cieszymy. Gdy otwieram drzwi światła zapalają się automatycznie, a ja staję w osłupieniu. Jeśli to jest łazienka, z której korzystają znajomi Justina to jestem ogromnie ciekawa jak wygląda ta, z której on sam korzysta. Chryste Panie, przecież zmieściła by się tu armia amerykańska. Zdaje się, że gwiazdy lubią mieć wszystko przesadnie duże. Śmieję się w myślach i zamykam za sobą drzwi. Wnętrze jest utrzymane w ciepłych kolorach, króluje w nim brązowy marmur i złoto. Kabina prysznicowa jest sporych rozmiarów, otoczona ścianami ze szkła, a natrysk jest umieszczony w suficie. Zawsze marzyłam o czymś takim. Nie wiem dlaczego, ale to dla mnie coś zmysłowego. Uśmiecham się na tę myśl i przestaję skupiać się na wystroju, ponieważ mój pęcherz przypomina mi po co tu jestem.
Kiedy już załatwiam potrzebę fizjologiczną czuję ulgę. Nawet nie wiedziałam, że aż tak chciało mi się siku. Spuszczam wodę i idę umyć ręce. Umywalka umieszczona jest w jednym z kilku blatów, jakie umieszczone są przy ścianie. Ogromne lustro rozciąga się przez całą szerokość pomieszczenia, przez co wydaje się być jeszcze większe. Wycieram ręce w puszysty ręcznik, odkładam go na miejsce i zmierzam do drzwi. Gdy je otwieram, o mało co nie tracę równowagi. Przede mną stoi Shayla, niebezpiecznie blisko.
- Kazałam ci stąd wypierdalać - syczy, kiedy uświadamia sobie, że to ja przed nią stoję.
- Kiedy ostatni raz sprawdzałam, miałam gdzieś twoje zdanie - odpowiadam równie niemiło co ona, starając się nie pokazać jej swojej słabości.
Shayla nie czeka długo. Podnosi rękę i wymierza mi cios w policzek, sprawiając że obracam głowę w bok. Przez pierścionek na palcu ból jest jeszcze intensywniejszy. Przygryzam wargę i staram się zachować spokój.
- Posłuchaj mała szmato - bełkocze głośno Shayla. - Odezwij się do mnie jeszcze raz w ten sposób, a nie powstrzymam się od uderzenia cię raz jeszcze. To jest moje miejsce, ty jesteś tu intruzem. To ja tu jeszcze kilka dni temu mieszkałam, nie ty. A jeśli wydaje ci się, że ot tak możesz sobie wziąć Justina, to grubo się mylisz. Zniszczę cię, rozumiesz? - Dziewczyna wbija we mnie mordercze spojrzenie, a ja odpłacam się jej tym samym. - Pytałam czy rozumiesz! - krzyczy.
Chcę jej odpowiedzieć, ale w tym momencie na korytarzu pojawiają się Justin i Lil Za. 
- Co tu się dzieje? - pyta wkurzony Justin. 
Nie odpowiadam. Patrzę na niego pusto i zaciskam pięści. Jestem wściekła i zdezorientowana. Justin lustruje moją twarz i rozszerza swoje oczy, gdy zauważa czerwony ślad na policzku.
- Do jasnej cholery, Shayla! - krzyczy i łapie ją za ramię. - Idziemy stąd, w tym momencie. Osobiście odwiozę cię do domu. - Odwraca się i pociąga za sobą Shaylę. - Za, zajmij się Faith.
- Jasne - odpowiada chłopak i patrzy na mnie z troską. - Wszystko okej? - pyta.
Milczę przez chwilę, gdy patrzę jak Justin i Shayla idą do wyjścia. Dziewczyna w ostatniej chwili odwraca w moją stronę głowę i posyła zwycięskie spojrzenie. To jasne, że dostała to czego chciała. Mam wrażenie, że już zawsze tak będzie. Do oczu napływają mi łzy.
- Faith? - odzywa się ponownie Za. - Uderzyła cię? 
Przenoszę spojrzenie na ciemnoskórego chłopaka i oblizuję wargi.
- Nic mi nie jest - odpowiadam spokojnie i omijam go, idąc do dużego pokoju, gdzie została moja herbata.
- Nie wyglądasz najlepiej - zaczyna na nowo, dołączając do mnie. 
- Za, naprawdę jest okej. Nie boli aż tak bardzo. - Wysilam się na lekki uśmiech, którym obdarowuję chłopaka. 
- Poczekaj, dam ci coś zimnego do obłożenia - mówi i biegnie do kuchni, gdzie otwiera zamrażarkę i coś z niej wyjmuje. Okazuję się, że to żelowy kompres. - Proszę. 
- Dziękuję. - Uśmiecham się, tym razem nieco weselej i odbieram od niego chłodny żel. Od razu przykładam go do policzka. Początkowo się wzdrygam z zimna, ale potem czuję ulgę. Siadam na krześle i wzdycham ciężko. Co za popieprzony dzień. 
- Przykro mi, Faith - wzdycha Za, siadając obok mnie. - Shayla jest nieobliczalna. Nie mogliśmy tego przewidzieć.
- Nie tłumacz się Za, skąd mogliście wiedzieć. - Kręcę delikatnie głową i wbijam wzrok w swoją dłoń, leżącą swobodnie na udach. 
- Justin na pewno jest na nią wściekły - mówi z przekonaniem.
- Ale mimo wszystko ją odwiózł. - Te słowa niekontrolowanie opuszczają moje usta. Zamykam oczy licząc, że nikt tego nie słyszał.
- Uh, no tak. Ale to dla bezpieczeństwa - tłumaczy, starając się z całych sił mnie przekonać do swoich racji. 
 - Sądzę, że powinnam już pójść - wzdycham i wstaję z krzesła, nadal czując piekący ból na policzku.
- Naprawdę tego chcesz? - pyta chłopak, patrząc na mnie z troską. Doceniam to.
- Tak. On i tak nie wróci, przynajmniej nie prędko, a ja czuję się tu jak intruz. - Wzruszam ramionami i opuszczam lekko głowę. Nigdy nie powinnam godzić się na przyjazd tutaj.
- Dobrze wiesz, że jesteś tu mile widziana. - Chłopak wkłada w te słowa tyle szczerości, że nie mogę się nie uśmiechnąć.
- Dziękuję, ale chcę wrócić do siebie. Siedzenie tutaj i czekanie niczego nie polepszy. - Zabieram torebkę i zmierzam powoli do drzwi. Już wiem, że popełniłam błąd. Chce mi się krzyczeć i płakać.
- Poczekaj, Gil cię zawiezie - woła za mną Za i uśmiecha się przepraszająco. 
- Nie trzeba, jakoś sobie poradzę - odpowiadam i łapię za klamkę. 
- Faith, proszę - naciska i podbiega do mnie. 
Biorę głęboki wdech i patrzę smutno na niego. - Dobrze, niech ci będzie. Nie mam siły się kłócić. 
- Cieszę się, że się zgodziłaś. Sam bym cię odwiózł, ale wypiłem już drinka i nie chcę ryzykować - tłumaczy.
- Nic się nie dzieje. I tak jestem ci bardzo wdzięczna - mówię szczerze i przytulam się do Za. 
- Przykro mi, że to wszystko się tak ułożyło. Ale będzie dobrze - wzdycha i gładzi mnie po plecach.
- Jasne - mruczę i odsuwam się od niego.- Gil jest już gotowy? 
- Powinien czekać na podjeździe. Do zobaczenia Faith. - Za ściska mnie raz jeszcze i pozwala wyjść. 
- Cześć - rzucam przyjaźnie i zamykam za sobą drzwi. Dzięki Bogu samochód już czeka. Wsiadam do środka, podaję Gilowi adres i zamykam oczy, próbując ułożyć sobie wszystko w głowie. 
Nie mogę obwiniać Justina o nic co się stało. Shayla do niedawna była jego kobietą, to normalne, że się o nią troszczy i to szybko się nie zmieni. Ma dobre serce, a każdy człowiek posiadające takowe nie przechodzi obojętnie obok bliskich mu osób. Powoli dociera do mnie, że ja tak na dłuższą metę nie potrafię. Nie chcę być zastępczą dziewczyną, kiedy w jego pobliżu nie będzie innych. Boję się, że ja i Justin to dwie kompletnie różne bajki. Nie mam gwarancji na to, że nie zrobi ze mną tak, jak z poprzednimi dziewczynami. Nie mam siły na kolejne rozczarowania. Miałam rację, chcąc trzymać się od niego z daleka. W końcu muszę to zrobić. Tak będzie najlepiej. 
- Jesteśmy na miejscu, Faith - odzywa się Gil, skutecznie wyrywając mnie z rozmyśleń.
- Och, dziękuję. - Posyłam mu wdzięczny uśmiech i zabieram torebkę, otwierając drzwi.
- Faith... - zaczyna ochroniarz. - Nie bądź zła na pana Biebera. On po prostu musi zakończyć pewne rozdziały, żeby zacząć nowy. 
- A ja zamierzam dać mu na to czas - odpowiadam i wychodzę z samochodu. - Trzymaj się Gil. 
- Do widzenia. - Kiwa głową. 
Zamykam drzwi i biegnę do wejścia. Chcę się już położyć do łóżka i uniknąć rozmów z Angel, więc modlę się w duchu by już spała. W końcu jest dosyć późno.

Justin's POV.

Jadę z Shaylą swoim samochodem do jej mieszkania. Jestem wściekły, ale jednocześnie chcę upewnić się, że Shay bezpiecznie dotrze do domu i nie wyjdzie już z niego przez najbliższą dobę. Nie odzywam się ani słowem i dzięki Bogu, moja towarzyszka ma na tyle taktu, by również tego nie robić. W głowie mam setki niepoukładanych myśli. Wiem, że Faith jest rozbita po tym wszystkim - powinienem to rozegrać zupełnie inaczej. Ale wtedy zabranie osobiście Shayli do domu wydawało mi się najlepszym rozwiązaniem. Teraz zaczynam w to wątpić. Wierzę, że Za zajmie się odpowiednio Faith i sprawi, że nie będzie się źle czuć.
W końcu jesteśmy pod apartamentem Shay. Parkuję na wolnym miejscu i wysiadam z samochodu, tak jak robi to ona. Idę do drzwi i czekam, aż znajdzie klucze w torebce, co o dziwo zajmuje jej kilka sekund. Bez większych problemów wkłada klucz do zamka, przekręca go i wchodzi do środka. Odruchowo idę za nią, chociaż nie wiem dlaczego. W mieszkaniu panuje cisza, którą po chwili przerywa dźwięk obcasów Shayli. Dziewczyna zmierza do kuchni, kręcąc przy tym zmysłowo biodrami. Przygryzam wargę i staram się opanować. Nie mam teraz czasu na chwilę zapomnienia. 
- Napijesz się czegoś? - pyta, odkładając torebkę na blat.
- Dlaczego uderzyłaś Faith? - Daruję sobie odpowiedź na jej poprzednie pytanie.
Shayla wygina usta w krzywy uśmiech i unosi dumnie głowę.
- Zasłużyła sobie na to - odpowiada tak spokojnie, jakby nie zrobiła niczego złego.
- Niby czym? - Unoszę brew i zakładam ręce na piersi.
- Hm, pomyślmy. Wpierdoliła się do naszego życia, poczuła się lubiana wśród naszych znajomych, pomyślała, że może mi cię zabrać, a potem tak po prostu przebywa w twoim domu. Mam wymieniać dalej? 
Patrzę na Shaylę i mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Ona naprawdę jest nienormalna.
- Co jest z tobą nie tak? - pytam w końcu, posyłając jej rozbawione spojrzenie.
- Co jest ze mną nie tak?! - cytuje wściekle. - Ze mną?! Nie, co z tą szmatą jest nie tak! - krzyczy.
- Przestań - warczę i podchodzę do niej. - Powinnaś się przestać tym wszystkim tak przejmować w dniu, w którym postanowiłaś mnie zdradzić. Powtarzam po raz setny Shayla - nas już nie ma. Nie ma już naszego życia, naszych znajomych i nie masz już mnie. Rozumiesz? - Mam już naprawdę dość użerania się z nią. To ponad moje możliwości. 
- Justin... - szepcze. Oho, znów zaczyna grać w to samo. - Nie mów tak... Ja po prostu potrzebuję czasu, chwili by naprawić siebie. Pomóż mi z tym - prosi, a w jej oczach zbierają się łzy. Powinna zostać aktorką zamiast modelką, zdecydowanie zrobiłaby karierę w tym zawodzie. 
- Nie naprawię cię, już nawet nie chcę, skarbie - szepczę, nachylając się bliżej jej twarzy. - To już koniec. Zrozum to. 
- Staram się, ale nie mogę uwierzyć w to, że zostawiasz mnie dla tej suki - prycha i kręci głową. 
- Nie kochanie, to ty zostawiłaś mnie dla tamtego kutasa - odpowiadam, uśmiechając się gorzko. - Nie obwiniaj mnie o to, że chcę być szczęśliwy.
- Możesz być szczęśliwy ze mną - jęczy, zarzucając ramiona na moją szyję.
- Nie poddasz się łatwo, co? - pytam, patrząc jej w oczy.
- Z takich ludzi się nie rezygnuje, nawet pod groźbą śmierci - mówi dumnie, zbliżając twarz do mnie.
- Cóż, będziesz musiała to zrobić - mruczę do jej ust. - Ponieważ ja nie zamierzam zrezygnować z Faith. 
Czuję jak Shay się napina, ale jej twarz pozostaje spokojna. 
- Wiem, że mnie pragniesz - dyszy kilka centymetrów od moich ust. 
- Jedyne czego teraz pragnę to to, żebyś zostawiła mnie i Faith w spokoju. - Dociskam ją do siebie tak, że z jej ust ucieka cichy jęk. Uśmiecham się przelotnie i kładę dłonie na jej szyi, przesuwając kciukami po kącikach ust. - A teraz mnie posłuchaj. Za chwilę stąd wyjdę i to jest ostatni raz, kiedy widzimy się w takich okolicznościach. Nigdy więcej nie nachodź mnie w domu bez zaproszenia. Nigdy więcej nie zbliżaj się do Faith. Zapomnij o mnie i o tym co nas łączyło. Od teraz ty i ja to przeszłość, złotko. I nie testuj moich nerwów raz jeszcze, bo skończy się to znacznie gorzej, dobrze? - pytam, a Shayla kiwa głową, jak zahipnotyzowana. - Doskonale, że się rozumiemy. W takim razie żegnaj, kochanie. - Muskam jej usta i odpycham od siebie, przez co dziewczyna o mało co się nie przewraca. Odwracam się i opuszczam jej mieszkanie w mgnieniu oka. 
Podbiegam do samochodu, wsiadam do niego i odpalam silnik, zaraz potem wyjeżdżając na ulicę prowadzącą do mojej posiadłości. Mam nadzieję, że Faith jeszcze tam jest i pozwoli mi wszystko wyjaśnić. Dopiero teraz czuję, że zaczyna mi na niej naprawdę zależeć. Nie jak na dziewczynie, którą mogę przelecieć i kilka razy gdzieś zabrać. Zależy mi na niej jak na kobiecie, którą mogę uszczęśliwiać i która może robić to samo ze mną; jak na kobiecie, z którą mogę przeżyć najlepsze chwile swojego życia, którą mogę przedstawić rodzinie i nie bać się, że zrobi coś niestosownego. Czuję, że mogę w pełni zaufać Faith, co zdarza mi się bardzo rzadko. Jedynymi osobami, którym ufam w stu procentach są rodzice, dziadkowie, Ryan i Scooter. Chciałbym, żeby do tego grona dołączyła też Faith. 
Dzięki temu, że ulice o tej porze nie należą do ruchliwych jestem pod swoją posiadłością po około piętnastu minutach. Wjeżdżam do garażu i od razu biegnę do środka. 
- Jestem! - wołam, gdy ściągam buty w przedpokoju.
- Spóźniony. - Słyszę głos Za, dobiegający z okolic kuchni.
- Co? - pytam sam siebie i zmierzam w kierunku, skąd dochodzą głosy.
W kuchni zastaję jedynie Za i Cartera, przygotowującego dla mojego przyjaciela posiłek.
- Gdzie ona jest? - W moim głosie słychać panikę, gdy rozglądam się gorączkowo po pomieszczeniu. 
- W domu - odpowiada Za spokojnym, wręcz obojętnym tonem.
- Jak to, 'w domu'? Co to ma znaczyć? Miałeś się nią zająć! - syczę.
- I zająłem. Ale chciała wracać do domu, więc jej na to pozwoliłem. Nawet nie wiedziałem kiedy masz zamiar wrócić i czy w ogóle to zrobisz. Wolałem oszczędzić jej więcej przykrości - rzuca Za, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że nie jest zadowolony z całego obrotu spraw. - Słuchaj stary, jeśli chcesz żeby coś z tego było to zacznij traktować tę dziewczynę poważnie , bo uwierz mi, że ona nie będzie czekać na ciebie wiecznie. Z takim ciałem i taką twarzą może mieć każdego. Jesteś kretynem Bieber, od zawsze ci to mówiłem - wzdycha i schodzi z krzesła. 
- Przecież traktuję ją poważnie - mówię ciszej, zaczynając rozumieć sens słów przyjaciela.
- Jak dla mnie to co rusz wysyłasz jej sprzeczne sygnały. Określ się, bracie. Byle szybko, póki chcesz ją jeszcze mieć.
Od razu łapię za telefon, chcąc skontaktować się z Faith i usłyszeć jej głos, ale Za mnie powstrzymuje.
- Nie. Dziś daj jej spokój. Niech odpocznie i tobie też polecam to zrobić. - Przyjaciel klepie mnie po ramieniu i odchodzi, zostawiając mnie nieco zdezorientowanego.

Faith's POV

Następnego ranka budzę się wypoczęta i przez chwilę nie myślę o tym wszystkim co się stało. Dzięki Bogu, gdy wróciłam wczoraj do domu Angie spała i mogłam uniknąć wywiadu, który z pewnością by ze mną przeprowadziła. Niestety wiem, że dzisiaj mnie to czeka, więc nastawiam się na to psychicznie. Sprawdzam telefon i czuję dziwne ukłucie rozczarowania, gdy okazuje się, że nie czeka na mnie ani jedna wiadomość. Po chwili zaczynam śmiać się sama z siebie. Czego ja się spodziewałam? Że Justin do mnie napisze, kiedy miał dla siebie na wyłączność Shaylę, która w amoku alkoholowym była jeszcze bardziej chętna niż zwykle? "Jesteś idiotką, Wihford", kpi sobie moja podświadomość, a ja przybijam jej piątkę. Jak zawsze ma rację. 
Wychodzę z łóżka, zabieram z szafy ubrania i idę do łazienki, na poranny prysznic. Tam pozbywam się piżamy i w mgnieniu oka wchodzę do kabiny, puszczając na siebie ciepły, wręcz kojący strumień wody. Nie mogę się dziś smucić, już mam tego dość. Postanawiam, że ten dzień będzie w stu procentach pozytywny! Na moje usta wkrada się szeroki uśmiech i zaczynam tańczyć pod prysznicem, uważając by się przy tym nie zabić. 
W końcu wychodzę z łazienki po pół godziny - czysta, pachnąca, ubrana i w doskonałym humorze. Zbiegam na dół, jednocześnie wiążąc włosy w luźnego kucyka. 
- Dzień dobry! - wołam wesoło, gdy wbiegam do kuchni.
- Woah! Ktoś tu miał dobrą noc - śmieje się Angie i całuje mnie w policzek, gdy znajduję się obok niej.
- Aha. - Kiwam radośnie głową. - Co masz dobrego?
- Sałatkę z mozzarellą. Chcesz? 
- Jasne. Nakryję do stołu - mówię i zabieram potrzebne rzeczy. 
Piętnaście minut później siedzimy z Angel przy stole i streszczam jej wczorajszy wieczór.
- Poważnie? Pojechał z tą wariatką do jej domu? Mam nadzieje, że żartujesz - piszczy Angie, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Nie, w żadnym wypadku. To wszystko jest jakimś żartem. Mało śmiesznym, ale jednak jest. - Wzruszam ramionami i biorę łyk soku z pomarańczy. 
- A ja łudziłam się, że on nie jest dupkiem - wzdycha smutno moja przyjaciółka.
- Nie mówmy o tym więcej, okej? Chcę spędzić ten dzień nie myśląc o tej chorej sytuacji - mówię i patrzę za okno, ciesząc się wspaniałym widokiem. - Zadzwonię do Channy i pójdziemy na jakieś zakupy, co? Zróbmy sobie babski dzień. - Patrzę z nadzieją na Angie, uśmiechając się promiennie.
- Mam spotkanie o 12, ale chętnie później do was dołączę, dobrze? - pyta, a ja słyszę w jej głosie przeprosiny.
- Jasne, nic się nie dzieje kochanie. Cieszę się, że tak dobrze układa ci się kariera - mówię szczerze i uśmiecham się szeroko. - Umówimy się gdzieś na lunch, a potem wrócimy do zakupowego szaleństwa - śmieję się i wkładam ostatni kęs sałatki do ust.
- To dobrze. Będę się zbierać. - Angie wstaje od stołu i zabiera ze sobą nasze talerze. 
- Zostaw, ja posprzątam - wołam i przeciągam się na krześle.
- Nie będę protestować - odpowiada Angel i biegnie do swojego pokoju.
Kiedy już kuchnia i jadalnia lśnią czystością, siadam na kanapie i wyciągam telefon, po czym wybieram numer Chan.
- Hola chica! - Wita się ze mną wesoło.
- Cześć, seniorita - śmieję się w odpowiedzi. - Co powiesz na babski dzień i wypad na zakupy? 
- Brzmi świetnie! O której i gdzie się widzimy? - Wow, szybko poszło.
- Za godzinę? Przyjadę po ciebie - mówię.
- Cudownie! Potrzebuję nowych ciuchów, z nieba mi spadłaś! 
- Nie ma za co. - Uśmiecham się radośnie. - Nos vemos allí
- Jesteś głupia - odpowiada Chan. - Tylko ja mogę mówić po hiszpańsku! 
- Nie zapominaj, że mam meksykańskie korzenie, bebé - droczę się z przyjaciółką, co wywołuje u niej atak śmiechu.
- Nienawidzę cię - rzuca, po czym dodaje. - Ale to seksowne, kiedy mówisz w tym języku. Powinnaś przetestować to na facetach.
- Świetny plan. A teraz zbieraj swój okrągły tyłek, bo za chwilę się widzimy.
- Oczywiście, belleza! - piszczy. - Cześć!
Mówiłam już, jak bardzo kocham tę dziewczynę? Co jak co, ale przyjaciele trafili mi się jak na loterii. Podnoszę się z kanapy i idę do pokoju, przygotować się na wyjście. Co prawda nie mam zamiaru się jakoś szczególnie stroić, ale chcę mieć już zapakowaną torebkę i kluczyki gdzieś na wierzchu, żeby nie szukać ich później pół dnia. 
- To ja lecę. Będziemy w kontakcie - mówi Angie, gdy wpada do mojego pokoju.
- Wyglądasz tak... oficjalnie - stwierdzam, gdy patrzę na strój przyjaciółki.
- No wiesz, spotkania zobowiązują. - Wzrusza ramionami i ściska usta. - Ale co? Źle?
- Nie, wręcz przeciwnie! - Potrząsam głową. - Wyglądasz ślicznie - odpowiadam szczerze i cmokam w geście uznania.
- Dzięki. - Wystawia mi język, po czym poprawia torebkę. -To do usłyszenia.
- Jasne. Powodzenia, Angie! - krzyczę, bo dziewczyna zbiega już po schodach.
W odpowiedzi otrzymuję dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Kręcę głową i zabieram swoje rzeczy, również powoli zbierając się do wyjścia. Gdy jestem w przedpokoju, zakładam czarne sandałki na stopy i poprawiam koszulę, którą mam na sobie. Sięgam po okulary, które leżą na szafce, po czym stwierdzam, że jestem gotowa do wyjścia. Zamykam drzwi, idę do windy, zjeżdżam do podziemnego garażu i kiedy już tam jestem, zmierzam do swojego samochodu.
Niedługo potem jadę ulicami Los Angeles do mieszkania Chan. Na szczęście nie mieszka daleko, więc droga nie zajmuje Bóg wie ile i jestem na miejscu po pół godziny. Wysyłam smsa do przyjaciółki, następnie cierpliwie czekając na jej pojawienie się. Po pięciu minutach drzwi otwierają się.
- Jestem, chica - mówi Chan i całuje mnie w policzek na powitanie.
- Zauważyłam - komentuję. - A teraz prowadź do najbardziej wypasionego centrum handlowego w tym mieście! 
- Ile mamy czasu? - pyta.
- Cały dzień. - Uśmiecham się głupkowato i ruszam z podjazdu. 
- Świetnie. Niedaleko stąd jest The Grove, świetne miejsce.
- Ekstra, jedziemy tam - zgadzam się i włączam do ruchu. 
Gdy jedziemy z Chan do centrum handlowego, śpiewamy na cały głos 'Blank Space' Taylor Swift i 'Sugar' Maroon 5.
- Adam Levine jest taki seksowny - piszczy Chan, gdy kończymy śpiewać. 
- I zajęty - dodaję robiąc przy tym smutną minę, ale zaraz potem obie wybuchamy głośnym śmiechem.
- Ten dzień zapowiada się wspaniale - wzdycha, po czym podnosi rękę. - Skręć tu.
W końcu dojeżdżamy do celu i nie czekając długo wyskakujemy z samochodu, gdy tylko znajdujemy wolne miejsce na parkingu podziemnym. 
Od tego momentu zaczyna się nasz zakupowy szał. Chodzimy od sklepu do sklepu, spędzając w każdym grubo ponad 20 minut. Bierzemy do koszyka i wieszamy na rękach dosłownie wszystko, co tylko wpadnie nam w oko. Dawno nie byłam na zakupach i prawie zapomniałam ile szczęścia daje kupienie kilka nowych ciuchów. Coś wspaniałego?
Wychodzimy z TopShop'u, gdzie kupiłam spodnie, dwie sukienki oraz kilka koszulek i kierujemy się do jakiegoś mało znanego sklepu, który jak zapewnia mnie Chan, ma fajną kolekcję. W środku ładnie pachnie i gra przyjemna dla ucha muzyczka. Ach, lepiej być nie mogło. 
 - O cholera - mówi nagle Chan zszokowanym głosem. - Faithie, nie uwierzysz.
- Hm? - pytam, przeglądając bluzki na wieszaku. 
- Odwróć się - rzuca, ale zaraz potem dodaje. - Albo lepiej nie, stój jak stałaś.
Zaskakuje mnie jej zachowanie i oczywiście nie robię tego, o co mnie prosi.
- Co do chol... - urywam, rozszerzając oczy. - O kurwa - mamroczę.
Przed sklepem stoi trzech ludzi z aparatami, do których przykręcone są ogromne obiektywy. Oto moje pierwsze spotkanie z paparazzi.
Kompletnie nie wiem jak się zachować i co zrobić w takiej sytuacji. Mężczyźni akurat ze sobą rozmawiają, więc nie zauważyli, że stoję skamieniała i gapię się na nich. "Rusz się Faith! Nie mogą się zorientować, że o nich wiesz!", krzyczy moja podświadomość, a ja od razu się otrząsam.
- Skąd oni wiedzą, że tu jesteś? - pyta rozjuszona Chan. - W ogóle skąd u nich zainteresowanie tobą?!
- Nie mam cholernego pojęcia Channy, sama chciałabym wiedzieć. Póki co, starajmy się zachowywać jakby nic się nie działo, okej? - patrzę na przyjaciółkę, proszącym o pomoc wzrokiem.
- Oczywiście - zgadza się i wraca do szperania na półkach.
Czuję uścisk w żołądku i chce mi się wymiotować, ale zbieram wszystkie siły, by zachować spokój. Nie mam pojęcia dlaczego tam stoją i robią mi zdjęcia. Przecież nie widzieli mnie z Justinem od tamtej imprezy, prawda? Boże, a co jeśli ktoś zrobił nam zdjęcia wczoraj? Proszę, niech to będzie tylko zły sen, z którego zaraz się obudzę. Przełykam ślinę i na drżących nogach udaję się do kasy. Kładę ubrania na  ladzie i czekam, aż ekspedientka mnie obsłuży. 
- Przepraszam? - odzywa się niepewnie. - To na panią czekają tamci ludzie?
Przenoszę wzrok na młodą kasjerkę, która uśmiecha się do mnie łagodnie.
- Niestety - wzdycham i mrużę oczy.
- Mogę pani pomóc się stąd wydostać, tak by pani nie zauważyli? - Jej głos jest cienki i nieco dziecięcy. Ma nie więcej niż 17 lat.
- Tak? W jaki sposób? - pyta Chan, znajdując się nagle przy moim boku.
- Tam jest wejście dla personelu. - Dziewczyna wskazuje na szare drzwi po lewej. - Przejdą panie do końca i wyjdą na parking. 
- Niech Bóg cię błogosławi - mówi Chan i uśmiecha się do niej słodko. - Jesteśmy twoimi dłużniczkami. 
- To nic takiego. Klient nasz pan - śmieje się dziewczyna i pakuje nasze torby. - Razem będzie pięćdziesiąt trzy dolary. 
- Proszę. - Kładę jej sześćdziesiąt pięć dolarów na ladzie. - Reszty nie trzeba.
- Ale... - zaczyna dziewczyna.
- To za przysługę. - Uśmiecham się i idę pośpiesznie w stronę drzwi wskazanych przez kasjerkę. 
Kiedy już znajdujemy się na parkingu, szukamy naszego samochodu. Odnajdujemy go po paru minutach poszukiwań, chowamy torby do bagażnika i wsiadamy do środka.
- Maldita Sea! - wzdycha głośno Chan, gdy zapina pasy.
- Nie wiem o co chodzi, ale to popieprzone - mruczę, odpalając silnik. - Zadzwonie do Angie.
Wybieram numer przyjaciółki i czekam aż odbierze. Robi to po dwóch sygnałach.
- Właśnie miałam dzwonić. Gdzie się umawiamy? - pyta dziewczyna.
- W tej meksykańskiej knajpie co kiedyś - mówię pośpiesznie. - Za ile tam będziesz?
- Coś się stało? - Angie wydaje się być zaniepokojona. - Za jakieś piętnaście minut.
- Świetnie. Pogadamy na miejscu, skarbie - odpowiadam spokojniej i rozłączam się.
- Ty, belleza. Spokojnie. Nie gonią cię - śmieje się Chan, kładąc rękę na moim ramieniu.
- Wiem, ale adrenalina jeszcze we mnie jest - mamroczę i potrząsam głową. 
- Po prostu bądź ostrożna - prosi i rozsiada się w fotelu.

Jesteśmy pod restauracją dziesięć minut później. Wchodzimy z Channy do środka i prosimy o stolik dla trzech osób. Kelner od razu prowadzi nas na miejsce i pyta czy czegoś się napijemy. Zamawiam wodę, a Chan sok jabłkowy. Niedługo potem do knajpy wpada Angie.
- Chyba już wiem o co chodzi. - Podaje mi tablet, gdy siada przy stoliku. 
Na ekranie widnieją moje zdjęcia ze sklepu, zatytułowane "Nowa wybrana Justina Biebera na zakupach! Czyżby za pieniądze ukochanego?" 
- O Boże, zaraz się zerzygam - mówię ordynarnie i oddaję urządzenie Angie. 
- Jak oni cię znaleźli? I dlaczego? - pyta, patrząc na mnie uważnie.
- Nie wiem. Jestem tak samo zaskoczona jak ty. - Opieram łokcie na stole i chowam twarz w dłoniach. Nagle rozlega się dźwięk mojego telefonu. Rezygnuję niechętnie z mojej pozycji i sięgam po komórkę, patrząc na ekran.
- Kto to? - odzywa się Chan.
- Nie wiem, nie znam tego numeru - odpowiadam. Mimo to odbieram. - Halo?
- Faith? - w słuchawce słyszę głos Justina. O ja pierdole.
- Skąd masz mój numer? - pytam bez zbędnego powitania.
- Nie ważne. Wszystko w porządku? Nic ci się nie stało? - Justin wyraźnie nawiązuje do zdjęć paparazzi. On też musiał je widzieć.
- Nie, jest okej. Zresztą czemu cię to obchodzi? - odpowiadam sucho, łapiąc pytające spojrzenia Angel i Chan. Mówię im bezgłośnie, że to Justin do mnie dzwoni.
- Słucham? - Jest zaskoczony moimi słowami. - Nie rozumiem. 
- Ja też - mówię, ściskając telefon. 
- Obchodzi mnie wszystko co jest związane z tobą. - Wydaje się być szczerze przejęty, gdy to mówi. Dlaczego więc, tak bardzo chce mi się śmiać?
- Cóż, jak już mówiłam - nic mi nie jest. Jeśli to tyle, to będę kończyć. 
- Poczekaj! - krzyczy do telefonu. - Możemy się dziś spotkać? 
- A niby po co? - pytam, unosząc brwi. 
- Chciałbym porozmawiać - odpowiada krótko.
- O czym? Wydaje mi się, że wczoraj wszystko jasno zrozumiałam. - Brzmię jak suka, cholera. Nie tego chciałam.
- Po prostu się ze mną spotkaj. - Justin obniża ton, dając mi do zrozumienia, że powoli traci cierpliwość. 
Zamykam oczy i wypuszczam powietrze z ust. - W porządku, niech będzie. 
- Świetnie. Przyjadę po ciebie o dwudziestej. - Chyba Justin jest szczęśliwy z takiego obrotu spraw.
- Nie - protestuję. - Przyjadę sama. Gdzie mam być? 
Słysze jak Justin bierze głęboki oddech, prawdopodobnie po to, by uspokoić nerwy. 
- Tam gdzie wczoraj - odpowiada po chwili. - Więc bądź tam o dwudziestej. Do zobaczenia.
- Cześć - mruczę i rozłączam się.
- Czego chciał? - pyta Angel, unosząc w górę brew, przez co wygląda dosyć niebezpiecznie.
- Spotkać się - mówię spokojnie. 
- I co? 
- I my pomożemy jej wyglądać tak, że opadnie mu kopara - odpowiada dumnie Chan, zacierając ręce. 
- Hej - rzucam. - Myślałam, że zawsze tak wyglądam! - Kładę dłoń na sercu, informując ją, że zabolały mnie jej słowa.
- Och tak, jasne - śmieje się. - Ale dziś będziesz wyglądać jak dziesięć milionów dolarów. 

Po spędzeniu łącznie czterech godzin u fryzjera i kosmetyczki czuję się jak nowo narodzona, chociaż jestem cholernie zmęczona i prawdę mówiąc, wolałabym iść do łóżka zamiast na spotkanie z Justinem. Im bliżej 'godziny zero' tym bardziej się stresuję. Chan i Angel latają obok mnie i non stop szukają czegoś u mnie w szafie. 
- Nie mam pojęcia co wam odbiło - wzdycham, gdy Angie po raz kolejny przykłada koszulkę do mojego tułowia. - Przecież nie idę się z nim spotkać pierwszy raz. Zawsze radziłam sobie sama.
- Ale dzisiaj jest wyjątkowy dzień. Albo zrozumie, że jesteś najgorętszą laską w okolicy, albo okaże się ślepym idiotą. Po prostu masz pokazać jak świetnie sobie radzisz - tłumaczy Chan, nakładając pierścionki na moje place. 
- Świetnie, to jest to. - Angie klaszcze w dłonie i uśmiecha się szeroko. Obok mnie na łóżku leżą podwinięte dżinsy z dziurami na kolanach, biały t-shirt z nadrukiem i długi, szarawy sweter. 
- Idealnie! - piszczy Chan i ciągnie Angel za rękę. - Pozwólmy jej się ubrać.
Dziewczyny wychodzą z mojego pokoju i w końcu mam chwilę wytchnienia. Rzucam się na łóżko i wzdycham głęboko. Nie wiem czego mam się spodziewać po spotkaniu z Justinem. Boję się odrzucenia, naprawdę. Im dłużej myślę o nim, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że coś mnie do niego ciągnie. Chciałabym być częścią jego życia, tego już nie ukryję. Pomimo tego, że traktuje mnie dosyć różnorodnie, cały czas tęsknie za jego obecnością. To beznadziejne. 
W końcu podnoszę się, zakładam czystą bieliznę z czarnej koronki oraz outfit, który przygotowała mi Angie. Muszę przyznać, że wyglądam naprawdę ładnie. Długie, idealnie proste włosy opadają kaskadami na ramiona, makijaż który zrobiła mi Chan kilkanaście minut temu idealnie współgra z moją karnacją i strojem. Usta ślicznie błyszczą się od słodkiego błyszczyku, a rzęsy są ciemne i niesamowicie gęste. Nie mam pojęcia jak ona to zrobiła, ale jak dla mnie jest wróżką. Na końcu używam ulubionych perfum i schodzę na dół. Tam czekają na mnie przygotowane białe trampki i duża, czarna torebka.
- Rany, chica! On oszaleje, gdy cię zobaczy! Sama chętnie zmieniłabym dla ciebie orientację - gwiżdże Chan, a ja unoszę rękę.
- Nie mówi mi więcej, niż chcę usłyszeć. - Wzdrygam się, ale za chwile zaczynam się śmiać.
- Wyglądasz ślicznie - mówi z uznaniem Angie i wręcza mi kluczyki od samochodu. - Bądź ostrożna. I nie próbuj wrócić do domu wcześniej niż jutro rano - dodaje, puszczając mi oczko.
- Zapomnij - rzucam i idę do korytarza, gdzie przeglądam się jeszcze raz. Jest ładnie, nawet bardzo. Żegnam się z dziewczynami i wychodzę z mieszkania. Z każdym krokiem czuję uścisk w żołądku, którego nie cierpię. Nie rozumiem dlaczego tak się denerwuję. Przecież to nie pierwszy raz, a mam wrażenie jakby tak właśnie było. 
Na parkingu wsiadam do samochodu i wyjeżdżam na ulicę. Jest już ciemno, a do dwudziestej jest jeszcze pół godziny. Mam nadzieje, że się nie zgubię i trafię na miejsce o wskazanym czasie. Całą drogę staram się rozluźnić, ale moje starania kończą się fiaskiem. Nucę pod nosem piosenkę Sii, która akurat leci w radiu i zdaję sobie sprawę, że jestem coraz bliżej. Przygryzam wargę i skręcam w uliczkę, w którą wczoraj wjechał Justin. Okej, nie pomyliłam się. Jadę w górę i już z daleka widzę zaparkowany samochód Justina. Spóźniłam się? Zerkam na zegarek i okazuje się, że do dwudziestej jeszcze minuta. Brawo panno Withford, jak zwykle na czas. 
Parkuję obok znajomego auta i wysiadam, zamykając za sobą drzwi. Justin stoi przy barierkach i obserwuje widok, który zapiera dech w piersiach. Podchodzę bliżej, a on się odwraca. Przez chwile patrzy na mnie w milczeniu i oblizuje wargi. Chryste, kiedy to stało się takie seksowne? Zresztą, on wygląda seksownie jak diabli po prostu stojąc tak i przyglądając mi się. W końcu Justin zbliża się do mnie i całuje w policzek na przywitanie.
- Wyglądasz niesamowicie - szepcze mi do ucha, wywołując tym dreszcz na moim ciele.
- Dziękuję - odpowiadam spokojnie i patrzę na niego. - O czym chciałeś porozmawiać?
- Wow, deja vu - śmieje się chłopak. - Pytałaś wczoraj o to samo. 
- Historia lubi się powtarzać - dodaję luźno i przestępuję z nogi na nogę. 
- To prawda - przytakuje, po czym przeczesuje włosy palcami. O święty Barnabo, to również jest seksowne. - Chciałem przeprosić za wczoraj. 
- Jasne, rozumiem - odpowiadam, wzruszając ramionami. - Nie obwiniam cię o to, że chciałeś być wtedy z Shaylą. To oczywiste, że łączy was więcej.
- Co? - Justin patrzy na mnie, jakby wyrosły mi trzy głowy. - Chyba się źle zrozumieliśmy.
- Tak? 
- Tak. Pojechałem z nią wczoraj do domu, bo chciałem być pewny, że już nam nie zagraża. Byłem wściekły i wolałem przelać te emocje na nią lub na swój samochód, zamiast na ciebie. Wiem, zachowałem się jak palant, zostawiając cię bez słowa w moim domu, ale myślałem, że to zrozumiesz i dasz mi trochę czasu.
- I zrozumiałam, Justin. - Kiwam głową. - Wiem, że Shayla jest dla ciebie ważniejsza i że to szybko się nie zmieni. Może wczoraj było mi przykro, ale dziś to przyjęłam takim jakie jest. - Ostatnie zdanie kosztuje mnie wiele wysiłku, ponieważ jest kłamstwem. Nie chcę mu pokazać jak bardzo zabolało mnie to wszystko. Mam zamiar dać mu Silną Faith i nie zmienię decyzji. Tak myślę.
- Poczekaj, Faith - wzdycha Justin. - Shayla nie jest już dla mnie ważna, przynajmniej nie tak jak o tym myślisz. Jasne, zawsze będę z nią jakoś związany, ale teraz jedyną osobą na której mi zależy i na której chcę się skupić, jesteś ty. - Justin przykłada palec do mojej klatki piersiowej, przez co muszę uspokoić szalejące bicie serca i szybki oddech. - Proszę, zaufaj mi.
- Spraw, żeby to było łatwiejsze - szepczę i patrzę w jego błyszczące oczy, w których mogłabym utonąć. 
- Zatańcz ze mną, teraz - prosi Justin, odbierając ode mnie torebkę i kładąc ją na ławce obok nas. 
- Co? - pytam zdezorientowana. On tak na serio? Rzeczywiście, świetny sposób na zdobycie jego zaufania szczególnie, że kiedy ostatnim razem tańczyliśmy, on postanowił mnie zwolnić.
- Po prostu to zrób. - Uśmiecha się lekko i patrzy na mnie oczekująco.
- Przecież nawet nie mamy muzyki - odpowiadam, potrząsając głową.
Justin odsuwa się ode mnie na chwilę, sięga do kieszeni i wyciąga swojego iPhone. Odblokowuje go, stuka w ekran parę razy i po chwili rozlega się jego piosenka. Ta sama, do której powstaje teledysk, w którym miałam grać.
- To żart? - pytam po raz kolejny, uważając dobór piosenki na co najmniej niestosowny.
Justin kręci przecząco głową i z powagą wymalowaną na twarzy, zaczyna tańczyć. Ja stoję, ponieważ a - jestem zaskoczona, b - to nie mój moment na dołączenie do niego. W końcu jednak odruchowo zaczynam tańczyć, gdy nadciąga mój fragment piosenki. Justin tak jak na sali treningowej skupia się na mnie i już po chwili czuję jego dotyk na sobie. Mimowolnie się uśmiecham i pozwalam mu prowadzić moje ciało tak, jak wymaga tego choreografia. Obracamy się, zbliżamy i oddalamy, łapiemy i puszczamy. Każdy ruch jest płynny i niewymuszony, dzięki czemu czuję się magicznie. Przez obroty zbliżyliśmy się do naszych samochodów, ale wcale nam to nie przeszkadza. Nasze oddechy mieszają się ze sobą, a ciała idealnie współgrają. Gdzieś pomiędzy jednym krokiem a drugim zrzucam z siebie sweter, pozwalając mu upaść na ziemię. Mam gdzieś, że się pobrudzi. W tym momencie osiągam stany nie do opisania. W końcu nadchodzi moment, w którym Justin mnie podnosi, a ja oplatam go nogami w pasie. Jego dłonie spoczywają na moich udach, dzięki czemu nie spadam. Nagle, zamiast opuścić mnie w dół, Justin idzie ze mną w stronę swojego Range Rovera i sadza mnie na jego masce. Teraz jesteśmy ze sobą równi. Chłopak kładzie dłonie na moich udach i patrzy na mnie pełnym pragnienia i emocji wzrokiem. To jest to, co robi z nami taniec. Zapominamy o Bożym świecie, liczymy się wtedy tylko my. Tak dzieje się za każdym razem, gdy tylko zaczynamy tańczyć. I w końcu rozumiem, że przecież w ten sposób też zdobywam jego zaufanie, na przykład wtedy gdy mnie podnosi. 
Teraz nasze twarze dzieli kilka centymetrów, a oczy wpatrują się w siebie nawzajem bez opamiętania. Justin podnosi prawą dłoń i przykłada do mojej twarzy. Wtulam w nią policzek  i zamykam oczy, uśmiechając się błogo. Cała płonę, przysięgam. Po chwili chłopak dodaje druga dłoń i opuszcza ją na szyję. Teraz jego kciuki muskają moją dolną wargę, a ja zaciągam się głośno powietrzem. Justin uśmiecha się przelotnie i ujmuje dokładniej moją twarz, przybliżając się do mnie jeszcze bardziej. O rany, zrobiło się okropnie gorąco. Przysięgam, że jeśli teraz ktoś nam przerwie, nie będę miała wyrzutów go zamordować. Gdy Justin przesuwa kciukiem po mojej wardze i lekko ją naciska, z moich ust wydobywa się niekontrolowany jęk. To działa na niego tak intensywnie, że cały się wzdryga, po czym robi coś, czego pragnęłam od tak dawna, choć wcale o tym nie wiedziałam.
Jego usta lądują na moich, łącząc je w gorącym i niesamowitym pocałunku. Czuję jak przechodzi mnie dreszcz, przez co prostuję kręgosłup. Nasze usta idealnie ze sobą współgrają, tak jakby były dla siebie stworzone. Zarzucam Justinowi ręce na szyję, a on oplata mnie jedną ręką w talii, przyciągając do siebie. Teraz nasze klatki się stykają, a między nami przeskakuje iskierka napięcia. To wywołuje u mnie kolejny jęk, a Justin od razu to wykorzystuje, wsuwając swój język między moje zęby. Nie protestuję, pozwalam mu na wszystko. Smakuje tak doskonale, że to powinno być zakazane. Nasze języki tańczą ze sobą w heroicznej walce o dominację. Oczywiście mój ulega jego sile i zręczności, ale wcale mi to nie przeszkadza. Otula mnie cudowny zapach Justina i z chwili na chwilę, chłonę go całego jeszcze bardziej. Mam wrażenie, że oboje zapomnieliśmy gdzie jesteśmy. W końcu Justin niechętnie się ode mnie odsuwa, a ja mam ochotę zacząć krzyczeć i płakać jak małe dziecko. Jednak wciąż oplata mnie ramieniem, dzięki czemu czuję się trochę bezpieczniej. Nie chcę schodzić z maski, bo czuję, że moje nogi nie są w stanie mnie utrzymać. Cała drżę. Justin patrzy na mnie gorącym spojrzeniem, a ja milczę. Wzdycha cicho i składa pocałunek na moim czole. Później chwyta moją twarz po raz kolejny, a ja o mało co nie rozpływam się. 
- Od teraz jesteś moja, słodka Faithie - szepcze, rozbijając swój oddech na moich wilgotnych ustach.



No i jak tam wrażenia po kolejnym rozdziale? W końcu jest ten wasz wyczekiwany pocałunek! Spełniłam waszą wizję, czy kompletnie jesteście rozczarowani? Czekam na komentarze
Chciałam Was przeprosić, że dodaję tak późno i jednocześnie podziękować za wiarę i siłę jaką mi dajecie!  Jesteście cudowni! Bardzo Was kocham. 
Love,
V.

PS. JEŚLI CHCECIE BYĆ INFORMOWANI, WCHODŹCIE W ZAKŁADKĘ O TAKIEJ SAMEJ NAZWIE! 

PS2. BLOG MA JUŻ SWOJEGO OFICJALNEGO TWITTERA! DAWAJCIE FOLLOW I POMÓŻCIE ROZSŁAWIĆ TO FF!

sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 10

"Zasługujesz na takie miejsca"



Zatrzymujemy sie przed drzwiami do sali. Justin patrzy na mnie badawczo i milczy przez chwile, trzymając mnie za ramiona.
- Wszystko w porządku? Nic ci nie zrobiła? - odzywa się w końcu.
Kręcę głową i opuszczam ją lekko w dół.
- Jest okej. Tylko ma mnie nakrzyczała - odpowiadam cicho i staram sie zachować spokój. W dalszym ciągu nie mogę uwierzyć, że Justin przed momentem zerwał z Shaylą i nazwał mnie swoją przyszłością.
- Przepraszam za nią - wzdycha, pocierając moje ramiona.
- Już ci kiedyś mówiłam, to nie twoja wina. - Wzruszam ramionami.
Justin przenosi dłoń z mojej ręki na policzek i przejeżdża kciukiem pod moim zmęczonym i opuchniętym oku.
- Na pewno dobrze sie czujesz? Powiesz mi co wczoraj się stało?
Podnoszę wzrok i zatrzymuję się na oczach Justina. Mogłabym w nich utonąć, są piękne. Czuję jak niebezpiecznie drży mi warga, chociaż wcale tego nie chcę. Wypuszczam powietrze z ust i staram sie uspokoić.
- Nic takiego, po prostu się przestraszyłam. Nie spodziewałam się, że bierzesz... Poza tym nie chciałam wam przeszkadzać. - Wow, nie spodziewałam się że kłamstwo przyjdzie mi tak łatwo. Wiem, że nie powinnam, ale jestem z niego zadowolona.
- Wow, Faith chwila. Ja nie biorę. Twist parę razy próbował mnie namówić, ale to nie dla mnie. Nie chciałbym wpaść w to ćpuńskie gówno, to obrzydliwe. - Krzywi się, gdy wypowiada te słowa. A ja czuje mocne szarpnięcie w żołądku. - Gdybyś nam przeszkadzała z pewnością byś to odczuła. Poza tym wydaje mi sie, że chłopcy byli zadowoleni z twojej obecności. - Uśmiecha się lekko i patrzy na mnie łagodnie.
Kiwam głową i odsuwam się od niego nieznacznie. Potrzebuje stąd wyjść i zaczerpnąć świeżego powietrza, bo to wszystko mnie przytłacza.
- Pójdę już - wzdycham i odgarniam włosy z twarzy.
- Nie chcesz wejść na próbę? W gruncie rzeczy mogłabyś do nas wrócić... - Justin dodaje niepewnie.
- Nie, dziękuję. Mam kiepski dzień - odpowiadam, zakładając torebkę na ramię. - Poza tym, nie wiem, czy to dobry pomysł, żebym wróciła. Podjąłeś już decyzję i...
- To była decyzja podjęta dlatego, że chciałem cię chronić przed Shaylą - oznajmia sucho.
- Myślę, że gdybym wróciła, to pogorszyłoby jeszcze bardziej sprawę. Doceniam to Justin, ale ja naprawdę nie mam siły na więcej kłopotów. - Kręcę głową i patrzę na niego łagodnie. Nie chcę, żeby mnie źle zrozumiał.
- Oczywiście, masz rację - odpowiada i odsuwa się ode mnie, mierząc mnie wzrokiem.
- No, to będę już lecieć. Trzymaj się, Justin. - Uśmiecham się blado i odwracam w kierunku wyjścia. Gdy tylko znajduję się na zewnątrz przystaję i biorę głęboki wdech, kierując twarz w stronę zachmurzonego nieba. Zerwał się jakiś czas temu nieprzyjemny wiatr, który wywołuje na moim ciele gęsią skórę. To otrzeźwia mnie na tyle, bym zmusiła się do zrobienia kroku w przód, a potem kolejnego i kolejnego. Z odległości otwieram samochód, a kiedy przy nim jestem szybko do niego wsiadam. Rzucam torebkę na siedzenie obok i chowam twarz w dłoniach. Boże, w ciągu kilku dni wydarzyło się więcej, niż w całym moim życiu. Dziwne, że do tej pory nie oszalałam, chyba powinnam to jakoś uczcić. 
Odpalam wóz i ruszam z parkingu marząc o tym, by znaleźć się jak najszybciej w domu. Potrzebuję odizolowania się od ludzi i znalezienia jakiejś dobrze płatnej pracy, gdziekolwiek. Muszę zacząć pracować jak najszybciej, bo wiem, że dzięki temu będę mogła się skupić na czymś pożytecznym. 
Ulice są dziwnie mało ruchliwe tego dnia, ale nie rozpaczam z tego powodu. Naprawdę jestem szczęśliwa, że oszczędzę sobie stania w korkach i znoszenia wyzwisk kierowców, którzy w ogóle nie przebierają w słowach. To przykre, że ludzie w dzisiejszych czasach tak wszędzie pędzą. Nie mają czasu zatrzymać się i dostrzec jak życie potrafi być piękne, nie mają okazji zobaczyć i docenić małych rzeczy, które na co dzień ich spotykają. Nie potrafią cieszyć się chwilą, przestają się dla nich liczyć ludzkie wartości, a na ich miejsce wchodzą pieniądze i wieczny stres. Gdy obserwuję tych ludzi, zaczynam się martwić, że i mnie to spotka, a bardzo bym tego nie chciała. Tylko pytanie, czy my mamy na to jakikolwiek wpływ? Mam nadzieję, że tak.
Podróż upływa mi w miłym towarzystwie kojącego głosu Sii i dźwięku rozbijających się o szybę kropli deszczu. Po raz pierwszy odkąd jestem w LA widzę deszcz. Niby zwykłe zjawisko, ale zawsze myślałam, że w tym mieście słońce nigdy nie zachodzi. A to miłe zaskoczenie wbrew pozorom. 
Gdy parkuję samochód dostrzegam, że Angel jeszcze nie ma. Przypominam sobie też, że miałam się do niej odezwać. Znając życie mnie ochrzani, kiedy zadzwonię. No trudno, jakoś to przełknę. Na parkingu jest chłodno i ponuro, więc szybko z niego wychodzę i wbiegam po schodach pod windę. Wciskam guzik i cierpliwie czekam, aż się zjawi. Gdy słyszę charakterystyczne piknięcie uśmiecham się pod nosem i wsiadam do środka, gdzie zastaję dwójkę starszych ludzi, który trzymają się za ręce. Rozczula mnie ten widok, bo to naprawdę niesamowite, że miłość potrafi być tak silna w ich wieku. Chciałabym, żeby mój mąż kochał mnie tak samo jak ten pan swoją żonę. Nie wiedząc czemu do mojej głowy wpada Justin, gdy myślę o takiej miłości. Potrząsam głową i zagryzam wargę, zdając sobie sprawę, że to przecież niedorzeczne. W życiu ja i Justin nie będziemy ze sobą, co to w ogóle za myśl. Ktoś taki jak on może mieć w każdej chwili trzy razy lepszą i ładniejszą kobietę ode mnie. Po prostu ciężko mi uwierzyć, że ja i on... Stop, przeginam. Winda zatrzymuje się na moim piętrze, więc wysiadam z niej szybko, posyłając jeszcze jeden uśmiech w stronę tych uroczych państwo. 
Gdy wchodzę do mieszkania, rzucam klucze na szafkę, ściągam buty i idę do kuchni, zrobić sobie zieloną herbatę. Nastawiam wodę, wrzucam fusy do ulubionego kubka i opieram się o blat. Przecieram twarz dłońmi i wydaje z siebie jęk zrezygnowania. Jestem już zmęczona i  potrzebuje spokoju, którego w ostatnich dniach miałam naprawdę niewiele. Gdy czajnik zaczyna piszczeć, wyłączam palnik i zalewam fusy wrzątkiem. Po pół minuty je wyciągam i odkładam do specjalnego garnuszka. Taką zieloną herbatę lubię najbardziej i podobno taka ma najwięcej właściwości. Zostawiam kubek na blacie, by herbata wystygła i idę się przebrać. Zrzucam z siebie ubrania i zmywam makijaż, po czym podchodzę do szafy i wyciągam z niej białą bokserkę oraz szare onesie. Wiążę włosy w kucyka i wracam na dół do mojej herbaty. Po drodze zabieram laptopa z biurka, ponieważ chcę poszukać jakichś ofert pracy. Gdy jestem już w kuchni kładę sprzęt na wyspie, chwytam kubek i siadam wygodnie na wysokim krześle. Piszę jeszcze szybkiego smsa do Angel, że wszystko u mnie w porządku i że czekam na nią w domu. Potem biorę łyk ciepłej herbaty i wystukuję na klawiaturze hasło "Oferty Pracy". Otwieram pierwszą stronę i zaczynam przeglądać propozycje - niania, kelnerka, pomoc kuchenna, menadżer sklepu, ekspedientka, asystentka w jakiejś dużej firmie i wiele wiele innych. Koniec końców wybieram 4 oferty pracy w korporacjach jako asystentka kierownika lub prezesa. Czuję się w tym pewnie, ponieważ odkąd nauczyłam się pisać, czytać oraz liczyć pomagałam tacie w biurze i naprawdę to lubiłam! Dlatego uznaję, że warto byłoby spróbować swoich sił w tego typu dziedzinie pracy. Muszę napisać CV, więc szukam wzoru w internecie i zabieram się za wypełnianie go. Kiedy piszę o swoim wykształceniu, słyszę jak ktoś dzwoni do drzwi. Zsuwam się niechętnie z krzesła i idę otworzyć. Lekko rozchylam usta, gdy widzę przed sobą Channy.
- No mamacita, chyba mamy o czym pogadać - mówi, wpadając do mieszkania. 
- Mnie też jest miło, że cię widzę, Channy - odpowiadam sarkazmem i zamykam za nią drzwi. 
- Wyjeżdżam z tego miasta na dosłownie kilka dni, a ty zdążyłaś przez ten czas spotkać się publicznie z Bieberem, zostać zwolniona z pracy i pokłócić się z jego rąbniętą panną. Co jest z tobą nie tak? - Chan patrzy na mnie wyczekująco i opiera dłonie na biodrach. 
- Nie tak? Zdaje mi się, że wszystko gra. - Marszczę i unoszę brwi, posyłając jej zdziwione spojrzenie.
- Och, nie zgrywaj głupiej! - Wyrzuca ręce w powietrze. - Dlaczego mi o niczym nie powiedziałaś?! - wykrzykuje, a ja lekko się dystansuję.
- Posłuchaj kochanie. Miałam na głowie - uwaga cytuję - rąbniętą pannę Justina, brak pracy i masę innych problemów, więc wybacz, że nie wpadłam na to, żeby najpierw pobiec do Ciebie i wszystko ci streścić! - odpowiadam ostro. - Poza tym, jak widać już wszystko wiesz.
- Rozmawiałam z Angel i tak się składa, że powiedziała mi o wszystkim - mruczy chłodno. 
- Nadal nie rozumiem o co się na mnie wściekasz - rzucam i wymijam ją, zmierzając do kuchni. 
- Faith - wzdycha Channy, ruszając za mną. - Przepraszam. Po prostu się o ciebie zmartwiłam, nie sądziłam, że sprawy zajdą tak daleko. Myślałam, że się przyjaźnimy.
- Owszem, Chan. Przyjaźnimy się, ale to, że nie powiedziałam ci o tym, co się wydarzyło nie oznacza, że możesz na mnie tak naskakiwać. Uwierz mi, że ja sama nie ogarniam jeszcze tego wszystkiego - mówię spokojnie i siadam na krześle. - Napijesz się czegoś? 
- Przyniosłam wino - oznajmia i wyciąga z dużej torebki butelkę. - Chciałabym, żebyś mówiła mi o takich sprawach. 
Krzywię się, gdy widzę wino. Mam już go dość, bo od paru dni wciąż mam z nim kontakt. Muszę sobie zrobić przerwę. 
- Daj, naleję ci - mruczę i odbieram od niej butelkę. - Chciałam ci powiedzieć, naprawdę. Ale to wszystko działo się tak szybko... 
- Już dobrze, rozumiem. Mam nadzieje, że teraz poświęcisz mi troche swojego czasu i opowiesz wszystko ze szczegółami - mówi łagodnie i siada przy stole. 
- Proszę. - Wręczam jej kieliszek. - Tak, da się załatwić. - Uśmiecham się lekko.
- Ty nie pijesz? - pyta zaskoczona Chan. Czy ja naprawdę wyglądam na taką, która pije każdego dnia?
- Nie, dziś stawiam na herbatę - odpowiadam i siadam obok niej.
- Okej, więc zamieniam się w słuch.
Wzdycham i zaczynam opowiadać Channy wszystko po kolei. Co jakiś czas przerywam, dając jej czas na komentowanie i emocjonowanie się. Gdy w końcu kończymy, Chan pije już drugi kieliszek, a ja kończę herbatę.
- Więc nazwał cię swoją przyszłością? Przy tej wariatce? - dziewczyna jest tym najmocniej zaszokowana.
- Tak mi się wydaje, chociaż wydaje mi się, że powiedział to pod wpływem emocji. Nie wierzę w to, że naprawdę tak myśli. 
- A jeśli tak, to co z tym zrobisz? - pyta.
- Nie wiem, Chan. Nie zastanawiałam się nad tym. Zresztą, co tu robić? Przecież to jego słowa, nie moje. - Wzruszam ramionami i dopijam herbatę.
- Cholera, nie mogę przestać odnosić wrażenia, że ten facet na ciebie leci - mruczy Chan, uśmiechając się tajemniczo.
- Daj spokój - śmieję się i potrząsam głową.
- No co? Jest gorący i piekielnie przystojny! Poza tym, z tego co mówisz, wydaje się być spoko gościem. Nie mów, że nie chciałabyś być jego. - Chan patrzy na mnie znacząco i uśmiecha się dumnie, popijając wino.
- Sądze, że każda laska na tej ziemi chciałaby być Justina - odpowiadam.
- Czyli ty też! Ha, przyznałaś się! - wykrzykuje.
- Przestań - śmieję się. - To ciężki temat. 
- Jasne - Chan mruży oczy i unosi kąciki ust w górę. 
Kręcę głową i wstaję, by zrobić sobie jeszcze jedną herbatę. Gdy nastawiam wodę, ktoś dzwoni do drzwi. 
- Kogo niesie tym razem? - mruczę pod nosem i idę otworzyć.
- Cześć, mamacita! - woła Eddie na wejściu. Wchodzi do środka i ściska mnie na powitanie.
- Hej. Coś się stało? - pytam, gdy już mnie puszcza.
- A czy musi się coś stać, żebym wpadł odwiedzić swoją przyjaciółkę z południa? - mówi głośno i obdarza mnie wspaniałym uśmiechem.
- Eee... No nie - odpowiadam i zamykam drzwi.  
- Faithie? Kto to? - woła z pokoju Chan. 
- Masz gościa? - pyta Eddie, lustrując mnie spojrzeniem.
- Tak jakby. Chodź, poznacie się. - łapię go za ramię i prowadzę do jadalni. 
- O cholera - mamrocze pod nosem Channy, gdy dostrzega Eddiego. Nie dziwi mnie jej reakcja.
- Chan, to Eddie. Jest gejem - mówię szybko, gdy zauważam jak pożera wzrokiem chłopaka. - Poznaliśmy się pare dni temu całkowicie przypadkowo - tłumaczę. - Eddie, to Chan. Moja przyjaciółka z dawnych lat. 
Oboje patrzą na siebie przyjaźnie i wymieniają uściski dłoni. 
- No, skoro mamy formalną część za sobą, to możemy się rozluźnić. Napijesz się czegoś? - pytam, patrząc na Eddiego. 
- Masz coś mocniejszego? Mam ochotę na dobrego drinka. - Uśmiecha się Eddie. 
- Jasne, coś zorganizuję - oznajmiam i idę do kuchni.
Czuję ulgę, gdy słyszę jak Channy i Eddie zaczynają ze sobą rozmawiać, jakby znali się od lat. To przyjemne mieć świadomość, że twoi przyjaciele się lubią. Cieszę się, że mam tutaj ludzi, którzy mnie wspierają i doskonale działają na moją psychikę. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby była tu Angie. Ciekawe o której wróci. 
Jakby na moje zawołanie drzwi nagle się otwierają i po chwili widzę w przedsionku moją współlokatorkę. 
- O cholera, widzę, że mamy imprezę - śmieje się, gdy zauważa Chan i Eddiego. 
- Chcesz coś do picia? - pytam od razu, póki jestem w kuchni.
- Nie, dzięki. - Patrzy na mnie łagodnie i odkłada torebkę na blat. - Wszystko w porządku? - pyta ciszej, podchodząc do mnie.
- Tak, jest okej. - Kiwam głową i posyłam jej lekki uśmiech. - Zaskoczyli mnie, ale nie narzekam - mówię rozbawiona.
- A co z Justinem? - patrzy na mnie wyczekująco, zakładając włosy za ucho.
- Teoretycznie okej. Długa historia. Pogadamy o tym później, okej? 
- Jasne - odpowiada i idzie razem ze mną do stołu, gdzie siedzą nasi goście. 
Dzięki obecności moich przyjaciół udaje mi się na kilka godzin zapomnieć o dręczących problemach. Jestem im za to bardzo wdzięczna. Channy i Eddie złapali ze sobą świetny kontakt i zapowiada się, że i oni zostaną przyjaciółmi. Od dawna nie czułam takiej radości i spokoju, które poczułam przy nich. Około 17 Chan i Eddie postanowili wracać do siebie. 
- Będziemy w kontakcie, chica! - piszczy Channy i całuje mnie na pożegnanie.
- Pewnie - śmieję się. 
- My też, mamacita - oznajmia Eddie i żegna się ze mną w ten sam sposób co Chan.
- Moglibyście sobie darować te hiszpańskie słówka - jęczę i marszczę brwi.
Cała trójka przyjaciół wybucha śmiechem, a ja staram się ich ignorować. Dranie. W końcu goście wychodzą i zostaję z Angie sam na sam. 
- Jesteś zmęczona - mówi przyjaciółka, przytulając się do mnie.
- Jestem - przytakuję i wracam z nią do salonu. Upadamy na kanapę, cały czas się do siebie tulą. Kocham tę dziewczynę.
- To co z tym Bieberem? Mam już go atakować? - pyta Angel.
- Nie kochanie, nie musisz - odpowiadam cicho. - Nazwał mnie dzisiaj swoją przyszłością... - szepczę.
- Słucham? - wykrzykuje, siadając szybko. - Naprawdę? 
- Tak, ale wydaje mi się, że to stało się pod wpływem emocji. No wiesz, była przy tym Shayla.
- O słodki Jezu - wzdycha moja przyjaciółka. - On naprawdę się na ciebie nakręcił - stwierdza po chwili.
- Może masz rację, ale męczy mnie już nasza relacja. Raz mówi, że mnie pragnie, za chwile przestaje się odzywać, a potem robi mi takie niespodzianki. 
- A co z dragami? - pyta niepewnie, wiedząc, że to dla mnie drażliwy temat.
- Nic, twierdzi, że nie bierze. - wzruszam ramionami i odwracam wzrok.
- Zaufaj mu Faithie, co? Nie sądzę, żeby cię okłamywał. 
- Ale to nie zmienia faktu, że to do niego Twist przyniósł kokę. To dziwne. 
- Przestań się wreszcie doszukiwać we wszystkim drugiego dna, na Boga! - beszta mnie moja przyjaciółka. 
- To nie jest takie proste - tłumaczę się.
- Owszem, jest. Zauważyłam, że bronisz się przed dosłownie każdym sprzyjającym uczuciem. To tak jakbyś nie chciała tych dobrych emocji, a jedynie tolerowała te, które cię ranią. 
Patrzę na moją przyjaciółkę i czuję jak do oczu napływają łzy. O nie, nie chcę płakać. Mimo, że trafiła w mój czuły punkt. 
- Bo to właśnie do nich się przyzwyczaiłam - odpowiadam drżącym głosem i wstaję z kanapy. 
- Faith - odzywa się łagodnie. - Musisz to zmienić. Zacznij wpuszczać do siebie coś lepszego niż tylko ból. To w niczym nie pomaga.
- Ależ owszem, pomaga. 
- Dlaczego nie chcesz przyjąć tego, że Justin może cię pragnąć? To coś złego? 
- Nie, ale nie chcę tego przyjąć. Nie chcę się w nic angażować, bo gdybym straciła jeszcze jedną osobę, na której mi zależy nie sądzę, żebym to wytrzymała. - Nie mogę już powstrzymać łez. Pozwalam im spływać po policzkach.
- Zależy ci na nim? - pyta Angel. 
- Nie wiem.- Wzruszam ramionami i idę do pokoju. - Zamierzam się położyć - mówię, dając do zrozumienia przyjaciółce, by mi nie przeszkadzała. 

Justin's POV
Odkąd zerwałem z Shaylą, mam w sobie jakieś dziwne uczucie wolności. Nie to, że się przy niej dusiłem, ale od pewnego czasu po prostu mnie wkurwiała. Jest świetną laską, jeszcze lepszą w łóżku, ale kiedy mnie zdradziła cały czar prysł. Poza tym, dzięki temu że się z nią rozstałem teraz mogłem zupełnie legalnie zbliżyć się do Faith. Marzyłem o tym odkąd zobaczyłem ją w barze. Już wtedy chciałem ją poznać, poczuć bliskość jej ciała, ale wiedziałem, że nie mogę. Jeśli chodzi o kontrolowanie siebie, byłem w tym naprawdę dobry, dopóki nie zbliżyłem się do ciała Faith. Kiedy zobaczyłem ją na castingu myślałem, że zacznę krzyczeć z radości. To był moment w moim życiu, który mogę wpisać na listę tych najbardziej udanych.
- Co tam się działo? - pyta Nick, gdy wracam na salę.
- Powiedzmy, że była mała konfrontacja między Shaylą a Faith - odpowiadam spokojnie, odkręcając butelkę wody.
- Sorry stary, ale twoja panna jest nieźle pokręcona - stwierdza Nick, wycierając twarz.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem - śmieję się. - Już nie jest moją panną.
- Co? - pyta zaskoczony.
- Wiesz, fajnie się ją pieprzyło dopóki wiedziałem, że robię to tylko ja. 
- Zdradziła cię? 
- Bingo - odpowiadam, śmiejąc się gorzko.
- Czemu mnie to nie dziwi - dodaje Nick, kręcąc głową. - Wasz związek i tak był popieprzony.
- Powtórzę, bracie. Powiedz mi coś, czego nie wiem - oboje wybuchamy śmiechem i przybijamy piątki.
- Zamierzacie się śmiać całą próbę, czy wrócicie do pracy? - pyta Ely, patrząc na nas surowo.
- Przepraszamy, mamo - odpowiadam tłumiąc śmiech. 
- A myślałem, że ja tu dowodzę - prycha Nick i wraca ze mną do tancerzy.

Po skończonym treningu jadę do domu samochodem, który prowadzi Hugo.
- Mam dla was zadanie - oznajmiam, przeglądając maila.
- Słucham, panie Bieber? 
- Spakujecie wszystkie rzeczy panny Dornan i wyślecie je kurierem do jej apartamentu - oznajmiam sucho.
- Coś się stało, szefie? - pyta Hugo.
- Nic o czym powinieneś wiedzieć, Hugo. Zajmij się tym, o co cię proszę.
- Oczywiście, szefie - oznajmia mój ochroniarz, a ja wracam do sprawdzania poczty. 
Gdy jesteśmy już na miejscu, wysiadam z samochodu i wpadam do domu.
- Yo, Justin! - wita mnie na wejściu Za.
- Cześć Za, jak tam? - pytam, ściągając buty i koszulkę. 
- Wszystko gra - stwierdza. - Słyszałem, że odesłałeś Shaylę z kwitkiem - dodaje z rozbawieniem.
- Już wiesz? - pytam zaskoczony.
- Stary, w dobie internetu takie newsy to kwestia kilku sekund. Myślałem, że o tym wiesz.
- Bo wiem - odpowiadam. - Pochwaliła się tym? 
- Zadzwoniła do Amber, krzycząc i płacząc. Generalnie Amber miała to gdzieś, ale jej posłuchała. Stąd wiem - wzrusza ramionami mój kumpel
- Amber tu była? 
- Yeah, wpadła zostawić jakieś papiery od Scootera. 
- Jasne. - Kiwam głową i kieruję się do łazienki.
Gdy stoję pod prysznicem uświadamiam sobie, że zaraz o tym co wydarzyło się z Shaylą będzie huczeć cały świat. Ah, wesołe jest życie gwiazdy. Muszę przygotować się na konfrontacje z paparazzi. Obawiam się, że Faith też może się oberwać. Cholera wie, co Shayla naopowiada tym szujom, bo akurat jestem pewien, że to zrobi. Musze pogadać o tym z Faith i ją również przygotować na możliwe kłopoty.
Wychodzę z łazienki po piętnastu minutach i zmierzam do pokoju. Tam zakładam świeże bokserki, jasne jeansy, długą, czarną bokserkę, a na to naciągnięty sweter w tym samym kolorze. Z półki ściągam czarnego snapa, którego zakładam na głowę daszkiem do tyłu. Używam perfum i wracam do kuchni.
- Jestem głodny - oznajmiam i otwieram lodówkę, gdzie czeka na mnie talerz z obiadem. 
- Carter się dziś popisał - mówi Za, opierając się o blat i wystukując coś na telefonie. - Powinieneś płacić mu więcej. 
- Jasne, uczyńmy z mojego kucharza milionera - śmieję się i wkładam talerz do mikrofalówki. Po chwili danie jest gotowe, więc siadam przy wyspie i zaczynam jeść. Rzeczywiście, jest świetne.
- Wybierasz się gdzieś? - pyta Za, podnosząc na mnie wzrok. 
- Ta, jadę pogadać z Faith - uśmiecham się, gdy wypowiadam jej imię.
- Woah, nie sądziłem, że tak się na nią nakręcisz, bro. - Za kiwa z uznaniem głową. 
- Widziałeś ją. Jest inna niż wszystkie - odpowiadam, wzruszając ramionami.
- Inna? - pyta zaskoczony.
- Delikatniejsza. Niewinniejsza. Kurwa, Za. Ta laska robi ze mną coś dziwnego - mówię głośno.
- Właśnie widzę - potwierdza. - Ale wydaje się być tego warta. - Uśmiecha się ciepło. - Przynajmniej nie jest taką suką, jak twoja blondi.
- Kiedy ostatni raz sprawdzałem mówiłeś, że z niezła z niej dupa - odgryzam się.
- Nie kłamałem. Ale jest suką, to się nie zmienia. 
- Łapię. - Biorę ostatni kęs mięsa i odsuwam od siebie talerz. - Podwieźć cię gdzieś? - proponuję, chowając telefon do kieszeni. 
- A gdzie jedziesz? 
- Do Beverly Hills. 
- Nie po drodze. - Krzywi się Za.
- To weź któryś z moich samochodów - mówię i kieruję się w stronę garażu, gdzie stoją moje auta. Dzisiaj decyduję się na czarnego SUV'a. 
- Towarzyszyć panu, panie Bieber? - W garażu pojawia się nagle Mikey. 
- Nie, poradzę sobie. Hugo przekazał wam, co macie zrobić? - pytam, wsiadając do wozu.
- Tak, proszę pana. 
- Świetnie. Możliwe, że będę miał później do was jeszcze jedną prośbę - mówię i zamykam drzwi. Gdy brama garażowa się rozsuwa, wyjeżdżam na ulicę. Panel w samochodzie od razu łączy się z moim iphonem, więc mogę wybrać playlistę, z którą chcę dzisiaj podróżować. Stawiam na starą klasykę - Elton John, Michael Jackson i tym podobne. Nucę pod nosem, kiedy jadę w kierunku mieszkania Faith. Mam nadzieje, że póki co pozostaję niezauważony, bo gdyby paparazzi dowiedzieli się, gdzie mieszka Faith zrobiłoby się piekło. 
W końcu docieram pod apartamentowiec, parkuję samochód w najmniej widocznym miejscu i szybko zmierzam do wejścia. Na szczęście w recepcji nie ma nikogo poza starszą panią recepcjonistką, która całkiem możliwe, że mnie nie pozna. Wsiadam do windy i czekam, aż zawiezie mnie na piętro Faith. Stukam nerwowo palcami o ścianę, gdy jestem coraz wyżej. 
Okej, jestem na miejscu. Czy ja się denerwuje? Rany, to trochę dziwne. Biorę głęboki oddech i pukam do drzwi, szykując się mentalnie na zobaczenie tej niesamowicie niewinnej twarzy. Gdy słyszę przekręcanie zamka, mój żołądek podskakuje. Do jasnej cholery, uspokój się! 
- Eee, Justin? Coś się stało? - pyta Angel, wychylając głowę zza drzwi. To nie jej się spodziewałem.
- Wpuścisz mnie? - robię krok do przodu w nadziei, że mnie posłucha.
- Tak... Tak, jasne. - Kiwa głową i otwiera szerzej drzwi. - Obawiam się, że Faith nie może teraz z tobą porozmawiać - oznajmia, gdy znajduję się w przedpokoju.
- Dlaczego? - Wydawało mi się, że niczym jej nie uraziłem.
- Miała ciężki dzień i poszła się położyć - wyjaśnia Angel, przestępując z nogi na nogę. Denerwuje się.
- Mogę do niej zaglądnąć? - pytam, ale nieszczególnie obchodzi mnie jej odpowiedź.
- Um, nie jestem pewna, czy Faith...
- Sam to sprawdzę. - Posyłam jej łobuzerski uśmiech i idę dalej, gdy uświadamiam sobie, że nie wiem gdzie jest jej pokój. No dobra, trochę improwizacji jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Otwieram pierwsze z brzegu drzwi i trafiam na łazienkę. Pudło. Idę dalej i ku mojej uciesze zostały tu tylko dwoje drzwi. Pukam do jednych z nich i odpowiada mi cisza. Uchylam je niepewnie i okazuje się, że w pokoju jest pusto. Dobra, więc Faith jest za ostatnimi drzwiami. Pukam i czekam na odpowiedź. 
- Ona śpi, daj jej spokój - słyszę za sobą surowy głos Angel. 
- Nic jej nie zrobię, wyluzuj - rzucam w odpowiedzi i lekko uchylam drzwi. Gdy widzę śpiącą na łóżku Faith, serce zaczyna mi szybciej bić. Przysięgam, że dawno nie widziałem tak pięknego widoku. Włosy ma rozrzucone dookoła siebie, twarz wtuloną w poduszkę i naglę myślę o tym, jak bardzo chciałbym zająć miejsce tej poduszki. Zamykam za sobą drzwi, zostawiając za nimi wkurzoną Angel, ale mam to gdzieś. Siadam cicho w fotelu i postanawiam poczekać, aż Faith sama się obudzi i przy okazji rozkoszować się tym pięknym widokiem.
Po chwili Faith zaczyna się wiercić i coś mamrotać pod nosem. Wzdycha ciężko i mając wciąż zamknięte oczy, mówi.
- Angel, prosiłam cię o coś. - Zaspany głos Faith to miód na moje uszy.
- Nie chciałem cię obudzić - odpowiadam cicho i staram się powstrzymać śmiech, gdy widzę reakcję Faith. Urocza dziewczyna.

Faith's POV
- Co ty tu do cholery robisz?! - krzyczę, gdy zauważam Justina siedzącego beztrosko w moim pokoju.
- Przyszedłem po ciebie - odpowiada z uśmiechem na twarzy.
- I musisz tu przychodzić? - pytam. - Nie mogłeś zadzwonić?
- Nie mam twojego numeru - odpowiada prosto, przyglądając mi się z uporem.
- To nie zmienia faktu, że możesz sobie ot tak przychodzić do mojego mieszkania! - wykrzykuję, walcząc z ziewnięciem.
- Uspokój sie - rzuca. - Nie robiłem ci nic złego. 
- Jasne - odpowiadam chłodno i przecieram twarz dłońmi.
- Chciałbym cię gdzieś zabrać. Pójdziesz ze mną, czy będziesz na mnie dalej krzyczeć? - pyta Justin, pochylając się do przodu.
- Po co? - W moim głosie słychać rozdrażnienie. 
- Chcę porozmawiać - oznajmia spokojnie.
- Nie możemy tego zrobić tutaj, skoro już postanowiłeś mnie odwiedzić?
- Nie. Chcę ci coś pokazać. Więc jak będzie? - Justin patrzy na mnie w taki sposób, że miękną mi kolana. 
- Dobra. Ale na czas kiedy będę się przebierać, możesz stąd wyjść - rzucam i pokazuje mu skinieniem głowy drzwi.
- Jesteś pewna, że mam to zrobić? - Głos Justina jest teraz niski i cholernie seksowny. Boże, jaki on ma tupet.
- Tak, wyjdź stąd albo zaraz nigdzie z tobą nie pójdę - odpowiadam surowo i czekam, aż zrobi to o co go proszę.
Justin zaczyna się śmiać, ale w końcu opuszcza mój pokój. Zeskakuję z łóżka i pędze do szafy. Kompletnie nie mam pojęcia w co się ubrać. W końcu po kilku minutach zastanawiania się, wyciągam gruby sweter, który jest na mnie jak sukienka, szare zakolanówki i pasującą do zestawu torebkę. Szybko się przebieram, po czym nakładam delikatny makijaż. Układam włosy, które dzięki Bogu dziś chcą ze mną współpracować, wybieram dodatki, używam ulubionych perfum i pakuję potrzebne rzeczy do torebki. Po przeszło dwudziestu minutach schodzę na dół i zastaję Justina wraz z Angel, pogrążonych w rozmowie. 
- Możemy już iść - oznajmiam, gdy zbliżam się do nich.
Justin przenosi na mnie wzrok i mogę przysiąc, że widzę w jego oczach coś na kształt zachwytu. Rumienię się lekko i odwracam, by iść do przedpokoju i ubrać buty. 
- Bądź ostrożna - prosi mnie Angel, kiedy staje obok mnie.
- Będę o nią dbał - odpowiada znienacka Justin i posyła mojej przyjaciółce lekki uśmiech.
- Mam nadzieje. Bo jeśli spadnie jej choćby jeden włos z głowy, osobiście urwę ci jaja - grozi Angie.
- Angel! - krzyczę i posyłam jej karcące spojrzenie.
- Tak tylko mówię. - Angie wzrusza ramionami i zagryza wargę.
Gromię ją wzrokiem i wychodzę z mieszkania, nie czekając aż zrobi to Justin. Zatrzymuję się przed windą i wciskam guzik przywołujący. Nagle czuję oplatającą mnie w pasie rękę Justina, który przyciska mnie do siebie. Zbliża głowę do mojego ucha, dzięki czemu czuję jego oddech na szyi.
- Pięknie wyglądasz - mruczy i słyszę, jak się uśmiecha. 
Robię się czerwona na twarzy i nie jestem w stanie na niego spojrzeć.
- Dziękuję - dukam i dzięki Bogu najeżdża winda. Wsiadamy do niej oboje z Justinem i gdy tylko drzwi się zamykają, między nami gęstnieje atmosfera. Czuję na sobie jego wzrok, a sposób w jaki wbija palce w moje biodro przyprawia mnie o zawroty głowy. Potrzebuję świeżego powietrza i to natychmiast. Winda dociera na parter i od pierwsza z niej wychodzę, biorąc głęboki oddech. 
- Chodź - rzuca Justin i wyprzedza mnie. Idę posłusznie za nim i widzę, jak przy wyjściu opuszcza głowę. Wiem, że to po to, by nikt go nie rozpoznał, ale uznaję to za mało skuteczne, gdy na zewnątrz dwie dziewczyny doskakują do niego i proszą o zdjęcie. By niczego nie podejrzewały, wymijam całą trójkę i spokojnym krokiem zmierzam w kierunku parkingu. Dostrzegam na nim samochód Justina, więc postanawiam tam na niego zaczekać. Po kilku minutach Justin do mnie dołącza. 
- Przepraszam - wyrzuca z siebie. 
- Nic się nie dzieje, to twoje fanki. - Uśmiecham się lekko w odpowiedzi.
- Chodźmy, póki jeszcze nie zjechali się tu paparazzi - poleca Justin i otwiera samochód. 
Wsuwam się na miejsce pasażera, zapinam pasy i po chwili ruszamy z miejsca. Justin prowadzi spokojnie i w skupieniu. Nie mam pojęcia gdzie jedziemy, bo nie poznaję okolicy, gdy wyjeżdżamy z obszaru Beverly Hills. 
- Daleko jedziemy? - pytam, gdy mija piętnasta minuta podróży.
- Nie, już jesteśmy prawie na miejscu - odpowiada spokojnie Justin i skręca w jakąś ulicę, która prowadzi na jakieś wzgórze. Uśmiecham się pod nosem i zaczynam być coraz bardziej ciekawa tego miejsca. 
W końcu Justin zatrzymuje się na wyrównanym kawałku ziemi i wyskakuje z samochodu. Otwiera dla mnie drzwi i pomaga wysiąść. Gdy stoję przed samochodem, Justin łapie moją dłoń i splata nasze palce, po czym ciągnie w kierunku małego punktu widokowego.
- Idealnie zdążyliśmy - oznajmia uśmiechnięty i przystaje, by mnie odwrócić. Zamieram, gdy widzę przed sobą całe Los Angeles, kąpiące się w zachodzie słońca. To chyba najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek był dany mi zobaczyć. 
- Tu jest przepięknie - szepczę i podchodzę bliżej barierki. 
- Zasługujesz na takie miejsca jak te. - mruczy Justin, zostając za mną. 
Czuję zbierające się w oczach łzy, bo jego słowa mnie rozczuliły. On potrafi być romantyczny. Cieszę się, że nie widzi teraz mojej twarzy.
- Więc o czym chciałeś pogadać? - pytam, gdy upewniam się, że mój głos jest normalny.
- Pewnie niedługo rozejdzie się informacja o moim rozstaniu z Shaylą. Całkiem możliwe, że Shayla będzie chciała urządzić nam piekło, więc musisz być teraz dwa razy bardziej ostrożna. Paparazzi mogą zacząć cię nachodzić, wymyślać kolejne plotki na nasz temat. Po prostu musisz być na to przygotowana. 
- Niby w jaki sposób? Nigdy nie miałam styczności z czymś takim - mówię, odwracając się w jego stronę.
- Wiem, dlatego chcę zapewnić ci bezpieczeństwo. Jeśli to nabierze tempa, mogę przydzielić ci jednego z moich ochroniarzy - odpowiada Justin, zbliżając się do mnie.
- To, czyli co? 
- Sprawa z Shaylą i my. - Głos Justina jest nad wyraz spokojny, kiedy o tym mówi.
- My? - pytam cicho, zupełnie oszołomiona.
- Faith, ja nie kłamałem, kiedy mówiłem, że uważam cię za moją przyszłość. Naprawdę tak myślę. 
- J-jak to? 
- Po prostu. Wiem, że to co się między nami dzieje, jest szybkie i chaotyczne. Możesz mi nie zaufać od razu, ale pozwól mi pokazać to co potrafię. Nie pozwolę cię skrzywdzić. 
Justin patrzy mi prosto w oczy, przekazując niemą wiadomość. W jego spojrzeniu widzę tyle siły, tyle magnetyzmu. Z trudem utrzymuję się na nogach. Nagle tę sytuacje przerywa telefon. Justin klnie pod nosem i wyciąga komórkę z kieszeni. 
- Bieber... Co? Jak to? Nie jesteście w stanie tego sami załatwić? Do jasnej cholery, nie po to wam płacę, żebyście przerywali mi zajęcie, każdą pierdołą! Mam gdzieś twoje przeprosiny, Mikey... Postarajcie się to jakoś ogarnąć, będę tam za chwilę - warczy i się rozłącza. - Kurwa mać.
- Co się stało? - pytam, odzyskując jasne myślenie.
- Muszę wracać do domu - oznajmia wściekle.
- Och, w porządku. Złapię sobie taksówkę - dodaję z uśmiechem i ruszam w kierunku jego samochodu, opuszczając głowę.
- Nie - rzuca twardo i łapie mnie za nadgarstek, pociągając do siebie tak, że wpadam na jego klatkę piersiową. - Pojedź ze mną. To nie zajmie wiele czasu. Jeszcze nie skończyłem rozmowy - szepcze kilka milimetrów od moich ust, a ja tylko kiwam głową. Nie wierzę w to, jak ten facet na mnie działa. Justin uśmiecha się i całuje mnie w czoło. - Chodźmy.

Justin całą drogę do swojego domu milczy, co jakiś czas jednak patrzy na mnie łagodnie, tak jakby upewniał się, czy wszystko gra. Ja odpowiadam mu jedynie lekkimi uśmiechami. 
Kiedy zbliżamy się pod jego posiadłość, już z daleka widzę grupkę ludzi przed nią. Zastanawiam się o co chodzi. Nagle uświadamiam sobie, że to ochroniarze Justina oraz Lil Za stoją na podwórku i wyglądają na podenerwowanych.
- Jasna cholera - warczy pod nosem Justin.
- Co tu się dzieje? - pytam, gdy Justin zatrzymuje się na podjeździe. Nie odpowiada, tylko wysiada szybko z samochodu i zmierza w kierunku mężczyzn. Wzdycham cicho i robię to samo co on, powoli zmierzając w tamtym kierunku. Słyszę z daleka głos dziewczyny, która wydaje się być pijana i zapłakana. Nagle jeden z ochroniarzy się odsuwa i widzę kompletnie zalaną Shaylę. Gdy zaś ona mnie zauważa, zamiera na moment i patrzy na mnie wściekle.
- Spierdalaj stąd, mała dziwko - syczy i spluwa w moim kierunku. Powinnam zostać w samochodzie.



Cześć skarby! Wpadam z nowym rozdziałem, który niekoniecznie jest taki jaki chciałabym, żeby był, ale prosiliście mnie, żebym dodała go dzisiaj więc no :) Zostawiajcie swoje opinie w komentarzach i do zobaczenia! Dziękuję wam za wszystko! So much love!
V.