piątek, 10 marca 2017

Rozdział 30

"Prisoner"






Siedzę na korytarzu od kilku cholernych godzin i jestem o krok od postradania zmysłów. Na początku byłam wściekła i gotowa zamordować tych ludzi, którzy na moich oczach założyli Justinowi kajdanki na ręce. Później przerodziło się to w przerażenie i niepewność, co z nim będzie, a teraz czuję, że lada moment stracę poczytalność i oszaleję. Siedzę na piekielnie niewygodnym krzesełku, a wokół mnie kręci się mnóstwo ludzi, którzy wcześniej działali mi na nerwy. Teraz jest mi wszystko jedno. Jedyne co się dla mnie liczy to to, by zobaczyć się z Justinem jak najszybciej, choć może to brzmieć komicznie, patrząc na to jak długo tu przebywam. 
Przecieram zmęczoną twarz i podnoszę głowę, zatrzymując wzrok na Scooterze, który od kilkunastu minut rozmawia z kimś przez telefon. Sądząc po słownictwie, jakiego używa to prawnik musi być po drugiej stronie. Albo cała armia prawników, kto wie. 
Przyjechał tutaj od razu, zaraz po tym jak do niego zadzwoniłam. To natychmiast przywołuje wspomnienie sprzed nie tak dawna: 


"- Słucham? To chyba jakaś pomyłka - stwierdza rzeczowo Justin, marszcząc brwi. Czuję jednak, że spina się jeszcze bardziej, mimo, że stara się nie okazywać zbyt wielu emocji w tej chwili.
- Wyjaśnimy panu wszystko na komisariacie - odpowiada spokojnym głosem policjant. Jak do jasnej cholerny może być tak opanowany, kiedy opowiada takie bzdury. 
Kiedy wyciąga rękę i łapie Justina za ramię, by móc go skuć, czuję jak oszołomienie mija i wraca mi zdolność mówienia.
- To chyba nie jest konieczne - protestuję, gdy policjant wyciąga kajdanki. - Przecież on nic nie zrobił! 
- Takie są procedury. A o niewinności pana Biebera zadecyduje sąd. - Głos policjanta nadal jest spokojny, co działa na mnie jeszcze gorzej.
- Jaki sąd!? - warczę, cała się jeżąc. - Chyba oszaleliście! Zostawcie go! - Wyrywam się do przodu, pragnąc przerwać to całe chore i niepoważne zajście. 
- Radzę się uspokoić - rzuca ostrzegawczo drugi policjant, który jest równie postawny jak ten, który właśnie zakajdankował mojego chłopaka.
- Faith, uspokój się - słyszę nagle głos Justina i natychmiast trzeźwieję. - Zadzwoń proszę do Scootera. Ty, albo ktokolwiek.
Gdy na niego patrze moje serce pęka na milion kawałków. W jego oczach widzę strach i niepewność, które sprawiają, że chce mi się płakać. Jest bardzo spokojny, ale znam go na tyle, żeby wiedzieć co tak naprawdę skrywa pod płaszczem opanowania. Chcę go przytulić i powiedzieć, że to tylko jakaś głupia pomyłka i zaraz go wypuszczą, ale wiem, że nie mogę. 
Kiedy szukam w głowie odpowiednich słów i staram się okiełznać szalejącą w moich żyłach złość, Justin posyła mi i całej reszcie smutny uśmiech, po czym opuszcza głowę i oddala się w kierunku wyjścia wraz z towarzyszącymi mu policjantami."

To wspomnienie sprawia, że zbiera mi się znów na płacz. Biorę głęboki oddech i wstaję ze stołka, bo muszę się trochę rozchodzić. Mam wrażenie, że z każdą chwilą szanse na zobaczenie Justina stają się coraz mniejsze. A to mnie przeraża, bo muszę wiedzieć co się z nim dzieje.
Oprócz mnie i Scootera, są tu jeszcze Angel, Za oraz Fredo. Cała reszta udała się do domów, żeby trochę się odświeżyć i obiecała wrócić. Angie również nalegała, żebyśmy pojechały do mieszkania i trochę odpoczęły, ale wyśmiałam ją, mówiąc, że chyba oszalała myśląc, że zostawię tutaj Justina. 
Widzę w ich oczach niepewność i zmartwienie, gdy na mnie patrzą. Chyba zauważyli, że nie jestem w najlepszym stanie i sami nie wiedzą, jak mogę się lada moment zachować. A ja nie mam zamiaru robić tu scen, wpadać w histerię i krzyczeć. Mimo, że czuję jakbym traciła samą siebie, to wiem, że nie mogę sobie pozwolić na utratę siły, ponieważ to w niczym nie pomoże Justinowi. Muszę być twarda, pomimo wewnętrznej plątaniny myśli i zmysłów.
- Wszystko w porządku? - pyta nagle Angel, która staje za mną, podczas gdy ja wyglądam przez okno i obejmuję się ramionami.
- Można powiedzieć - bąkam pod nosem i odwracam się do przyjaciółki, patrząc na nią zmęczonymi oczami.
- Chcesz coś do picia albo jedzenia? Może pojadę po jakąś kawę i ciastko? Zapowiada się, że tu trochę posiedzimy - stwierdza rzeczowo, ale smutno. 
- Nie, dziękuję. Nie mam ochoty. - Kręcę powoli głową i biorę głęboki oddech, po czym ponownie zaczynam krzątać się po poczekalni. 
Widzę, że Angel się o mnie martwi, za co jestem jej ogromnie wdzięczna, ale naprawdę nie w głowie mi teraz zaspokajanie najprostszych potrzeb. Chcę tylko wyciągnąć stąd Justina i wrócić do jego domu, gdzie oboje odpoczniemy i zapomnimy o tym cholernym nieporozumieniu.
- Jak tam sytuacja w mediach? - pytam, kiedy podchodzę do Fredo, który trzyma w ręku telefon.
- Nie najlepsza - rzuca natychmiast, patrząc na nas zbolałym wzrokiem. On też się martwi. - Wszyscy już wiedzą o aresztowaniu Justina i tworzą własne historie na ten temat. Nagłówki artykułów są okropne. - Krzywi się, drapiąc się po głowie. 
- Sytuacja Justina też nie jest dobra - odzywa się nagle Scooter, który przed sekundą skończył rozmawiać przez telefon.
- Co masz na myśli? - Zadając to pytanie czuję jak wszystko we mnie się spina ze strachu.
- W jego posiadłości policja znalazła cholernie dużo narkotyków, a poza tym znalazły się jakieś osoby, które twierdzą, że to właśnie od niego dostały dragi - mówi, a ja czuję jak robi mi się słabo. 
Siadam na stołku obok Fredo i chowam w dłoniach przerażoną twarz. 
- Przecież to nieprawda - jęczę cicho, walcząc o to, by się nie rozpłakać. - Wszyscy o tym wiemy.
- Owszem, my to wiemy, ale policja wierzy własnym dowodom - odpowiada Scooter, patrząc na każdego z nas z niepokojem.
- Kto go wsypał? - pytam, a formująca się w moich żyłach złość zaczyna przedzierać się do mojej głowy.
- A czy to nie oczywiste? Twist - warczy Za, który natychmiast zrywa się z krzesła. - Urwę mu jaja.
- Xavier - upomina go Angel i ciągnie za rękę. - Uspokój się, to w niczym nam nie pomaga. 
- Wszyscy możemy potwierdzić, że Justin nie uczestniczył w tym syfie, który sprowadził na niego Twist - mówi Fredo, który ignoruje zachowanie Za. - Widzieliśmy przecież nie raz co odstawiał.
- Musimy mieć na to jakieś dowody, inaczej ciężko będzie im uwierzyć w nasze słowa. To jasne, że chcemy uchronić Justina przed tym co się teraz dzieje, a to nie wpływa korzystnie na naszą wiarygodność - tłumaczy Scooter, a w jego oczach widzę, że zwyczajnie się boi.
Tak jak my wszyscy. Dla nas to oczywiste, że Justin jest niewinny, ale przecież nasze słowa przeciwko słowom policji wygląda co najmniej blado i to boli najbardziej. 
- A co z Camile? Przecież ona mogłaby powiedzieć co się stało - wtrąca Angel, która najprawdopodobniej myśli najtrzeźwiej z nas wszystkich. - Cholera, to niemożliwe, że policja nie uwierzyłaby tylu świadkom. Wszyscy widzieliśmy co się z nią działo na wyspie i jak zachował się Twist. To musi wystarczyć.
- Nie wiem - wzdycha Scooter, wyciągając z kieszeni telefon i przecierając twarz dłonią. - Zadzwonię do niej. 
Zamykam oczy i błagam w myślach Boga, żeby to wszystko jak najprędzej się skończyło. Czuję się okropnie, a nawet nie chcę myśleć co musi przechodzić Justin. Jest tam pewnie sam, albo co gorsza, w towarzystwie jakichś bandziorów, którzy w przeciwieństwie do niego złamali niejednokrotnie prawo. 
Nie wiem ile czasu już upłynęło, ale zrobiło się naprawdę późno, a my nadal niewiele wiemy. Wciąż siedzę na niewygodnym do bólu krześle i nie mówię zbyt dużo. Cały czas prowadzę w głowie ciężką walkę z moimi demonami, które mają idealną okazję, by wyjść na zewnątrz i trochę namieszać. Jednak fakt, że muszę być silna i nie mogę pozwolić sobie na chwilę załamania utrzymuje mnie w ryzach. To wszystko dzięki Justinowi. To dla niego walczę i to dzięki niemu się nie poddaję. On mnie teraz potrzebuje - twardej i zdeterminowanej Faith, która wyciągnie go stąd przy pomocy przyjaciół.
- Słuchajcie. - Z zamyślenia wyrywa mnie zmęczony głos Scootera. - Dzisiaj nikogo z nas nie dopuszczą do Justina. Jest już późno, oni nadal go sprawdzają i przynajmniej do jutra nie skończą. Nic tu po nas. Wracajmy do domu, prześpimy się trochę i wrócimy tu z samego rana. 
Wokół mnie zaczynają się jakieś rozmowy, ale kompletnie je ignoruję. Wrócić do domu i zostawić tu Justina? Nie ma mowy, nie wyjdę stąd. 
- Faithie? - Nagle czuję na swoim ramieniu czyjś delikatny dotyk. To Angel. - Scooter ma rację. Musisz trochę odpocząć - mówi, lekko ciągnąc moją rękę w górę, sugerując mi, bym wstała.
- Nie - rzucam stanowczo i wyszarpuję ramię z objęć przyjaciółki, wbijając wzrok w ścianę po drugiej stronie sali. 
- Proszę cię. - Dziewczyna przykuca przede mną i łapie moje obie dłonie, delikatnie je ściskając. - Potrzebujesz chwili snu. Musisz być jutro w lepszym stanie, wiesz? Nie pomożesz Justinowi, jeśli zobaczy, że jesteś załamana i sobie nie radzisz. Dobrze wiesz, że musisz być silna. 
- Angel... - zaczynam, ale łamie mi się głos. Nie mam siły mówić, a co dopiero wstać i pójść do domu. 
- Chodź. Wiesz, że mam rację. - Uśmiecha się do mnie ciepło, co dodaje mi trochę sił.
To prawda, zgadzam się z tym co powiedziała. Nie mogę pokazać się Justinowi w takiej rozsypce, zacząłby się jeszcze o to obwiniać. Dlatego też podnoszę się powoli z krzesła i łapię dłoń Angie, którą jednocześnie mocno ściskam. Boję się, że nie starczy mi sił, by dotrzeć do samochodu. Z pękającym sercem opuszczam poczekalnie komisariatu, modląc się w duchu o to, by Justin przetrwał dzisiejszą noc i następny dzień był dla niego lepszy. 
W SUV-ie, który prowadzi Hugo wciskam się w sam kąt i wbijam wzrok zza okno, próbując odgonić wszystkie kłębiące się w mojej głowie myśli. Jednak na darmo.
- Panno Wihford, gdzie jedziemy? - pyta Hugo, zerkając we wsteczne lusterko. 
- Do niego - odpowiadam ochryple, zerkając na Angel i licząc, że nie ma nic przeciwko. 
Ona jedynie łapie moją dłoń i uśmiecha się wyrozumiale, kiwając lekko głową. Wie, że nie wytrzymałabym w naszym mieszkaniu ani minuty. Mam wrażenie, że jeśli będę w jego domu to jakimś cudem poczuję się lepiej i nie ukrywam, że bardzo na to liczę. Choć patrząc na to z drugiej strony, takie działanie może mieć odwrotny skutek.
Oprócz nas w aucie jest Lil Za, który prowadzi cichą rozmowę z Angie, w czasie gdy ja znów gapię się na to, co jest za oknem. 
Z każdą chwilą czuję coraz większą pustkę, a ta powoduje nieprzyjemny ból w klatce piersiowej i głowie. Jestem wykończona, psychicznie i fizycznie, i pomimo tego, że nie powinnam opuszczać komisariatu na krok, to trochę się cieszę, że będę mogła nieco odpocząć. Głęboko wierzę, że to doda mi sił i jutro wrócę do Justina z nową porcją energii i zdeterminowania. Tak bardzo chciałabym go zobaczyć, bo cholernie bardzo potrzebuję wiedzieć jak się czuje i jak sobie z tym radzi. Boję się o niego. Wiem, że jest twardym facetem i że nie łatwo go złamać, ale ta sytuacja jest tak popieprzona, że mogłaby wpłynąć na każdego. 
- Jesteśmy. - Szturcha mnie Angel, kiedy docieramy na miejsce.
W mgnieniu oka wychodzę z samochodu i otępiała zmierzam do drzwi posiadłości. Rzecz jasna nie są zamknięte, ponieważ Justin nie miesza w tym ogromnym domu sam. Zakładam, że są tam Ryan i reszta ochroniarzy. Może powinnam zostać na dolnym piętrze jeszcze kilka minut, żeby coś zjeść i zamienić kilka zdań z Ryanem, ale nie mam na to siły. Jedyne o czym teraz marzę to gorący pysznic i chwilka snu. Dlatego też zaraz po otworzeniu drzwi kieruję się na piętro, gdzie znajduje się sypialnia Justina. Prawie natychmiast zrzucam z siebie ubrania i wchodzę do łazienki, gdzie od razu uderza we mnie zapach żelu pod prysznic i perfum Justina. To wywołuje u mnie dreszcze i jeszcze większy smutek, ale staram się zablokować złe myśli w jak najwcześniejszej fazie. Wchodzę pod gorący strumień wody i zmywam z siebie cały brud, kurz i złość tego cholernego dnia. 
Kiedy ciepła woda zaczyna się już kończyć i coraz częściej przechodzą mnie dreszcze, postanawiam opuścić kabinę i się wysuszyć. Kilka minut później stoję przed lustrem w łazience i myję zęby, ubrana w duży, czarny t-shirt, który wyciągnęłam z szafy Justina oraz jego bokserki. Wiem, że zaczynam popadać w paranoję, ale to, że mam na sobie coś, co należy do niego i jest przesiąknięte jego zapachem, pomaga mi się nie załamać. To sprawia, że czuję jego bliskość, której potrzebuje bardziej niż powietrza. To straszne i cholernie przykre, kiedy doceniamy tak wiele drobnych rzeczy, na które na co dzień nie zwracamy większej uwagi w momencie, gdy je tracimy. Oczywiście, zawsze cieszyłam się z obecności Justina i z tego, że mogę spędzać z nim czas, ale nigdy nie przypuszczałam jak wielki ból będzie mi sprawiał brak kontaktu z nim. Być może sytuacja, w jakiej się wszyscy znaleźliśmy pogarsza to co czuję.
Wychodzę z łazienki z lekko wilgotnymi włosami, cała otulona zapachem Justina. Podłączam telefon do ładowania i kładę się do łóżka, wiedząc, że jutro czeka mnie ciężki dzień. Zaczynam rozmyślać na jego temat, planując co zrobię, kiedy słyszę pukanie do drzwi. Po chwili lekko się uchylają i widzę wsuniętą między nie a futrynę głowę Angel.
- Mogę? - pyta cicho, ale nie czeka na moją odpowiedź i po prostu wchodzi. - Wszystko w porządku? Potrzebujesz czegoś?
- Angel, jestem dużą dziewczynką i naprawdę potrafię się o siebie zatroszczyć - odpowiadam i siadam na łóżku, klepiąc miejsce obok siebie. - Ale dziękuję za troskę.
- Po prostu się martwię. Nie wyglądasz za dobrze i chciałam upewnić się, że nie wpadłaś w gorszy stan - tłumaczy i uśmiecha się przyjacielsko, tak jak tylko ona potrafi.   
- Nie mogę. - Uśmiecham się blado. - Muszę być silna, pomimo tego, że najchętniej zaczęłabym teraz głośno płakać.
- To zacznij. Może poczujesz się lepiej - proponuje Angie, sięgając po poduszkę i kładąc ją sobie na kolana.
- Coś mnie blokuje - odpowiadam cicho, wbijając wzrok w splecione palce.
- Faith, wszystko będzie dobrze. Wyciągniemy go z tego. - Angel kładzie swoją dłoń na mojej i delikatnie ją ściska. - Wszyscy robimy co możemy, prawda?
- A ja mam wrażenie, jakbym nie robiła kompletnie nic - wzdycham. - Nawet nie masz pojęcia jak się czuję z myślą, że teraz tutaj leżę, w jego ciepłym łóżku, w czasie kiedy on siedzi w jakiejś zimnej celi, bez kontaktu ze światem. To okropne. - Chowam twarz w dłoniach i wzdycham głośno. 
-Faithie, nie możesz tak myśleć. Justin to twardy facet. Jutro będzie lepszy dzień. Adwokaci, których wynajął Scooter poruszą niebo i ziemię, żeby pomóc Justinowi. My też pomożemy. Wszyscy będziemy zeznawać, jeśli będzie trzeba.
- Ale nie ja - mówię zbolałym tonem, czując jak w moich oczach w końcu formują się łzy.
- Co? Jak to nie? - pyta Angel, marszcząc brwi. - Nie rozumiem.
- Byłam ćpunką, nie pamiętasz? To co się ze mną działo nie będzie trudne do wyciągnięcia przez sąd. Nie jestem wiarygodnym świadkiem i moja historia może w dodatku pogorszyć sytuację Justina. Poza tym, nie chcę, aby on kiedykolwiek się dowiedział o tym, kim byłam kilka lat temu - wyjaśniam najspokojniej jak tylko potrafię. - To jest okropne. Zrobiłabym dla niego dosłownie wszystko, co tylko bym mogła, a jedyne co mi pozostało, to bycie przy nim i wspieranie go. 
- To bardzo dużo, Faith. Jestem pewna, że dla niego ważniejsze jest twoje wsparcie, niż zeznania - stwierdza Angel, uśmiechając się do mnie pokrzepiająco.
- A co jeśli zapyta dlaczego nie będę składać zeznań? 
- Nie zapyta. Zaufaj mi. - Dziewczyna ściska moją rękę raz jeszcze, po czym pociąga mnie do uścisku.
Prawda jest taka, że tego właśnie potrzebowałam. Dlatego też chowam się w jej ramionach i pozwalam sobie zacząć cicho łkać. Nie jest to wielki, histeryczny płacz. To tylko kilka małych łez, które po prostu musiały popłynąć, a wraz z nimi ból i strach, które w sobie trzymam.
- O której jutro przyjedzie tu Scooter? - pytam po jakimś czasie, kiedy już się uspokajam. - Bo zakładam, że przyjedzie.
- Ma zadzwonić rano. Później około południa mamy się tutaj wszyscy spotkać - odpowiada Angie, gładząc mnie delikatnie po plecach. - Będziesz mogła się wyspać - dodaje spokojnie.
- Muszę iść rano do firmy - mówię i odsuwam się od niej, przeczesując palcami lekko splątane włosy.
- Chyba zwariowałaś - rzuca Angel rozdrażnionym tonem. - Po co? 
- Chris chciał się ze mną zobaczyć, kiedy wrócę. Chcę mieć to z głowy, chociaż tą jedną rzecz - wyjaśniam.
- Hm, rozumiem. - Kiwa głową i wstaje z łóżka. - Idę się położyć. Tobie też to radzę. Jutrzejszy dzień będzie intensywny. 
- Wiem, Angie. Postaram się zasnąć. Śpij dobrze. I dziękuję, jesteś cudowna - mówię ciepło i posyłam wdzięczne spojrzenie mojej przyjaciółce. Każdego dnia zadaję sobie pytanie, czym sobie na nią zasłużyłam.
- Nie masz za co. Kocham cię, mamacita - śmieje się i wysyła mi całusa. 
- Ja ciebie też. - Po tym Angel znika za drzwiami, zostawiając mnie samą z głową pełną myśli.

Następnego dnia schodzę na dół około dziewiątej, już ubrana do wyjścia do biura. Tak jak przypuszczałam, ostatniej nocy przespałam może godzinę lub dwie, ponieważ nerwy nie pozwalały mi na więcej. Dlatego też nie wyglądam dzisiaj najlepiej, pomimo usilnych, porannych starań w czasie robienia makijażu. 
Na dole zastaję Ryana, Angel i Za oraz Fredo. Musiał tu chyba spać, skoro jest tutaj tak wcześnie. Wszyscy uśmiechają się do mnie ciepło, kiedy wchodzę do kuchni.
- Cześć wszystkim - odzywam się jako pierwsza i siadam przy kuchennej wysepce. 
- Dzień dobry. Jak się spało? - pyta Fredo, opierając się naprzeciw mnie o wysoki blat. 
- Nie najlepiej - przyznaję i posyłam mu delikatny uśmiech. - Czy Scooter już dzwonił? - pytam, nie zwlekając już dłużej. Nic innego mnie teraz nie interesuje.
- Jeszcze nie - odpowiada Ryan, popijając czarną kawę, a ja jedynie smutno kiwam głową.
- Jesteś głodna? - pyta Angel, stając nagle obok mnie. 
- Nie bardzo. Zaraz zrobię sobie herbatę - odpowiadam szczerze i patrzę na nią tak, by choćby na sekundę uwierzyła, że mam się dobrze. 
- Carter coś ci przygotuje - odzywa się Za, przeżuwając kawałek bekonu. - Ten facet jest mistrzem, przyrzekam. - Chłopak szczerzy się wesoło, a to powoduje, że przez chwilę czuję się spokojna i rozluźniona.
To niesamowite jak od tego faceta non stop bije dobra energia. Nawet w tak beznadziejnej sytuacji nie traci dobrego ducha, zarażając nas nim dookoła. Jestem naprawdę szczęśliwa, że Justin ma wokół siebie tak wspaniałych ludzi. Zdecydowanie na nich zasłużył. No i Angel nie mogła lepiej trafić. Lil Za to ktoś stworzony dla niej. Oboje są do siebie bardzo podobni, co wydaje się być złotym środkiem na udany związek. Trzymam za nich mocno kciuki.
- Nie, naprawdę dziękuję. Raczej nie za wiele dzisiaj przełknę - odpowiadam ciepło, zerkając na niego.
Wstaję z krzesła i nastawiam wodę na herbatę, w między czasie sięgając po jabłko i banana. To powinno póki co wystarczyć i dać mi siłę na kilka najbliższych godzin. W duchu błagam swój żołądek, by przyjął choć tyle i nie robił rewolucji. 
Gdzieś w tle leci przyjemna dla ucha muzyka i przypominam sobie, kiedy dzień po walentynkach obudziłam się obok Justina i przygotowałam dla nas śniadanie, a głos Beyonce wybrzmiewał z głośników. To był cudowny poranek, wszystko wtedy było takie proste.
Zalewam zieloną herbatę gorącą wodą i przykrywam kubek małym talerzykiem, gdy zaczyna dzwonić telefon. Od razu się odwracam i okazuje się, że to komórka Ryana. 
- Scooter - mówi bezgłośnie chłopak i odbiera, a ja cała się napinam. Mam wrażenie, że moje serce przestało na moment bić, a świat się zatrzymał. 
Skupiam całą uwagę na Ryanie, który odszedł trochę dalej, by móc spokojnie wysłuchać tego, co do powiedzenia ma menadżer Justina. Niewiele słyszę, co trochę mnie drażni, ale muszę być cierpliwa. Ostrożnie biorę ze sobą kubek i siadam ponownie na wysokim krześle, cały czas uważnie obserwując przyjaciela Justina, który rozmawia przez telefon. Wydaje mi się, że wszyscy na chwilę przestali zajmować się tym, co robili dotychczas i zamilkli. Tak samo jak ja, chcą wiedzieć co się dzieje. 
W końcu, po kilku minutach, które trwały całą wieczność, Ryan do nas wraca. Z zakłopotaną, niepewną miną, a to nie wróży nic dobrego.
- I? - Wyrywam się jako pierwsza, nie będąc w stanie czekać ani chwili dłużej. 
- Jeszcze nic nie wiadomo. Scooter będzie wiedział więcej koło południa. Właśnie jedzie na spotkanie z prawnikami - odpowiada na jednym wdechu, opierając się o blat i zakładając ręce na piersi. 
- Cóż, poczekamy - mówi Angel i uśmiecha się pokrzepiająco, próbując jak zawsze wyciągnąć trochę pozytywów z tej gównianej sytuacji. 
- Jest coś jeszcze, prawda? - pytam, widząc wyraz twarzy Ryana. Czuję w sercu, że to nie jedyne co ma nam do powiedzenia.
Ryan patrzy na nas przez chwilę, po czym opuszcza wzrok i wzdycha głośno. 
- Camile nie będzie zeznawać - wyrzuca z siebie w końcu, a ja prawie krztuszę się powietrzem. 
- Słucham? - Zadając to pytanie nie wierzę własnym uszom. Mam nadzieje, że to jakiś żart.
- Scooter do niej zadzwonił i przedstawił jak się ma sytuacja, na co ona odpowiedziała, że nie może składać zeznań, bo to zaszkodzi jej karierze. Coś na zasadzie, że nie nikt nie może się dowiedzieć o tym, że wzięła narkotyki i otarła się o śmierć. 
Z każdym słowem Ryana mam wrażenie, że jestem w ukrytej kamerze i ktoś stroi sobie ze mnie żarty. Czuję jak ulatuje ze mnie powietrze, jak tracę świadomość i kontrolę nad własnym ciałem, więc chowam twarz w dłoniach i zaczynam głęboko oddychać. Zaraz oszaleję, jak Boga kocham.
- Czekajcie - odzywa się Angel. - Może to jakaś pomyłka, może Scooter ją źle zrozumiał.
- Nie, zrozumiał ją doskonale - syczę. - Nie powinniśmy być zaskoczeni. Jasna cholera! - Uderzam w blat, po czym zeskakuję ze stołka, łapię za torebkę i w ułamku sekundy opuszczam dom Justina, piekielnie głośno trzaskając za sobą drzwiami.
Wsiadam do Range Rover'a Justina i ignorując wszystko i wszystkich dookoła ruszam z podjazdu. Jestem tak wściekła, że kilka metrów dalej muszę zjechać na pobocze, by się uspokoić, bo inaczej lada moment spowoduję wypadek. Uderzam mocno ręką w kierownice, a potem zamykam oczy i głośno dyszę. Furia przepełniła każdą, najmniejszą komórkę mojego ciała i przyrzekam, że gdyby w tej chwil Camile była obok mnie to już dawno pożegnałaby się z życiem. Co za suka. Nie mogę w to uwierzyć, że jej cholerna kariera jest ważniejsza od dobra jej przyjaciela, którego podobno kocha. Chryste, to jest tak popierzone, że zaczyna być wręcz komiczne. Wiem, sama nie chcę zeznawać, ale do cholery! Ja ryzykuję dużo więcej niż kariera, bo ją akurat mam w nosie. Po prostu wiem, że moja ćpuńska przygoda nie pomogłaby Justinowi w sprawie, a tylko by ją pogorszyła. Poza tym nie wiem jak przyjąłby to sam Justin, jak wielki byłby to dla niego szok, więc po prostu nie chcę się mieszać w zeznawanie. Nie ze względu na siebie, a ze względu na niego. W ten sposób chcę go chronić, bo jego zdrowa psychika i spokój ducha są dla mnie najważniejsze.
A Camile tak naprawdę zwyczajnie tchórzy. Tym co powiedziała tylko pokazała jak bardzo nie zależy jej na Justinie, a to cholernie krzywdzi nawet mnie. Nie chcę wiedzieć jak na to zareaguje Justin, o ile w ogóle zareaguje, bo przecież on patrzy na tę dziewczynę zupełnie inaczej niż ja. On wybaczy jej dosłownie wszystko, choć cicho liczę, że tym razem zobaczy jej prawdziwe oblicze. Camile nie jest dobrą osobą z natury. Ona jedynie wie kiedy należy się zachować, kiedy trzeba być miłą i grzeczną, ale nie są to cechy wrodzone. Wyszkoliła je tak samo perfekcyjnie jak pozowanie, czy chodzenie po wybiegach. Ta kobieta doprowadza mnie do szału.
Jestem tak zła i tak zamyślona, że nie zauważam kiedy dojeżdżam pod biurowiec, w którym pracuje, chociaż ostatnio ciężko nazwać to pracą. Prawdę mówiąc to podziwiam Chrisa, że ma jeszcze do mnie cierpliwość. Tyle razy już brałam wolne, że częściej mnie tam nie ma, niżeli jestem.
Parkuję auto Justina na najbliższym wolnym miejscu i wysiadam, ruszając w kierunku wejścia. Modlę się, żeby nie było tu żadnego paparazzi, bo to ostatnie czego teraz potrzebuję. Te hieny polują kiedy tylko mogą, a to co wydarzyło się wczoraj musiało sprawić, że podkręcili swoją czujność o sto procent. Na szczęście, na pierwszy rzut oka nikogo nie dostrzegam. Oddycham z ulgą i przemykam szybko do środka, gdzie na mój widok, zza swojego stanowiska wybiega Jessica. Ale na jej twarzy nie gości szeroki uśmiech, którym zawsze wita każdego z przybywających tutaj pracowników czy wspólników. Wygląda na przejętą.
- Faith, słyszałam co się stało. Tak mi przykro - mówi na wejściu, a ja czuję jak zalewa mnie jednocześnie fala ciepła spowodowana troską Jessici oraz fala smutku i zmęczenia. Nie wiem co powiedzieć, więc uśmiecham się blado i kiwam żałośnie głową, wbijając wzrok w podłogę. Chyba tak naprawdę nie chcę o tym rozmawiać.
- Chris mówił, że jesteś na urlopie - Jess odzywa się ponownie, chyba zauważając moje delikatne skrępowanie i jestem jej bardzo wdzięczna, że postanowiła zmienić temat.
- Tak, to prawda, ale chciał się ze mną spotkać kiedy wrócę. Więc jestem - odpowiadam spokojnie. - Jest u siebie?
- Tak. - Kiwa głową, patrząc na mnie uważnie. - Nigdzie nie wychodził. 
- Super. Będę lecieć. - Cmokam jej policzek i posyłając jej ostatni uśmiech, który kosztuje mnie naprawdę dużo sił. 
- Faith! - Jessica woła za mną, więc przystaję na moment i odwracam się do niej.
- Tak?
- Wiem, że to co mówią w telewizji to bzdury. Musi być wam ciężko, ale pamiętaj, że jeżeli będziesz czegokolwiek potrzebować to jesteśmy tu z Caren dla ciebie. Znasz nasze numery. - Dziewczyna cały ten czas uśmiecha się do mnie ciepło, a troska w jej głosie i oczach sprawia, że moje serce się ściska. Pod wpływem emocji ruszam w jej kierunku i mocno ją przytulam.
- Dziękuję - szepczę i walczę ze łzami. Nigdy nie sądziłam, że dostanę od prawie obcych mi osób tyle wsparcia. Bardzo żałuję, że nie miałam na tyle czasu, by spędzić trochę więcej chwil z Jess i Caren. Notuję w głowie, by jak tylko sytuacja się uspokoi zadzwonić do nich i wyskoczyć z nimi na drinka.
- Nie ma sprawy - odpowiada delikatnie chichocząc i odwzajemniając uścisk. - No, a teraz już zmykaj do pana prezesa. To musi być coś ważnego, skoro cię wezwał. 
- Właśnie idę to sprawdzić - rzucam z uśmiechem. - Do zobaczenia, Jess.
- Trzymaj się, Faith. Będzie dobrze, trzymam kciuki. - Dziewczyna unosi w górę dwie ściśnięte piąstki i posyła mi przyjacielski, pełen wsparcia uśmiech.
Dobrze jest spotkać kogoś tak miłego i dobrego jak Jess, kiedy jeszcze kilka chwil temu o mało nie wpadłam w furię przez Blond Zdrajczynię, która ma śmiałość nazywać się przyjaciółką Justina. Och, Chryste, nie mogę o niej teraz myśleć, albo w przeciwnym razie zacznę uderzać pięścią w ścianę w windzie, która wiezie mnie na piętro, gdzie znajduje się biuro Chrisa. Trochę mi lżej, kiedy drzwi się rozsuwają i mogę się uwolnić z tej przytłaczająco małej przestrzeni, która nagle zaczęła mi przeszkadzać. 
Ruszam pewnym siebie krokiem w stronę pokoju, gdzie zapewne zastanę Chrisa. Ta pewność wynika ze zdeterminowania, by jak najszybciej mieć za sobą tę rozmowę, móc wrócić do domu, przebrać się i jechać do Justina. Przyrzekam, że teraz nic nie jest dla mnie tak ważne jak spotkanie się z nim i upewnienie się, że wszystko z nim w porządku. 
Staję przed wysokimi drzwiami, na których wisi złota tabliczka z wypisanymi na czarno słowami : Christopher Fitzgerald, prezes Fitzgerald Enterprises Holding. To brzmi tak dostojnie i poważnie, że czuję jak przyspiesza mi na moment serce. 
Zawsze wiedziałam, że Chris nigdy nie zmarnuje swojego talentu biznesowego oraz pieniędzy, jakie włożyli w niego rodzice, ale nie spodziewałam się, że w tak młodym wieku zostanie prezesem cholernie dobrze prosperującej i zarabiającej setki tysięcy dolarów dziennie firmie. To, że jest jego ojca nie ma nic do rzeczy. Jestem pewna, że pan Fitzgerald nigdy nie uczyniłby jedną z najważniejszych osób we własnej firmie kogoś, kto nie ma wystarczająco dobrych umiejętności biznesowych. Dlatego też czuję dumę, kiedy myślę o tym, że Chrisowi udało się sprostać oczekiwaniom ojca i świetnie sobie radzi na powierzonym mu stanowisku.
Przed wejściem rozglądam się dookoła, zatrzymując wzrok na swoim biurku, na którym leży kilka moich rzeczy i niedokończony stos papierów. Zaciskam usta w cienką linijkę i dochodzę do wniosku, że marna ze mnie sekretarka. Może i dobrze wypełniam swoje obowiązki, ale nie ma mnie tu tak często, że zaczynam się zastanawiać dlaczego Chris wciąż przelewa mi na konto pełną pensję, tak jakbym była w pracy cały czas. 
W końcu biorę głęboki oddech i wchodzę cicho do środka, gdzie zauważam Chrisa siedzącego tyłem do mnie i rozmawiającego przez telefon. Zatrzymuję się na środku pomieszczenia, karcąc się w duchu za to, że wcześniej nie zapukałam czy nie zapowiedziałam swojej wizyty. Ale to wszystko wynika pewnie z tego, że nie mam teraz kompletnie głowy do niczego, poza tym co tyczy się Justina. 
Nie wiem dlaczego, ale nagle poczułam zdenerwowanie, bo tak naprawdę nie mam bladego pojęcia o czym Chris chce ze mną pomówić. Chce osobiście podziękować? Nie, nie sądzę. Wiem, że jest zapracowany, ale gdyby naprawdę chciał mi dziękować to wiem też, że wybrałby na tę okazję nieco bardziej sprzyjające okoliczności, aniżeli własne biuro. Przysłuchuję się jego rozmowie, podczas której brzmi bardzo władczo i poważnie. Zdążyłam zauważyć, że on w pewnych kwestiach nie odpuszcza, nie pozwala, by cokolwiek szło nie po jego myśli. Jest bardzo konkretny i nigdy nie rzuca swoich słów oraz obietnic na wiatr. Nagle zaczyna do mnie docierać, że nie przerywałby mojego urlopu z byle powodu i że to musi być coś ważnego. Biorę głęboki oddech i w tym momencie mój szef, a jednocześnie były chłopak odwraca się do mnie. Przez chwile wydaje się być lekko sfrustrowany oraz zaskoczony, ale zaraz potem na jego twarzy pojawia się ciepły uśmiech.
- Faith - zaczyna, jednocześnie podnosząc się z obitego czarną skórą fotela i podchodzi do mnie, rozchylając ramiona.
Odwzajemniam jego uśmiech i kiedy ściska mnie przyjacielsko na powitanie, uświadamiam sobie jak bardzo tęsknie za objęciami Justina i że żadne męskie ramiona nie są w stanie oddać tego uczucia, jakie daje mi bliskość Justina.
- Nie spodziewałem się ciebie tak szybko - mówi, lustrując mnie spojrzeniem. - Nie wyglądasz zbyt dobrze.
- Wiem - ucinam krótko i delikatnie odsuwam się od jego umięśnionego ciała. 
- Słyszałem o sprawie twojego chłopaka. Show-biznes to coś strasznego - mówi, krzywiąc się lekko i patrząc na mnie z troską w oczach.
Nagle czuję jak bardzo jestem już zmęczona tym tematem, tym ciągłym tłumaczeniem i pomimo tego, że to bardzo miłe ze strony innych, całe to współczucie zaczyna mnie drażnić. 
- Nie chcę o tym mówić. Sama jeszcze nie do końca ogarniam co się dzieje - odpowiadam szczerze i zerkam na Chrisa, który w idealnie skrojonym garniturze oraz białej, opinającej jego ciało koszuli wygląda doskonale. Żadna kobieta nie przeszłaby obok niego obojętnie, jest naprawdę przystojnym i inteligenty facetem, ale ja zupełnie nie zwracam na to uwagi. Widzę w nim jedynie przyjaciela i szczeniacką miłość sprzed lat. Moje serce należy do Justina i to się nie zmieni. Oddałam temu mężczyźnie każdy skrawek swojego ciała i każdą cząsteczkę duszy, zatraciłam się w nim i nie chcę, by ktokolwiek wyrywał mnie z tego pięknego, choć czasem trudnego uczucia.
- Rozumiem, nie chciałem naskakiwać. Przepraszam. - Uśmiecha się delikatnie, po czym wskazuje na krzesło przed jego biurkiem. - Usiądź. Przejdę już do rzeczy.
Chris wskazuje na jedno z dwóch krzeseł stojących przed jego biurkiem, po czym sam zasiada w swoim skórzanym fotelu, wcześniej jednak czekając aż ja zajmę miejsce. 
Przyglądam się mu w milczeniu i skupieniu. Nie wiele można wyczytać z jego twarzy, ale kiedy ma zacząć mówić i wyraźnie sprawia mu to niewytłumaczalną trudność, zauważam w jego oczach żal i delikatne skrępowanie. I w tym momencie doznaję olśnienia. Ta nagła zmiana w jego zachowaniu, wyczuwalna napięta atmosfera sprawia, że zagadka, która tyle mnie trapiła została rozwikłana. Już wiem, co zaraz usłyszę.
- Faith... - zaczyna, a w jego głosie od razu słyszę przeprosiny. - Zdaję sobie sprawę, że przeżywasz teraz trudne chwile, ale prawdę mówiąc, kiedy rozmawialiśmy kilka dni temu to nic nie wskazywało na to, że wydarzy się coś tak okropnego. Ale kiedy już się to stało, to nie sądziłem, że pojawisz się tutaj tak szybko. Masz przecież jeszcze urlop - mówi na wstępie, ale jak dla mnie mógłby sobie to darować. I ponieważ jestem już tym wszystkim zmęczona, postanawiam powiedzieć to, do czego Chris właśnie stara się mnie przygotować.
- Zwalniasz mnie. - Mój głos nie drży. Jest twardy i pewny, kiedy wpatruję się w Chrisa intensywnym spojrzeniem. 
- Faith, ja naprawdę... - zaczyna, ale prędko mu przerywam, kiedy dostrzegam na jego twarzy smutek i coś na kształt wstydu.
- Daj spokój, Chris. - Posyłam mu ciepły uśmiech. - Sama bym siebie zwolniła. Żadna ze mnie sekretarka. Nie zadręczaj się tym, że musisz mnie zwolnić. Rozumiem to i szczerze mówiąc to nawet popieram - śmieję się cicho. - Potrzebujesz tutaj kogoś kto będzie na każde twoje zawołanie, kogoś kto jest tutaj cały czas, a nie tak jak ja - z doskoku. Bardzo przepraszam, że zmarnowałam tyle twojego czasu - dodaję i to co mówię jest zupełnie szczere. 
Chris patrzy na mnie zszokowany, co sprawia, że zaczynam chichotać. Tak dobrze jest się zaśmiać po tylu godzinach strachu i zmartwienia.
- Cholera, Faith. Nigdy nie przestajesz mnie zaskakiwać - śmieje się,, przecierając twarz dłońmi. - Skąd wiedziałaś?
- Po prostu uważnie obserwuję. - Puszczam mu oczko i zaciskam usta w cienką linijkę, wciąż jednak się uśmiechając. - Będę się zbierać, dobrze? 
- Oczywiście. - Kiwa głową, po czym kiedy podnoszę się z krzesła on robi to samo. - Nie wiem dlaczego, ale czuję się jak dupek zwalniając cię.
- Chris, przestań proszę. Kiedy ktoś nie spełnia twoich oczekiwań to należy go zwolnić. Jestem, a raczej byłam pracownikiem jak każdy inny. Nie powinieneś się źle z tym czuć tylko dlatego, że się znamy od lat. Nie mam do ciebie żalu, jeśli o to ci chodzi.
- Po prostu mam wrażenie, że ostatnio przez twoje życie przeszedł huragan i ja tylko dołożyłem ci problemów. A poza tym, to co ostatnio zrobiłaś dla mnie i mojego ojca zasługuje na ogromne podziękowania, a nie zwolnienie - krzywi się Chris.
- Podziękowałeś mi przez telefon i to wystarczy. Prawdę mówiąc to nawet się tego nie spodziewałam. Znasz mnie już na tyle długo, że wiesz, że nigdy bym was tak nie skrzywdziła. Jestem lojalna - mówię, po czym podchodzę bliżej Chrisa i łapię go za ramiona, które są silne i umięśnione. - Bardzo ci dziękuję, że dałeś mi szansę i miałeś do mnie anielską cierpliwość. Nie mam ci niczego za złe, wiem, że powinnam odejść. - Po tych słowach staję na palcach i całuję go lekko w policzek, tak zwyczajnie, po przyjacielsku.
- Nie ma sprawy Faith. Ja również ci dziękuję za te kilka tygodni. - Uśmiecha się Chris, spoglądając na mnie ciepło. - To, że odchodzisz z firmy nie znaczy, że opuszczasz także moje życie. Jeśli kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebowała lub po prostu miała ochotę wyskoczyć na obiad to daj znać. Wiesz gdzie mnie szukać.
- Jasne - odpowiadam spokojnie, po czym ruszam do drzwi, a mój były już szef podąża za mną. - Do zobaczenia. - Odwracam się przodem do niego i ściskam go na pożegnanie. 
Widzę w oczach Chrisa, że jest mu przykro, że musiał mnie zwolnić. Ale prócz tego, dostrzegam coś jeszcze, czego nie potrafię do końca zrozumieć. Porzucam próbę rozwikłania tej zagadki, bo czym prędzej stąd wyjdę, tym szybciej pojadę do Justina. Odsuwam się więc delikatnie od Chrisa i posyłając mu ostatni uśmiech opuszczam jego gabinet. Gdy stoję już przed jego drzwiami wypuszczam z ust powietrze, które nieświadomie wstrzymywałam. Póki co nic nie czuję, żadnego przygnębienia, czy smutku, i nie ukrywam, trochę mnie to dziwi. Zawsze podchodziłam do większości sytuacji w moim życiu bardzo emocjonalnie. A teraz? Chyba to jeszcze do mnie nie dociera, pomimo tego, że zrozumiałam, że moje odejście tylko ułatwi życie Chrisowi.
Podchodzę do swojego biurka, na którym leży kilka moich rzeczy. Dzięki Bogu moja torebka w zupełności wystarczy, by je spakować, dlatego nie tracąc czasu wrzucam do jej środka wszystkie moje szpargały i gdy upewniam się, że zabrałam już wszystko ruszam do wind. Kiedy drzwi się otwierają, wchodzę do środka, naciskam przycisk "poziom 0" i podnoszę wzrok na lustro, które jest przede mną. Widzę w nim swoje odbicie i cholera, Chris miał rację. Nie wyglądam dobrze. Mam opuchnięte oczy i cienie pod nimi, a moja twarz jest szara i zwyczajnie smutna. Biorę głęboki oddech i mówię sobie w duchu, że zanim pojadę do Justina to muszę wziąć się w garść i popracować nad lepszym kamuflażem oznak zmęczenia oraz stresu.
Gdy winda zwozi mnie na dół, wychodzę z niej i sprężystym krokiem ruszam do wyjścia. Jednak po kilku metrach widzę biegnącą w moją stronę Jess.
- Faith! - woła zaaferowana, machając do mnie ręką, tak jakbym mogła jej nie zauważyć.
- Tak? - Przystaję, marszcząc brwi.
- Paparazzi - sapie, dobiegając do mnie i łapiąc mnie za ramie. - Są tu - dodaje, gdy łapie oddech.
- Świetnie - warczę pod nosem i zamykam oczy, próbując zapanować nad emocjami. 
Nie ma mowy o wyjściu tylnymi drzwiami, ponieważ samochód Justina, którym przyjechałam stoi na parkingu zaraz przed głównym wejściem i inaczej do niego nie dotrę. No cóż, muszę się z nimi skonfrontować. Poradzę sobie, nie mam wyjścia.
- Dziękuję, Jess. - Uśmiecham się do niej i ściskam jej dłoń. - Muszę już iść.
- Poczekaj! - Jessica chwyta moją rękę, kiedy ruszam do wyjścia. - Nie potrzebujesz pomocy? Ktoś może cię stąd wyprowadzić - proponuje, patrząc na mnie z troską.
- Nie trzeba, ale bardzo ci dziękuję. Dam sobie radę, przecież to nie pierwszy raz - odpowiadam, ściskam ją na pożegnanie i odchodzę, wyciągając jednocześnie sweter z torebki, którym zamierzam zasłonić twarz. 
Wiem, że wyglądam źle i nie chcę, by moje zdjęcia obiegły świat, kiedy jestem w takim stanie. Biorę zatem głęboki oddech, a kiedy czuję się gotowa - otwieram drzwi i jednocześnie zasłaniam twarz swetrem. Niewiele przez niego widzę, ale wystarczająco, by jakoś dotrzeć do samochodu. Kiedy przemierzam dystans dzielący mnie od Range Rover'a Justina słyszę, jak okropne i bezwstydne rzeczy mówią paparazzi, robiąc mi przy tym zdjęcia. Najchętniej rzuciłabym się na nich i zrobiła krzywdę każdemu z nich za to, co wygadują. Resztkami sił próbuję się opanować i po prostu wsiąść do auta. Gdy udaje mi się to, w ułamku sekundy odpalam silnik i ruszam z miejsca, mając w nosie te hieny, które pragnąc zrobić jak najlepsze zdjęcie plątają się przed wozem Justina, który prowadzę.
Dzięki Bogu, nikogo nie potrąciłam i w dalszym ciągu mam czyste sumienie. Gdy jestem w drodze powrotnej do domu Justina myślę o tym, jak trudno jest żyć, kiedy jest się rozpoznawalnym na każdym kroku. Sytuacja sprzed chwili o mały włos nie wyprowadziła mnie z równowagi, a to dopiero początek. Nawet nie chcę wiedzieć, co dzieje się przed aresztem, gdzie znajduje się Justin. Wszystko się we mnie skręca na myśl, że jest tam zupełnie sam. On na to nie zasłużył, przecież jest do jasnej cholery niewinny. 
Jestem tak bardzo poruszona, że droga do domu zajmuje mi mniej, niż w rzeczywistości. Często myślami odpływałam gdzieś bardzo daleko, co nie do końca jest bezpieczne, kiedy prowadzi się samochód. 
Koniec końców parkuję Range Rover'a na jego wyznaczonym miejscu i wysiadam, natychmiast  kierując się do drzwi. Z całych sił liczę, że Scooter już jest i powie nam coś więcej, a przede wszystkim powie, że możemy się zobaczyć z Justinem. Tylko na tym mi zależy. 
Zamykam za sobą drzwi i zamieram w półkroku, kiedy do moich uszu dochodzą różne głosy. To chyba jest jakiś żart. Czuję jak gotuje się we mnie złość i postanawiając ją nieco wykorzystać, ruszam zdecydowanie do dalszej części domu, gdzie zastaję Angel, Xaviera, Fredo, Scootera, Kendall, Miley oraz pieprzoną Blond Sukę, Camile. Wszyscy siedzą w salonie, na ogromnych i wygodnych kanapach, i pogrążeni są w rozmowie, więc nie zauważają mnie, dopóki nie rzucam torebki na blat.
- Och, Faithie, już jesteś? - zaczyna Angel, podnosząc się z sofy i podchodząc do mnie.
- Co ona tu robi? - warczę, mordując wzrokiem Camile, która na jej nieszczęście siedzi naprzeciw mnie. 
- Kto? - Angel marszczy brwi, a rozmowy, które do tej pory były cicho kontynuowane ucichły.
- Ona. - Gestem głowy pokazuję na Camile, na twarzy której pojawia się konsternacja. Och, nie udawaj zaskoczonej, mała.
- O co ci chodzi, Faith? - odzywa się w końcu sama zainteresowana, wpatrując się we mnie intensywnie.
Jestem tak wściekła, że tracę nad sobą kontrolę. Nie panuję już nad tym co robię i co mówię, i prawdę mówiąc, mam to totalnie gdzieś. W moich żyłach buzuje furia i adrenalina, czuję jak serce zaczyna piekielnie szybko bić, a dłonie zaczynają drżeć. To złe znaki.
- Jak ci nie wstyd tu przychodzić? - syczę przez zaciśnięte zęby, świdrując ją nienawistnym spojrzeniem. 
- Ona oszalała - prycha Camile, siląc się na nonszalancje, co tylko dolewa oliwy do ognia.
- Ja oszalałam? - pytam, uśmiechając się ironicznie. - Ja? Twój przyjaciel siedzi w areszcie, a kiedy potrzebna jest mu twoja pomoc, to ty wybierasz karierę - mówię, zaciskając mocno pięści. - Gdybym tylko mogła mu pomóc, tak jak możesz to zrobić ty, nie zastanawiałabym się nad tym ani minuty. No ale cóż, ja to ja, a ty to ty. Pewne typy ludzi się nie zmieniają.
- Hamuj się, Faith. - Słyszę za sobą głos Kendall, która najwyraźniej postanowiła stanąć w obronie swojej żałosnej przyjaciółki. Oczywiście, nic sobie z tego nie robię.
- Widzisz? Nawet Kenny bez wahania cię broni. Robi coś, czego nie potrafisz zrobić ty. - Wskazuję palcem na Camile, krzywiąc się przy tym ze zniesmaczenia. - Myślisz, że jestem ślepa? Że nie wiem, jak bardzo go kochasz? Tylko ma teraz mały problem co kochasz bardziej - jego charakter i osobowość, czy raczej jego pieniądze, hm? Obstawiam to drugie.
- Gówno wiesz - warczy Camile, podnosząc się z fotela i cała się jeżąc. 
- Nie. To TY gówno wiesz - odpowiadam równie niemiło jak ona. - Kiedy ućpałaś się tak bardzo, że o mały włos nie zeszłaś z tego świata, Justin trwał przy tobie cały czas. Poświęcał każdą chwilę, żeby z tobą być. Był cholernie przerażony i jednocześnie gotów poruszyć niebo i ziemię, aby ci pomóc. Poczuł się potwornie zdradzony, a mimo to non stop przy tobie był, nie odstępował cię na krok - dodaję z formującą się w moim gardle gulą. - Gdybyś była choć trochę człowiekiem i była choć trochę wdzięczna za to, jak bardzo oddaje ci się każdego dnia, to złożyłabyś te cholerne zeznania i prawdopodobnie uratowała mu skórę. Ale w porządku - warczę, robiąc krok w jej stronę. - Dbaj o swoją, pożal się Boże, karierę, a Justin niech siedzi sam w pieprzonym areszcie, bo jego przyjaciółka ma go w nosie. 
- A ty? Co zrobiłaś, żeby mu pomóc? - kontruje Camile, zbliżając się do mnie na kilka centymetrów. Widzę, że też jest zła.
Wszyscy znajdujący się w pokoju ludzie patrzą na nas z napięciem i nie śmią nam przerwać. Chwała Bogu.
- Dużo więcej, niż kiedykolwiek zrobisz ty - odpowiadam, mrużąc lekko oczy. - Jesteś tak cholernie żałosna, Camile. Myślałam, że skoro kochasz Justina, to będziesz, podobnie jak ja, w stanie zrobić co tylko w twojej mocy, by go stamtąd wyciągnąć. Ale ty Camile, nie masz zielonego pojęcia co oznacza miłość i nigdy się nie dowiesz, bo jesteś zbyt samolubna. Gdyby tylko Justin wiedział, jak bardzo lojalna jesteś wobec niego, jak bardzo jesteś wdzięczna po tym wszystkim, co dla ciebie zrobił... Potrafisz go tylko wykorzystywać i grać na jego uczuciach. Możesz być pewna, że jeszcze dzisiaj Justin się o wszystkim dowie. Obiecuję ci to - warczę, oddychając głęboko i czując jak każda cząsteczka mojego ciała wypełniona jest rozczarowaniem i gniewem.
Widzę jak Camile traci swoją pewność siebie i patrzy teraz na mnie wielkimi oczami, próbując kolejny raz wzbudzić w innych litość, grając im na emocjach. 
- Niedobrze mi, kiedy na ciebie patrzę - wypluwam te słowa pełne jadu i goryczy. - Wynoś się stąd - syczę, zamykając mocno oczy, bo nie zdzierżę ani minuty dłużej w towarzystwie tej kobiety.
- To nie twój dom - stwierdza Camile, próbując ratować resztki swojej godności.
- Ani twój - prycham. - Jest Justina, ale teraz go z nami nie ma, bo siedzi w areszcie między innymi przez ciebie. Nie zasługujesz na to, żeby spędzać tu czas - wyjaśniam, starając się opanować drżenie nie tylko rąk, ale i całego ciała. - Wyjdź stąd. Po prostu to, kurwa zrób.
Jestem już zniecierpliwiona i zmęczona tą walką. Niech ta dziewczyna się stąd zbiera i znika z naszego życia, bo nie zasługuje na nic, co jest z nim związane. Mam ochotę nią potrząsnąć, kiedy widzę w jak ogromnym szoku jest.
Nie wiem ile mija czasu, ale w końcu podchodzi do niej Kendall i obejmuje ramieniem, po czym lekko ją popycha, by blondynka zaczęła się ruszać. Nie widziałam w oczach Kendall niczego. Ani złości, ani żalu czy rozczarowania. Była całkowicie skupiona na Camile i na wyprowadzeniu jej stąd. A zresztą, to czy Kenny przestała mnie lubić czy nie to najmniej istotny problem. Mam teraz ważniejsze rzeczy na głowie. 
Gdy w końcu Camile znika z mojego pola widzenia, to cały gniew i frustracja jakie we mnie siedziały zaczynają parować. Mam wrażenie, jakby ktoś zaczął spuszczać ze mnie powietrze i pozwolił emocjom wyjść na wolność. Rozglądam się dookoła i jedyne co widzę, to rozmazane twarze osób, które są w salonie. W końcu puszczają mi nerwy i po moich policzkach zaczynają płynąć grube, słone łzy. Nie chcę by widzieli jeszcze to, więc robię kilka kroków w stronę schodów, ale nagle tracę równowagę i wpadam na blat, którego kant wbija mi się w żebra, powodując kosmiczny ból. Klnę pod nosem, próbując pozbierać się do kupy, ale moja psychika jest tak wykończona i tak obolała, że nie ma sił więcej blokować moich demonów, które ochoczo zacierają ręce. Kiedy myślę, że się rozsypię właśnie tu i właśnie teraz, to czuje wokół siebie czyjeś ramiona, za co jestem temu komuś tak cholernie wdzięczna. 

Budzę się nagle, niemal zachłystując się powietrzem. Przez kilka chwil nie wiem gdzie jestem, ale potem rozpoznaję sypialnie Justina i jego łóżko, w którym leżę. Nadal jest bardzo jasno na zewnątrz, więc zerkam na zegarek i okazuje się, że zbliża się druga po południu. Przeciągam się lekko i wtedy dociera do mnie, dlaczego leżę o tej porze w łóżku. Boże, proszę powiedz mi, że to był tylko zły sen. Ale kiedy nagle z łazienki wyłania się Angel, a zaraz za nią Miley i dostrzegam wyrazy ich twarzy, już wiem, że to mi się nie śniło. Mam ochotę w tym momencie zapaść się pod ziemię.
- Jak się czujesz? - Pierwsza odzywa się Angie, gdy zauważa, że już nie śpię. 
- Okropnie - jęczę i chowam twarz w dłoniach, czując ogromny wstyd.
- Nieźle nas nastraszyłaś - mówi Miley, która siada w nogach łóżka. 
- Przepraszam - mówię cicho, podnosząc się do pozycji siedzącej. 
- Hej, mamacita. - Uśmiecha się Angel, siadając obok mnie. - Jest okej. Wyjaśniłam wszystkim co się stało. Oczywiście na tyle, na ile mogłam. 
- Przecież oni muszą myśleć, że Justin zadaje się z wariatką - mruczę smutno, bawiąc się nitką wystającą z koca.
- Nikt tak nie myśli. Spokojnie, Teksas - rzuca Miley, sięgając po moją dłoń i lekko ją ściskając. 
- Naprawdę was przepraszam. Nie wiem co się ze mną stało. - Czuję ten nieprzyjemny ból w żołądku, przez co chce mi się wymiotować. 
- Mówiłam ci Faithie. Nikt nie jest ze stali. Po prostu nie wytrzymałaś - mówi Angel, przytulając mnie do siebie. - Najważniejsze, że teraz wszystko z tobą gra. 
- Dokładnie - zgadza się Miley. - Szczególnie, że prawnicy Justina załatwili wszystko tak, że możemy się z nim zobaczyć. Zaraz jedziemy.
- Słucham?! - wykrzykuję, zrywając się z łóżka. Całe wcześniejsze skrępowanie minęło, a na jego miejsce pojawiła się czysta radość. Zobaczę go! O Boże, zobaczę go! 

Słyszę jak dziewczyny chichoczą, kiedy biegam po pokoju, szukając ubrań na przebranie. Ostatecznie kończę w czarnych legginsach, bluzie Justina, która tak pięknie pachnie nim, adidasach i kaszkietce. Włosy związałam i wypuściłam kilka kosmyków, naprawdę nie dbając o to jak wszystko się prezentuje, bo jedyne o czym teraz myślę, to to, że za niedługo zobaczę Justina. Tak bardzo za nim tęsknię.


Już za moment go zobaczę. Scooter poszedł załatwiać jakieś ostatnie formalności, co trwa chyba całe wieki. Nie mogę usiedzieć na miejscu, więc krążę po poczekalni, nie wiedząc co mam ze sobą zrobić. Zaczynam myśleć o tym, jak niesamowitą miłością jest obdarzony Justin ze strony swoich fanów. Kiedy tu przyjechaliśmy o mało co nie zbierałam szczęki z podłogi. Ilość fanów, jaka pojawiła się przed aresztem przyprawia o ból głowy. Cały czas słychać ich śpiewy i rozmowy, nawet tutaj, w środku budynku. Mimo tego, że starałam się szybko przemknąć z samochodu do środka, to zdążyłam zobaczyć rozpacz i smutek tych osób, które stoją przed aresztem licząc na to, że czegoś się dowiedzą. To niesamowite, jak wielką miłością darzą Justina, ile on dla nich znaczy. To sprawia, że w oczach zbierają się łzy i uznaję, że jak tylko będę mogła, porozmawiam z nimi, bo na to zasługują. Rzecz jasna, jeśli tylko będą chciały mnie wysłuchać. 
Nagle zauważam, że Scooter do nas wraca, bo oprócz mnie i jego są tu jeszcze wszyscy ci, którzy byli w domu Justina. 
- I co? - pytam, jak tylko mężczyzna przystaje obok.
- Mogą wejść tylko dwie osoby i to dosłownie na kilka minut - wyjaśnia, wzdychając ciężko.
- Pojedynczo? - odzywa się Ryan.
- Tak, zgadza się. - Kiwa Scooter, chowając telefon do kieszeni. - Ja muszę tam iść. Ktoś z was też chce go zobaczyć? 
- Wszyscy chcemy - mówi Xavier, patrząc na Scootera jakby miał trzy głowy. 
- Niech Faith pójdzie się z nim spotkać. Ona chyba potrzebuje tego najbardziej - stwierdza Fredo, patrząc na mnie ciepło i posyłając mi przyjacielski uśmiech.
Jestem tak przejęta, że ledwo koduję co się dzieje, więc dopiero po chwili do mnie dociera, co powiedział. 
- Dziękuję - mówię bezgłośnie, dotykając serca i zamykając z wdzięczności oraz radości oczy. 
- Czy ja... - zaczynam, patrząc na Scootera i lekko się denerwując. - Czy mogę iść pierwsza?
Widzę, że Scooterowi nie bardzo podoba się ten pomysł, ale kiedy spogląda przez moment w moje błagające go o zgodę oczy, marszczy lekko brwi, aż w końcu uśmiecha się i kiwa głową. Pod wpływem emocji przyciągam go do siebie i tulę mocno, po czym pytam, gdzie mam iść, by zaprowadzili mnie do Justina. Mężczyzna bierze mnie za ramie i prowadzi do policjanta siedzącego za biurkiem, chwile z nim rozmawiamy i po wykonaniu wszystkich formalności podążam już samotnie za innym funkcjonariuszem, który prowadzi mnie na widzenie. Cała wręcz kipię ze szczęścia, ponieważ lada moment będę mogła się znów wtulić w silne i kochające ramiona człowieka, do którego moje serce należy w całości. 
Policjant, który mnie prowadzi przystaje przed nieopisanymi drzwiami, lustruje mnie szybko spojrzeniem, po czym gdy uznaje, że nie sprawiam wrażenia niebezpiecznej otwiera drzwi i gestem pokazuje, bym weszła. 
Posyłam mu wdzięczny uśmiech i sprężystym krokiem wchodzę do środka. A kiedy podnoszę wzrok na stolik, za którym siedzi miłość mojego życia, mój cały świat w jednej sekundzie wali mi się na głowę i prawie zabija.





Cześć misiaczki!

Przybywam do Was z nowym rozdziałem, który miał pojawić się dużo wcześniej, ale ostatecznie dopiero dziś udało mi się go wrzucić. Mam nadzieję, że Wam się spodobał! Jeśli tak lub jeśli nie, proszę, dajcie znać w komentarzach. Nie macie pojęcia ile one dla mnie znaczą. W ogóle, Wasze opinie gdziekolwiek, czy to na asku, czy to w komentarzach, czy na twitterze, są dla mnie ogromną radością i motywacją. To dzięki Wam to opowiadanie dalej żyje. To opowiadanie tworzycie też Wy, nie zapominajcie o tym!
Bardzo Wam dziękuję za ciągłe wspieranie mnie, to niesamowite. Wy jesteście niesamowici. 
Dajcie znać co sądzicie o nowym chapterze! 
Buziaki, 
V.