"Solution"
Wpatruję się w ekran telefonu i czuję jak cała krew odpływa mi z twarzy, a moje ciało jest niezdolne do ruchu. On naprawdę się do tego posunął. On naprawdę chce ich skrzywdzić. Do oczy natychmiast napływają mi łzy. Cholera, Faith, nie rycz teraz. Nagle czuję uścisk na ramieniu, który musi należeć do kobiety, ponieważ jest zbyt delikatny jak na faceta. Podnosząc wzrok, przypominam sobie, że świadkiem całej tej sytuacji jest Angel, która patrzy na mnie pytająco.
- Faith? Co tu się dzieje? - pyta zaniepokojona.
Otwieram usta, ale nie jestem w stanie wypowiedzieć choćby słowa, wszystko zatrzymuje się w moim gardle. Kręcę głową i oblizuję wargi, trzymając kurczowo telefon w dłoni.
Uświadamiam sobie, że ta sprawa nie może dłużej trwać. Poza tym chyba przyszedł czas, żebym komuś o tym powiedziała. Z jednej strony nie mam wyjścia, ponieważ Angie już zrozumiała, że coś jest nie tak i prawdę mówiąc nie wybrnę już z tego.
Nagle przestaję czerpać przyjemność z tego miejsca i wydarzenia. Cały chaos panujący na stadionie zaczyna działać mi na nerwy, przez co najchętniej bym stąd wyszła i to w dodatku teraz. Jednak nie chcę robić sensacji i postanawiam dobrnąć do końca meczu, a potem rozstrzygnę co dalej. Znów czuję silne potrząsanie.
- Faith, cholera jasna! Mów do mnie! - Angel krzyczy szeptem, by nie zwrócić na nas zbyt dużej uwagi publiki. Mam rozsądną przyjaciółkę, chwała Bogu.
W końcu odzyskuję zdolność mówienia.
- Musimy pogadać - dukam.
- W to nie wątpię, moja droga. - Dziewczyna posyła mi znaczące spojrzenie, unosząc jednocześnie brew w górę.
- Ale nie tutaj. - Potrząsam głową, kończąc poprzednie zdanie.
- Chciałabyś już iść? - pyta z troską w głosie.
- Tak, ale zostanę do końca. Nie chcę wywoływać niepotrzebnej afery - wzdycham, chowając telefon do torebki z uściskiem w żołądku. - I proszę, nie pytaj mnie co się stało. Wyjaśnię ci wszystko w swoim czasie, obiecuję.
Patrzę na Angie spojrzeniem zmęczonym i smutnym. Chce mi się płakać, a najchętniej rozszarpałabym mojego ojca na kawałki. Moja nienawiść do niego rośnie z dnia na dzień.
Na szczęście moja przyjaciółka odpuszcza temat, chociaż przychodzi jej to z trudem. Wiem, że się martwi, ale to nie jest miejsce na takie rozmowy i ona to rozumie, widzę to.
Justin kręci się gdzieś z tyłu, śmiejąc się i wygłupiając z kumplami, co sprawia, że lekko się uśmiecham. Chciałabym i jemu o wszystkim powiedzieć, ale zdaję sobie sprawę, że ma wystarczająco dużo kłopotów i nie potrzebuje jeszcze moich rodzinnych problemów. Jestem pewna, że historia z moim ojcem niedługo dobiegnie końca, muszę tylko porozmawiać z Johnsonem w trybie szybszym, niż jutrzejszy wieczór.
- Idę do toalety - oznajmiam Angel, po czym podnoszę się z miejsca,zabieram ze sobą torebkę i nie czekając na jej reakcję ruszam w kierunku łazienek, który wskazuje mi znak na ścianie.
Pod drodze na szczęście nie mijam nikogo znajomego, ale za to dzwoni mój telefon i natychmiast moje serce zaczyna szybciej bić. To ojciec?
Wyciągam komórkę drżącymi rękoma i okazuje się, że to mama. Więc ona już wie. Kurwa.
- Cześć mamo, co słychać? - Staram się brzmieć na jak najbardziej rozluźnioną, chociaż mój żołądek jest ściśnięty niczym kamień.
- Kochanie - zaczyna mama i już wiem, że jest przerażona. - Jesteś bezpieczna? - pyta od razu.
- Tak, dlaczego miałabym nie być? Coś się stało? - Zagryzam wargę, przygotowując się na to co zaraz powie mama. Przecież ja już to wszystko wiem.
- Ktoś podpalił samochód Briana - oznajmia krótko i milknie.
- O Boże... - dukam cicho, zasłaniając usta dłonią. - Jak to?
Modlę się w duchu, by moje umiejętności aktorskie okazały się na tyle dobre, by zapewniły mi wiarygodność.
- Policja podejrzewa jakieś znudzone dzieciaki, ale i tak jestem przerażona - mówi z udręką w głosie, a mnie zbiera się jeszcze bardziej na płacz.
- Boże, nikomu nic się nie stało? - pytam dla zachowania pozorów. Opieram się o ścianę i głęboko oddychać, by nie rozkleić się teraz.
- Nie. Napędzili tylko strachu Garemu i nam. Mam nadzieję, że to się nie powtórzy - wzdycha cicho. - Brian twierdzi, że to sprawka Ricardo - oznajmia nagle, a ja zamykam oczy, tłumiąc cichy jęk.
- Dlaczego miałby to zrobić? Podobno ucichł na jakiś czas, więc dlaczego teraz miałby podpalać wasz samochód? To trochę bez sensu - odpowiadam, starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco.
- Też tak myślę, ale Brian ma swoją teorię. Chciał już nawet wracać do Dallas - mówi mama smutnym głosem. - Boże, a co jeśli ktoś byłby w środku?
- Ale nie był - kontruję ostro. - Mamo, uspokój Briana i przy okazji siebie samą. To straszne co się stało, ale skoro policja uważa, że to jakieś chore dzieciaki to przyjmij to w takiej postaci. Nie doszukujmy się jakichś podtekstów. Najważniejsze, że wszyscy są cali i zdrowi. - Jestem pod wrażeniem, że wypowiedziałam tak racjonalne słowa w takim stanie, w jakim obecnie się znajduję.
Wiem, że mama zrozumiała moje słowa i w końcu odpuści, ale zdaję sobie sprawę, że jest jej ciężko zmagać się z tym wszystkim. Bądź co bądź, to przykra sytuacja.
- Tak, kochanie, masz rację - mówi w końcu. - Po prostu bardzo się martwię.
- Wiem, ale postaraj się trochę odpuścić. Jesteś we Włoszech, odwiedzasz rodzinę, więc ciesz się tym, proszę. Wracaj do łóżka, bo zdaje się, że u was jest wczesny poranek.
- I tak już nie zasnę - wzdycha. - No dobrze, chciałam tylko cię usłyszeć i upewnić się, że jesteś cała i zdrowa.
- Kocham cię, mamo - odpowiadam po chwili ciszy.
- Ja ciebie też, skarbie. Bądź ostrożna, proszę.
- W też uważajcie na siebie. Do usłyszenia.
- Tak, do usłyszenia. - Po tych słowach mama się rozłącza, a ja wydaję z siebie cichy jęk zrezygnowania.
Jestem już tym wszystkim zmęczona. Tymi kłamstwami, problemami, ciągłym myśleniem o ojcu... Chcę to skończyć jak najszybciej i w końcu się uwolnić.
Wchodzę do łazienki, która dzięki Bogu okazuje się być pusta, więc mogę tu spokojnie się rozpłakać i jednocześnie uspokoić. Wybieram pierwszą z brzegu kabinę, w której zaraz potem się chowam. Opieram się plecam o drzwi i zamykam oczy, odchylając głowę lekko w tył. Łzy prawie natychmiast zaczynają płynąć po mojej twarzy, a szloch z trudem udaje mi się stłumić. Czuję jak moje ciało powoli zaczyna osuwać się w dół, więc szybko łapię się ściany obok i podtrzymuję się, by nie upaść. Mój umysł to teraz jeden wielki chaos i prawdę mówiąc, obawiam się, że zaraz wpadnę w panikę. Nie chcę tego, bo to przyniesie niechciane konsekwencje.
Głęboko oddychając zdaję sobie sprawę, że ktoś wszedł do pomieszczenia, więc siłą rzeczy muszę wziąść się w garść i wrócić do znajomych. Przecieram twarz, chociaż wiem, że i tak wyglądam nie najlepiej, pociągam ostatni raz nosem i wychodzę z kabiny, natychmiast wpadając na Camile. Chwila, wróć. Na kogo, do jasnej cholery?
- Oh, Faith! - piszczy blondynka, odskakując lekko w tył. - Wystraszyłaś mnie.
- Przepraszam - mówię niechętnie, podchodząc do umywalek.
- Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej. - Zauważa Camile, podchodząc do mnie od tyłu. Teraz widzę jej odbicie w lustrze.
- Nic mi nie jest - odpowiadam, odkręcając wodę. Niech to babsko się stąd zabiera, zanim wydłubię jej oczy. W ogóle, co ona tutaj robi? Miała się pojawić dopiero na urodzinach Justina.
- Jesteś pewna? Jesteś blada i masz czerwone oczy - stwierdza, kładąc dłoń na moim ramieniu, którą natychmiast strzepuję.
- Powiedziałam, że wszystko gra. - Uśmiecham się, chociaż w duchu mam ochotę zacząć wrzeszczeć. - Nie musisz się o mnie martwić. Swoją drogą, to zaskoczyłaś mnie.
- Czym? - pyta dziewczyna, unosząc idealną brew w górę.
- Tym, że tu jesteś. Nie spodziewałam się - wyjaśniam, wycierając dłonie w papier.
- Ach, miało mnie tu nie być, ale...
"I nie powinno" warczę w myślach, ale na twarzy wciąż utrzymuję sztuczny uśmiech.
-... ale okazało się, że wcześniej skończyłam swoje spotkanie i postanowiłam wpaść na chwilę, zobaczyć się z wami. - Ostatnie słowo wypowiada niechętnie, ale jej głos wciąż jest promienny i słodki. Porzygam się zaraz.
- Och, rozumiem. - Kiwam głową. - Fajnie, że wpadłaś. Załapiesz się jeszcze na sporą część meczu.
Sięgam po torebkę, leżącą na blacie i zakładam ją na ramię, dając Camile sygnał, że mam zamiar wyjść.
- Tak, dokładnie. Zobaczymy się na loży? - pyta, podchodząc do kabiny.
- Najprawdopodobniej - rzucam słodko i nie czekając na reakcję blond lali, wychodzę z łazienki w mgnieniu oka.
Nie polubiłyśmy się i wydaje mi się, że to się nigdy nie zmieni, ale szczerze powiedziawszy to mam to totalnie gdzieś. Nie lubię Camile, a ona mnie i to jest oczywiste. Mam nadzieję, że nie będziemy musiały się konfrontować częściej, niż to konieczne, czyli na przykład na urodzinach Justina. Szanuję ich przyjaźń i rozumiem, że ona tam będzie. To siła wyższa.
Opieram się o zimną ścianę korytarza, głęboko oddycham i myślę o tym, aby nie dać się zwariować. Muszę przykleić uśmiech na usta i ruszyć do ludzi, bo pomyślą, że coś mi się stało. Gdy w końcu czuję się na tyle silna, odpycham się od ściany i wracam do Angie, Justina i reszty znajomych. Wchodząc na halę znów otacza mnie hałas i gwar, przez co delikatnie mrużę oczy, zanim się do tego przyzwyczajam, a potem rozglądam się po trybunach i boisku. Okazuje się, że kolejna kwarta już się rozpoczęła i wszyscy zajęli swoje miejsca. Justin siedzi na wysokim krześle i co jakiś czas spogląda na telefon. Kednall i Kylie znajdują się obok Angie oraz Za, którzy aż tryskają zakochaniem, a to wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Fajnie widzieć swoją najlepszą przyjaciółkę zakochaną po uszy w takim fajnym facecie, jakim jest Lil Za. Wiem, że jej nie skrzywdzi. W przeciwnym wypadku, ja skrzywdzę jego.
Patrzę na chwilę na mój obiekt zakochania i widzę, jak ogniście dopinguje zawodników i głośno się śmieje, gdy wymienia spostrzeżenia z Ryanem. Nie wyobrażam sobie, żebym nagle go straciła. W tak krótkim czasie związałam się z nim emocjonalnie, a on nauczył mnie wielu ważnych rzeczy. Dał mi poczucie bezpieczeństwa, dał mi miłość, którą mogę odczuwać każdego dnia. Nie chcę go stracić, by wtedy ja straciłabym samą siebie. Tak, ja Faith Wihford zakochałam się na zabój.
- Wszystko gra? - pyta Justin, który nagle stoi przede mną.
- Tak, po prostu miałam męczący dzień - odpowiadam zgodnie z prawdą i przytulam się do niego, trochę go tym zaskakując.
Tych ramion też nie chcę stracić. Kocham je. Kocham jego całego.
Gdy ostatnia kwarta dobiega końca i wiadome już jest, że to Clippersi wygrają na hali zaczyna być jeszcze głośniej, a ludzie zaczynają się niecierpliwić. Stoję między nogami Justina, który nadal siedzi na krześle i obejmuje mnie od tyłu, co jakiś czas racząc mnie pocałunkiem w ucho. Camile co jakiś czas na nas spogląda, rzucając w naszą stronę lekko zniesmaczone spojrzenie, a to tylko łechta moją dumę. Wiem, że to egoistyczne, ale cieszę się, że to właśnie mnie przytula obiekt westchnień tysiąca nastolatek na całym świecie oraz przyjaciel blondynki, która próbuje nas nie zabić wzrokiem. Przyciskam tył głowy do ramienia Justina, przymykając lekko oczy.
- Zdecydowaliśmy, że pójdziemy jeszcze coś zjeść do Spago* po meczu - mówi nagle chłopak, gładząc mnie po ramionach.
Słysząc to odsuwam się od jego ciepłego torsu i obracam przodem do niego.
- W porządku, idźcie. Ja chciałabym wrócić do domu - odpowiadam cicho, lekko wykręcając palce.
- Wszystko dobrze, kochanie? - pyta z troską w głosie, zakładając mi pasmo włosów za ucho.
- Tak, po prostu jestem zmęczona. Szalony dzień. - Macham niedbale ręką i uśmiecham się lekko, oblizując dolną wargę.
- Okej. Nie będziesz czuła się źle, że pójdę z nimi? - Mówiąc to, Justin wskazuje na przyjaciół.
- Pewnie, że nie. Daj spokój - śmieję się cicho. - Poczekam na ciebie w domu.
- Mówiłem już, jak bardzo cię kocham? - Uśmiecha się szeroko, kładąc dłonie na mojej talii i przysuwając mnie bliżej siebie.
- Tak. Ja ciebie też - odpowiadam i wtulam się w jego bezpieczne ramiona, za co otrzymuję całusa we włosy.
To chyba bajka.
Po zakończonym wygraną Clippersów meczu, wychodzimy osobnym wyjściem z areny, dzięki czemu omijamy cały ten tłum. Justin trzyma cały czas moją dłoń, gdy podążamy szerokim, białym korytarzem i rozmawiamy ze znajomymi, którzy nam towarzyszą. Kendall oraz Kylie były niezmiernie zawiedzione, gdy powiedziałam im, że wracam do domu, ale jednocześnie wykazały się dużym zrozumieniem i Kendall obiecała, że niedługo się do mnie odezwie. Zdaje się, że Camile wewnętrznie triumfowała, że się mnie pozbędzie, ale prawdę mówiąc mam to gdzieś. Mam ważniejsze sprawy na głowie, niż użeranie się z jej chudym tyłkiem. Angel, jak na prawdziwą przyjaciółkę przystało wyczuła jad we krwi Camile i również nie obdarzyła jej sympatią, co chyba zostało odwzajemnione. Jakoś mnie to nie zdziwiło.
Wychodzimy przed budynek, gdzie oprócz tłumu opuszczającego arenę, spotykamy również grono paparazzi, którzy wykrzykują różne zdania.
- Na pewno nie chcesz iść z nami? - pyta Justin, gdy samochody zatrzymują się przed nami.
- Tak, chcę wrócić do domu. Bawcie się dobrze. - Cmokam Justina w usta i posyłam mu czuły uśmiech.
- No dobrze. Uważaj na siebie - mruczy i pociąga mnie do jeszcze jednego pocałunku. - Mikey! - woła. - Zabierz ją do domu.
Ochroniarz przytakuje i podchodzi do mnie, by odebrać mnie z rąk Justina. Czuję się trochę jak porcelanowa lalka, na którą wszyscy chuchają, ale to nic. Chcę być już w domu, więc nie protestuję. Mikey odprowadza mnie do samochodu, gdzie otwiera dla mnie drzwi i pozwala spokojnie wsiąść. Sadowię się na wygodnej tylnej kanapie, zapinam pasy i wtedy zamiast drzwi po stronie kierowcy, otwierają się te obok mnie.
- Jadę z tobą - oznajmia Angel, pakując się na miejsce po mojej lewej stronie. - Chyba mamy o czym pogadać, co? Już dłużej nie wytrzymam.
Patrzę na nią ogromnymi oczyma i nie mogę powstrzymać śmiechu, kłębiącego się w moim gardle.
- No co? - pyta zaskoczona.
- Nic. Cieszę się, że jesteś. - Wzruszam ramionami, a po chwili samochód rusza z podjazdu, więc obie w milczeniu, podążamy do domu Justina.
Na miejsce docieramy po czterdziestu minutach, dzięki pustym ulicom i przychylnej sygnalizacji świetlnej. Wysiadając, zerkam na wielkość tej posiadłości. Chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać fakt, że Justin mieszka tu praktycznie sam. Ten dom byłby za duży nawet dla piętnastu osób.
Mikey wchodzi do budynku jako pierwszy i zapala w nim światła.
- Potrzebujesz jeszcze czegoś? - pyta, gdy upewnia się, że dom jest bezpieczny.
- Nie, dziękuję Mikey. Będę wołać, w razie czego. - Uśmiecham się grzecznie do niego i mijam, wchodząc do kuchni.
- Jesteście z ochroniarzem na "ty"? - Angie jest wyraźnie zaskoczona, co wywołuje mój chichot.
- Tak, sama go o to poprosiłam - odpowiadam, kładąc torebkę na blacie. - Napijesz się czegoś?
- Herbaty? - Unosi brew. - Zdaje się, że czeka nas poważna rozmowa, więc herbata będzie idealna.
- Chyba raczej wódka - mamroczę pod nosem, nalewając wodę do czajnika. Na szczęście Angel tego nie słyszy.
Dziesięć minut później siedzimy na fotelach przy rozpalonym kominku i z kubkami ciepłej herbaty w dłoniach, rozmawiając o nowej sesji Angel, dla jakiegoś magazynu.
- Ale dość już o mnie! - mówi dziewczyna. - Miałyśmy porozmawiać o tym co się stało wcześniej.
Zamykam oczy, czując tworzącą się gulę w moim gardle. Nie mogę się wycofać i nawet nie chcę, więc gromadzę w sobie wszystkie siły i po upływie kilku sekund, w końcu zbieram się na odwagę, mówiąc Angel w czym tkwi problem.
Cała rozmowa na ten temat trwa dosyć długo, ponieważ wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że nagromadziło się tyle sytuacji. Poza tym Angel bombarduje mnie pytaniami i czasem daje mi do zrozumienia, że przykro jej, że o niczym jej nie powiedziałam.
- Czy ten kutas Johnson, zamierza się z tobą spotkać? - pyta wściekle przyjaciółka.
- Tak, umówiliśmy się na jutrzejszy wieczór - mamroczę. - Chociaż wolałabym, żeby przełożyć to na wcześniejszą godzinę.
- To zrób to - mówi Angel.
- Nie mogę. I tak ledwo udało mi się umówić to spotkanie - odpowiadam ze zrezygnowaniem. - To zapracowany człowiek.
- Och, bzdury. Zapracowany człowiek, który trzepie forsę na dragach. To on powinien być na twojej łasce, nie ty na jego. - Oburza się Angel.
- Niby dlaczego? - Unoszę brew w górę, czekając na wyjaśnienie.
- Przecież mogłabyś zniszczyć jego imperium w jednej chwili. Masz wystarczająco dużo dowodów, żeby...
- Nie chce zniszczyć jego, chce zapomnieć o swoim ojcu, Angie. Mam dość już tego ciągłego szarpania się między sprawą z ojcem, a moim normalnym, codziennym życiem. Po prostu mam dość - mówię cicho ze łzami w oczach. - Nie mam już siły. Wszystko spadło mi w jednej chwili na głowę. Shayla, ojciec, kłótnia, urodziny Justina. Jestem wykończona.
Gdy Angel zauważa łzy płynące po mojej twarzy, odkłada kubek na stolik, wstaje i podchodzi do mnie, wciskając swój zgrabny tyłek na fotel. Ociera moją twarz i przytula mnie do siebie, głaszcząc moje ramię.
- Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś? - pyta z troską w głosie. - Przecież wiesz, że bym ci pomogła.
- Nie chciałam, myślałam, że sama sobie poradzę - odpowiadam cicho, pociągając nosem.
- Mam nadzieje, że ten cały Johnson pomoże ci pozbyć się ojca. Swoją drogą, to dlaczego nie poinformowałaś policji?
- Nie mam pojęcia - stwierdzam po chwili. - Może dlatego, że nic by mi to nie dało?
- Jak to nie? Na Boga, oni tylko czekają, żeby znaleźć mocne dowody na twojego ojca- wzdycha. - Pamiętasz wujka Rooneya?
- Tak, oczywiście. - Na myśl o nim, usta same wyginają się w uśmiechu. To przemiły Afroamerykanin pracujący w wydziale kryminalnym policji w Dallas.
- Porozmawiam z nim jutro, okej? Zapytam go, jak sprawa ma się z twoim ojcem i wtedy pomyślimy, jak przycisnąć Johnsona, żeby poszedł nam na rękę - oznajmia pewnym tonem, który wskazuje na siłę i zdecydowanie.
- Poważnie? Myślisz, że to się uda? - Podnoszę wzrok i widzę determinację wypisaną na twarzy mojej przyjaciółki.
- Skarbie, dla rodziny Richardsonów nie ma rzeczy niemożliwych. - Mruga porozumiewawczo i cmoka w powietrzu.
Prawdę mówiąc nie jestem do końca przekonana, czy wszystko pójdzie zgodnie z myślą Angie, ale mam głęboką nadzieję, że w końcu ta gehenna się dla mnie skończy.
Angie postanawia wrócić do naszego apartamentu godzinę później. Obie musimy się wyspać, żeby jutro móc świeżo myśleć. Wciąż czuję lekki dystans do podejścia Angel, ale staram się go zwalczać na tyle, na ile pozwala mi rozsądek.
Po wyjściu mojej przyjaciółki udaję się do łazienki, gdzie zmywam makijaż, biorę szybki prysznic i przebieram się w piżamę, czyli krótkie spodenki i obcisłą koszulkę na ramiączkach. Spinam włosy w luźny kucyk i schodzę na dół, do pokoju z telewizorem. Wcześniej robię sobie herbatę, a później kładę się na kanapę i zaczynam skakać po kanałach, w nadziei że trafię na jakiś fajny film. Koniec końców wybieram jakiś serial, który miałam okazję kiedyś oglądać i był całkiem fajny. Chciałabym, żeby Justin był teraz obok mnie, mógł mnie przytulić i pocałować, ale wiem, że dobrze się teraz bawi z przyjaciółmi, a to również jest dla mnie ważne.
W przerwie na reklamy sięgam po telefon i sprawdzam co słychać w świecie. Pierwsze co widzę, to zdjęcie przedstawiające mnie oraz Justina podczas dzisiejszego meczu. Uśmiecham się lekko, uważając to zdjęcie za słodkie, ponieważ oboje wyglądamy na nim zabawnie.
Później sprawdzam tradycyjnie twittera oraz instagram, gdzie oprócz masy powiadomień, udaje mi się przeczytać lub zobaczyć parę istotnych, ciekawych rzeczy.
Chcąc odłożyć komórkę z powrotem na stolik, natrafiam na fotkę dodaną przez jednego z kumpli Justina, który był obecny na meczu. Fotografia przedstawia całą ekipę z meczu i wszystko byłoby fajnie, gdybym nie musiała oglądać przyklejonej do Justina Camile. Wygląda na to, że jemu to nie za bardzo przeszkadza, a to powoduje mój smutek.
Z zaciśniętym żołądkiem uświadamiam sobie kolejny smutny fakt. Jestem całkowicie sama, nie licząc ochroniarzy, w posiadłości Justina i nie zapowiada się, żeby to szybko się zmieniło. Nagle ogarnia mnie poczucie pustki i osamotnienia, co nie prognozuje zbyt dobrze.
Łzy balansują na granicy moich oczu, grążąc upadkiem i powtórzeniem tej sytuacji po raz setny tego dnia. Boże, Faith, jesteś taka słaba.
W końcu odkładam telefon na stolik, naciągam na siebie koc i cichutko łkam do poduszki, która jest teraz moim jedynym towarzystwem.
Nagle coś delikatnie dotyka mojego ramienia. Nie krzyczę, ani nie podskakuję z przerażenia. Wszystko mi jedno. Po prostu powoli unoszę powieki, dzięki czemu uświadamiam sobie, że zasnęłam. Ale to nie wszystko. Nade mną stoi Justin, uśmiechnięty od ucha do ucha, z radością, ale i troską wymalowaną na twarzy.
- Dlaczego nie położyłaś się do łóżka? - pyta szeptem, obchodząc kanapę, by móc usiąść obok mnie.
- Oglądałam telewizję i zasnęłam - wyjaśniam, przecierając oczy. Zerkam na zegarek, by dowiedzieć się, że jest cholerny środek nocy. - Dobrze się bawiłeś? - Zadaję to pytanie bezinteresownie. Jestem zbyt zaspana na jakiekolwiek zarzuty.
- Tak, było fajnie - odpowiada i kiwa głową. - Chodź do łóżka.
Podnoszę się powoli i siadam na kanapie, wciąż będąc lekko zaspaną. Tłumię ziewnięcie, obserwując ruchy i zachowanie Justina. Jest wstawiony?
- Gdzie twoja koszula? - pytam, zauważając jej brak na jego ramionach.
Czekając na odpowiedź, moje ręce zaczynają drżeć, bo chyba przewiduję co powie mój chłopak.
- Dałem Camile, bo było jej chłodno - wyjaśnia spokojnym tonem, choć widzę, że lekko się spina.
"Bingo, Wihford" syczy moja podświadomość, a ja daję jej silnego kopniaka w tyłek. Daruj sobie, jędzo.
- Jasne, nic nowego - mamroczę pod nosem, odrzucając koc z kolan i wstając z kanapy.
- Słucham? - Justin nie brzmi teraz przyjemnie, ale szczerze mówiąc wszystko mi jedno.
- Nic. Po prostu się zastanawiam, czy ta koszula cokolwiek jej dała, skoro nie miała nawet rękawów - stwierdzam, składając koc, by później ułożyć go na brzegu sofy.
- O co ci chodzi? - Chłopak również wstaje i lekko cofa się w tył, obserwując moje ruchy.
Milczę przez chwilę, analizując jego pytanie. Czy mi o coś chodzi? Nie. Po prostu nie cierpię jego najlepszej przyjaciółki. Czy to jakiś grzech?
Oblizuję suche wargi i obracam się przodem do Justina, żeby móc mu odpowiedzieć.
- O nic, wszystko gra. Jestem zaspana i gadam głupoty. - Wzruszam ramionami, po czym spoglądam przelotnie w jego ciemne oczy, a później omijam go i ruszam do sypialni.
Gdy jestem na schodach, słyszę jak Justin mnie dogania i po chwili czuję jego dłoń na moich plecach.
- Chodzi o Camile? - pyta nagle, wciąż pozostając za mną.
- Tak, Justin - wzdycham nerwowo. - Chodzi o Camile, ale nie zamierzam teraz o niej rozmawiać.
- Ale co jest nie tak? - On chyba naprawdę niczego nie zauważył.
- Nie lubimy się z twoją przyjaciółką, ale sądziłam, że to już wiesz - odpowiadam, wchodząc na piętro, gdzie znajduje się pokój Justina.
- Dlaczego?
- Powiedziałam, że nie chcę teraz o tym mówić. Może kiedyś sam zrozumiesz, dlaczego jej nie lubię, ale prawdę mówiąc w to wątpię - rzucam, otwierając drzwi od jego sypialni. - A teraz idź się przebierz i chodź spać.
Justin w milczeniu podąża za mną, pozbywając się koszulki, butów oraz spodni w pokoju, a następnie decyduje się iść do łazienki. Przy drzwiach jednak się zatrzymuje, patrząc na mnie dziwnie.
- Jesteś jakaś inna - stwierdza ze smutkiem w głosie.
Zatrzymuję się, rozścielając łóżko i spoglądam w zaskoczeniu na chłopaka. Naprawdę to aż tak widać?
- Przepraszam - odpowiadam szeptem i wyginam usta w smutny uśmiech. - Nie chciałam być niemiła.
Chłopak przygląda mi się jeszcze przez chwilę w ciszy, a później znika za drzwiami łazienki, pozostawiając mnie samą na całe, cholernie długie dziesięć minut.
Gdy wchodzi do łóżka, ja ocieram te łzy, które na nowo spłynęły po mojej twarzy. Leżę do niego tyłem, gapiąc się w ścianę przede mną i zastanawiając się, jak bardzo jest na mnie zły.
Zagryzam wargę, przygotowując się na nerwową noc, kiedy czuję jak Justin przywiera do mnie od tyłu. Jego głowa znajduje się obok mojej, a jego duża dłoń ląduje na moim brzuchu i lekko dociska mnie do siebie. Przez chwilę leżę nieruchomo, ale potem rozluźniam się i przybliżam jeszcze bardziej do jego ciepłego ciała.
- Kocham cię - szepcze Justin, całując mnie z miejsce tuż za uchem.
- Ja ciebie też - odpowiadam cicho, walcząc z kolejnymi łzami.
Nie takiego zakończenia się spodziewałam, ale nie ukrywam, było to miłe.
Następnego ranka budzę się sama w łóżku, ale gdy wstaję i zerkam przez okno, okazuje się, że Justin trenuje w ogrodzie, gdzie ma sprzęt sportowy wraz z trenerem. Przyglądam mu się przez chwilę, a później postanawiam iść do łazienki, by wziąć prysznic i doprowadzić się do porządku. Wcześniej jednak przypominam sobie, że muszę wysłać wiadomości do moich dziewczyn, by przypomnieć im o spotkaniu na sali. Zdaje się, że to już ostatnie.
Oczywiście wszystkie o tym pamiętają i umawiamy się w południe pod studiem, więc z tego tytułu mam dwie godziny dla siebie.
Wchodzę w końcu do łazienki, gdzie pozbywam się prowizorycznej piżamy i od razu wchodzę do przestronnej, przeszklonej kabiny, którą wręcz uwielbiam. Deszczownica jest tak duża, że spokojnie zmieściłyby się pod nią dwie osoby, a to prowadzi mnie do brudnych zakamarków mojego umysłu. W porę jednak się hamuję, ponieważ to nie czas na takie fantazje i skupiam się na myciu ciała oraz włosów. Po dziesięciominutowym prysznicu, który działa na mnie kojąco wychodzę z łazienki owinięta w ręcznik oraz z turbanem na głowie, aby poszukać sobie ubrania na dzisiaj.
By uniknąć spotkania z Justinem w takim stroju, szybko decyduję się na luźne czarne dresy z białym napisem na nogawce, krótką, czarną koszulkę oraz kamizelkę w kolorze khaki, po czym szybko zmykam z powrotem do łazienki. Tam zakładam na siebie bieliznę, suszę włosy i smaruję ciało balsamem, darując sobie makijaż, bo i tak zmyłby się podczas wysiłku.
Sprzątam po sobie w toalecie, poprawiam dresy, ściągając je lekko w dół i wracam do sypialni, która nadal jest pusta. Justin dalej ćwiczy na zewnątrz, ponieważ słyszę jego śmiech wymieszany z równie zabawnymi okrzykami. To niewiarygodne, że za dwa dni ten chłopak skończy dwadzieścia dwa lata. Czasami wciąż jest dzieckiem. Szalonym, zabawnym, słodkim dzieckiem, które kocham całą sobą.
Z tą myślą schodzę na dół, w celu zrobienia sobie śniadania, bo zakładam, że Justin już je dawno zjadł. Zbliżając się do kuchni czuję wibracje w tylnej kieszeni dresów, co oznacza, że ktoś do mnie dzwoni.
- Halo? - Odbieram nie patrząc na nadawcę tego połączenia.
- Cześć, mamacita. Cieszę się, że już nie śpisz - wita się wesoło Angel, tryskając poranną energią.
- Tak się jakoś złożyło - odpowiadam, otwierając lodówkę i zastanawiając się co zjeść.
- Słuchaj, rozmawiałam z wujkiem Rooneyem - oznajmia znienacka. - Mam ci sporo do powiedzenia.
- Och - mruczę jedynie, ponieważ znów wróciłam myślami do osoby, o której chcę raz na zawsze zapomnieć.
- O której jesteś umówiona z Johnsonem? - pyta Angel, a ja wyczuwam w jej głosie ogromny zapał.
- O dwudziestej - odpowiadam, czekając z napięciem na kolejne słowa mojej przyjaciółki.
- Okej. Co powiesz na wspólny obiad?
- Brzmi w porządku. Nobu?
- Czytasz mi w myślach! - śmieje się. - I wyluzuj się, mała. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Buziaki, pa.
Angie się rozłącza, ale ja nadal trzymam przy uchu telefon będąc w kompletnym szoku. Angel brzmiała na rozpromienioną, co oznacza, że ma jakąś dobrą nowinę. Ale czy jest w ogóle jakieś dobre wyjście z tego bagna, w które wpadłam?
Odsuwam na razie od siebie te myśli, ponieważ zauważam, że Justin właśnie wszedł do środka, a na jego widok każda komórka mojego ciała się spina. Wygląda jak bóstwo. Jest nagi od pasa w górę, a jego ramiona, klatka piersiowa oraz szyja zmysłowo pobłyskują, dając do zrozumienia, że tego dnia intensywnie ćwiczył. O rany.
- Dzień dobry, kochanie. - Jako pierwszy odzywa się Justin, lustrując mnie spojrzeniem i popijając wodę. Boże, nawet to ocieka seksem.
- Cześć - odpowiadam lekko ochrypłym głosem, co wywołuje cichy chichot Justina. - Ćwiczyłeś - stwierdzam, a zaraz potem daję sobie mentalnie w głowę. To było idiotyczne.
- Ćwiczyłem. - Kiwa głową, podchodząc do mnie na tyle blisko, że mogę poczuć jego perfumy oraz słodki zapach potu. Jasny gwint. - Dobrze spałaś?
- Tak. - Uśmiecham się, sięgając po płatki owsiane, by nie zwracać na niego uwagi. Mam ochotę się na niego rzucić. - A ty? - pytam bezinteresownym tonem, lekko zbyt piskliwym.
- Też. - Słyszę za sobą jego niski głos, przez co dostaję dreszczy. - Pójdę wziąć prysznic.
- Okej - mamroczę, biorąc deskę oraz nóż i zaczynając kroić świeże truskawki, które znalazłam w lodówce.
Skupiam się na tej czynności z całych sił, by się nie pokaleczyć, ponieważ moje ręce lekko drżą. Nagle czuję silne dłonie na swojej talii, które ściskają mnie i obracają, przez co jestem zmuszona porzucić poprzednie zajęcie.
- Justin! - piszczę, gdy widzę jego przebiegły uśmieszek na ustach.
- Ale najpierw chcę się porządnie przywitać - mruczy kilka milimetrów od moich ust, po czym przylega do nich swoimi miękkimi wargami, wywołując mój cichy jęk. Czuję jego zapach dosłownie wszędzie i to sprawia, że tracę zmysły.
Całuje mnie równie mocno, co trzyma w pasie, ale wcale mi to nie przeszkadza. To jest to, czego potrzebowałam od jakiegoś czasu. Tej bliskości, którą tylko Justin jest w stanie mi zapewnić i tylko on za sprawą jednego pocałunku sprawia, że zapominam o bożym świecie. Uśmiecham sie przez ten intensywny pocałunek i czuję, że on również to robi. W końcu odsuwa się ode mnie, a w jego oczach tańczą wesołe iskierki.
- To teraz mogę już spokojnie się ukąpać. - Puszcza mi oczko, a ja kręcę głową z niedowierzaniem i uśmiechem na twarzy, po czym wracam do przygotowywania mojego śniadania.
Siedzę przy stole i przeglądam internet, gdy Justin wraca po półgodziny ubrany w jasne jeansy, szarą bluzę oraz białe slip-on'y, a zapach jego perfum wypełnia całe pomieszczenie. Wygląda doskonale.
- Wychodzisz gdzieś? - pytam, spoglądając na niego z zaciekawieniem.
- Tak, mam spotkanie z adwokatem, a później muszę pojechać do biura, na kolejne spotkanie. Tym razem z zarządem - wyjaśnia, poprawiając zegarek na nadgarstku i podchodząc do mnie.
- Rozumiem. - Kiwam głową i posyłam mu przyjazny uśmiech, gdy siada obok mnie. - Coś poważnego?
- Nie. Jeśli chodzi o zarząd to rutynowe spotkanie - odpowiada. - A ty masz jakieś plany? - pyta, rozsiadając się wygodnie na stylowym krześle.
- Yup. - Chichoczę. - Za chwilę jadę spotkać się z Elysandrą, a potem umówiłam się z Angel.
- Między wami wszystko już dobrze? - Justin patrzy na mnie z troską, a w jego głosie słychać czystą ciekawość.
- Tak, wyjaśniłyśmy sobie to co powinnyśmy. Znów jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami - śmieję się, zgarniając włosy na jedno ramię i przechylając głowę.
- Cieszę się. - Chłopak uśmiecha się ciepło i łapie moją dłoń. - Och, zapomniałbym. Mogę wrócić dziś późno.
- Dlaczego? - Marszczę brwi, czekając na odpowiedź.
- Ostatnie poprawki związane z imprezą urodzinową. - Mruga do mnie wesoło. - Chcę mieć pewność, że to będzie świetna impreza. Już nie mogę się doczekać.
Patrzę na niego i nie mogę powstrzymać szerokiego uśmiechu. On jest najbardziej uroczym facetem na tej Ziemi, przysięgam.
Do studia przybywam punktualnie i od razu podążam na salę, gdzie jest już Kaili i Carlena, które zastałam podczas rozgrzewki.
- Cześć, dziewczęta - wołam do nich wesoło i posyłam oczko, śmiejąc się pod nosem. - Gdzie reszta?
- Elysandra miała jakiś problem z alarmem i trochę się spóźnią - wyjaśnia Carlena, rozgrzewając rękę.
- Okej - odpowiadam, po czym zmieniam buty na adidasy, wiążę włosy i również rozpoczynam rozgrzewkę.
Po prawie dwóch godzinach dobrej zabawy i intensywnego treningu oficjalnie uznajemy z dziewczynami, że wykonałyśmy swoją robotę w stu procentach i wszystko wygląda rewelacyjnie. Wszystkie jesteśmy ogromnie podekscytowane naszym dziełem.
- Myślisz, że to się spodoba? - pytam Ely, chowając ręcznik do torby.
- Nie ma innej opcji - odpowiada dziewczyna z uśmiechem na twarzy. - Hej, ale widzimy się wcześniej na miejscu, prawda? No wiesz, ostatnie poprawki.
- Eee, to będziecie tam wcześniej? - pytam zaskoczona, ale potem uświadamiam sobie, że zapomniałam o najważniejszym.
- Pewnie, że tak. Zabieramy się z Fredo i Nickiem, bo oni mają zająć się organizacją na miejscu. Nie będzie cię? - Ely wydaje się być również lekko zaszokowana.
- No właśnie nie wiem czy uda mi się jakoś wyrwać. Mam nadzieje, że coś wykombinuję. - Krzywię się lekko i patrzę na dziewczynę przepraszająco, ale ona odpowiada mi uśmiechem.
- Nie martw się kochana, zajmiemy się wszystkim z dziewczynami, jeśli nie będzie cię wcześniej. Daj mi znać, co i jak, okej?
- Jasne. - Kiwam głową i odwzajemniam lekki uśmiech, a później żegnam się z Ely, ponieważ zamierzam wziąć prysznic przed obiadem z Angel.
Do Nobu docieram dokładnie o piętnastej, czyli zgodnie z planem. Widzę na parkingu samochód Angie, co mnie zaskakuje, ponieważ to zazwyczaj ja jestem pierwsza na miejscu.
Tak czy inaczej wysiadam z auta i podążam do środka restauracji, gdzie udaje mi się szybko zauważyć czekającą na mnie przyjaciółkę.
- Jakie to miłe, kiedy ktoś pojawia się punktualnie - wzdycha Angel, gdy zbliżam się do stolika.
- No nie? - pytam z sarkastycznym uśmiechem na ustach, po czym cmokam ją w policzek na powitanie.
- Ładnie wyglądasz - stwierdza, wyraźnie zmieniając temat, przez co zaczynam się śmiać.
- Dzięki - kwituję i poprawiam szarą sukienkę i skórzaną kurtkę, które ubrałam zamiast dresów. - Ty też - dodaję, by dziewczyna nie zaczęła się czepiać, że jestem niemiła.
- Zamówiłam ci twój ulubiony zestaw - mówi Angel, pociągając łyk wody.
- Okej, dziękuję. - Siadam przy stole, odkładając torebkę na krzesło obok.
Gdy zapada między nami cisza, czuję jak mój żołądek zamienia się w supeł i zaczynam się okropnie denerwować, bo wiem, że lada moment Angel przejdzie do sedna sprawy. Kiedy jednak tego nie robi, patrzę na nią pytająco, unosząc brew.
- Czekamy na kogoś? - pytam, lekko zniecierpliwiona.
- W zasadzie to tak - odpowiada Angel, rozglądając się. - Lada moment powinien... O, jest! - woła, gdy zauważa kogoś za mną.
Natychmiast się obracam i widzę zmierzającego w naszym kierunku młodego chłopaka z okularami na nosie, ubranego w zwykłe jeansy, ciemną bluzę oraz trampki. Tym bardziej jestem zaskoczona, gdy Angel wita się z nim wylewnie i widać, że znają się nie od wczoraj.
- Coś pominęłam? - Wstaję od stołu i przyglądam się tym dwojgu.
- Faith, poznaj. To jest Bobby, mój znajomy z dawnych lat. To on pomógł mi trochę powęszyć tu i tam. - Angie przedstawia nas sobie z zadowoleniem wymalowanym na twarzy.
- Miło mi cię poznać Bobby. - Ściskam jego chuderlawą dłoń. - Ale nadal nie bardzo wiem co jest grane.
- Siadaj, zaraz wszystko ci wyjaśnimy - rzuca dziewczyna i prowadzi Bobbiego na krzesło obok siebie.
- Angel, do rzeczy. Proszę. Nie mam siły już dłużej czekać - wzdycham, znów wracając do stanu zdenerwowania. - Za kilka godzin mam spotkać się z Johnsonem...
- Wiem, ale teraz jesteś tu z nami i radzę ci uzbroić się w cierpliwość - mówi moja przyjaciółka.
- Do cholery, powiedz mi o co chodzi - warczę, tracąc nerwy.
- Mówiłam. Cierpliwość. - Przerwaca oczami, ale przybiera taką postawę, która mówi mi, że zaraz przejdzie meritum sprawy.
- Po pierwsze, jak mogłaś być tak głupia, żeby nie powiedzieć mi o tym co się dzieje? - zarzuca mi, sprawiając, że lekko się kulę. - Po drugie, Johnson nie bardzo jest ci w stanie pomóc i zakładam, że chce cię wykorzystać, jak typowy sukinsyn.
- To znaczy? - pytam, krzywiąc się.
- Johnson to pionek w rękach Fitzgeralda, Faith. Mógłby ci obiecać co byś chciała, ale prawda jest taka, że nie zrobiłby kompletnie nic, bo za bardzo się boi...
Otwieram usta, by coś powiedzieć, ale Angel podnosi dłoń.
- Nie przerywaj mi dopóki nie skończę - prosi, a następnie kontynuuje: - Johnson nie może zrobić nic przeciwko staremu Fitzgeraldowi, bo dobrze wie jakby się to dla niego skończyło. Poza tym Johnson nie znaczy nic bez współpracy z Fitzgeraldem. Chodzi o to, że stary Fitzgerald pod przykrywką świetnie prosperującej firmy oraz doskonałej działalności na rzecz firm raczkujących, kryje pranie brudnych pieniędzy i współpraca narkotykowa, która jest bardziej sterowana przez Johnsona, ale twój szef daje na to pieniądze. Tak czy inaczej, gdyby Johnson był na tyle głupi, żeby odejść od Fitzgeralda to nie żadne kruczki prawne by go hamowały, a ludzie Fitzgeralda, którzy oprócz niego, zniszczyliby jeszcze twojego ojca, co prawdę mówiąc wcale nie brzmi tak źle.
Chyba cała krew odpłynęła mi z twarzy na te rewelacje, które przed momentem usłyszałam. Siedzę jak wryta i czekam na dalszą część opowieści Angel.
- Twój ojciec nie jest na tyle głupi, żeby się w to wkopać, więc wymyślił sobie, że zastraszy ciebie i to potem ty będziesz miała problemy, a on odzyska swojego straconego kontrahenta. Skurwysyn - warczy Angie. - Fitzgerald wyrósł na bossa całej tej zabawy, a Johnson jest na jego łaskach.
A teraz przejdźmy do ważniejszej części mojej rozmowy z wujkiem Rooneyem. Otóż jak powszechnie wiadomo, twój starszy jest kryminalistą i to od wielu lat. Policja w Dallas zna go doskonale, ale wciąż nie ma dowodów, na to, żeby wsadzić go za kratki. I do tego potrzebny jest nam Johnson. Dzięki jego informacjom możemy pozbyć się twojego ojca bez ofiar.
- Co masz na myśli? - pytam drżącym głosem.
- A no to, że jeśli Johnson poda nam jakieś istotne fakty na temat tego, gdzie twój ojciec trzyma ten cały syf, jakieś nazwy kont z których otrzymuje brudną forsę lub cokolwiek innego, co ma znaczenie to jesteśmy w domu.
Ale musisz przedstawić tę prośbę Johnsonowi w taki sposób, żeby się wystraszył. Obiecaj mu, że jeżeli będzie z nami współpracował to będzie bezpieczny, to znaczy, ani Fitzgerald ani nikt inny o niczym się nie dowie, jego tyłek nie będzie narażony na szwank, a przede wszystkim zyska kilka sprzyjających kontaktów, które straci twój tatuś - oznajmia Angel, uśmiechając się dumnie. Wow.
- Niby czemu Johnson miałby mi w ogóle pomagać? - Zadaję to pytanie, mając strach i zaszokowanie wypisane na twarzy.
- Tutaj jest miejsce na mojego kolegę. Bobby, daj mi to co przyniosłeś. - Chłopak wyciąga z torby papierową teczkę, która jak narazie o niczym mi nie mówi. - Bobby jest informatykiem i spotkaliśmy się ostatnio całkiem przypadkiem. Przypadkiem również okazało się, że jego dobry kumpel pracuje w firmie Johnsona i ma dostęp do ściśle chronionych przez niego informacji. Jako, że koleś nie lubi swojego szefa i ma jakiś dług u Bobbiego, postanowił nam pomóc. I oto proszę. W tej teczce znajdują się wszystkie brudy, które mogą wsadzić Johnsona na grube lata do więzienia i przy okazji stracić wszystko u Fitzgeralda. To jest powód, dla którego twój znajomy będzie chciał się z nami porozumieć. A jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, polecimy dzisiaj w nocy do Dallas.
- Po co? - Mój głos to prawie pisk.
- Żeby spotkać się z twoim ojcem i pożegnać go raz na zawsze. - Uśmiecha się zwycięsko moja przyjaciółka, która właśnie uratowała mi tyłek.
- Ja pierdolę - mamroczę pod nosem, czując jak zaczyna mi się kręcić w głowie. Sięgam po wodę Angel i wypijam ją duszkiem do dna. - Kiedy ty zdążyłaś zebrać to wszystko?
- W nocy. Nie poszłam spać, dopóki nie dowiedziałam się o tym wszystkiego - oznajmia, opadając na oparcie krzesła.
- Wujek Rooney chyba cię znienawidził - mówię, gapiąc się na stół przede mną.
- Niekoniecznie. Nawet się ucieszył - śmieje się Angie, wkładając do ust kawałek sushi.
- Dobrze się czujesz? - pyta Bobby, który cały czas milczał, a teraz patrzy się na mnie uważnie.
- Nie mam pojęcia - odpowiadam szczerze, pocierając czoło. Moja głowa chyba zaraz pęknie od nadmiaru informacji. Potrzebuję świeżego powietrza, albo kieliszka wódki. Druga opcja jakoś bardziej do mnie przemawia.
- Przejdzie jej, wyluzuj. - Angie macha ręką, wiedząc, że po prostu potrzebuje chwili do poukładania myśli i wkłada kolejny kawałek sushi do ust. - Dobre. Spróbujcie.
- Nie mam pojęcia jak ci się za to odwdzięczę - szepczę, zamykając oczy na moment.
- Skarbie, daj spokój. Czego się nie robi dla przyjaciół, no nie? Poza tym, byłam ci coś dłużna po tej kłótni.
- Jesteś najlepsza, słodki Boże. - W moim gardle rośnie gula, która sprawia, że chce mi się płakać coraz bardziej.
- Wiem - śmieje się dziewczyna, łapiąc moją dłoń.
- Tobie też dziękuję, Bobby. Jesteś wspaniały. Mam u ciebie dług - mówię do chłopaka, który przygląda nam się z uśmiechem.
- Nie ma sprawy, to nic takiego. - Mruga do mnie, uśmiechając się jednocześnie.
To chyba sen.
Po półtorej godziny spędzonej w restauracji, cała nasza trójka decyduje się wracać do swoich spraw. Gdy wstajemy od stolika i zmierzamy do drzwi, przez duże okna zauważam paparazzich kręcąych się przed wejściem.
- Cholera - syczę, szukając w torebce okularów przeciwsłonecznych.
- Co jest? - pyta Angel, dołączając do mnie. Po chwili jednak się orientuje. - Jak ty to znosisz?
- Jakoś muszę - rzucam i wkładam okulary na nos.
- Odprowadzimy cię do samochodu. Dużo ich tu jest - stwierdza przyjaciółka, szturchając Bobbiego, który stoi po mojej lewej stronie.
- Jasne - zgadza się krótko i wszyscy wychodzimy przed budynek.
- Faith, pokłóciłaś się z Justinem? - krzyczy pierwszy reporter.
- Wczoraj na meczu podobno byłaś przybita! Kryzys w związku? - odzywa się kolejny człowiek.
- Shayla pozwała Biebera! Co ty na to?
- Co to za frajerzy? - warczy Angel, prowadząc mnie do samochodu.
- Daj spokój - odpowiadam, szukając kluczyków. Notuję w pamięci, żeby chować je następnym razem w miejsze kieszenie.
- Dlaczego zawsze milczysz? - wrzeszczy następny, jednocześnie robiąc mi zdjęcia.
- Bo może nie ma nic do powiedzenia, baranie! - odkrzykuje Angie, a ja szturcham ją w ramię.
- Nie warto, proszę - szepczę, patrząc na nią spokojnie i kręcąc głową.
W końcu znajduję klucze i otwieram samochód, do którego wsiadam w ułamku sekundy.
- Będziemy w kontakcie - rzucam do przyjaciółki. - Kocham cię.
- Ja ciebie też - odpowiada, a potem zamyka za mnie drzwi i pozwala mi ruszyć samochodem.
Ostrożnie mijam fotoreporterów oraz innych przechodniów, po czym dociskam pedał gazu, aby jak najszybciej znaleźć się w domu.
Zajeżdżam na miejsce po siedemnastej, co daje mi prawie trzy godziny do spotkania. Prawdę mówiąc czuję się teraz trochę lepiej, gdy już to wszystko wiem, ale wciąż coś w środku mnie gryzie. Boże, chcę to mieć już za sobą.
Dom jest pusty, nie licząc Mikeya i mojego ochroniarza, który ostatnio wrócił ze złamaną nogą, więc siłą rzeczy musi zostawać teraz w domu, z czego po cichu się cieszę.
Wychodzę na górę, do sypialni Justina, by przebrać się w wygodniejszy ciuch i przygotować sukienkę na spotkanie z Johnsonem. Myślę o tym, co się stanie później. Czy wszystko przebiegnie pomyślnie? Czuję, że tak czy inaczej muszę jechać do Dallas, by jakkolwiek zamknąć tę sprawę z tatą. Jestem już zmęczona okłamywaniem wszystkich dookoła i życiem w ciągłym stresie. Chcę nareszcie cieszyć się tym co mam, chwilami spędzonymi z Justinem...
Wyciągam walizkę z szafy mojego chłopaka i pakuję do niej wszystkie potrzebne mi rzeczy. Kładąc białą sukienkę na stosie innych ciuchów, przypominam sobie o czymś i chwytam za telefon. Wybieram numer Alfredo, cierpliwie czekając aż odbierze.
- Witaj piękna! - woła wesoly głos po drugiej stronie.
- Cześć Fredo, miło cię słyszeć - odpowiadam roześmiana.
- Co słychać? - pyta ciepło chłopak.
- Wszystko gra. Słuchaj, dzwonię do ciebie z prośbą.
- Zamieniam się w słuch.
- Czy jeśli wyślę ci coś mailem, puścisz to na urodzinach Justina? Tylko proszę, niech to będzie o północy. - Zagryzam wargę w oczekiwaniu na reakcję.
- Jasne, nie ma problemu - oznajmia promiennie Alfredo.
- Sama bym tego dopilnowała, ale mam jeszcze inne sprawy na głowie. Poza tym, Fredo, muszę cię w coś wtajemniczyć i przysięgnij mi, że będziesz milczeć jak grób.
- Masz to jak w banku - śmieje się chłopak. - To co to za sekret?
Gdy kończę rozmawiać z Alfredo, wykonuję jeszcze szybki telefon do Angel z prośbą, aby zapakowała kilka moich ubrań i wzięła je ze sobą, gdy po nią przyjadę, ponieważ wcześniej ustaliłyśmy, że Angie będzie na mnie czekać w samochodzie, kiedy ja będę na spotkaniu z Johnsonem.
Po zapakowaniu się do Dallas oraz na wyspy, gdzie mają odbyć się urodziny Justina, leżę na łóżku z laptopem na kolanach i przeglądam różne stare strony, w poszukiwaniu informacji o firmie Fitzgeralda i jej powstaniu. Zastanawiam się, czy Chris też jest w to wszystko wplątany... Muszę zapytać Angel, może coś wie na ten temat.
Nagle słyszę jak na dole ktoś otwiera i zamyka drzwi, a potem wybiega po schodach. Justin?
- Cześć, wpadłem tylko po papiery! - woła mój chłopak na przywitanie, wpadając do pokoju. Nagle zatrzymuje się w półkroku i patrzy to na mnie, to na walizkę. - O co chodzi?
- Skarbie, musimy pogadać. - Odkładam laptop na bok, jednocześnie decydując się na szczerość. No, taką częściową. - Muszę polecieć do Dallas.
- Dlaczego? - pyta Justin, patrząc na mnie z zarzutem.
- Trochę spraw w mojej rodzinie się pokomplikowało i muszę tam polecieć. To nie zajmie długo, obiecuję. - Spoglądam na chłopaka spojrzeniem pełnym miłości i przeprosin.
- A co z urodzinami? Przecież są w piątek - wspomina smutnym głosem, przez co moje serce się ściska.
- Postaram się na nie dotrzeć, ale z tego co wiem to w sobotę obchodzisz prawdziwe urodziny - odpowiadam, podchodząc do niego. - Przepraszam, nie planowałam tego...
Oczy Justina są smutne, a on sam wygląda jakby prowadził wojnę pomiędzy zdrowym rozsądkiem, a własnym ego. W końcu kiwa lekko głową i mówi:
- Rozumiem. Załatw to co musisz i wróć do mnie. Nie chcę spędzić najfajniejszych chwil bez ciebie. - Głos ma równie smutny co i oczy, a to powoduje, że jestem na granicy płaczu.
- Kocham cię, Justin. Uśmiechnij się, co? - Mrugam do niego, a potem całuję go lekko w usta.
Chłopak wzdycha ciężko, po czym przytula się do mnie bardzo mocno.
- Kiedy wylatujesz? - pyta, nadal mnie ściskając.
- Dzisiaj wieczorem, zdaje się - odpowiadam, głaszcząc go po plecach, wykonując kojące ruchy.
- Tylko uważaj na siebie, dobrze? - prosi, odsuwając się lekko ode mnie, biorąc moją twarz w dłonie.
- Angie ze mną leci, będę bezpieczna. - Uśmiecham się do niego pokrzepiająco. - Czy ty przypadkiem się nie spieszyłeś?
- Tak, masz racje. Ale ktoś mnie zatrzymał. - Mruga do mnie znacząco, a potem cmoka mnie szybko w czoło, odsuwa się i podchodzi do biurka, skąd zabiera cienki plik papierów.
Obserwuję jego ruchy i widzę, że trochę zabolał go fakt, że nie będzie mnie na imprezie. Chciałabym mu o wszystkim powiedzieć, ale zacząłby panikować, a to póki co nie jest nam wcale potrzebne.
- No, to będę leciał - rzuca po chwili, stając przy drzwiach. - Daj znać, jak dolecisz, okej?
- Jasne. Będziemy w kontakcie - odpowiadam, w dalszym ciągu się uśmiechając.
- Kocham cię - szepcze, łapiąc za klamkę.
- Ja ciebie też. - Wysyłam mu całusa i kilka sekund później mojego ukochanego już nie ma.
Wzdycham ciężko i zerkam na zegarek, uświadamiając sobie, że najwyższa pora zacząć przygotowywać się do konfrontacji z Johnsonem.
Do restauracji, w której umówiłam się z mężczyzną wchodzę punktualnie. Angel zgodnie z planem siedzi w moim samochodzie, który wrócił już z naprawy i czeka na mnie, by później móc pojechać ze mną na lotnisko.
Z każdym kolejnym krokiem, denerwuję się coraz bardziej, bo wcale nie mam pewności, że Johnson pójdzie na mój układ. Gdyby ktoś obserwował to wszystko z boku padłby ze śmiechu. Młoda dziewczyna ma zamiar zagrozić staremu weteranowi brudnych biznesów, którego należałoby się bać.
Jednak dla mnie stawka jest wyższa niż zwykle. Od tej rozmowy zależy bezpieczeństwo moje, jak i mojej rodziny, więc jestem w stanie wyłożyć na stół wszelkie potrzebne środki.
Na lekko drżących nogach podchodzę do kontuaru, przy którym stoi elegancki host.
- Pani nazwisko? - pyta uprzejmie.
- Wihford. Jestem umówiona tu z panem Johnsonem - wyjaśniam, rozglądając się nerwowo po stolikach za mężczyzną i wygładzając dłonią sukienkę.
- Ach tak, oczywiście. Proszę za mną - mówi, następnie odwracając się i ruszając w kierunku stolików.
Niechętnie podążam za nim, mając wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Okej, denerwuję się. Biorę głęboki oddech i powtarzam sobie w myślach, że jestem bezpieczna w tym miejscu, a gdy podnoszę wzrok okazuje się, że stoimy przed stolikiem oddzielonym od reszty restauracji. Johnson patrzy na mnie zagadkowym spojrzeniem, a na jego ustach błądzi tajemniczy uśmiech.
- Dobry wieczór.- Przełykam głośno ślinę, a Johnson wstaje od stołu.
- Miło cię widzieć, Faith - odpowiada mój towarzysz, po czym jak prawdziwy dżentelmen odsuwa dla mnie krzesło. - Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci to, że jesteśmy tu sami. Doszedłem do wniosku, że będzie lepiej, jeśli pomówimy o tym na osobności - tłumaczy uprzejmym tonem.
- Jest w porządku - odpowiadam, siadając przy stole. Nerwy zaczynają przeistaczać się w adrenalinę, która zaczyna krążyć w moich żyłach. Czuję się teraz nieco pewniej. Kładę kopertę na stole i czekam, aż Johnson zajmie miejsce naprzeciw mnie.
Chwile patrzymy na siebie w milczeniu, a zapach jego drogich perfum unosi się dookoła.
- Co to? - pyta, zerkając na kopertę.
No to przechodzimy do działania, Wihford.
- Moja propozycja i zarazem układ - tłumaczę, przybierając postawę pełną pewności siebie.
- Słucham? Ty proponujesz mi układ? - śmieje się gorzko Johnson. - Sądziłem, że to ja ustalam tu zasady.
- Mylisz się, Johnson. Wiem wszystko, dosłownie - mówię ostro, pochylając się lekko w jego stronę.
- Co masz na myśli? - Widzę, że mężczyzna nie ma pojęcia o czym mówię i jest tym lekko sfrustrowany, choć nadal patrzy na mnie z wyższością.
- Wiem o twoich stosunkach z Fitzgeraldem i czym grozi postawienie się mu, wiem co robisz pod przykrywką swojej firmy, wiem, że nadal sterujesz światem dragów. Dlatego, jeśli masz jeszcze trochę rozsądku, zrobisz to o co cię poproszę - wyjaśniam, porzucając za sobą Słabą Faith. W tej chwili rządzi mną zdeterminowana, stanowcza i pewna siebie wersja Faith, która bardzo mi się podoba.
- Niby czemu? - Johnson unosi brew z kpiną w oczach. - Dziecinko, chyba pomyliłaś sobie osoby, z którymi możesz sobie tak pogrywać. Nie pozwolę, żeby jakiś dzieciak mnie tak traktował - warczy, patrząc na mnie wściekle.
W milczeniu przesuwam kopertę w jego stronę, mając na ustach uśmiech przypominający ten Mona Lisy.
Mężczyzna patrzy nieufnie to na kopertę, to na mnie, tocząc w myślach wojnę. Koniec końców łapie za brzeg koperty, podnosi ją ze stołu i otwiera powoli. Jego oczy robią się wielkie, a twarz blednie gdy dostrzega i analizuje jej zawartość.
- Skąd to masz? - pyta ostro, zaciskając zęby.
- Szanujący się szpieg nie zdradza swoich źródeł - odpowiadam z rozbawieniem, opierając się wygodne na krześle. - A teraz mnie posłuchaj.
- Oboje nie lubimy mojego ojca i raczej gdzieś mamy jego dobry humor oraz zadowolenie. Oboje go nie potrzebujemy, prawda? Dasz mi kilka informacji na temat tego, gdzie ma swój magazyn, nazwy kont na które dostaje brudne pieniądze lub co tam innego wpadnie ci do głowy i oboje wychodzimy z tego obronną ręką. Ty nadal nasz fajny układ z Fitzgeraldem i fantastycznie prosperującą firmę, a ja mam święty spokój i satysfakcję, że on dostał to na co zasłużył.
Johnson milczy przez dłuższą chwilę, przeglądając papiery z koperty i nagle zaczyna się śmiać. Dosyć przerażająco.
- Jakaś małolata będzie stawiała mi ultimatum? To jakieś żarty, mój Boże! - woła. - Nie ma mowy, nie wierzę ci. Nie zrobię niczego, nie odważyłabyś się mnie zniszczyć.
- Kto powiedział, że chcę to zrobić? Może jedynie trochę podciąć ci skrzydła - mówię spokojnie, pozostając niewzruszona jego zachowaniem.
- Jesteś śmieszna. Zabieraj swoje rzeczy i lepiej, żebyśmy się nigdy więcej nie spotkali! - podnosi głos, cały czerwieniejąc.
- Czyli twoja odpowiedź, brzmi "nie"? - pytam, przechylając głowę w bok. Na zewnątrz jestem spokojna, ale w środku zaczynam się trząść. Cholera, jeśli on się nie zgodzi, to wracam do punktu wyjścia. Znów będę na lodzie.
- Zgadza się. Nie wierzę ci, nie jesteś w stanie tego zrobić. Jesteś tylko dzieckiem - prycha, sięgając po szklankę z bursztynowym płynem.
- Nie? - Unoszę brew. - No to patrz.
Wstaję od stołu i z dużą elegancją zabieram swoją torebkę, po czym odwracam się do drzwi.
- Ach - wzdycham, ponownie zwracając się do Johnsona. - To możesz sobie zatrzymać - mówię, wskazując na kopertę. - Mam więcej kopii. A tymczasem, żegnam panie Johnson.
Dumnym, spokojnym krokiem zmierzam do wyjścia na salę główną, nie dając po sobie poznać, że jestem na skraju załamania. To nie tak miało wyglądać.
- Poczekaj. - Słyszę za sobą, gdy moja dłoń ląduje na klamce. - Czy ktoś wie o naszej rozmowie?
- Nikt oprócz mnie i ciebie - odpowiadam spokojnie, odwracając się do niego.
- W porządku. Pomogę ci, ale w zamian za to oczekuję pełnej dyskrecji - oznajmia nagle, a mnie kamień spada z serca.
- Oczywiście. - Kiwam głową, wracając z powrotem do stołu.
- I jak? - pyta Angel, gdy wsiadam do samochodu. Z tylnego siedzenia zabieram dresy, koszulkę, bluzę i buty, ponieważ muszę się przebrać.
- Wieź nas na lotnisko - mówię wesołym tonem, odpinając buty i ściągając je.
Angel piszczy radośnie, odpala silnik i rusza samochodem, kierując się na główną ulicę prowadzącą na lotnisko.
Dziesięć minut później jestem już przebrana w wygodne ciuchy, przez co czuję się o niebo lepiej. Sięgam w tył po torebkę i wyciągam z niej telefon, po czym wybieram numer do Garego.
- Panna Wihford? Czy coś się stało? - pyta zaskoczony mężczyzna lekko zaspanym głosem.
- Dobry wieczór, Gary. Wszystko w porządku. Dasz radę przyjechać po nas na lotnisko?
- Oczywiście, panno Wihford - odpowiada ciepłym tonem.
- Cudownie. Powinnam być na miejscu za jakieś trzy godziny - wyjaśniam, zauważając, że Angel dojeżdża powoli na lotnisko.
- Będę czekać. - Po tych słowach Gary kończy połączenie, a ja pogrążam się w myślach.
Nie trwa to jednak długo, ponieważ Angie postanawia zasypać mnie lawiną pytań, na które muszę skrzętnie odpowiadać.
Zgodnie z planem dolatujemy do Dallas po trzech godzinach. Jestem wykończona i najchętniej znalazłabym się już w łóżku, ale muszę jeszcze wytrzymać drogę do domu. Angie zauważa, że nie czuję się najlepiej, więc otacza mnie ramieniem i prowadzi do taśm, skąd zabieramy swoje bagaże. Następnie udajemy się w kierunku wyjścia głównego i już z oddali zauważam kręcące się "hieny" przed budynkiem.
- Czy oni muszą wszędzie za tobą łazić? - warczy Angel, więc i ona ich dostrzegła.
- Na to wygląda - odpowiadam sennie, przyciskając swoje ciało do ciała przyjaciółki, kiedy przechodzimy przez drzwi główne. Wtedy zaczyna się chaos.
- Faith, dlaczego wróciłaś do Dallas?!
- To ma związek z Justinem?!
- To prawda, że się rozstaliście po wypadku z Shaylą?
- Podobno masz poważne problemy zdrowotne! Jak to skomentujesz?!
- Nijak, daj jej spokój - warczy Angel, prowadząc mnie na parking, gdzie czeka na nas Gary.
- Faith! Twoja koleżanka jest niemiła - stwierdza któryś z paparazzi.
- Nie dziwię jej się - odpowiadam na tyle głośno, aby to usłyszał. - Pozwolicie nam przejść do samochodu, proszę?
- Faith, nie będzie cię na urodzinach Justina? Dlaczego?
- Faith, Faith! Co stało się na meczu kilka dni temu?!
- Faith! Powiedz coś!
Prycham pod nosem i czuję, jak Angel zaczyna się gotować.
- Jesteście po prostu niewychowani - syczy moja przyjaciółka, gdy po raz kolejny któryś z paparazzi tamuje nam drogę.
W końcu Gary przedziera się przez gąszcz ludzi, dzięki czemu pomaga nam przedostać się do auta.
- To istny chaos - stwierdza Angie, opadając na siedzenie obok mnie.
- To moje życie - odpowiadam, po czym kładę głowę na jej kolanach czując zmęczenie silniejsze niż przedtem. - Wyślij prosze smsa do mojego ojca i powiedz mu, że chcę się spotkać około trzynastej. Nie mam siły wyciągnąć telefonu.
- Nie ma sprawy - mówi dziewczyna, od razu robiąc to o co ją proszę.
Gdy docieramy do domu, dostaję odpowiedź od ojca.
Od: Ojciec
O pierwszej w moim domu.
Tak myślałam.
Od samego rana następnego dnia czuję się jak gula w moim żołądku rośnie. Do południa jako tako funkcjonowałam, ale gdy zaczęła zbliżać się godzina spotkania całkowicie zaczęłam wariować. Angel cały czas przy mnie była i wspierała mnie, podając mi po kilka razy zielonej herbaty lub omawiając ze mną to co ma się wydarzyć.
Teraz siedzę z nią w aucie nieopodal domu Ricardo i czuję się, jakbym zaraz miała umrzeć.
- Wujek Rooney dostał już wszystkie informacje, policja będzie tu za mniej niż półgodziny. Jeśli miejsce podane przez Johnsona się potwierdzi, twój ojciec jest w ciemnej dupie. Powiedz mu wszystko co chcesz, bo prawdopodobnie widzisz go po raz ostatni. Będę tu na ciebie czekać, dobrze? Gdyby coś się stało, wrzeszcz - poleca Angel tytułem zakończnia, po czym przytula mnie mocno do siebie, dając mi kopniaka mentalnego.
- Dziękuję, Angie. Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła - szepczę, wdychając jej słodki zapach.
- Dałabyś sobie i tak rady - odpowiada. - No, a teraz rusz tyłek i idź się odwdzięczyć człowiekowi, który spieprzył ci życie, które sam ci dał.
Biorę głęboki oddech i kiwam głową, po czym wysiadam z auta, gromadząc w sobie siłę na tę konfrontację. Powolnym krokiem zmierzam w kierunku domu Ricardo, a gdy go zauważam wszystko się we mnie skręca. Na trzęsących się nogach wchodzę na podwórko, a potem pukam do drzwi, które nie wyglądają ani trochę zachęcająco. W szybie w drzwiach przyglądam się swojemu szaremu swetrowi oraz czarnym legginsom, które są tak samo posępne jak ta dzielnica.
Nagle drzwi się otwierają i ukazuje się w nich mój ojciec we własnej osobie.
- Wchodź - rzuca niedbale, a potem odwraca się na pięcie i wraca w głąb domu.
Niepewnie przekraczam próg, czując się jakbym właśnie weszła do miejsca, które śni mi się po nocach i nie jest ono przyjemne.
Ojciec wchodzi do dużego pokoju, który jest zagracony i brudny, czyli żadna nowość.
- Powiedziałabym, że masz tu ładnie, ale minęłabym się z prawdą - rzucam chłodno.
Na stole widzę puste paczki po papierosach, lufki, bletki oraz trochę białego proszku rozmazanego na blacie. W powietrzu unosi się dym, którego zapach doskonale znam. Gdy patrzę na ojca, zauważam, że jest naćpany. Jasna cholera.
Przełykam ślinę zerkając za okno.
- Zapytałbym czy chcesz się czegoś napić, ale mam to totalnie gdzieś - odpowiada tym samym tonem z wyraźną aluzją, wkładając papierosa do ust. To nie będzie miła rozmowa. - Więc po prostu przejdź do rzeczy. Mam nadzieję, że nie zawiodłaś swojego tatusia i załatwiłaś to o co cię prosiłem.
- Nie jesteś moim ojcem - rzucam ostro. - Oprócz użyczenia swoich plemników, nie zrobiłeś nic, za co mógłbyś nazwać się moim tatą.
- Och, bo się rozpłaczę - kpi. - Mam gdzieś co sobie myślisz w tej swojej ślicznej główce, po prostu powiedz mi co załatwiłaś.
- W zasadzie to nic - mówię silnym głosem.
- Słucham? - pyta, unosząc gwałtownie głowę w górę.
- To co słyszałeś. Oprócz skontaktowania się z Johnsonem, nie zrobiłam niczego - wyjaśniam.
- Ty głupia suko! - wrzeszczy ojciec, zrywając się z fotela. - Nie prosiłem cię, żebyś się z nim kontaktowała!
- Nie przedstawiłeś mi zasad, tato. Zrobiłam to, co uważałam - mówię.
- Jesteś tępa jak swoja matka! Nigdy nie robiła to o co ją prosiłem.
- Zamknij się - syczę. - Za jakieś pięć minut będziesz żałował każdej sekundy swojego życia.
- Za późno - śmieje się gorzko.
- Jesteś nikim, wiesz? Zwykłym popychadłem. Nie znaczysz nic w swojej branży, prawda Ric? Straciłeś wszystko, jesteś przegrany. W życiu osobistym też. Nie masz niczego - rodziny, przyjaciół, zdrowia. I wiesz? To się nazywa karma. Ona jest suką, bo wraca do każdego. Do ciebie też wróciła. Straciłeś wszystko, a zaraz stracisz też wolność - mówię z gorzką kpiną w głosie.
- Słucham? - pyta ojciec, patrząc na mnie zdezorientowanym spojrzeniem.
- Zasłużyłeś na to, za to co robiłeś mnie i mamie. Jej się udało, ale mnie notorycznie niszczysz życie. Teraz przyszedł czas, żebym ja zniszczyła twoje. Zgubiłeś się w swoich czynach. Nie było mi trudno znaleźć te wszystkie obciążające cię informacje.
Naglę z oddali słyszę dźwięk kogutów policyjnych. Uśmiecham się leniwie i patrzę na wpadającego w panikę ojca.
- Przegrałeś, tato. Nie masz już niczego. - Każde słowo wymawiam dokładnie i z ogromnym opanowaniem, rozkoszując się tym widokiem.
- Co ty zrobiłaś? - pyta spanikowany Ricardo. - Co ty zrobiłaś, suko?!
- To, co mama powinna zrobić lata temu.
Ojciec nagle zrywa się z miejsca i podbiega do mnie, od razu dając mi w twarz. Zamykam oczy, nie wydając z siebie nawet połowy dźwięku. Po chwili otwieram oczy i patrzę na niego beznamiętnym spojrzeniem, który jednocześnie mówi wszystko. Ojciec unosi rękę ponownie z zamiarem uderzenia mnie raz jeszcze, ale wtedy do jego domu wpadają policjanci, wykrzykując różne słowa. Ja póki co tkwię w świecie otępienia. Nie ruszam się, nic nie mówię, po prostu patrzę na to co się dzieje z pustym uśmiechem. W końcu jakiś mężczyzna wyprowadza mnie z domu nie mam pojęcia po jakim czasie. To wszystko nagle we mnie uderzyło, zrozumiałam co się stało. Powinnam się cieszyć, ale nie potrafię tego robić. Zamknęłam pewien rozdział w swoim życiu w bardzo drastyczny sposób, przez co nagle zaczynam płakać. Głośno, dużymi łzami.
Czuję jak ktoś mnie przytula i okazuje się, że to moja opoka, czyli Angel. Głaszcze moje plecy i szepcze uspokajające słowa, tuląc mnie do siebie co sił. Moim ciałem wstrząsa szloch, ale odsuwam się od niej i łapiąc powietrze, proszę:
- Zabierz mnie na lotnisko, chcę już tam być. Chcę lecieć na wyspy.
* Włoska restauracja w USA.
Tak wiem, znów was w pewnym sensie oszukałam. Tak wiem, znów zawiodłam wasze zaufanie. Tak wiem, że zasłużyłam na obelgi.
Przepraszam Was, za moje zachowanie, ale czasem nie mam wpływu na to co się dzieje. Poza tym w ostatniej chwili postanowiłam zmienić kompletnie koncepcję rozdziału, bo chciałam zakończyć pewien etap tego opowiadania i to dlatego to wszystko się tak przeciągnęło.
Kolejny rozdział pojawi się terminowo, bo ułożyłam sobie wszystko to co trzeba było. Mam nadzieję, że dacie mi ostatnią szansę i wykażecie się ogromną wyrozumiałością na moje potknięcia.
Liczę, że rozdział 25 przypadł wam do gustu. Wiem, że mało było scen Faith - Justin, ale obiecuję, że następny rozdział wszystko nadrobi. Tak czy inaczej, jeśli podobał wam się ten chapter, proszę komentujcie. To dla mnie wiele znaczy.
Raz jeszcze przepraszam z całego serca.
Miłych wakacji, mordki.
V.