"Gorący jest, co?"
- Jak pobyt w Los Angeles? - pyta Gary, w momencie kiedy zamykałam oczy.
- W porządku, załatwiłam wszystkie ostatnie formalności. Mieszkanie jest przepiękne. - mówię z entuzjazmem i uśmiecham się szeroko.
- Będzie nam panienki brakować. - wzdycha cicho kierowca, a w lusterku widzę jak jego oczy nagle posmutniały.
- Och Gary, przecież będę tu przyjeżdżać co jakiś czas. - mówię spokojnie, tonem jakiego używają matki kiedy tłumaczą swojemu dziecku, że muszą iść do pracy.
- Zobaczy pani, panienko Wihford, że gdy zacznie tam pani życie, nie będzie czasu wracać do domu. Jedynie święta panią tu ściągną. - wygina usta w krzywym uśmiechu, który nie dociera do oczu.
Przygryzam kącik ust, nie wiedząc co mam odpowiedzieć. Możliwe, że ma rację, ale z drugiej strony oszalałabym z tęsknoty za rodziną, ponieważ jestem z nimi silnie związana.
- Będzie dobrze Gary. - wyrzucam w końcu z siebie, nie będąc do końca przekonana co do tych słów.
- Oczywiście. - Gary odpowiada kiwając lekko głową i posyłając mi wyrozumiały uśmiech.
Gdy dojeżdżamy do domu, pan Stevens, bo tak ma na nazwisko nasz kierowca, wyciąga moją torbę i zanosi ją do środka, więc ja mogę spokojnie podążyć do swojego pokoju. Tam ściągam z siebie ubrania i zerkam na zegarek. Jest grubo po 3. Uświadamiając to sobie robię się jeszcze bardziej senna, dlatego szukam piżamy, a potem kładę się do łóżka. Wystukuję jeszcze wiadomość do Angel, że jestem już w domu i zamykam oczy, prawie od razu zasypiając.
Następnego dnia budzę się po 12. Czuję się wypoczęta i wyspana, o co ostatnio bywało ciężko. Przeciągam się i wstaję z łóżka, wyciągając z szafy czystą bieliznę i kierując się do łazienki. Tam biorę prysznic, myję włosy, następnie je suszę, ubieram bieliznę, a potem szlafrok. Nakładam jeszcze delikatny makijaż na twarz i opuszczam toaletę. Słyszę, jak na dole gaworzy wesoło moja mała Gracie i uśmiecham się sama do siebie, czując falę ciepła rozlewającą się w moim sercu. Wchodzę do pokoju, gdzie ubieram wcześniej wybrane poszarpane dżinsy z podwiniętymi nogawkami, biały tank top i luźny kurtko-żakiet moro. Zabieram do brązowej torebki na dłuższym pasku telefon, dokumenty i inne potrzebne rzeczy, po czym schodzę na dół.
- Dzień dobry. - witam wszystkich, gdy wchodzę do części kuchennej.
- Cześć skarbie. - odpowiada mama, karmiąc właśnie Gracie. - Jesteś głodna? W lodówce coś na pewno znajdziesz.
- Dzięki. - rzucam zadowolona i podchodzę do lodówki. Znajduję w niej jogurt naturalny i konfiturę, więc postanawiam dodać do tego jeszcze musli.
Szybko robię sobie coś na kształt śniadania i siadam przy stole na przeciw mamy i siostry. Wtedy do kuchni wchodzi Brian, to znaczy tata. Na mój widok uśmiecha się szeroko, a ja odwdzięczam się mu tym samym.
- Cześć Faith. - podchodzi do mnie i całuje mnie w głowę. - Jak minął lot?
- Całkiem dobrze. - odpowiadam, biorąc do ust kolejną łyżkę musli w jogurcie i odrobinie konfitury.
- A jak mieszkanie? - pyta ponownie, nalewając sobie wody do szklanki.
Patrzę na niego i zdaję sobie sprawę, że musiał zrobić sobie dzisiaj wolne, ponieważ jest w dresach, zwykłym podkoszulku i jest gdzie nie gdzie pobrudzony smarem. Tata, gdy nie pracuje zajmuje się majsterkowaniem przy swoim motorze i bardzo to kocha. Czasem śmiejemy się z mamą, że mogłybyśmy zniknąć na miesiąc, a on by tego nie zauważył, bo tak byłby pochłonięty ulepszaniem swojego skarbu. Oczywiście to głupie, ponieważ jesteśmy dla niego całym światem i często podkreśla, że ma w domu trzy wspaniałe, niezastąpione kobiety jego życia. Bardzo go kocham i wiem, że on mnie również.
- Jest przepiękne. Dziękuję. - mówię z zachwytem, a dziękuję mu ponieważ to on załatwił mi to wspaniałe lokum. - Martwię się jednak, jak ja je opłacę. Czynsz musi być kolosalny.
- Nie martw się, wszystko jest załatwione. - wyjaśnia spokojnie.
- Ale tato... - zaczynam.
- Tylko rok jest opłacony z góry. Po tym okresie będziesz samodzielnie za wszystko płacić, tak jak chciałaś.
- Dziękuję. - kiwam głową, ponieważ to dla mnie ważne, że moje zdanie jest szanowane.
- Wybierasz się gdzieś dzisiaj? - pyta mama, kończąc karmić Gracie.
Zerkam na siostrę i zaczynam się śmiać, ponieważ wygląda rozkosznie cała upaćkana deserkiem.
- Chciałam pojechać do nonny*. - mówię i odkładam na bok miseczkę po moim posiłku.
- Może weźmiesz Gracie ze sobą, co?
- Jasne. - przytakuję radośnie, ponieważ uwielbiam spędzać czas z siostrą oraz wiem, że babcia będzie wniebowzięta kiedy zobaczy swoje dwie wnuczki,
Godzinę później parkuję przed domem babci i wysiadam z samochodu, by iść wyjąć Gracie z fotelika. Kilka minut temu zasnęła, więc robię to ostrożnie, a potem biorę ją na ręce i idę zapukać do drzwi babci. Po chwili otwierają się, a przede mną stoi uśmiechnięta od ucha do ucha nonna.
- Witajcie! - woła wesoło, ale po chwili cichnie, widząc, że malutka Gracie śpi. - Wejdź.
- Cześć babciu. - całuję ją w policzek, gdy jestem już w środku.
- Napijesz sie czegoś?
-Kawy. Pójdę ułożyć gdzieś Gracie. - oznajmiam i idę do dużego pokoju, gdzie kładę siostrę na dużej kanapie i układam dookoła niej poduszki, by nic jej się nie stało.
Wracam do kuchni i siadam przy stole, podczas gdy babcia robi nam kawę.
- Co u ciebie słychać kochanie? - pyta, zalewając kubki wrzątkiem.
- Wszystko gra babciu. Wróciłam tej nocy z Los Angeles. - mówię z uśmiechem i podciągam nogę pod siebie.
- Och, i jak było?
- Cudownie. Cieszę się, że tam zamieszkam. Tyle nowych możliwości, tylu nowych ludzi... O boże, nonna, w końcu zacznę żyć na nowo. - czuję entuzjazm, jaki mnie ogarnia i jestem pewna, że moje oczy świecą się z zachwytu.
Babcia siada na przeciwko mnie, podaje kubek z pyszną kawą i patrzy na mnie z troską.
- Jesteś tego pewna Faithie? - w jej głosie słyszę zmartwienie, ale przez chwilę je ignoruję, gdy słyszę zdrobnienie mojego imienia, którego użyła.
- Tak, jestem. - odpowiadam pewnym i stanowczym tonem. Męczy mnie to ciągłe pytanie, czy na pewno wiem co robię. - Nie wyjeżdżam na inny kontynent.
- Ale wciąż będziesz daleko od domu. - dodaje babcia, a ja cicho wzdycham.
- Nonna, chcesz mi powiedzieć, że ty, ta która zawsze we mnie wierzyła właśnie przestaje to robić? - pytam, a w sercu czuję delikatne ukłucie.
- Nie kochanie, broń Boże. Chodzi mi po prostu o to, czy jesteś pewna, że rzucanie się na tak głęboką wodę jest dla ciebie dobre. Czujesz się już na tyle silna, by zmienić coś w swoim życiu?
- Tak babciu, kiedyś i tak musiałam to zrobić. Dobrze wiesz, że nie zacznę nowego rozdziału nie zamykając tego poprzedniego. Mam już dość tej codziennej udręki, jaką fundują mi wspomnienia. - wzdycham, upijając kilka łyków kawy.
- Od wspomnień nie da się uciec dziecinko, nawet gdybyś przeprowadziła się na Grenlandię. - babcia wygina usta w lekki uśmiech, a w jej ciemnych oczach widzę smutek. - Ale jeśli to ma ci jakkolwiek pomóc, to jestem za. Tylko martwię się o jedno...
Patrzę na babcię i unoszę brwi. Ciekawe o co tym razem może chodzić. - No słucham.
- Jak wytrzymam bez mojej ukochanej wnusi? Umrę tu z tęsknoty. - och, teraz zupełnie posmutniała.
- Och nonna, będę was odwiedzać. Sama nie dałabym rady przeżyć bez twojej pysznej szarlotki dłużej niż dwa miesiące. - wzdycham i wstaję od stołu, by iść przytulić się do niej.
- Mam nadzieje, że ułożysz sobie tam dobre życie. - szepcze mi do ucha, kiedy tuli mnie do siebie.
Siadam obok i łapię ją za rękę, czując jak do oczu zbierają mi się łzy. To niesamowite jak ta kobieta mocno we mnie wierzy. Nigdy we mnie nie zwątpiła, zawsze robiła wszystko stąpała po dobrej drodze, nawet kiedy osiągałam dno. Pomagała mi, a nie osądzała jak robiła to większość.
- Dziękuje. - mruczę i uśmiecham się do niej ciepło. Widzę, że jej oczy też się błyszczą, więc szybko potrząsam głową i dodaję. - Nie będziemy płakać babciu, nie po to tu przyszłam.
Babcia zaczyna się śmiać, a w tym momencie do moich uszu dobiega ciche kwilenie Gracie. Wstaję powoli z krzesła i idę do niej. Leży na kanapie i macha rączkami, a na twarzy maluje sie grymas.
- No chodź tu malutka. - wzdycham i biorę ją na ręce, a wtedy od razu się uspokaja i nawet posyła mi malutki uśmiech.
Całuję ją w główkę i idę z nią do kuchni, gdzie czeka na nas babcia.
- Moja druga ukochana wnuczka! - woła radośnie i podchodzi do mnie, biorąc do siebie Gracie. - Jak się masz skarbie? - pyta, połyskając się lekko.
Siadam przy stole i obserwuję dwie kobiety, które bardzo kocham. Uświadamiam sobie, że już za dwa dni je opuszczę, będę mieszkać ponad 2000 kilometrów od nich. Po raz pierwszy odkąd podjęłam decyzję o przeprowadzce tam czuję zwątpienie. A co jeśli sobie nie poradzę? Co jeśli to mnie przerośnie i znów zacznę spadać w dół? Opanowuje mnie strach, ale wtedy marszczę brwi i krzyczę na siebie w myślach. Nie! Tak wcale nie będzie. Jadę tam by ułożyć sobie na nowo życie, żeby zapomnieć o tym co było. Nie mogę się poddać i nie zrobię tego. Zbyt dużo poświęciłam, by teraz się wycofać.
Dwa dni później...
Już za chwilę nadejdzie ten wielki moment. Już za kilkanaście minut wsiądę na pokład samolotu i tym samym zacznę pisać nowy rozdział. Denerwuję się bardziej niż przypuszczałam - dłonie mi drżą, żołądek jest zaciśnięty i w ustach mi sucho.
Stoję razem z Angel na lotnisku, a razem z nami moja mama, babcia, siostra, tata oraz Gary i rodzina Angie, a raczej jej część.
- Będziemy tęsknić panienko Wihford. - pierwszy podchodzi do mnie Gary, a ja nie mogę się powstrzymać i rzucam mu się w ramiona, przytulając się mocno do niego.
Początkowo Gary jest w szoku i w ogóle nie reaguje, ale zaraz potem czuję jak również mnie obejmuje. Dopiero teraz uświadamiam sobie jak bardzo bolesna będzie rozłąka z moimi bliskimi. Gdy odrywam się od Garyego, patrzę na nonnę i podchodzę do niej, a ona rozchyla ramiona, po czym tuli mnie do siebie.
- Nie zapomnij skąd pochodzisz malutka. Tu jest twój dom. - szepcze i słyszę, jak łamie jej się głos.
- Nie zapomnę nonna, obiecuję. - odpowiadam i gryzę wargę, próbując się nie rozpłakać.
Ale pękam w momencie kiedy mama i tata zbliżają się do mnie, a Gracie patrzy na mnie pytająco. Rzucam się na nich, zaczynając płakać i czując jak właśnie ktoś, na własne życzenie wyrywa mi kawałek serca. Po moich policzkach spływają strumienie łez, a kiedy biorę Gracie do siebie cała drżę i całując ją w główkę szepczę.
- Wiem, że tego jeszcze nie rozumiesz, ale jesteś moim błogosławieństwem i nie pozwolę by stała ci się krzywda. Będę za tobą bardzo tęsknić, ale wrócę do ciebie. Niech Bóg ma cię w opiece, maleńka. - mój głos się trzęsie, podobnie jak ja.
Gracie dotyka mojej mokrej twarzy małymi rączkami i delikatnie się krzywi. Może czuje, że jest mi przykro. Całując ją raz jeszcze oddaję siostrę tacie, a wtedy mama przytula mnie i nie odzywa się ani słowem. Wiem, że jest jej ciężko żegnać kolejne dziecko. Wiem też, że bardzo się o mnie boi, ale ufa mi i wierzy, że podołam.
- Kocham cię mamo. - mamroczę, wdychając jej zapach.
- Uważaj na siebie Faith, proszę. - odpowiada, po czym całuje mnie w czoło.
Po pożegnaniu również z tatą, jestem już całkowicie zalana łzami. Oczy mam czerwone i opuchnięte i czuję się co najmniej źle. Angel obejmuje mnie ramieniem i mówi.
- Chodź mała, czas na nas. - rozgląda się dookoła jakby kogoś szukała, ale w końcu wzrusza ramionami i patrzy na mnie.
- Tak, masz rację. - biorę głęboki oddech i po raz ostatni żegnam się ze wszystkimi.
Czuję podekscytowanie tym, że za kilka godzin będę już w LA, ale jednocześnie mam wrażenie jakbym coś traciła. To oczywiście absurdalne uczucie, bo przecież moja rodzina zawsze pozostanie moją rodziną i nic tego nie zmieni.
- To tylko kilka godzin lotu, możesz tu być nawet co tydzień. - uśmiecha się Angel, łapiąc mnie za rękę.
- Chyba bym zbankrutowała. - śmieję się i ocieram wierzchem dłoni mokre policzki.
Idziemy powoli w stronę miejsca odprawy i nagle słyszę znajomy, krzyczący głos.
- Stop! Czekajcie!
Razem z Angel gwałtownie się odwracamy i widzimy biegnącego w naszą stronę Iana. Na moich ustach od razu maluje się ogromny uśmiech i w jednym momencie wszystkie uprzedzenia do niego znikają. Gdy do nas dobiega, widzę jak wymienia spojrzenie z Angel i zagryzam wargę. Coś czuję, że Angie maczała w tym palce. Ian ciężko dyszy, ale ignoruje to i chwyta moje ramiona, patrząc mi w oczy.
- Przepraszam Faith, zachowałem się jak ostatni dupek. Nie wiem co we mnie wstąpiło, nie chciałem cię skrzywdzić. Zrozumiem jeśli mnie znienawidzisz do końca życia, ale pozwól...
- Och, zamknij się już. - przerywam mu i obejmuję go mocno, łapiąc się na tym, jak bardzo za tym tęskniłam.
Czuję jak się rozluźnia i oplata ramiona wokół mnie, zamykając nas w szczelnym uścisku. Wdycham zapach jego perfum, którymi przesiąkła bluza, jaką ma na sobie.
- Wracaj czasem do nas, dobra? - pyta, a ja kiwam jedynie głową. - I nie zapominaj o mnie. Zadzwoń lub napisz. Będę tęsknić. - mruczy smutno.
- Ja też. Ale pamiętaj, że zawsze możesz do nas dołączyć. - odpowiadam cicho - Do zobaczenia. - odsuwam się od przyjaciela i poprawiam włosy.
- Kocham cię, głupku. - dodaje Ian kiedy zaczynam odchodzić.
Patrzę na niego przez ramię i z uśmiechem na ustach odpowiadam. - Ja ciebie też, frajerze.
Siedzimy z Angel na swoich miejscach i czekamy na start.
- Boże, mami! Już za kilka godzin będziemy w naszym nowym raju. - ekscytuje się Angie, a ja zaczynam się śmiać.
- Masz już jakieś plany związane z pracą? - pytam, wyciągając telefon z kieszeni bluzy.
Wiem, że Angel nie cierpi siedzieć bezczynnie na tyłku i na pewno zacznie czegoś szukać.
- Nie wiem, pomyślę o tym, kiedy będziemy już w domu. - odpowiada, przeglądając gazetę modową, którą wzięła ze sobą. - A ty?
- Jeszcze nie. - odpowiadam krótko i wchodzę na twittera, dodając wpis.
Faith @faithwihford
Do zobaczenia Dallas, będę tęsknić.
LA - nadchodzę i już cię kocham!
Włączam tryb samolotowy, wyciągam słuchawki i podłączam je do telefonu.
- Witam serdecznie na pokładzie samolotu linii American Airlines. - odzywa się kapitan, po czym podaje dane lotu. Po zakończeniu części informacyjnej dodaje przyjaznym tonem - Mam nadzieję, że lot upłynie państwu szybko i przyjemnie. Dziękuję za uwagę.
Później przed nami stają dwie śliczne stewardessy i pokazują co należy robić w razie problemów. Cierpliwie przeczekuję tę część i niedługo potem zaczynamy startować. Zapinam pasy i podaję dłoń Angel, bo wiem jak bardzo nie lubi startów. Uśmiecham się do niej pokrzepiająco, a ona posyła mi przerażone spojrzenie.
- Kto by pomyślał, że panna Richardson tak boi się latać. - śmieję się, wytykając język przed zęby.
- Cicho bądź, ja wcale się nie boję. Tylko po prostu... Dobra, wygrałaś. - wzdycha teatralnie moja przyjaciółka i mocniej ściska moją dłoń.
- Zaraz będzie lepiej. - mówię i posyłam jej uspokajające spojrzenie.
Po 3,5 godzinnym locie i godzinnej drodze do mieszkania w końcu jesteśmy na miejscu. Uprzejmy pan taksówkarz, po tym jak reguluję rachunek, pomaga nam wyciągnąć z bagażnika nasze walizki i życzy nam miłego dnia. Wchodzimy do budynku, gdzie jest nieco chłodniej niż na zewnątrz, chociaż i tak w porównaniu z Dallas, w LA jest dużo zimniej.
Podchodzę do recepcji i proszę pracownika o wydanie kluczy. Recepcjonista wita nas uprzejmie i pyta, czy pomóc z bagażami. Dziękuję mu i ruszamy z Angel do windy. Naciskam guzik z numerem naszego piętra i czekam, aż będziemy już na wybranym poziomie.
- Faith, tutaj jest ślicznie, a to dopiero wstęp. - piszczy radośnie Angel, przebierając niecierpliwie nogami.
Śmieję się i gdy drzwi widny się rozsuwają, wychodzę na korytarz i zmierzam w kierunku naszego mieszkania. Wkładam klucze do zamka w drzwiach z numerem 108 i przekręcam je. Gdy wchodzimy do środka Angel puszcza walizkę i biegnie oglądnąć mieszkanie. Co kilka sekund słyszę odgłosy zachwytu i piski. Rozbawiona zaczynam się rozbierać, to znaczy ściągam tylko trampki ze stóp i ciągnę za sobą nasze walizki.
- Boże, Faith to jest istny raj! - krzyczy ze szczęścia przyjaciółka, biegając tam i z powrotem po mieszkaniu.
- Uważaj bo zrobisz sobie krzywdę. - mówię, ale ona zupełnie to ignoruje.
Wybiega szybko po schodach na górę i krzyczy.
- Który to mój pokój?
- Chyba ten bliżej łazienki, ale możemy się zamienić. Popatrz gdzie są twoje ciuchy. - odpowiadam, otwierając lodówkę. Okej, musimy iść na zakupy.
-Tak, to ten! I zapomnij, że się zamienię! - słyszę radość w jej głosie i nie mogę się nie zaśmiać.
Po kilkunastu minutach Angel w końcu siada przy stole i cała promienieje szczęściem.
- Rany, Faithie, chyba muszę wysłać twojemu tacie koszyk podarunkowy. Nawet nie marzyłam o takim mieszkaniu.
- Wystarczy dobry koniak. - uśmiecham się i podaję jej telefon - Dzwonił. - mówię tytułem wyjaśnienia, a potem ciągnę swoją walizkę do mojego pokoju. Otwieram ogromną, wbudowaną w ścianę szafę i uśmiecham się widząc, że moje ubrania są już tam poukładane. Przynajmniej tyle mniej mam do roboty.
Zerkam na zegarek i okazuje się, że jest po 15. Mamy kupę czasu, by zrobić zakupy, więc postanawiam zacząć się rozpakowywać. Wiążę włosy w koński ogon i schodzę na dół po pudła, w których są moje rzeczy. Angel właśnie skończyła rozmawiać i patrzy na mnie pytająco.
- Tobie też radzę zacząć się urządzać, bo trzeba iść po coś do jedzenia, a nie mamy całego dnia.
- Tak jest! - salutuje zabawnie moja przyjaciółka - Jak zawsze ma pani rację!
- Jesteś głupia. - kręcę głową i śmieję się, po czym podnoszę duży karton i niosę go na górę.
Przed 19 kończę wypakowywać ostatnie pudło i padam zmęczona na łóżko. Obracam głowę w bok i patrzę z uśmiechem na widok za oknem. Zaczyna zmierzchać, więc powoli Los Angeles nabiera jeszcze większej magii.
- Skończyłam. - słyszę głos Angel, która zaraz potem opada na łóżko obok mnie. - Nie sądziłam, ze to takie męczące.
- Ja też nie. Nie mogę się ruszyć. - śmieje się.
- Dziękuję Faith. - Angel nagle się odzywa, a ja obracam głowę i patrzę na nią pytająco. - Za to, że jesteśmy od tylu lat razem i że mieszkamy w takim pięknym miejscu.
Patrzę jej w oczy i uśmiecham się, czując jak kąciki ust drżą mi niebezpiecznie.
- Kocham cie, Angie. Z nikim innym nie chciałabym dzielić wspomnień i mieszkania. Na zawsze? - pytam, podnosząc w górę dłoń z wyciągniętym małym palcem.
- Ja ciebie też. Na zawsze. - odpowiada cicho i zahacza swój palec o mój.
Leżymy tak jeszcze kilka chwil, aż w końcu mówię do Angel, że musimy iść do sklepu. Przyjaciółka wstaje niechętnie i zbieramy się do wyjścia. W recepcji pytam o najbliższy sklep spożywczy, a pracownik mówi, że dwie przecznice stąd jest market.
Idziemy spacerkiem przez ulice Los Angeles, rozglądając się dookoła.
- Gdybym wiedziała, że ludzie tutaj o każdej porze wyglądają tak stylowo, przebrałabym się. - jęczy Angel, patrząc na mnie groźnie.
Mamy na sobie zwykłe, szare dresy oraz koszulki na ramiączakch. Ja w biodrach przewiązałam swoją bluzę, a Angel ma ją na sobie.
- Nie wyglądamy tak źle. - odpowiadam, chociaż czuję się trochę dziwnie.
- Serio, mamacita? Serio? - w głosie Angel słyszę kpinę, ale nie chce mi się już na to reagować.
- Wyszłyśmy tylko na zakupy, przestań dramatyzować. - odpowiadam w końcu z rozdrażnieniem.
Właśnie wchodzimy do marketu, więc biorę wózek i zaczynam pakować do niego najpotrzebniejsze rzeczy.
Koniec końców wychodzimy obładowane siatami, zostawiając w sklepie pokaźny rachunek.
- Następnym razem bierzemy taksówkę. - warczy Angel, puszczając ostrożnie na podłogę zakupy i ściąga buty. - Chyba amputują mi palce.
- Przepraszam. - wzdycham i idę do kuchni, by wypakować wszystko z siatek.
Włączam radio i zaczynam wkładać jedzenie do lodówki. Oczywiście oprócz tego kupiłyśmy dwie butelki wina, w zamiarze opicia naszej pierwszej nocy w nowym mieszkaniu. Po chwili dołącza do mnie Angie i pomaga wyciągać zakupy.
- Umieram z głodu. - mówi cicho, chowając jajka do lodówki.
- Zrobię nam kolację, poczekaj pół godziny. - odpowiadam i nastawiam wodę na makaron.
Nie mam pomysłu i siły na wymyślanie czegoś wykwintnego, więc uznaję, że spaghetti będzie najlepszym rozwiązaniem.
- Włoski wieczór? - pytam, wyciągając pomidory na sos.
- Jesteś geniuszem. - oznajmia wesoło dziewczyna i wyrzuca siatki do kosza.
Pół godziny później, tak jak obiecywałam siedzimy z Angie na podłodze w salonie i zajadamy się makaronem. W kieliszkach mamy pyszne, schłodzone białe wino i właśnie oglądamy jakąś marną komedię romantyczną. W między czasie wyciągam telefon i dodaję wpis na twittera.
Faith @faithwihford
Pierwsza kolacja z @angelrichardson w nowym mieszkaniu. Jestem spełniona i wykończona.
Wzdycham odkładając komórkę na bok. Biorę porządny łyk wina i odchylam głowę w tył.
- Czuję, że jutro będę spać do oporu. - śmieję się, patrzą na Angel, która właśnie bierze ostatni raz widelec do ust.
- Jeśli mnie jutro obudzisz przed 13 przysięgam, że cię zamorduje. - odpowiada i upija wino z kieliszka.
- Jasna sprawa. - pokazuje jej język, po czym zbieram nasze talerze by zanieść je do zmywarki.
- Idę się myć i spać. Sorki mała, nie wypije z tobą całego wina. - oznajmia stanowczo Angel, ale ja wcale się nie krzywię.
- Bogu dzięki, bo czuję, że jeszcze jeden kieliszek i byłabym wstawiona.
- Dobranoc. - Angel cmoka mnie w policzek i biegnie na górę do swojego pokoju.
- Dobranoc. - odpowiadam cicho i gaszę światła w kuchni.
Następnego dnia budzi mnie dzwoniący telefon. "No to są chyba jakieś żarty!" krzyczę nie otwierając oczu i przewracam się w proteście na drugi bok. Telefon ku mojej uciesze milknie, ale dosłownie 10 sekund później na nowo zaczyna dzwonić. Przeklinam pod nosem i otwieram oczy, łapiąc wściekle za telefon. Na wyświetlaczu widzę imię Channy i godzinę 10:43 - zamorduję ją.
- Halo? - odbieram nie ukrywając swojego rozdrażnienia.
- Chica! - wita mnie wesoło dziewczyna, ignorując mój ton - Za 20 minut u ciebie będę!
- Chyba zwariowałaś Chanel. - mówię oschle - Jestem jeszcze w łóżku, a poza tym jestem nadal zmęczona po wczorajszym dniu.
- Nic mnie to nie interesuje. Mam dla ciebie ofertę, nie możesz jej odrzucić. Zbieraj się. - oznajmia promiennie.
- Co to za oferta? - pytam siadając na łóżku.
- Wyjaśnię ci wszystko na miejscu. Będę za 15 minut!
- Co? Miałaś być za 20! - krzyczę przerażona.
- Ale już jadę i nie ma korków. Do zobaczenia, amigo!
Jestem oficjalnie wściekła. Biorę poduszkę do rąk i krzyczę w nią, dopóki nie braknie mi tchu.
Dobra, muszę zacząć się ubierać, skoro Channy ma tu zaraz być. Wstaję ciężko z łóżka i idę do szafy. Kilka minut zastanawiam się nad tym co wybrać, bo nie wiem, gdzie Chanel chce jechać. W końcu wybieram szarą koszulkę na cienkich ramiączkach, czarne szerokie dresy, mocno obcisłe na łydkach i za dużą koszulę w czarno-czerwoną kratę. Biorę ciuchy ze sobą i zmierzam do łazienki, gdzie następnie myję zęby, rozczesuje włosy i zakładam na siebie ubrania. Gdy wychodzę słyszę dzwonek do drzwi. Schodzę na dół i idę je otworzyć.
- Gotowa? - pyta od razu Channy.
- Prawie. Muszę się jeszcze pomalować. - oznajmiam, wracając w głąb mieszkania.
- Nie ma na to czasu. Ubieraj się i jedziemy. - mówi, wyraźnie zaaferowana.
- Ale...
- Nie ma czasu na żadne ale. Zakładaj buty, bierz torebkę i jedziemy.
Posyłam jej mordercze spojrzenie i poddaję się. Zakładam czarne buty od Adidasa za kostkę, biorę czerwoną torbę, do której wrzucam klucze, telefon i okulary przeciwsłoneczne, ponieważ na zewnątrz już świeci słońce.
- Możesz mi powiedzieć gdzie jedziemy? Nawet nic nie zjadłam. - mówię naburmuszona, siedząc w samochodzie Channy.
Dziewczyna sięga za siebie i podaje mi torbę ze starbucksa, w której znajduję dużą kawę, kanapkę i ciastko.
- Dobra, problem śniadania mamy z głowy. - mruczę, gryząc kanapkę. Jest pyszna!
- Powiem ci wszystko na miejscu. - uśmiech jaki pojawia się na twarzy Channy nie mówi mi zbyt dużo.
- Świetnie. - warczę i upijam trochę kawy. - Przestałam się czuć bezpiecznie, a mieszkam tu dopiero kilka godzin.
- Spokojnie, mi compañera! Nie zrobię ci krzywdy. - śmieje się - Wszystko będzie dobrze.
- Pewnie. - mruczę niezadowolona pod nosem i kończę kanapkę. A ponieważ kocham jeść, gryzę jeszcze kawałek pysznego ciastka. Później wyciągam telefon i piszę do Angel co się stało.
Po prawie półgodzinnej podróży Channy zatrzymuje się pod budynkiem, na którym znajduje się się ogromny napis "Miss Melodee Dance Studio".
- Channy, wyjaśnisz mi po co my tu jesteśmy? - pytam z przerażeniem w głosie.
- Tutaj odbywa się casting tancerzy. - oznajmia dziewczyna, gasząc silnik i wychodząc z samochodu. - A ty weźmiesz w nim udział.
- Oszalałaś?! - krzyczę na nią - Kim ty jesteś, żeby decydować w czym mam brać udział, a w czym nie?!
- Uspokój się. - podchodzi do mnie z kamienną twarzą - Zrobiłam to po to, bo wiem, że to dla ciebie ogromna szansa. Sama nigdy w życiu byś się na coś takiego nie zdecydowała, więc uznałam, że potrzebujesz mojej pomocy.
- Channy, przecież to jakiś absurd. - mówię cicho. - Nie mam nawet muzyki, nie jestem w ogóle przygotowana.
- Zaufaj mi, jesteś bardziej przygotowana niż myślisz. A muzykę mam tu. - wyciąga płytę z torebki i pokazuje mi ją - Wiem, że lubisz tańczyć do kawałków Tygi, więc zgrałam kilka. Sama wybierzesz tę odpowiednią piosenkę.
- Nienawidzę cie. - warczę i idę za Channy, która zmierza do wejścia.
W środku panuje tłok. Jest masa młodych ludzi, którzy w różnych zakamarkach ćwiczą swoje choreografie. Patrzę na nich i nawet po takim czymś mogę stwierdzić, że są wyśmienitymi tancerzami. Kiedy Channy idzie po numerek dla mnie, uświadamiam sobie, że w ogóle nie wiem po co ten casting jest zorganizowany. Szukam wzrokiem jakiegoś plakatu informacyjnego i gdy go znajduję, zamieram. Casting tancerzy do teledysku najnowszego kawałka Justina Biebera?! Czy ona kurwa oszalała?!
Gdy odzyskuję zdolność poruszania się, podchodzę do Channy i ciągnę ją na bok.
- Zwariowałaś? Casting do teledysku Biebera? - czuję jak w żyłach gotuje mi się krew.
- Co z nim jest nie tak? - patrzy na mnie zaskoczona - Nie lubisz go?
Kręcę szybko głową i biorę głęboki oddech.
- Nie o to chodzi. Nie obchodzi mnie on. Obchodzi mnie to, że przywiozłaś mnie tutaj, żebym się ośmieszyła. Przecież ja w życiu nie dostanę tego angażu. - mówię, cała się trzęsąc i nie wiem czy to ze złości, czy ze zdenerwowania.
- Przestań. Obie wiemy, że masz szanse.
- Może i bym je miała, gdybym była przygotowana! - wyrzucam ręce w powietrze z frustracji jaka się we mnie zbiera.
- Jesteś. - odpowiada stanowczo - A teraz weź kilka głębokich wdechów, uspokój się i nie wiem, może rozgrzej mięśnie.
- Mam na to czas, patrz ilu jest tu ludzi. - pokazuję zamaszyście ręką.
- Szybko zleci.
- Cokolwiek. - wzdycham - Daj mi płytę, muszę gdzieś przesłuchać te piosenki. - mówię, poddając się. Widzę jak na twarzy przyjaciółki maluje się szeroki, dumny uśmiech.
- Nienawidzę cię. - mówię po raz któryś i odbieram od niej płytę, kierując się gdzieś, gdzie mogłabym tego posłuchać.
Po kilkunastu minutach decyduję się na Make It Nasty i przypominam sobie choreografię, jaką razem z Ianem ułożyliśmy do tego kawałka. Cały układ trwa niecałe dwie i pół minuty, ale powtarzam go kilka razy, więc robię się zmęczona. Wracam do Channy, która siedzi z kawą i telefonem w ręce.
- No, już miałam iść cię szukać. Jesteś następna. - oznajmia spokojnie.
- Słucham?! - wołam przerażona, na tyle głośno, że kilka osób patrzy w moją stronę.
Uśmiecham się do nich przepraszająco i ponownie wbijam wzrok w Channy.
- Idź pod tamte drzwi, wywołają cię. - pokazuje.
W tym momencie opanowuje mnie strach i zdenerwowanie. Nie jestem w stanie wydusić z siebie słowa i ruszyć się z miejsca. Mój żołądek zaczyna mnie nieprzyjemnie boleć, a dłonie się pocą.
- Ruszaj się. Trzymam kciuki. - Channy klepie mnie w tyłek i lekko popycha w przód, więc aby się nie przewrócić zmuszam się do wykonania kroku w przód.
A co jeśli skompromituję się przed samym Justinem Bieberem? O boże, nie robi mi się niedobrze na tę myśl. Chcę stąd wyjść, teraz!
I kiedy wykonuję krok w tył drzwi się otwierają i słyszę jak ktoś wywołuje moje imię i nazwisko. Blednę, ale ruszam do przodu nie wiedząc nawet dlaczego. Mija mnie jakaś uśmiechnięta dziewczyna i chyba życzy mi powodzenia, ale nie mam nawet czasu jej podziękować. Wchodzę na środek parkietu i patrzę przed siebie. Za stolikiem siedzi trzech mężczyzn.
- Cześć Faith. - odzywa się jeden z nich. - Ja jestem Nick, ten obok to Scooter, a za mną stoi Jon. - wskazuje na kolegów i posyła mi miły uśmiech. - Co dla nas przygotowałaś?
Prycham odruchowo na to pytanie, ale zaraz potem kręcę głową i odpowiadam.
- W zasadzie to nic nie przygotowałam. Dowiedziałam się o castingu dzisiaj rano. - mówię i jestem w szoku, że wyartykułowałam tyle słów na raz nie zacinając się przy tym.
- Hm, odważnie. - odpowiada najstarszy z obecnych tutaj mężczyzn. Chyba miał na imię Scooter.
- W takim razie co skłoniło cię, by wziąć udział w castingu? - pyta ponownie Nick.
- Moja przyjaciółka. - mówię, wzruszając ramionami.
- Ja jestem ciekawy tego co pokaże, a wy? - Nick zerka na kolegów z uniesioną brwią.
Obaj kiwają głową i posyłają mi przyjazne uśmiechy. Zdenerwowanie powoli opuszcza moje ciało, dzięki Bogu.
- Podaj płytę Jonowi. - poleca Nick, więc robię co każe.
Stoję na środku, przewiązuję koszulę w biodrach i czekam, aż zabrzmi muzyka. Kiedy to następuję zaczynam tańczyć, a moje ruchy są pewne i pełne siły. Nie boję się, że popełnię błąd, ponieważ zjadłam zęby na tej choreografii. Rozpuszczone włosy zasłaniają mi twarz, gdy tańczę, a to tylko dodaje charakteru temu układowi. Jestem skupiona i w środku szczęśliwa. To właśnie robi ze mną taniec. Budzi we mnie dwie skrajności, a ja to uczucie ubóstwiam. Kończę tańczyć i głęboko oddycham. Podnoszę głowę, patrzę na mężczyzn i próbuję odgadnąć co sądzą. Wszyscy jednak mają pokerowe twarze. Przełykam ślinę i czekam na jakieś słowa z ich strony.
- Było świetnie, już nie patrz tak na nas. - zaczyna się śmiać Nick, a za nim Jon i Scooter.
- Moglibyście zabić człowieka. - odpowiadam z uśmiechem na twarzy i odgarniam włosy.
- Jesteś ostatnia, dlatego możesz zawołać resztę by tu przyszli. - mówi Scooter, a ja kiwam głową i idę spełnić jego polecenie.
Po chwili na sali panuje hałas, ponieważ są tu wszyscy tancerze. Scooter prosi o ciszę i gdy faktycznie ludzie milkną zaczyna mówić.
- Razem z Nickiem i Jonem podjęliśmy decyzję. Niektórzy z was byli świetni, niektórzy trochę mniej, co nie znaczy że nie doceniamy waszych starań. Bardzo dziękujemy wam za przybycie tutaj w imieniu naszym jak i Justina, który niestety nie mógł do nas dołączyć. - wyjaśnia, patrząc na nas. - Teraz Nick wyczyta nazwiska osób, które niestety musimy pożegnać. - Scooter siada, a Nick wstaje w tym samym momencie.
- Więc przejdźmy od razu do rzeczy. Ponad połowie musimy podziękować, a mianowicie Amy Bucks, Joshowi Pharrell, Sue i Dakocie Jordyn, Tay'owi Rascal... - Nick wymieniał po kolei nazwiska osób, które gdy usłyszały swoje imiona ze smutkiem na twarzy opuszczały salę. Po kilku minutach zostało może 15 tancerzy.
- Jeśli chodzi o was, bardzo ciężko było nam zdecydować kogo bierzemy, a kogo nie. Nagraliśmy wasze występy, mamy wasze numery telefonu, więc po obradach z Justinem zadzwonimy do was i poinformujemy o podjętych decyzjach.
Poczułam jak zalewa mnie fala ulgi, ale jednocześnie nadal się denerwowałam. To było świetne uczucie, wiedzieć że spodobałam się na tyle, że rozważają czy chcą mnie wziąć czy nie. Ale już teraz wiem, że to oczekiwanie będzie uciążliwe.
- Dziękujemy wam na razie. Do usłyszenia. - kończy Nick i siada, zaczynając rozmawiać z kolegami.
Kilku tancerzy opuszcza salę, a kilku włącznie ze mną zostaje. Większość z nich się zna i zaczynają gadać, a ja siadam na podłodze i poprawiam buta, ponieważ coś mi do niego wpadło. Nagle robi się jakiś większy szum i nie wiedząc o co chodzi podnoszę wzrok i okazuje się, że w drzwiach stoi sam Justin Bieber, w całej swojej okazałości. Tancerze podbiegają do niego, wyraźnie zafascynowani jego osobą, a on obdarza ich uśmiechem i zaczyna rozmowę. Ja o dziwo nie robię tego samego co pozostali, tylko nadal skupiam się na bucie. Nie rusza mnie jego widok może dlatego, że w swoim życiu kilka razy spotkałam się z ważnymi osobistościami dzięki rodzicom. Gdy zakładam ponownie but na stopę podnoszę wzrok i wtedy moje oczy spotykają się ze spojrzeniem Justina. Ciemne, prawie czarne oczy naprzeciw brązowych. Robi mi się ciepło i nie mam pojęcia dlaczego. Szybko wstaję i czuję jak moje serce wali w szaleńczym tempie. Nadal patrzymy sobie w oczy, a on posyła mi szelmowski uśmiech, przez który robi mi się sucho w ustach. Lekko potrząsam głową i jestem przerażona tym, jak zwykłe spojrzenie i uśmiech na mnie podziałało. Nagle zauważam, że obok niego, stoi, a właściwie wisi na jego ramieniu drobna, smukła blondynka. Wygląda na jego dziewczynę.Teraz mam wrażenie, że to co stało się przed chwilą było niestosowne. Gryzę wargę i po raz ostatni obdarzam Justina subtelnym i pewnym siebie spojrzeniem. Nie może poznać, że podziałał na mnie tak intensywnie. Mijam go i resztę tancerzy, wychodzę z sali i idę do Channy.
- I jak ci poszło? Widziałaś? Bieber tu przyszedł ze swoją laską. - Channy mówi na jednym wdechu, a ja zaczynam się śmiać.
- Nie wiem, chyba dobrze. Mają się odezwać i poinformować mnie o tym co dalej. - wyjaśniam - Tak, widziałam. Nie dało się go nie zauważyć.
- Gorący jest, co? - Channy patrzy na mnie znacząco.
Przypomina mi się sytuacja sprzed chwili i wzdycham cicho. Zakładam koszulę na ramiona, biorę torebkę, zakładam okulary na nos i idę do wyjścia.
- Nie mogę zaprzeczyć. - odpowiadam spokojnie, czując jak przechodzi mnie przyjemny dreszcz.
Przed studiem nagle zbiera się masa paparazzi, ale udaje nam się szybko przebić przez ten tłum. Współczuje gwiazdom, muszą mieć straszne życie pod tym względem.
Idziemy do samochodu, a paparazzi nagle zaczynają krzyczeć i okazuje się, że Justin i jego Blond Sztuka wychodzą z budynku. Odruchowo się odwracam i łapię go na tym, że patrzy w moim kierunku. Albo przynajmniej tak mi się zdaje, ponieważ on również ma okulary na nosie. Oblizuję wargi i wsiadam do wozu, cały czas mają przed oczami jego intensywne spojrzenie.
*nonna - po włosku 'babcia'.
Jak wrażenia po kolejnym rozdziale? Podobał się, czy raczej nie? Zostawcie swoje opinie w komentarzach, bo to one motywują mnie do pracy i zawsze miło jest poczytać parę słów na temat swojej pracy. Dziękuję Wam, za prawie 2 tysiące wyświetleń. Jesteście cudowni, bardzo was kocham. Do następnego.
V.