sobota, 15 listopada 2014

Rozdział 1

"Co ty wyprawiasz?"

- Faith, na Boga! Skup się wreszcie, powtarzamy to już piąty raz! Nie mamy na to całego dnia. - poraz kolejny tego popołudnia mój trener krzyczy na mnie.
A ja mam to zupełnie gdzieś. Nienawidzę tutaj przychodzić i patrzyć na te opanowane do perfekcji surowe ruchy. Nienawidzę patrzyć na tych ludzi, którzy są jakby z innej planety, a ich kamienne twarze nie zdradzają jakichkolwiek emocji. Nienawidzę tych uwierających puent i obcisłych trykotów. Nienawidzę tych suchych choreografii. Tak, nienawidzę baletu.
 A mimo to trenuję go odkąd pamiętam. Pomyślicie, że muszę być mistrzynią w tej sztuce, biorąc pod uwagę fakt, że mam prawie 19 lat, a moja przygoda z tym przeklętym tańcem zaczęła się gdy tylko zaczęłam chodzić. Otóż nie. Nie jestem nawet przeciętna, chociaż moim  trenerom czasem zdarzy się mnie pochwalić za dobrze wykonaną choreografię. Oczywiście pomijają to, że zanim każdy mój ruch stanie się perfekcyjny i przemyślany, muszę napsuć im wiele krwi na treningach. Z pewnością już dawno wyleciałabym z grupy, gdyby nie to, że moi rodzice opłacają tę szkołę, przelewając co miesiąc na jej konto kolosalne kwoty. I tego też nienawidzę. Tego, że jestem przez to traktowana jakoś inaczej, lepiej od pozostałych. Nie jestem z tych dzieciaków, którym odbija woda sodowa tylko dlatego, że ich rodzice zarabiają krocie. Nie znoszę tego, że przez to, iż moi rodzice również zbijają fortunę na jakichś cholernie pogmatwanych interesach, wszyscy w moim mieście mnie znają, a czasem zdarzy się że znają mnie nawet poza obrzeżami Dallas. 
I jakimże to było zdziwieniem, gdy okazało się, że nie mam zamiaru utrzymywać bliższych kontaktów z elitką reszty bogatych dzieciaków, a raczej dzieciaków bogatych rodziców. Nigdy nie potrafiłam się z nimi utożsamić. Nie kręciły mnie cotygodniowe imprezy w ich tępawym środowisku, tak samo jak miałam po dziurki słuchania płytkich i koszmarnie głupich rozmów, zazwyczaj drogo i skąpo ubranych dziewczyn oraz przechwalanek chłopaków na temat tego ile razy w tym tygodniu udało im się zaliczyć. 
Ja byłam inna. Nie potrafiłam zacząć żyć ich życiem. To znaczy - chyba musiałabym oszaleć, żeby pindrzyć się tak jak te laski. Ale na imprezy chodziłam, tyle że w miejsca, gdzie one nie postawiłyby swoich wypielęgnowanych stóp odzianych w obrzydliwie drogie buty od najlepszych projektantów.
Jednak pomimo tego, że nie pokazuję się w ich towarzystwie, większość ludzi, którzy mnie znają, a których ja nigdy nawet nie widziałam, stawia mnie pod jedną kreską razem z tymi zadufanymi w sobie dziećmi. Nie bójmy się tego określenia, ponieważ ono jest jak najbardziej trafne. W porządku, są już dorośli, ale to że mają ponad 18 lat nie świadczy o tym, że ich umysł i zachowanie jest na równym poziomie.  Ale tak czy inaczej, mam gdzieś to co myślą o mnie inni. Jeśli byliby choć troche inteligentni dostrzegliby różnicę między mną a resztą tych pustych dzieciaków.
Mimo tego, bardzo się cieszę, że już za tydzień wylatuję z moją najlepszą przyjaciółką do Los Angeles. Tam mam szanse na rozpoczęcie nowego życia z czystą kartą, a muszę przyznać, że o niczym innym nie marzę. Chcę w końcu zacząć samodzielne życie z dala od majątku moich rodziców i z dala od baletu, o tak.

Gdy po raz kolejny upadam na podłogę, słyszę jak pani Galina - starsza trenerka - jęczy żałośnie, tracąc cierpliwość i siły na dalsze starania. 
- Faith! Ty zacznij wreszcie pracować, bo nic z tego nie będzie! - woła z silnym rosyjskim akcentem.
Słysząc to na moje usta wkrada się szyderczy uśmieszek. Podnoszę się leniwie i otrzepując obcisłe body, odpowiadam z rozbawieniem
- Słyszałam to już chyba z milion razy, a jakoś jestem tu nieprzerwanie od kilkunastu lat. 
Sasha, główny trener podchodzi do mnie wyraźnie sfrustrowany, wcześniej zarządzając pięć minut przerwy. Unoszę brew i cierpliwie czekam na świeżą dawkę pouczeń i słów bezsilności.
- Faith, zostań po zajęciach to przećwiczymy to spokojnie jeszcze kilka razy. - jego akcent jest już mniej rosyjski niż ten pani Galiny, ale wciąż wykrywalny. To dlatego, że jego rodzina przeniosła się do Stanów w latach 50. i osiadła w Dallas.  Sasha jest ma na oko ponad 30 lat i jest przystojny, nawet bardzo. Ale jest równie wymagający, co seksowny. 
Patrzę na niego i czuję, że nadszedł ten moment, kiedy zrobię pierwszy krok ku zmianom.
- Pieprzę to, Sasha. - odpowiadam pewnie.
- Słucham? - pyta zaskoczony, robiąc niewielki krok w tył. Nawet ten malutki kroczek w tył był pełen gracji.
- To co słyszałeś. Pieprzę to. Nie mam już siły. - wzruszam ramionami, czując jakbym właśnie zburzyła w sobie jakiś ogromny mur.
- Ale ty nie możesz... - duka, patrząc na mnie w oszołomieniu. Mimo tego, jego ton głosu jest stanowczy. 
- Nie mogę? No to patrz.  - obracam się na pięcie i dumnie maszeruję w kierunku drzwi.
Wcześniej jednak podchodzę do lustra, gdzie leżą moje rzeczy i przykucam, zaczynając je zbierać. Widzę kątem oka jak większość tancerzy patrzy na mnie z niedowierzaniem i strachem, a ja mogę się jedynie roześmiać. Doskonale wiem, że boją się tego, że gdy odejdę z zespołu, rodzice przestaną przelewać pieniądze na konto szkoły. Oczywiście tak się nie stanie, ponieważ mama kocha tę szkołę, sama kiedyś do niej uczęszczała. Chyba pękłoby jej serce, gdyby nagle szkoła została zamknięta. Rozumiałam ją, każdy przecież ma w swoim życiu coś, co ma dla niego ogromne znaczenie i z czym wiąże go szczególna więź. Czymś takim dla mojej mamy była właśnie ta szkoła. 
Gdy upewniam się, że wszystko spakowałam do swojej torby podnoszę się w górę i zanim zdążę zrobić krok, przy moim boku pojawia się Sasha, chyba jeszcze bardziej sfrustrowany niż wcześniej.
- Faith, co ty robisz? Nie wygłupiaj się i wracaj na trening. 
- Nie Sasha, nie wrócę. Poza tym co to za różnica, czy odejdę teraz czy za tydzień. I tak w końcu musiałam to zrobić. Wylatuję niedługo do Los Angeles, zapomniałeś? - pytam, zakładając torbę na ramię.
Sasha patrzy na mnie badawczo, po czym odzywa się w ciszej.
- Och, ale twoja mama... 
- Nie martw się, wciąż będzie was opłacać. Zatroszczę się o to. - mówię, chociaż wiem, że mama chyba oszaleje ze złości, gdy powiem jej o tym co zrobiłam. - A teraz przepraszam, ale chcę już wyjść. Zdaje się, że ty też musisz wrócić do grupy. 
Posyłam mu uprzejmy uśmiech i z gracją omijam go, rzucając ostatnie spokojne spojrzenie znajomym tancerzom i w końcu opuszczam salę. Potrzebuję prysznicu, ale postanawiam wziąć go już w domu, ponieważ chcę już stąd wyjść. 
Wychodzę z budynku i kieruję się na parking, gdzie stoi mój samochód. Otwieram go już z daleka dzięki automatycznemu kluczykowi. Wsiadam do środka, torbę rzucając na tylne siedzenia. Wkładam klucz do stacyjki, przekręcam go i gdy silnik zaczyna pracować, ruszam w kierunku domu.  Opieram się wygodnie na siedzeniu, gdy stoję na światłach i w końcu postanawiam zadzwonić do mojej przyjaciółki. Wybieram numer na telefonie i zaraz potem włącza się zestaw głośnomówiący, który jest zamontowany w systemie samochodu. 
- Faith, nie powinnaś być na zajęciach? - zaspany głos mojej przyjaciółki wypełnia samochód kilka sekund później.
- Serio, Angie? Jest osiemnasta, a ty śpisz. Miałaś przecież iść do urzędu załatwić papiery. - ganię ją, kręcąc z niezadowoleniem głową czego i tak nie mogła zauważyć.
- Och, daruj sobie mamacita. - podkreśla ostatnie słówko, wiedząc, że go nie lubię i robi to tylko po to, żeby mnie zdenerwować. - Byłam tam wcześniej. Co jest grane?
- Opowiem ci o tym później, jak do ciebie wpadnę. - mówię, skręcając w ulicę prowadzącą do mojego domu - Wezmę prysznic, przebiorę się i przyjadę. 
- Dobra. - odpowiada krótko, ziewając jednocześnie.
- Będę za godzinę. Buziaki. - żegnam się z Angel i wciskam czerwony przycisk na ekraniku. 
Jestem już na podjeździe, więc czekam aż brama się rozsunie i spokojnie wjadę na teren posiadłości moich rodziców. 
Parkuję w garażu obok samochodu mamy i taty, gaszę silnik i wysiadam. W domu jest ciepło i ładnie pachnie, przez co robię się głodna. Wchodzę do kuchni, gdzie stoi moja mama i gdy mnie zauważa, lekko otwiera usta.
- Faith, co się stało? Powinnaś być na zajęciach. 
No, to czas trochę zrujnować mamie dzień.
- Owszem, powinnam, ale nie jestem. - wzruszam ramionami, zerkając na to co smaży się na płycie.
- A to dlaczego? - pyta mama, patrząc na mnie z wyraźnie formującym się w jej oczach niepokojem.
Biorę głęboki oddech i po kilku sekundach ciszy, odpowiadam.
- Odeszłam z zespołu. - mój głos jest cichy i lekko drży. Mrużę delikatnie oczy, szykując się na ostrą i głośną reakcję mamy, ale to co słyszę po kilku sekundach zupełnie mnie zaskakuje.
- Nareszcie. Myślałam, że nigdy tego nie zrobisz. 
Patrze na nią jakby nagle wyrosły jej trzy głowy i lekko rozchylam usta. Chyba się przesłyszałam.
- Myślałam, że się wściekniesz. - mamrocze, mrugając szybko powiekami.
- Dlaczego miałabym to zrobić? - pyta mama z lekkim rozbawieniem.
 - Przecież to dla ciebie trenowałam! Nienawidzę baletu, mamo. - mówię głośno, wiedząc już że mama nie jest zła.
- A ja nie mówiłam ci nic, bo myślałam, że to kochasz. - wzdycha.
- Czyli piętnaście lat trenowałam, błędnie sądząc, że to tego właśnie chcesz? 
- Skarbie, chcę jedynie twojego szczęścia. Nie ma nic do rzeczy fakt, że kiedyś to było moją pasją. Myślałam, że balet sprawia ci przyjemność, mimo że byłaś w tym bardzo kiepska. 
- Dzięki, mamo. - mrużę oczy, po czym zaczynam się śmiać. - Rany, tyle zmarnowanego czasu. 
- Nie uważam, że to było marnotrawienie czasu. Rozbudziłaś tak czy siak w sobie pasję do tańca. - uśmiecha się, siadając przy szklanym stole.
- To raczej babcia ją we mnie obudziła. - odpowiadam trochę chłodniej, zagryzając wargę.
Mama chyba to zauważa, ale nie reaguje. Po chwili pyta.
- Jesteś głodna? 
- Zjem coś na mieście. Idę się umyć, bo potem umówiłam się z Angel. - sięgam po butelkę wody i odwracam się na pięcie, kierując się do łazienki. 
Czuję się dziwnie, gdy rozmyślam nad tym co właśnie się stało. Zawsze sądziłam, że mamie bardzo zależy na tym, bym trenowała, a ja poniekąd się do tego przyzwyczaiłam. Właśnie teraz uświadomiłam sobie, jak słaby był nasz kontakt. Robi mi się przykro na tę myśl, ale nie mam teraz ochoty na smutek. 
Będąc w łazience szybko zrzucam z siebie ubrania i wchodzę pod prysznic, chwilę potem puszczam na siebie ciepły strumień wody, który przyjemnie rozbija się o moją skórę. Czuję jak mięśnie zaczynają się rozluźniać i muszę przyznać, że to naprawdę przyjemne. 
Prysznic nie trwa długo i 10 minut później stoję przed dużym lustrem, owinięta w puchaty ręcznik. Rozczesuję włosy, suszę je, a potem wycieram dokładnie swoje ciało. Gdy jest już suche, wychodzę z łazienki, kierując się do swojego pokoju. Tam otwieram szafę i wyciągam najpierw świeżą bieliznę, a potem zestaw na wieczór. Decyduję się na czarny tanktop, poszarpane jeansy w tym samym kolorze, a w biodrach przewiązuję koszulę w czarno-czerwoną kratę. Kilka minut później jestem już ubrana i prawie gotowa do wyjścia. Szybko się maluję, zabieram swoje rzeczy i schodzę na dół. 
- Gary jest dostępny? - wołam z korytarza.
- Powinien być u siebie. - odpowiada mama z kuchni - O której wrócisz? 
- Późno. Nie czekaj na mnie. - mówię, zakładając na nogi wysokie trampki typu sneakers. 
Wychodzę z holu i kieruję się do biura naszego kierowcy. Gary pracuje u nas odkąd pamiętam. Ma około 50 lat i jego włosy są już trochę siwe. Jest cudowny i darzę go ogromną miłością. 
Pukam do drzwi i po chwili lekko je uchylam. 
- Tak panienko Wihford? - mężczyzna uśmiecha się ciepło, gdy mnie zauważa. 
- Mógłbyś zawieźć mnie do Angel? - pytam i również się uśmiecham.
- Oczywiście, to moja praca. - kiwa i podnosi się z krzesła.
Bierze kluczyki od samochodu, zakłada marynarkę i wychodzimy z biura. Kilka minut później siedzę na tylnym siedzeniu, w które lekko się zapadam. Opieram głowę o szybę i wsłuchuję się muzykę, która rozbrzmiewa z głośników. Oczami wyobraźni widzę jak zaczynam życie w Los Angeles i mimowolnie się uśmiecham. Nie mogę się doczekać aż w końcu tam wyjadę, potrzebuję oczyszczenia, a przeprowadzka tam to dobry początek. 
- Jak się panienka dzisiaj czuje? - z zamyślenia wyrywa mnie przyjemny i lekko ochrypły głos Garyego. 
- Całkiem dobrze, dziękuję. A ty Gary? 
- Nie mogę narzekać. - odpowiada, po czym dodaje. - O czym panienka myśli? 
- O niczym szczególnym. - kłamię, choć nie wiem dlaczego. 
- Rozumiem. - kiwa - Jesteśmy na miejscu. - oznajmia nagle.
To już? Musiałam długo marzyć, skoro nie zauważyłam, że jesteśmy już pod domem Angel.
- Dziękuje Gary. Miłego wieczoru. - posyłam mu wdzięczny uśmiech i chwytam klamkę.
- Nawzajem. Przyjechać po panią później? - pyta, obracając się do mnie.
- Nie trzeba. Poradzę sobie. - mówię szybko i wychodzę. 
Na zewnątrz jest już ciemno, ale wciąż ciepło. To zasługa klimatu jaki panuje w Texasie. Tu zawsze jest piekielnie gorąco, ale można się przyzwyczaić. 
Wchodzę na klatkę, wybiegam po schodach i bez pukania wpadam do domu Angel.
Angel mieszka sama odkąd skończyła osiemnaście lat i świetnie sobie radzi. To znaczy pomagają jej rodzice, ale nawet bez nich dawałaby sobie rady. Zapytacie dlaczego mieszka sama - podjęła taką decyzję już w wieku 13 lat. Nie to, że miała zły kontakt z rodzicami, ale ich nigdy nie było w domu  i to bardzo ją bolało. Dlatego uznała, że zamieszkanie samej jakoś wytłumaczy jej tą wieczną samotność. To chyba mniej raniło, tak mi się zdaje. 
- Jestem! - krzyczę wesoło, zamykając drzwi.
- W pokoju! - odkrzykuje przyjaciółka, więc to tam idę.
Siedzi w samej bieliźnie przed toaletką i maluje rzęsy.
- Mogłabyś się ubrać. - wzdycham, zachodząc ją od tyłu i całując w policzek.
Angel zaczyna się śmiać i przytula mnie mocno, tak jak lubię najbardziej.
- Myślałam, że się ucieszysz. - odpowiada w końcu, wytykając język przed zęby. 
- Cokolwiek. - mruczę rozbawiona i rzucam się na łóżko.
- Więc co się stało? - pyta, a ja już wiem o co chodzi.
- Odeszłam z grupy. - mówię z ulgą w głosie, czując się dziwnie lekko.
- Co? - Angel odwraca się szybko w moją stronę i patrzy na mnie z rozchylonymi ustami. - Przecież mama cię zabije! 
- Też tak myślałam, ale okazało się, że nawet się ucieszyła. Powiedziała, że widziała, że jestem w tym kiepska. - wzruszam ramionami i przeczesuje włosy.
- Po piętnastu latach. Lepiej późno niż wcale. - mamrocze pod nosem - Ale ciesze się, że w końcu zakończyłaś tę gehennę. 
- Prędzej czy później musiałam to zrobić. Za tydzień i tak nas tu nie będzie. - uśmiecham się na tę myśl. - Jestem głodna. Masz coś do jedzenia? 
- W lodówce masz sałatkę. 
W podskokach biegnę do kuchni i wciągam sałatkę. Jest pyszna. Gdy kończę, słyszę wołanie Angel.
- Mamacita, ratuj! Nie mam w co się ubrać!
Przewracam oczami i leniwie idę do jej sypialni. Otwieram szafę, z której wypadają ubrania prosto na mnie.
- Nie obraziłabym się, gdybyś czasem tu posprzątała. - warczę, zrzucając z twarzy jej pogniecioną koszulkę. - Jeśli chcesz mnie zabić, wybierz trochę bardziej wyrafinowany sposób. 
- Zapamiętam. - śmieje się, rozczesując włosy. 
Otrzepuję się z ubrań i gdy patrzę na podłogę, mój wzrok pada wprost na męskie bokserki.
- Angie, powiedz mi, że to żart. - jęczę żałośnie, krzywiąc się.
- Oj kochanie, uwierz, że on nie był żartem. - mruczy Angel, posyłając mi znaczące spojrzenie.
- Obrzydzasz mnie. - odpowiadam, kopiąc bokserki daleko w kąt. 
- I tak mnie kochasz. - dziewczyna wzrusza ramionami i szczerzy się do mnie głupawo.
Kręcę głową i zaczynam przeszukiwać szafę Angel. Ma w niej miliard ciuchów, więc samej jest mi ciężko coś wybrać, ale w końcu wyciągam luźny biały croptop na ramiączkach oraz szerokie, luźne spodnie moro.
- Może być? - pytam, układając wszystko na łóżku.
- Jest świetnie! - woła, ciesząc się jak małe dziecko. 
Po dwudziestu minutach Angel jest gotowa do wyjścia. Wygląda naprawdę ślicznie i do tego jest cholernie seksowna. Jej gęste, kręcone włosy spływają kaskadami na jej ramiona, a pełne usta świecą się od błyszczyku. Jest przepiękna, a do tego ma świetne ciało. 
- Dzwonił do mnie Ian. - mówi, gdy zakładamy buty - ona trapery, a ja swoje sneakersy.
- Co chciał? - pytam spokojnie.
- Pytał czy przyjdziemy dzisiaj do 'Cameo'. 
- Właśnie tam idziemy. - odpowiadam ze śmiechem. 
- Dlatego powiedziałam, że będziemy. - wychodzimy z mieszkania, a Angel zamyka drzwi. - Wiesz Faith, on chyba nie jest zadowolony z tego, że wyjeżdżasz. 
- A co on ma do tego? To moje życie i chce je w końcu rozpocząć, zamiast dusić się w tym mieście. - mówię, a mój głos jest trochę chłodny.
- Wiesz dobrze, jak Ian cię traktuje. On...
- Jest tylko moim przyjacielem. - przerywam jej, zaczynając się denerwować.
- To ty tak myślisz. Do tej pory zawsze miał cię na miejscu, ale gdy wyjedziemy... On oszaleje. - słowa Angel powodują u mnie mały smutek. 
Ian jest naszym przyjacielem od lat i kocham go całym swoim sercem, ale tylko w granicach przyjacielskich. Nigdy nie czułam do niego więcej niż powinnam i bardzo się z tego cieszę. Mamy masę wspaniałych wspomnień, których nigdy nie zapomnę, ale nigdy nie wyobrażałam go sobie jako potencjalnego chłopaka. 
Jednak ostatnio coś między nami się popsuło. To znaczy wciąż się przyjaźnimy, ale zauważyłam, że zaczął się zmieniać. Kilka miesięcy temu wygrał walkę w 'Cameo' i od tej pory grzeje miejsce przywódcy. Jestem z niego dumna, ale po jakimś czasie zaczął mnie trochę traktować jak swoją własność, co nie do końca mi się podoba. 
- Przecież już z nim o tym rozmawiałyśmy. Myślę, że jest na tyle dojrzały i mądry, że to zrozumie. - mówię, chociaż moje słowa nie do końca nawet mnie przekonują. 
- Mam taką nadzieję. - dodaje Angel i gdy wychodzimy przed blok, macha by złapać taksówkę.
Od razu nam się to udaje, więc wsiadamy do środka i mówimy, gdzie kierowca ma jechać. Ten zaś, gdy słyszy nasze głosy odwraca się i szeroko otwiera oczy. No tak, rozpoznał mnie.  A przecież taki klub jak Cameo i taka osoba jak ja, nie idą ze sobą w parze w żadnym cholernym wypadku. Kierowca patrzy na nas zdziwiony, a ja zaczynam się wiercić ze skrępowania na siedzeniu. Widząc to, Angel wzdycha głośno i pyta kierowce.
- Będziesz tak siedział i patrzył na nas, czy w końcu ruszysz tym starociem i zechcesz zarobić trochę kasy? Kiedy ostatni raz sprawdzałam to wydawało mi się, że twoją pieprzoną robotą jest wożenie ludzi w różne miejsca, a nie gapienie się na nich! 
Słowa Angel działają na mężczyznę jak kubeł zimnej wody i w momencie rusza. Angie posyła mi zmartwione spojrzenie, a ja kręcę głową i szepczę.
- To właśnie między innymi dlatego chcę już stąd wyjechać. 
Przyjaciółka ściska moją rękę w miłym geście i już się nie odzywa. Nie musi, bo i tak wiem, że mnie wspiera. Właśnie za to ją kocham. 
Nie mija więcej niż 15 minut i jesteśmy na miejscu. Angel rzuca kierowcy jego należność i wychodzimy z taksówki, trzaskając za sobą drzwiami. To oczywiście po to, by go zdenerwować. 
Przed klubem kręci się paru ludzi, a ponieważ nie jest to ciekawa ulica to i oni nie należą do godnych zainteresowania. Ochroniarz widząc nas z daleka, uśmiecha się i otwiera drzwi, gdy już jesteśmy bliżej.
- Udanego wieczoru dziewczyny. - mówi uprzejmie, chociaż nie należy do ludzi z czystym sumieniem.
- Dzięki Jake, nawzajem. - odpowiadamy z uśmiechem i wchodzimy do środka.
W klubie panuje ścisk i gorąc, a muzyka głośno dudni w uszach. Z podestu widzimy cały parkiet, który jest zapełniony po brzegi i wydaje się, że my się już nie zmieścimy. 
Schodzimy po schodach i prawie od razu przybiega do nas Ian.
- Już myślałem, że się nie pojawicie! Zaraz zaczynamy. - ściska nas, a na jego ustach gości ogromny i szczęśliwy uśmiech. To właśnie takiego kocham go najbardziej.
- To ja pójdę do baru po coś do picia i może kogoś wyrwać, a wy idźcie się przygotować. Wpadnę wam pokibicować. - szczerzy się Angel, a ja tylko przewracam oczami z rozbawieniem.
Gdy tylko podchodzi do baru, u jej boku znajduje się przynajmniej trzech całkiem przystojnych facetów. To właśnie jej urok i magnetyzm tak ich wabi. 
Ja natomiast idę za Ianem, który trzyma mnie za rękę, by mnie nie zgubić. Jestem mu za to wdzięczna, chociaż większość ludzi tutaj nas zna i robi miejsce, gdy przechodzimy, więc nie jest to aż tak konieczne. Ian podchodzi do DJ'a i klepie go w ramie. Chłopak ściąga słuchawki i nachyla się do Iana, który każe mu rozpoczynać zabawę. DJ uśmiecha się szeroko i kiwa głową, na znak że zrozumiał. Bierze mikrofon i krzyczy.
- Dobra ludzie, czas rozkręcić tę imprezę! Rozpoczynamy naszą cotygodniową bitwę! 
Tłum krzyczy i piszczy, ponieważ jest to ich ulubiona część imprezy i muszę przyznać, że moja również. 
Schodzimy na parkiet i podchodzimy do naszego miejsca. Tam stoi już nasza ekipa: Layken, Misha, Chris, Jim, Susan oraz Dan. Witam się z wszystkimi, po czym zaczynam rozluźniać mięśnie, czując jak adrenalina zaczyna buzować w moich żyłach. 
Moja przygoda z walkami tanecznymi zaczęła się 3 lata temu, kiedy z Angie po raz pierwszy wymknęłyśmy się do klubu. Nigdzie nie chcieli nas wpuścić, oprócz Cameo. Byłyśmy trochę zestresowane, ale wtedy zobaczyłyśmy Iana, tańczącego w jednej z bitew. Przyglądałam się całemu zajściu z szeroko otwartymi oczami i wiedziałam już, że to jest to co chcę robić. Na początku było piekielnie ciężko, ale dzięki temu nauczyłam się wytrwałości i determinacji. Od tego dnia zaczęłam prowadzić drugie życie, które momentami kochałam bardziej niż powinnam. 
Gdy wspominam moje początki przed naszą grupą stawiają się nasi przeciwnicy. Na ich twarzach widać pewność siebie i determinacje, by wygrać. Bawi mnie to, ponieważ wiem, że moja grupa jest świetnie przygotowana i jeszcze nie zdarzyło nam się przegrać. Ale widać, że mamy godnych przeciwników. Na parkiecie robi się miejsce, a pozostali ludzie zaczynają nas oglądać. Zerkam na Iana, a on uśmiecha się do mnie szeroko i puszcza mi oczko. Kręcę z rozbawieniem głową i wtedy z głośników zaczyna płynąć kawałek Tygi Hit Em Up, a to znak, że zaczynamy. Ustawiamy się na swoich miejscach i czekamy na moment, w którym mamy zacząć. I zaczyna dziać się magia. Zaczynamy tańczyć, każdy z nas wchodzi w inny świat, ruchy stają się synchroniczne i opanowane do perfekcji. To jest to, co kocham najbardziej. Widać w nas stanowczość, zdecydowanie i walkę. Nikt nie musi na siebie patrzyć, by sprawdzić czy wykonuje dobre ruchy. My to wiemy, tutaj nie ma miejsca na pomyłki. 
Kończymy choreografię i tłum zaczyna głośno krzyczeć, natomiast Spurs, bo tak nazywają się nasi konkurenci patrzą na nas z pogardą i kręcą głowami, dając do zrozumienia, że w ich opinii byliśmy słabi. Ale ja wiem, że jest inaczej. Czuję jak ktoś klepie mnie po ramieniu i okazuje się, że to Ian. Posyła mi wzrok mówiący, że poszło dobrze, a ja uśmiecham się, zerkając na dziewczyny. Cieszą się i unoszą kciuki w górę, więc odpowiadam tym samym. 
Piosenka ulega zmianie i zaczyna lecieć kawałek Chrisa Browna Loyal. Obserwujemy poczynania naszych rywali i muszę przyznać, że są dobrzy, nawet bardzo. Opieram się o Iana, który nachyla się do mnie i szepcze.
- To było dobre, ale teraz ma być lepiej. 
Obracam się i patrzę na niego z uniesioną brwią. Nie poznaję go. Rozumiem, że to adrenalina i chęć wygrania, no ale bez przesady. Kiwam głową i zaciskam pięści, starając się odsunąć od siebie dziwne uczucie wkurzenia. 
Spurs kończą tańczyć i od razu zaczyna grać piosenka Tygi Dope. Od razu zaczynamy się poruszać zgodnie z choreografią i wiem już, że to rozłoży wszystkich na łopatki. Układ jest mocny, dynamiczny i dopracowany do perfekcji. Tłum zaczyna wykrzykiwać nasze imiona oraz słowa dopingujące nas. Uśmiecham się dumnie, gdy widzę trochę wycofany wzrok Spurs'ów. Mogą próbować, ale i tak wiemy kto wygra. 
Kończymy tańczyć, a ja dyszę i czuję jak pot spływa mi po plecach. Ale czuję się piekielnie szczęśliwa, bo taniec uwalnia w moim organizmie miliardy endorfin. Nagle ktoś do mnie podbiega i okazuje się, że to Angel. Ściska mnie mocno i krzyczy do ucha, że jest ze mnie dumna. 
- Dzięki Angie. - kwituję i odbieram od niej butelkę wody. - Mam ochotę na coś mocniejszego. - mówię, mimo to biorąc kilka sporych łyków zimnej wody.
- Poczekaj na ogłoszenie wyników. - odzywa się ktoś zza moich pleców i okazuje się, że to Ian, który nagle tuli mnie od tyłu. Nie przeszkadza mi to, ponieważ wiem, że to tylko przyjacielski gest. No dobra, tak mi się zdaje. Angel patrzy na nas wymownie, ale nie mówi ani słowa na ten temat. W końcu dziewczyna zaczyna opowiadać o chłopaku, jakiego poznała przy barze oraz o tym, jak bardzo jest seksowny. Nie robi to na mnie zbyt dużego wrażenia, ponieważ każdy facet, z którym się spotykała Angel był dla niej seksowny nie dłużej niż kilka dni. Potem jej przechodziło i kończyła znajomość. Dlatego wiem, że tym razem może być podobnie. 
Po kilkunastu minutach ponownie odzywa się DJ, tym razem by ogłosić wyniki. Zanim jednak dowiemy się kto wygrał, mówi kilka naprawdę zbędnych zdań i przeciąga tę chwilę w nieskończoność. Zaczynam się trochę denerwować, choć wiem, że to raczej my dzisiaj jesteśmy zwycięzcami. W końcu chłopak krzyczy do mikrofonu, że wygraliśmy i zaczynam się strasznie cieszyć. Piszczę i skaczę z radości, a potem ściskam się z każdym członkiem naszego zespołu. Ian przytula mnie i okręca dookoła, mówiąc do ucha, że byłam świetna. Poprawiam go, że to my myliśmy świetni, a on jedynie się uśmiecha. Obejmuje mnie w pasie i zmierzamy do baru, wcześniej oznajmiając reszcie drużyny, że stawiam wszystkim kolejkę. 
Około godziny później jestem już wstawiona, ale nadal wiem co dzieje się dookoła. Angel siedzi na kolanach jakiegoś przystojnego chłopaka, który ma chyba na imię Brandon, ale nie mam pewności. Ian cały czas siedzi obok mnie, pijąc ósmego, albo dziewiątego drinka. On też jest lekko wstawiony. Przy stoliku jest zabawnie i panuje luźna atmosfera. Nagle Ian pochyla się w moją stronę i odzywa się.
- Chodźmy na zewnątrz się przewietrzyć. Chcę z tobą pogadać. 
Przytakuję z ochotą, ponieważ czuję, że przyda mi się odrobina świeżego powietrza. Niespecjalnie przejmuję się tę drugą częścią jego wypowiedzi i wstaję od stołu. Gestem dłoni pokazuję Angel gdzie idę, a ona kiwa mi głową, wracając do rozmów z nową zdobyczą.
Na zewnątrz jest chłodniej niż w środku, z czego jestem bardzo zadowolona. Opieram się o ścianę, czując jak alkohol zaczyna przejmować kontrolę nad moim ciałem. Ian staje przede mną i uśmiecha się do mnie. Teraz wydaje mi się jakoś mniej pijany. Odgarniam włosy z twarzy i upijam małego łyczka drinka.
- Dobrze się dzisiaj spisaliśmy. - odzywa się w końcu chłopak.
- Tak, to była świetna robota. - przytakuję - Widziałeś miny tych ze Spurs? Byliśmy świetni.- cieszę się jak małe dziecko, a moje ego przyjemnie rośnie. 
- Faith, nie chcę żebyś wyjeżdżała. - o cholera, tego się nie spodziewałam.
- Ian, ale ja tego chcę i potrzebuję. Nie zmienię decyzji. - odpowiadam spokojnie, ale stanowczo.
- Proszę cię, nie rób tego. Nie możesz. - podchodzi do mnie bliżej niż powinien.
- Słucham? Nie mogę, bo co? Bo ty tak chcesz? - zaczynam się śmiać, bo to jest naprawdę zabawne co przed chwilą powiedział.
- Nie bądź głupia, przecież wiesz, że jesteś częścią mojego życia i będę za tobą tęsknić.
- Ian, ja też i to oczywiste, ale nie możesz decydować o moim życiu. Chcę tej przeprowadzki, wiesz dobrze jak tego potrzebuje. Chce skończyć pewien rozdział w swoim życiu na dobre. 
- Będziesz ode mnie ponad 2000 kilometrów. - mówi smutnym głosem.
- Przecież nikt nie broni ci do nas przylecieć. Nadal nie rozumiem, dlaczego nie chcesz się z nami przeprowadzić. - wzdycham głośno, czując się zmęczona tą rozmową.
- Bo nie mogę zostawić mamy i brata. - odpowiada od razu, ale to jakoś mnie nie przekonuje. Nie odzywam się jednak, tylko patrzę na niego.
Ian zbliża się do mnie jeszcze bardziej i mruczy. - Nie możesz wyjechać, nie pozwolę ci na to. 
Marszczę brwi, ponieważ mocno zaskoczyły mnie słowa mojego przyjaciela. Zanim jednak mam możliwość cokolwiek powiedzieć, Ian kładzie dłonie na moich policzkach, a jego usta lądują na moich. Nie mogę uwierzyć w to co zrobił, ponieważ dobrze wiedział jaki jest mój stosunek względem jego. Jestem w takim szoku, że przez kilka pierwszych sekund nie mogę się ruszyć, ale w końcu wraca mi zdolność ruchu i mocno odpycham od siebie przyjaciela.
- Co ty do jasnej cholery wyprawiasz?! - prawie krzyczę, a potem ocieram ręką usta.
- Myślałem, że tego chcesz. - odpowiada stanowczym głosem.
- Jesteś moim przyjacielem i nikim innym więcej! A zawsze wydawało mi się, że przyjaciół się nie całuje. Co ci odbiło? - warczę.
- Jesteś moja, rozumiesz? - pyta Ian, łapiąc mnie za szczękę. 
- Chyba sobie żartujesz. - syczę, zaczynając się szarpać. - Zostaw mnie. 
- Nigdzie nie wyjedziesz, nie pozwolę ci na to. Nie masz takiego pierdolonego prawa.- czuję jego oddech i teraz jednak uważam, że jest pijany.
Patrzę na niego z wściekłością i czuję jakby ktoś mnie spoliczkował. Nie poznaję go i przeraża mnie fakt, że jest agresywny. To nie jest Ian, który jest moim przyjacielem. Nie z takim człowiekiem spędziłam kilka wspólnych lat.
- Nie uciekniesz ode mnie. Nie możesz ode mnie odejść. - bełkocze, coraz mocniej mnie ściskając.
- Jesteś pijany. Zostaw mnie. - proszę ze złością w głosie. 
- Należysz do mnie i zrobię z tobą to co będę chciał. - odpowiada, a mnie zbiera się na wymioty. Obrzydza mnie. 
Zbieram wszystkie siły jakie w sobie mam i mocno uderzam go w policzek, przez co chłopak mnie puszcza i odchodzi kilka kroków. Patrzy na mnie zaskoczony, a ja pocieram szczękę i warczę.
- Jesteś potworem. Daj mi spokój. - po tych słowach odpycham go od siebie i wchodzę do środka, czując zbierające się w oczach łzy.
Chcę stąd wyjść.



I jak wrażenia po pierwszym rozdziale? Wiem, że jest nudny, ale takie są początki. Obiecuję, że akcja się będzie rozwijać w kolejnych rozdziałach. Piszcie mi swoje opinie w komentarzach - bardzo chcę je poznać! To motywuje mnie do działania. Bardzo Wam dziękuję za ponad 600 wyświetleń w tak krótkim czasie. Jesteście niesamowici.
Soooo much love! 
V.

9 komentarzy:

  1. omg ekstra kdkdkfkfd kiedy pojawi się Justin?

    OdpowiedzUsuń
  2. cudowny rozdział czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  3. o kurcze , końcówka najlepsza :D czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ooooo ale mi sie podoba! Super ze jest taki dlugi. Pomimo ze pierwsze rozdzialy sa nudne ten mnie zaciekawil :)

    OdpowiedzUsuń
  5. ciekawa fabuła @zcytawa

    OdpowiedzUsuń
  6. Oo jaa cie huidhfdifo nie moge sie doczekac kiedy Justin sie pojawi,
    czekam na kolejny rozdział
    @aga_belieber

    OdpowiedzUsuń
  7. Strasznie się śmiałam jak czytałam to, że te 15 lat baletu okazało się zupełnie niepotrzebne :D A końcówka mnie cholernie zaskoczyła :o
    @asielolo

    OdpowiedzUsuń