niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 2

"Dios mio, chica!"


Po tym, co wydarzyło się z Ianem straciłam dobry humor i ochotę na świętowanie. Dlatego, gdy dotarłam do stolika pożegnałam się ze wszystkimi, wymyślając, że źle się poczułam. Wszyscy to łyknęli, oprócz Angel. To było słodkie, jak dobrze mnie zna, ale nie miałam wtedy najmniejszej ochoty na tłumaczenie całej sytuacji. Powiedziałam jej jedynie, że odezwę się jutro i wtedy pogadamy. Widząc mój humor dzięki Bogu odpuściła i pozwoliła mi spokojnie wrócić do domu. 
Następnego dnia budzę się z opuchniętymi oczami i bolącą głową. To wszystko przez łzy, które prawie całą noc wypływały z moich oczu. Przecieram ręką twarz  i siadam na łóżku, podciągając nogi pod klatkę piersiową. Cały czas mam w głowie wczorajszy wieczór i rozmowę z Ianem. Serce mnie boli na myśl, że człowiek, którego uważałam za przyjaciela okazał się tak naprawdę obcy. Zachował się wobec mnie tak, jak nigdy nie powinien. Czułam, jakby ktoś właśnie wyrywał cząstkę mnie, bo w gruncie rzeczy Ian nią był. Sama nie wiem dlaczego tyle płakałam, to nie było w moim stylu. 
W końcu, po kilku minutach siłowania się ze sobą, zwlekam się z łóżka i ospałym krokiem ruszam w stronę łazienki. Tam biorę krótki, ale odprężający prysznic, suszę włosy i wcieram w ciało balsam. Odpuszczam sobie malowanie się i wróciwszy do pokoju wyciągam z szafy czarne legginsy, białą, długą koszulkę z krótkim rękawem oraz czystą bieliznę. Ścielę łóżko, podłączam telefon do ładowarki i w końcu schodzę na dół. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że umieram z głodu. W domu jest cicho, a ponieważ na zewnątrz panuje przepiękna pogoda, dochodzę do wniosku, że mama i Gracie muszą być w ogrodzie. Zerkam na zegarek i okazuje się, że jest grubo po 12. Wzdycham ciężko, uświadamiając sobie że spałam prawie 6 godzin, ponieważ zanim zasnęłam intensywnie myślałam i płakałam. 
Wchodzę do kuchni, a tam stoi sałatka owocowa oraz kubek zielonej herbaty, która już wystygła, ale to mi nie przeszkadza. Taką lubię najbardziej. Uśmiecham się do siebie i notuję w głowie, żeby podziękować mamie za lunch oraz za to, że pozwoliła mi się wyspać. 
Siadam przy wyspie na wysokim krześle i zaczynam jeść przygotowany posiłek. Cały czas dręczy mnie obraz poprzedniej nocy i mimo, że bardzo chcę się go pozbyć, czeka mnie jeszcze rozmowa z Angel i do tej pory na pewno o tym nie zapomnę. Patrzę w duże okno przede mną i obserwuję jak promienie słońca wpadają do środka, próbując się zrelaksować, ale nie do końca mi to wychodzi. Przygryzam wargę i czuję, jak tęsknie za starym Ianem. Zranił mnie wczoraj i to dosyć poważnie. Odruchowo dotykam szczęki, którą wczoraj zaciskał i wzdrygam się. Co się z nim stało? To alkohol tak na niego działa? Wiem, że to dla niego trudne, że chcę wyjechać, dla mnie też nie jest to łatwe, ale dlaczego potraktował mnie w tak agresywny sposób? 
Patrzę smutno na swój nadgarstek ozdobiony cienką, delikatną złotą bransoletką, którą kiedyś dostałam od swojego brata, Todda i wypuszczam cicho powietrze z ust. Przejeżdżam po niej palcami drugiej dłoni i ponieważ stęskniłam się za nim, postanawiam go odwiedzić jeszcze dzisiaj. On zawsze mnie rozumiał lepiej niż ktokolwiek. Tęsknię za nim.
Schodzę z wysokiego krzesła i odkładam miseczkę do zlewu, kubek zabieram jeszcze ze sobą. Idę w kierunku drzwi tarasowych i gdy przy nich stoję, uśmiecham się pod nosem. Nie myliłam się - mama i Gracie są w ogrodzie i leżą na kocu. Delektuję się przez chwilę tym uroczym widokiem, a potem wychodzę do ogrodu, boso stąpając po miękkiej, skoszonej trawie. Podchodzę do mamy i swojej siostry i cicho siadam obok. Gracie ogląda jakieś zabawki i wesoło gaworzy, a mama leży obok i czyta książkę, oczywiście cały czas czuwając nad bezpieczeństwem mojej malutkiej siostry.
- Jak tam? - pytam, siadając przed Gracie, która obdarza mnie ślicznym uśmiechem. Głaszczę ją po główce, również się uśmiechając.
- Cieszymy się pięknym dniem, który myślałam, że prześpisz. - odpowiada mama, po czym dodaje - O której wróciłaś?
- Po 2. - odpowiadam szybko, bo szczerze mówiąc nie mam pojęcia o której wróciłam. 
Mama na szczęście łyka tę wersję i przygląda mi się z nad okularów przeciwsłonecznych. W tym czasie Gracie usiłuje się wdrapać na moje kolana, więc odkładam kubek z herbatą na trawę i podnoszę siostrę w górę, sadzając ją sobie na nogach. Ten mały szkrab jest moim błogosławieństwem. Przyszła na świat ponad rok temu i zrewolucjonizowała nasze życie, oczywiście w pozytywny sposób. Pewnie teraz zastanawiacie się ile moja mama ma lat. Więc rozwiążę tę zagadkę - 41. Kiedy zaszła ze mną w ciążę miała 21 lat, a gdy się urodziłam 22. Nie, nie byłam wpadką. Od zawsze byłam bardzo kochanym i docenianym dzieckiem, tak samo jak mój brat, który urodził się, gdy mama miała 18 lat. On również nie był niespodzianką dla rodziców. To Gracie nią była, co nie znaczy, że mama się nie cieszyła. Wręcz przeciwnie, była zachwycona, że będzie miała kolejną pociechę.
Byłam ukochaną wnusią moich dziadków, rozpieszczali mnie do granic możliwości. Jedak najbliższą więź nawiązałam ze swoją babcią od strony mamy. Ma na imię Telma i ma ponad 60 lat. Bardzo ją kocham i zawdzięczam jej tak wiele. To właśnie ona zaszczepiła we mnie pasję do tańca, dzięki niej potrafię tańczyć nie tylko nowoczesne style, ale również te latynoamerykańskie, w szczególności salsę. Często chodziłam do niej, gdy miałam gorszy dzień, dość treningów lub po prostu czułam, że muszę ją zobaczyć. Rozumiała mnie tak dobrze, mogłam spędzać u niej całe dnie i nigdy się nie nudziłam. Jak nikt potrafiła wejść do mojej duszy i zaprowadzić w niej porządek.
Uśmiecham się sama do siebie, myśląc o babci i postanawiam, że ją również niedługo odwiedzę. Gracie dotyka mojego policzka i śmieje się, przez co robi mi się cieplej na sercu. Kocham ją całą sobą i nigdy nie pozwolę, by stała jej się krzywda. Postanowiłam sobie, że będę ją chronić, gdy tylko się urodziła, ponieważ nie chcę, żeby kiedykolwiek cierpiała tak jak kiedyś ja. 
-Masz opuchnięte oczy, skarbie. Płakałaś? - nagle odzywa się mama, a w jej głosie słyszę zmartwienie.
Podnoszę na nią wzrok i chwilę milczę. Nie, chyba nie jestem jeszcze gotowa na powiedzenie jej całej prawdy. Szczególnie, że mama uwielbia Iana i z pewnością zaczęłaby dramatyzować, a nie miałam na to ochoty. 
- Nie, po prostu źle spałam. To może dlatego. - posyłam jej uśmiech, który mam nadzieje, przekona ją. Na moje szczęście, tak właśnie się dzieje.
Wznoszę twarz w stronę słońca i delektuję się przez chwilę ciepłem, jakie dają mi promienie. 
- Jadę dzisiaj do Todda. - oznajmiam po chwili, mrużąc lekko oczy, gdy patrzę na mamę.
- Stęskniłaś się? - pyta uśmiechając się delikatnie.
- Aha. - kiwam głową, zaciskając usta w cienką linijkę - Jedziesz ze mną? 
- Nie, byłam u niego w zeszłym tygodniu. Poza tym mam kilka spraw do załatwienia z firmą przeprowadzkową, mają jakieś pytania co do transportu mebli do twojego mieszkania w Los Angeles. - wyjaśnia, usiadając obok mnie po turecku.
- Dziękuję, że się tym zajmiesz. - całuję ją w policzek, a ona śmieje się cicho. Nagle jednak poważnieje i patrzy na mnie z troską. - Faith, naprawdę chcesz tam mieszkać? To ogromne miasto, a ty tam będziesz praktycznie sama...
- Mamo, proszę przestań. Będę tam z Angel, a poza tym mam w LA kilku dobrych znajomych. - wzdycham, czując do czego zmierza ta rozmowa.
- Wiesz, ze nie o to mi chodzi. A co jeśli to cię przerośnie? Masz ciężką przeszłość, kochanie. Pamiętasz jak trudny był to okres i jak wiele poświęciłaś, by być teraz tu gdzie jesteś. Boję się o ciebie. - mama łapie mnie za dłoń i lekko ją ściska.
Patrzę na nią i żałuję, że nie mam na nosie okularów przeciwsłonecznych, ponieważ w moich oczach zbierają się łzy na wspomnienie poprzednich lat. Owszem, to był koszmarny okres i za nic nie chcę do niego wracać, chociaż wiem, że już całe życie będę musiała walczyć o siebie. 
- Tego nie da się wymazać z pamięci, mamo. Ale wiem, że wyprowadzenie się z Dallas to będzie pierwszy krok do zakończenia tego rozdziału w moim życiu. Dam sobie radę, zaufaj mi. - patrzę na nią i błagam ją w myślach, by już odpuściła, by we mnie uwierzyła. 
Mama przygląda mi się przez kilka chwil, aż wreszcie na jej ustach pojawia się mały uśmiech. 
- W porządku. - kiwa głową i głaszcze mnie po policzku. - Kocham cię Faith, pamiętaj o tym.
- Wiem mamo, ja ciebie też. - odpowiadam, a potem zaczynam bawić się z Gracie. 
Przyznaję, to będzie trudne rozstać się z moją rodziną, ale wiem, że to dobra decyzja. Jakiś czas temu przestałam czuć się pewnie ze sobą i to trochę mnie zaniepokoiło. Gdy przejeżdżałam obok miejsc, gdzie jeszcze niedawno przebywałam, czułam jak opadam powoli w czarną głębie swojej duszy, a to było co najmniej niebezpieczne. 
Po kilkunastu minutach spędzonych na rozmowie z mamą i zabawą z Gracie, postanawiam je zostawić i jechać do brata. Całuję siostrzyczkę w główkę, przytulam się do mamy i mówiąc, gdzie idę.
- Będziesz na obiad? - woła za mną mama.
- Muszę wpaść do Angel zabrać jej rzeczy, więc nie wiem kiedy będę. - odpowiadam i wchodzę do domu, kierując się do swojego pokoju, by stamtąd wziąć kluczyki oraz telefon, który mam nadzieję, że się już naładował. Dzięki Bogu, bateria jest już pełna, więc włączam go i czeka mnie spora niespodzianka. Od poprzedniej nocy Ian dzwonił do mnie ponad 20 razy i wysłał kilkanaście smsów. Czytam je i wszystkie są do siebie podobne - przeprasza mnie w nich, tłumaczy się i prosi bym odebrała. Nie mam na chwilę obecną ochoty na rozmowy z nim, więc ignoruję wszystkie prośby i szukam kluczyków. Gdy je znajduję wyciągam jeszcze z szafy dużą, czarną, skórzaną baseballówkę, którą zakładam na siebie. Wiążę włosy w luźnego, poszarpanego koczka, a z szuflady wyjmuję okulary przeciwsłoneczne. W końcu schodzę na dół trzymając w jednej dłoni telefon oraz kluczyki, wchodzę do holu, gdzie zakładam na stopy białe, niskie trampki i opuszczam dom. Mój samochód stoi przed garażem i jest czyściutki. Uśmiecham się szeroko, ponieważ to Gary musiał jechać go umyć i jestem mu za to bardzo wdzięczna. Mówiłam już, jak bardzo go kocham?
Wsiadam do dużego, terenowego BMW i odpalam silnik, rozkoszując się pięknym dźwiękiem tej maszyny. Zapinam pasy i płynnie wyjeżdżam z podjazdu, otwierając bramę. W radiu leci właśnie jakaś piosenka z lat 90. i nucę ją pod nosem, ponieważ znam ją, ku mojemu zaskoczeniu. 
Ulice o tej porze nie są jeszcze zakorkowane, ale jest już dosyć tłoczno. Stojąc na światłach nagle odzywa się mój telefon. Podnoszę go z fotela obok i wpatruję się w ekran - to Ian. Chwilę zastanawiam się nad tym, czy powinnam odebrać, ale zaraz potem przypomina mi się jego agresywne zachowanie ostatniej nocy i tracę dzięki temu ochotę na konfrontacje z nim. Jednak mój brak odpowiedzi powoduje, że zanim decyduję się na włączenie automatycznego odrzucania połączeń od niego, dzwoni jeszcze 5 razy. Minęło jeszcze za mało czasu, bym mogła z nim spokojnie porozmawiać. 
Reszta drogi upływa mi w ciszy i spokoju. No nie licząc radia, bo tam wcale nie jest cicho. Tak czy inaczej po niecałej godzinie drogi zatrzymuję samochód na parkingu. Wysiadam z samochodu, wyciągam z bagażnika świeczkę i ruszam w tak doskonale znanym mi kierunku. Kilka minut później kucam przy grobie mojego brata i odpalam znicz, w duszy cicho się modląc. Po odmówieniu kilku tradycyjnych modlitw, zaczynam sprzątać jego mogiłę, ściągając z niej kurz  i wyrzucając wyschnięte kwiaty. 
- Jak się masz Todd? - pytam, zbierając suche płatki róż.  - Dawno nie gadaliśmy. 
Mój brat nie żyje od ponad 2 lat. Był żołnierzem i zginął za naszą ojczyznę w wieku 21 lat. Zawsze żyliśmy ze świadomością, że któregoś dnia może go zabraknąć, ale nie zdawałam sobie sprawy, że gdy to się stanie, będzie to tak bardzo bolesne i wstrząsające. Zginął niespodziewanie, na kilka dni przed świętem dziękczynienia. Gdy jeden z jego przełożonych poinformował nas o tym załamałam się. Straciłam swojego braciszka, swoją bratnią duszę, człowieka, który był dla mnie wzorem, opiekunem i przyjacielem. To był koszmarny okres dla mnie i mojej rodziny, bo w końcu oni też stracili tak wspaniałą osobę, jaką był Todd. Pomimo całego tego cierpienia, wiedziałam, że umarł szczęśliwy - zawsze powtarzał nam, że jeżeli zginie za swoją ojczyznę, zginie z uśmiechem na ustach i radością w oczach. Mimo dwudziestu paru lat, był bardzo dojrzały i zdecydowany. Tak ogromny patriotyzm obudził w nim nasz dziadek, który kilka lat przed śmiercią Todda, zmarł na zawał. 
Wzdycham smutno, siadając na ławeczce i patrząc na jego zdjęcie, jakie umieszone jest na nagrobku. Uśmiecha się na nim szeroko i jest w mundurze. Takiego właśnie go zapamiętałam. 
- Tęsknię za tobą, wiesz? Z dnia na dzień coraz bardziej. Potrzebuję cię Todd... - szepczę, zagryzając dolną wargę i bawiąc się dłońmi. 
W końcu postanawiam opowiedzieć mu całą historię, która mnie aktualnie dręczy i mam nadzieje, że jakoś mi pomoże. Nie wiem jak, ale jakoś to zrobi. 
W końcu zdaję sobie sprawę, że po moich policzkach płyną łzy. I nie płaczę z powodu tego, co się stało wczoraj, ale dlatego, że brakuje mi ciepła ramion mojego ukochanego brata. 
- Dlaczego mnie zostawiłeś? Wiedziałeś jak mi ciężko, wiedziałeś, że jeśli zginiesz załamię się na dobre. Nawet teraz nie wiem, czy jestem już poskładana do kupy. Każdego dnia mam wrażenie, że gubię kawałki siebie... Todd, proszę cię, pomóż mi. Wróć do mnie, a jeśli nie możesz to ześlij kogoś takiego jak ty, który się mną zaopiekuje. Tęsknie Toddy, tak bardzo. 
W końcu się uspokajam, ale musi upłynąć trochę czasu. Zdecydowanie za często płaczę. Nie mogę sobie na to pozwalać, w końcu jestem silna. "Nie jesteś Faith, nie wmawiaj sobie tego tyle." Moja podświadomość lubi mnie trochę otrzeźwiać, mimo, że bardzo boleśnie. 
Gdy się uspokajam na dobre, spędzam jeszcze pół godziny przy grobie brata, aż w końcu wracam do samochodu. Już teraz czuję, że tęsknie za nim mocniej, niż te kilka minut temu. Ze smutkiem w oczach odpalam samochód i jadę w kierunku mieszkania Angie. Oczy mnie szczypią, a usta są suche, mimo że co kilka sekund nawilżam je językiem. Szykuję się w głowie na konfrontacje z przyjaciółką, czując jak nabieram ponownie sił. Uśmiecham się nieznacznie i skręcam w ulicę prowadzącą pod jej blok. Parkuję na wolnym miejscu i wyskakuję z wozu, zamykając go i ruszając w stronę klatki schodowej.
- Cześć! - wołam z korytarza, gdy już jestem w mieszkaniu Angel.
- Kocham cię Faith, ale naucz się pukać, okej? - odpowiada sucho moja przyjaciółka, wychodząc z kuchni. - A co jeśli właśnie zabawiałabym się z jakimś gorącym facetem? - widzę w jej czach iskierki rozbawienia.
Krzywię się, gdy słyszę co mówi i notuję w duchu, by zacząć rzeczywiście pukać.
- Chyba mnie przekonałaś. - jęczę rozbawiona i witam się z nią.
- Ogólnie to dobrze, że jesteś, bo nie wiem co spakować. - wzdycha, a ja przewracam  oczami.
- Wszystko Angel, wszystko. W końcu mamy tam mieszkać, tak? - pytam retorycznie i idę do jej sypialni, po czym zatrzymuję się w półkroku i otwieram szeroko buzię.
Przed sobą widzę ubrania, które są dosłownie wszędzie. Rzeczywiście, chyba nie wie co wziąć.
- Na miłość boską, Angel. Jesteś okropną bałaganiarą. To aż boli! - wzdrygam się i podchodzę do łóżka, wcześniej zbierając z podłogi kilkanaście ciuchów, które potem rzucam na materac. 
Robię sobie trochę miejsca i siadam na skraju, zaczynając oglądać i składać rzeczy.
- Wyjmij walizki, musimy to gdzieś w końcu pochować.
- Okej. - Angel idzie do przedpokoju i stamtąd wyjmuje trzy całkiem duże walizki. Zastanawiam się, na co jej aż tyle walizek, ale teraz się cieszę, bo przynajmniej nie będziemy mieć problemu z pakowaniem.
W między czasie proszę przyjaciółkę, by ta zrobiła mi kawę. Aż dziw, że jeszcze nie zauważyła moich opuchniętych oczu, no chyba, że opuchlizna już zeszła. 
Składam koszulkę po koszulce, spodnie po spodniach, nawet układam bieliznę. Angel kieruje mną, co chce już zawieźć, co jeszcze zostawić, a co w ogóle wyrzucić. Rozmawiamy o luźnych sprawach, aż w końcu Angel pyta.
- Co się wczoraj stało? Ian wydzwania do mnie od rana i pyta o ciebie.
Patrzę na nią i przełykam ślinę, zastanawiając się od czego zacząć. Aż w końcu się odzywam, wypowiadając słowo za słowem. Po skończonej historii moja przyjaciółka patrzy na mnie zszokowana i chyba nie wie co ma powiedzieć.
- Nie spodziewałam się tego po Ianie... Tak mi przykro Faith. - słyszę w jej głosie coś w rodzaju przeprosin i marszczę brwi.
- Angie, jakoś sobie z tym poradzę. To nie twoja wina. - mówię, bo wiem, że to miała na myśli.
- Nie rozumiem dlaczego tak się zachował. - kręci głową i podciąga nogi pod siebie.
- To nie jest nasz Ian, nie wiem co się z nim stało. - wzdycham, odkładając kolejną koszulkę do walizki. 
Nagle w pokoju rozlega się dźwięk dzwonka telefonu Angel, więc dziewczyna zrywa się i łapie telefon ze stolika.
- To znowu Ian. - oznajmia - Co mam mu powiedzieć?
- A co mówiłaś do tej pory? - zerkam na nią spokojnie, chociaż czuję ten nieprzyjemny uścisk w żołądku.
- Że sama nie wiem co z tobą, bo nie rozmawiałyśmy od wczoraj. - odpowiada.
- Więc ciągnij to dalej. - wzruszam ramionami, zagryzając mocno wargę. 
Angel kiwa głową i odbiera.
- Halo?... Nie, nie wiem dlaczego... Nie mam z nią kontaktu od wczoraj, może później do mnie wpadnie... Odpuść sobie na chwile... Nie Ian, naprawdę nie wiem... Może nie ma czasu albo ochoty odbierać, daj jej chwile wytchnienia... Dobrze, cześć. - odkłada telefon i patrzy na mnie wyczekująco.
- Dzięki Angie, jesteś wielka. - mruczę, uśmiechając się nieznacznie.
- Faith, ja wiem, że cię skrzywdził i tak dalej, ale nie możesz przed nim wiecznie uciekać. Mnie też będzie coraz ciężej go spławiać. - przyjaciółka siada obok i obejmuje mnie ciepło.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale nie chcę z nim na razie rozmawiać. Boję się go, wiesz? - wzdycham, chowając twarz w dłoniach.
- Wiem skarbie, ale prędzej czy później musisz się z nim spotkać. To bądź co bądź nasz przyjaciel... 
- Przyjaciel... - powtarzam szeptem i przecieram twarz. - Mam jeszcze czas na przemyślenie sobie wszystkiego, z resztą jutro z samego rana lecę do LA załatwić ostatnie formalności z agentem od nieruchomości i odebrać klucze do mieszkania, żeby firma przeprowadzkowa mogła przywieźć nasze rzeczy.
- No dobrze, to jest przynajmniej mocny argument, który mogę sprzedać Ianowi. - śmieje się Angie, a ja zmuszam się do uśmiechu. 
- Masz jakieś kartony? - pytam po chwili, biorąc głęboki oddech.
- Po co? - Angie patrzy na mnie jakbym powiedziała właśnie, że moją matką jest Oprah Winfrey. 
- Gdzieś musisz włożyć te rzeczy. - pokazuję ręką na książki i inne tego typu rzeczy. - Jesteś głupia. - zaczynam się śmiać, a Angie uderza mnie w bok, udając urażoną.
Kocham tę dziewczynę. 

Następnego dnia z samego rana jadę na lotnisko. Tym razem odwozi mnie Gary, który potem pomaga mi wyciągnąć torbę z bagażnika.
- Przyjemnego lotu panienko Wihford. Proszę na siebie uważać. - mówi i patrzy na mnie z troską.
- Dziękuję Gary, do zobaczenia jutro wieczorem. - uśmiecham się i zakładam torbę na ramię.
- Będę tu czekać na panią. Do widzenia. - Gary kłania się, a ja idę w kierunku mojego terminala. 
Po krótkiej odprawie siedzę w samolocie i czekam, az wystartujemy. W moim przedziale nie ma wielu osób, co mnie cieszy, ponieważ będę mogła spokojnie się wyspać. Wyciągam telefon i sprawdzam twittera. W końcu piszę krótką notkę.

Faith @faithwihford
Do zobaczenia Dallas. 

Dodaję tweeta, a następnie włączam tryb samolotowy w telefonie, wkładam słuchawki do uszu i układam się wygodnie w fotelu. Po kilku minutach czuję jak maszyna zaczyna ruszać, więc wyciągam słuchawki i słyszę jak mówi do nas pilot. W końcu wzbijamy się w powietrze, wszyscy biją brawo, a ja mogę spróbować zasnąć. Ponownie wkładam słuchawki do uszu, wybieram piosenkę Beyonce i zamykam oczy. 
Ze snu budzi mnie lekkie szturchanie. Podnoszę powoli powieki i widzę przed sobą uśmiechniętą, nieskazitelnie ubraną i uczesaną stewardessę, która oznajmia mi, że niedługo będziemy lądować i że muszę zapiąć pasy. Kiwam zaspana głową i robię, to o co prosiła. Patrzę przez okno i widzę już Los Angeles. Jest ogromne i nawet z tej wysokości widzę, że tętni życiem. Uśmiecham się szeroko i z niecierpliwością czekam aż wylądujemy. 
Pół godziny później siedzę w taksówce cała w skowronkach, do tego stopnia, że kierowca musiał pytać mnie o adres dwa razy. Jestem tak szczęśliwa, mimo, że to tylko jeden dzień. 
Pod apartamentowcem, w którym mamy mieszkać czeka na mnie mężczyzna z agencji nieruchomości, z którym skontaktowałam się zaraz po przylocie. Ma na oko 28  lat, jest całkiem przystojny i do tego jest dżentelmenem! Gdy przyjeżdżam otwiera mi drzwi i pomaga wyciągać torbę z bagażnika. Gdy patrzę na jego idealnie skrojony garnitur żałuję, że nie założyłam czegoś lepszego niż parę szarych dresów, biały tshirt i za dużą bluzę, które mam na sobie. 
- Witam pani Wihford. - mężczyzna ściska moją dłoń, a ja uśmiecham się przyjaźnie.
- Dzień dobry, panie...- patrzę na niego, czekając aż za mnie dokończy.
- Jones. Christian Jones. - dodaje i patrzy na mnie intensywnie, aż robi mi się gorąco. - Zapraszam do środka. - gestem dłoni wskazuje na drzwi wejściowe.
Zakładam swoją torbę na ramię i ruszam w stronę wejścia. W holu jest chłodniej niż na zewnątrz, ale wciąż przyjemnie. Rozglądam się dookoła, a po chwili przy moim boku pojawia się Christian Jones.
- Tutaj jest recepcja. Może tu pani załatwiać różne sprawy związane z mieszkaniem oraz spisać tzw. czarną listę gości. Dzięki niej, pracownik będzie wiedział kogo może i kogo nie może wpuszczać. Oczywiście zorientowała się już pani, że każdy pani gość będzie musiał się zgłosić do recepcji, by uzyskać pozwolenie na wejście na górę. To wszystko dla bezpieczeństwa naszych mieszkańców. - wyjaśnia płynnie, gestykulując dłońmi.
- Dobre rozwiązanie. 
Christian uśmiecha się porozumiewawczo i bierze klucz od młodej recepcjonistki, która obdarza mnie szerokim, trochę zbyt firmowym uśmiechem.
Podążam za agentem do windy, gdzie wybiera piętro i w ciszy jedziemy do góry. Wysiadamy na 14 piętrze i muszę przyznać, że klatka prezentuje się fenomenalnie. Jest tu czysto i nowocześnie, co bardzo mi się podoba. Pan Jones podchodzi do drzwi z numerem 108 i wkłada klucz do zamka, a następnie zaprasza mnie skinieniem głowy do środka mieszkania. 
Gdy tylko przekraczam jego próg, od razu się zakochuję się w wystroju. Jest ciepło, ale jednocześnie nowocześnie i stylowo. Przedpokój jest szeroki i utrzymany w odcieniach bieli. Po prawej stronie jest ogromna, wbudowana w całą ścianę rozsuwana szafa z dwoma lustrami, po lewej stronie są wieszaki, mała metalowa półka oraz biała pufa. Idę dalej i jestem zachwycona jeszcze bardziej. Kuchnia jest połączona z jadalnią i salonem i tworzą długi, szeroki prostokąt. Pomieszczenie jest duże, ale nie na tyle, by wydawało się zbyt puste mimo mebli. Przestronności dodają mu okna, które są na całej długości ściany w części jadalnianej oraz kuchni.
- Czy inni mnie widzą? - pytam, podchodząc do stołu.
- Nie, to lustra weneckie. Pani ich widzi, ale oni panią nie. - wyjaśnia Christian.
Kiwam jedynie głową i idę do aneksu kuchennego, który oddzielony jest od jadalni małą wysepką. Meble są błyszczące i białe, blaty z jasnego kamienia, a dodatki z matowego srebra. Lampy są przepiękne i gustowne. Ktoś kto urządzał to mieszkanie jest geniuszem. Obok kuchni jest wąski korytarz,który mnie zaciekawia. Okazuje się, że prowadzi mnie do łazienki, która jest ogromna. Możecie sobie tylko wyobrazić, jak piękna jest. Oglądam ją dokładnie, ciesząc się z najmniejszych dodatków. 
Cały czas uśmiechając się, zmierzam do salonu, który jest na końcu pomieszczenia. Są w nim długa, biała kanapa, dwa wyglądające na bardzo wygodne fotele, na środku ściany duża plazma, a po jej bokach białe półki na książki, płyty i inne bzdety. Oprócz tego przed kanapą leży puchowy dywan, a na nim stoi niska stylowa ława. Kolorowe poduszki, koc i ozdoby na lampie ożywiają pomieszczenie. 
Obok ściany są schody, które prowadzą na antresolę, skąd można dostać się również do pokoi. Na antresoli znajduje się biblioteczka, zapełniona po brzegi książkami co mnie bardzo raduje oraz przejście, które prowadzi do kolejnych pomieszczeń. Dostrzegam, że pod antresolą jest umieszczony biokominek, niewielki stolik i ogromny, jasny fotel. Czy ja jestem w raju? 
Wybiegam po schodach i po obejrzeniu mini biblioteki, wchodzę w niewielki korytarz i zaraz potem skręcam do pierwszego z pomieszczeń. Jak się okazuje to jedna z dwóch sypialni. Jest podobna do reszty mieszkania - jasna, dobrze oświetlona i stylowa. Druga jest dokładnie taka sama, więc tutaj projektant musiał uznać, że każdy z lokatorów może urządzić swój pokój jak chce. Oprócz tego na piętrze jest jeszcze jedna łazienka, mniejsza od poprzedniej. 
- I jak się pani podoba? - pyta w końcu pan Jones, gdy ja leże na łóżku i szczerzę się do siebie.
- Jestem zachwycona. - mamroczę wesoło.
- W takim razie, bardzo się cieszę. Na dole zostawiłem klucze oraz papiery, które musi pani wypełnić i przyjechać z nimi do naszej placówki. Ostatnie formalności możemy załatwić jutro, a tym czasem zostawiam panią, by cieszyła się pani nowym lokum. Miło było panią poznać. - kłania się i gdy wstaję z łóżka, ściska moją dłoń.
- Bardzo panu za wszystko dziękuję. Również mi miło. Do zobaczenia jutro. - mówię tytułem pożegnania i odprowadzam Christiana do drzwi. 
Stojąc w drzwiach posyła mi ostatnie, intensywne spojrzenie i odchodzi. Marszczę brwi zaskoczona, ale po chwili puszczam to w niepamięć i zaczynam cieszyć się nowym mieszkaniem. Idę do kuchni, siadam na blacie i wyciągam z kieszeni telefon. Najpierw dzwonie do mamy, mówiąc jej, że jestem na miejscu, a potem do Angel, opowiadając jej pokrótce jak wygląda apartament. Podobnie jak ja, jest zachwycona i piszczy do słuchawki, mówiąc, że nie może się już doczekać. 
Po skończonych rozmowach, wchodzę na twittera i piszę podekscytowana.

Faith @faithwihford
LA, jak miło cię znów widzieć! Jestem taka szczęśliwa! Kocham to miejsce!

Odkładam komórkę  na bok i biegnę do łazienki, ponieważ czuję, że muszę siku. Gdy z niej wychodzę, mój telefon zaczyna dzwonić, więc podchodzę do niego i odbieram.
- Channy? - pytam zdziwiona.
- Dios mio, chica! Dlaczego nie mówiłaś, że wpadasz do LA? - wykrzykuje dziewczyna po drugiej stronie słuchawki.
- Channy, kochana. - śmieję się - Zamierzałam się odezwać, gdy już się tu wprowadzę, ale widzę, że masz szybki przesył informacji. 
- Och, przypadkiem zobaczyłam twój wpis na twitterze! Tak dawno cię nie widziałam, mi compañera! 
- Ja też się stęskniłam kochana! - odpowiadam - Może umówimy się na jakąś kawę? - pytam, ciesząc się, że nie spędzę tego dnia w samotności.
- Mam lepszy pomysł, ale najpierw musisz podać mi swój adres! - och, uwielbiam tę dziewczynę.
- Jasne, wyślę Ci smsem. - zgadzam się, idąc do salonu.
- Super, będę u Ciebie za dwie godziny! - mówi, a później się rozłącza.
Kręcę głową, rozbawiona jej entuzjazmem i wysyłam jej  mój adres. 
Channy poznałam kilka lat temu na jednej z walk tanecznych w Dallas. Od razu złapałyśmy ze sobą świetny kontakt i zaczęłyśmy strasznie długo gadać. Okazało się, że mieszka w Los Angeles i od lat tańczy w walkach, ale tych związanych z tańcami latynoamerykańskimi. W Dallas znalazła się dzięki temu, że jej ówczesny chłopak brał udział w jednej z bitew. Bardzo się ucieszyłam tym, że tańczy "łacinę", ponieważ i ja to robię. 
Chan jest piękna i mega kobieca. Ma ogromne powodzenie u facetów, co wyraźnie jej schlebia. Jest cholernie pozytywną, zwariowaną i kochaną dziewczyną. Ubóstwiam ją. 
Dwie godziny upływają mi na szybkim odświeżeniu się w łazience, zaglądnięciu do wszystkich zakamarków mieszkania i wypicia kawy. W końcu rozlega się dzwonek do drzwi, więc biegnę w podskokach, by otworzyć. Channy od razu wpada w moje ramiona i mocno mnie ściska.
- Faith, bebé! Ależ tęskniłam! - woła szczęśliwa. 
- Miło cię znowu widzieć. - odpowiadam i ściskam ją przyjaźnie.
- Uhuhu, ale się urządziłaś. - odzywa się dziewczyna, gdy w końcu mnie puszcza.
- Dzięki, trochę wykorzystałam rodziców. - śmieje się - Napijesz się czegoś? 
- Wody. - odpowiada szybko. - Przyjechałaś z Angie? - pyta, a ja uśmiecham się, gdy słyszę imię Angel.
- Nie dzisiaj. Wpadłam tylko na jeden dzień odebrać klucze i załatwić ostatnie formalności w agencji. Na stałe przyjeżdżamy na początku przyszłego tygodnia. - wyjaśniam, podając jej szklankę z wodą.
- Och, pozdrów ją ode mnie! Jak będziecie tu już razem, musimy koniecznie gdzieś wyjść. - uśmiecha się i siada na wysokim krześle przy wyspie.
- O, apropo wyjścia. Jaki jest ten twój fenomenalny pomysł? - pytam, opierając się o blat.
- Idziemy potańczyć! - woła rozradowana Channy. - Skoro masz tu mieszkać, muszę pokazać ci miejsca, gdzie można dobrze sie bawić.
- Nie wzięłam odpowiednich ciuchów. - mówię, wzruszając lekko ramionami.
- Nie ważne, pożyczę ci jedną z moich sukienek.
- Sukienek? - dziwię się. - Nie wydaje mi się, by sukienka to był dobry pomysł do tańczenia w klubie.
- Estúpido! Nie idziemy do normalnego klubu. Zabieram cię tam, gdzie dzisiaj króluje salsa. - Channy uśmiecha się do mnie tajemniczo, a w jej oczach widzę zadowolenie.

Po 22 wchodzimy do baru, gdzie jest tłum ludzi oraz coś w rodzaju ringu na środku parkietu. Obie z Channy mamy na sobie sukienki stworzone do salsy - ja czarną całą w frędzlach i z wycięciem w talii oraz odkrytymi plecami, a Chan brązową z frędzlami u dołu i koronkowymi wykończeniami. Wyglądamy seksownie i bardzo kobieco. Miejsce nie wygląda na złej renomy, raczej na dobrej klasy bar. Ludzie też wyglądają dobrze, więc nie czuję zagrożenia. Channy ciągnie mnie za rękę w stronę ringu, gdzie stoją jej znajomi, również tancerze. 
- Słuchaj, dzisiaj mamy się dobrze bawić. I zapewniam cię, że tak będzie. - krzyczy mi do ucha znajoma i uśmiecha sie szeroko.
Ja kiwam jedynie głową w odpowiedzi i badam wzrokiem całe pomieszczenie i wszystkich ludzi. Gdy podchodzimy do znajomych Channy wszyscy się na mnie gapią i od razu mogę wyłapać komu przeszkadzam. Chan mnie przedstawia i wyjaśnia krótko skąd się znamy. 
- Skoro jest taka dobra jak nas zapewniasz, to niech pokaże co potrafi. - odzywa się jeden z mężczyzn.
- Wydaje mi się, że w Teksasie ludzie zajmują się rodeo. - dodaje uszczypliwie ciemno włosa dziewczyna.
Przenoszę ciężar na prawą nogę i patrzę na nich z uniesioną brwią. Owszem, trochę uraziły mnie ich słowa, ale postanowiłam nie dać za wygraną. Jednak nie odzywam się do nich ani słowem.
- Nie przejmuj się nimi i rób to co kochasz. - mówi Channy w geście wsparcia.
Ponownie kiwam głową i nagle słyszę, jak muzyka się zmienia na tę idealną do samby i DJ oznajmia, że czas latynoamerykański właśnie się zaczyna. Tłum krzyczy i piszczy, wyraźnie podekscytowany tym co się dzieje. Na podest wychodzą tancerze i zaczynają poruszać się w rytm muzyki. To co robią, jest niesamowite, ich ruchy są płynne, niewymuszone i seksowne! "Dios mio!" krzyczy moja podświadomość, a ja zaczynam się śmiać. Stoję pod wejściem na prowizoryczny ring i obserwuję co się dzieje. Mój wzrok przypadkiem pada na pięciu mężczyzn wchodzących do baru i przeciskających się przez tłum. Wszyscy ubrani są na czarno, a dwóch z nich ma kaptury i okulary przeciwsłoneczne. Wariaci, śmieję się w duchu.
Nagle czuję jak ktoś ciągnie mnie za rękę w stronę ringu i muszę uważać, żeby się nie potknąć. 
- Zaczynamy zabawę, mami! - krzyczy Chan i popycha mnie w stronę tancerzy, którzy właśnie skończyli tańczyć. 
- Patrz i podziwiaj. - syczy jedna z brunetek i zaczyna ruszać się w takt muzyki.
Obserwuję ją i to jak się plącze po scenie. Jest dobra, ale nie wybijająca się. Wszystkim wydaje się, że nie mam z nią szans, a ja czuję w żyłach znajomą adrenalinę. Skupiam się i przypominam sobie słowa babci: "Najgorszy błąd, jaki może popełnić tancerz, to myślenie. Taniec trzeba czuć." Dlatego gdy przychodzi moja kolej, staję na środku podestu i zamykam oczy. Słyszę jak muzyka się zmienia oraz obelgi rzucane w moją stronę, wyraźnie wskazujące na to, że się ośmieszam. Ale mam to gdzieś, bo właśnie w tym momencie odcinam się od świata. Zaczynam czuć każdą nutę, każdy dźwięk, a moje ciało już reaguje. Zaczynam tańczyć, poruszać się mocno, zdecydowanie i seksownie. Nie czuję czasu, ani tego gdzie teraz jestem. Po prostu robię to co kocham, tak jak poleciła Channy. Zaczynam czuć pot na plecach, a oddech przyspiesza, ale ja cały czas się szeroko uśmiecham. O tak, to mój świat! 
W końcu muzyka nieco cichnie, a ja się zatrzymuję, otwierając oczy. Ciężko dyszę i rozglądam się dookoła. Wszyscy patrzą na mnie w oszołomieniu, a ja oblizuję wargi i rzucam pewnym siebie głosem.
- Teksas też potrafi. 
Potem rozlegają się krzyki i w barze znów jest głośno jak przedtem. Channy biegnie do mnie i przytula mnie mocno, piszcząc wesoło.
- Chica, to było świetne! 
- Dzięki Chan. - śmieje się i ocieram pot z czoła. Mój wzrok pada ponownie na tych mężczyzn, którzy tym razem siedzą przy jednym ze stolików i piją piwo. Czuję ich wzrok na sobie, a dwóch nawet się uśmiecha. Przygryzam wargę i spuszczam wzrok, mając wrażenie, że jednego z nich gdzieś już widziałam. Chwytam Channy za rękę i ciągnę w stronę baru.

- Chodź, napijmy się czegoś mocnego.


Jak podoba Wam się kolejny, drugi rozdział? Wiem, że jest nieco nudnawy, ale musiałam dodać taki filler, bo było to konieczne. Piszcie mi Wasze opinie w komentarzach, bo one ogromnie mnie motywują do pracy. Dziękuję Wam za ponad 1,400 wyświetleń. Jesteście cudowni! 
Do następnego, xo.
V.

7 komentarzy:

  1. bardzo mi się podoba :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Super jest czekam ma kolejny
    @aga_belieber

    OdpowiedzUsuń
  3. Boski rozdział. Kocham ta fabułę. Weny skarbie :*

    OdpowiedzUsuń
  4. świetnie piszesz, bardzo mi się podoba! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Coś czuję, że za niedługo będzie wyczekiwane spotkanie :D świetny ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. fajnie piszesz, i szybciej dodawaj rozdzialy

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak tak czytałam sobie opis tego mieszkania to aż się rozmarzyłam, że kiedyś może też tak sobie pomieszkam :D
    @asielolo

    OdpowiedzUsuń