"Hamuj się."
Justin prowadzi mnie do samochodu i jak prawdziwy dżentelmen otwiera przede mną drzwi. Dziękuje mu uśmiechem i skinieniem głowy, po czym wsuwam się na siedzenie czarnego Range Rovera. Patrząc po wyposażeniu musiał być piekielnie drogi, ale dla osób takich jak Justin, którzy na koncie maja pokaźna sumę, taki samochód to żaden problem.
Zapinam pasy i po chwili Justin wsiada do środka, wkłada kluczyk do stacyjki, przekręca go i ruszamy.
- A co z twoim ochroniarzem? - pytam, zerkając w bok. Czuje sie trochę onieśmielona jego pewnością siebie i mocą.
- Wyjechał wczesniej moim Ferrari, żeby odciągnąć uwagę paparazzi. To proste, ale skuteczne.
- Czyli jednak obchodzi cie to co powiedzą? - pytam, przekomarzając się. Przecież niedawno mówił, żebym nie zwracała na nich uwagi.
- Obchodzisz mnie ty i to co mogą zrobić z twoim życiem. - odpowiada rzeczowo i włącza sie do ruchu.
- Och - tylko tyle jestem w stanie wydusić z siebie.
- Nawet nie wyobrażasz sobie jak te kanalie mogą ubarwić historie związane z tobą. - Wzdryga się, po czym dodaje. - To jedna z szarych stron bycia rozpoznawalnym.
- A jest ich więcej?
- Oczywiście - odpowiada spokojnie i patrzy na mnie przez krótka chwile.
- Skoro martwisz się co napiszą brukowce, to nie powinieneś sie ze mną spotykać, a już na pewno nigdzie jechać. - Uśmiecham się krzywo, przygryzając dolna wargę.
Widzę jak Justin sie napina i zaciska szczękę.
- Dopóki w moim życiu jest Shayla i jesteśmy postrzegani jako para, lepiej dla ciebie, żebyśmy nie byli widziani zbyt często publicznie. Nie chce, żeby uznali cię za laskę, która niszczy związki, a mnie za kutasa, który zdradza swoje laski. Wbrew pozorom nie jestem takim dupkiem, za jakiego mnie mają. - W jego głosie słyszę irytację i stanowczość.
- Przepraszam - mamroczę i odwracam głowę, podziwiając szalenie nudny widok za oknem.
- Faith - wzdycha Justin. - Nie chciałem cię urazić. Po prostu sam nie ogarniam tego co się dzieje. Tu chodzi o twoje bezpieczeństwo - tłumaczy. - Jeśli uznaliby cię za moją nową kobietę, rozpętałoby się piekło z Shaylą w roli głównej. Zaczęłaby histeryzować, robić awantury, a paparazzi zaczęliby cię prześladować. Dopóki nie mogę być z tobą w każdym miejscu i nie mogę cię wystarczająco dobrze chronić, nie chce, żeby ci ludzie uprzykrzali ci życie. Oni potrafią być naprawdę niebezpieczni. Zrozum to - prosi, a ja czuję jego wzrok na sobie. Cały czas mam odwróconą głowę i bardzo dobrze, bo Justin nie może zobaczyć tego jak bardzo staram się zachować spokój. Cała trzęsę się w środku, to reakcja na jego słowa. Biorę głęboki oddech i kiedy upewniam się, że mogę mówić, odwracam głowę.
- W porządku. Rozumiem. - Posyłam mu delikatny uśmiech i oblizuje nerwowo wargi.
Justin kiwa głową i wbija wzrok w drogę przed sobą. Ponieważ przez większość drogi wydaje się być skupiony na prowadzeniu i praktycznie w ogóle się nie odzywa, mam okazję by dokładniej mu się przyjrzeć. Jego profil jest naprawdę idealny. Prosty nos, doskonale skrojone i cholernie pociągające usta, mocno zarysowana linia żuchwy, która porusza się w cudowny sposób, kiedy Justin zaciska zęby i długie, gęste rzęsy okalające jego oczy. To czyni go nieziemsko seksownym mężczyzną. Tatuaż, który ma na szyi dodaje mu charakteru i siły, którą można wyczuć, gdy tylko się na niego patrzy.
- Wiem co robisz - odzywa się nagle, nie ukrywając rozbawienia.
Cała pąsowieję i pochylam głowę w przód, tak że moje włosy zasłaniają moją twarz. O boże, musiałam się gapić na niego dłużej niż powinnam.
- Przepraszam - bąkam i zagryzam dolną wargę, nie mogąc na niego spojrzeć.
- Hej, spokojnie - śmieje się. - Nic się nie stało. To było miłe. - Zerka w moją stronę i uśmiecha się ciepło.
Nagle samochód zwalnia i z ciekawości, która jest ode mnie silniejsza prostuję się. O rany.
- Jesteśmy - oznajmia Justin, wjeżdżając na podjazd. Gasi silnik, wyskakuje z samochodu, obchodzi go rekordowym tempie i otwiera dla mnie drzwi. Ujmuję jego dłoń, którą wystawił, by pomóc mi wysiąść. Uśmiecham się w podziękowaniu i przenoszę wzrok na ogromny dom przede mną. Jest piękny.
- Mieszkasz w nim sam? - pytam, gdy prowadzi mnie do drzwi wejściowych.
- Nie do końca - potrząsa głową, śmiejąc się. - Czasem moi przyjaciele tu pomieszkują.
- Och, okej - mruczę i wchodzę za nim do środka. Gdy zapala światło w przedpokoju moja szczęka praktycznie uderza o posadzkę.
Ten dom jest od samego wejścia niesamowicie gustownie i modernistycznie urządzony. Bardzo mi się podoba, bo to mój styl. Justin idzie dalej i prowadzi mnie przez kręte korytarze, które zdają się nie mieć końca. W końcu wchodzimy do średniej wielkości pokoju, gdzie znajduje się duży kominek, czarna kanapa, kilka mebli i wyjście na duży taras.
- Rozgość się, zaraz wracam - oznajmia Justin i opuszcza pokój. Przez kilka chwil czuję się niezręcznie i nie wiem co mam ze sobą zrobić, ale po chwili moją uwagę przykuwają zdjęcia wiszące na ścianach. Zdejmuję buty, kładę je obok drzwi i podchodzę do fotografii. Na mojej twarzy maluje się szeroki uśmiech, gdy widzę na nich Justina z młodych lat. Na jednej jest ze swoimi dziadkami i ślicznie uśmiecha się do aparatu, obejmując ramionami szyje babci i dziadka. Dalej jest zdjęcie, na którym Justin i jego koledzy pływają w basenie, śmiejąc się i oblewając wodą. Uznaję, że Justin był uroczym i na pewno trochę zwariowanym dzieciakiem. Chłopcem, który cieszył się życiem i tym, że ma przyjaciół oraz rodzinę. Aż nie do wiary, że kilka lat później stał się megagwiazdą. Idę dalej i dostrzegam zdjęcie chyba z jakiegoś konkursu, bo Justin trzyma w ręku mikrofon i bardzo skupia się na tym co robi. Jest ubrany w elegancką koszulę oraz spodnie, a włosy ma krótko obcięte. Ma może dwanaście, trzynaście lat, nie więcej. Kolejne zdjęcie pokazuje Justina i tę małą dziewczynkę. Och tak, Avalannę. Pamiętam jej imię, ponieważ było o niej głośno dzięki Justinowi, a to co dla niej zrobił pokazało jak dobrym jest człowiekiem. Serce mi się ściska, myśląc o tym jak bardzo Justin i Avalanna byli ze sobą związani. Świadczy o tym nawet sam fakt, że ma w domu zdjęcia z nią.
Nie chcąc wpadać w smutny humor, patrzę na następne zdjęcia i mój wzrok pada na fotografię, gdzie Justin jest ubrany w strój hokeisty i szczerzy się do aparatu. Rany, on naprawdę był wesołym dzieckiem.
- Miałem wtedy może 10 lat. - Słyszę nagle za sobą głos Justina i lekko podskakuję. - I kochałem hokej całym sobą.
Odwracam się i widzę, że podchodzi do mnie, trzymając w obu dłoniach kieliszki z czerwonym winem.
- Ty naprawdę chcesz mnie upić - śmieję się i wskazuję palcem na trunek.
- Nie koniecznie. - Podaje mi kieliszek, cały czas patrząc w oczy.
Dziękuję mu skinieniem głowy i odwracam się z powrotem do ściany, wracając do oglądania. Justin staje obok mnie i pociąga łyk wina.
- Już tego nie lubisz? - pytam, nawiązując do jego wzmianki o hokeju.
- Broń Boże. - Kręci głową. - Uwielbiam ten sport, dał mi wiele szczęścia. Do dzisiaj, jeśli tylko mam czas wpadam na lodowisko i gram z innymi.
- Woah, fajna sprawa - odpowiadam i robię krok w bok, by móc zobaczyć inne zdjęcia. Tym razem trafiam na takie, na którym jest ze swoją rodziną - mamą, tatą oraz rodzeństwem.
- To mama, tata, Jaxo i Jazzy - wyjaśnia Justin, widząc na jakie zdjęcie patrzę.
- Domyślam się - śmieję się. - Twoje rodzeństwo nie jest podobne do twojej mamy - mówię, przyglądając im się uważnie.
- Bo to nie są jej dzieci. Tata związał się z inną kobietą i to z nią ma tę dwójkę - oznajmia łagodnie.
- Och, rozumiem. Twoja mama to piękna kobieta - mówię z aprobatą, popijając wino. Mm, jest pyszne.
- Zgadza się. Jest piękna. Na zewnątrz i wewnątrz - kiwa głową i uśmiecha się sam do siebie. On też jest piękny i mam ochotę mu to powiedzieć, ale w porę się powstrzymuję.
Z każdą kolejną minutą spędzoną w jego towarzystwie, przekonuję się, że jest inteligentnym, pełnym pozytywnych emocji, fajnym facetem. Może czasem zachowuje się jak dupek, ale w gruncie rzeczy za krótko go znam, by móc swobodnie wypowiadać się temat jego osobowości.
- A co z tobą? - pyta po chwili Justin, obracając głowę w moją stronę.
- To znaczy? - Unoszę brew, nie wiedząc o co mu chodzi.
- Chcę wiedzieć coś więcej o tobie - wyjaśnia. - Skąd jesteś, czy masz rodzeństwo, co robiłaś, gdy byłaś mała... Powiedz coś o sobie, cokolwiek.
- Myślałam, że już to wszystko wiesz - odpowiadam i opieram się o ścianę, biorąc łyk wina.
- Niby skąd? - Justin posyła mi pytające spojrzenie, robiąc krok w moją stronę.
- Hm, no nie wiem. Nie sprawdzałeś mnie, kiedy dostałam się do grupy?
- Po co miałbym to robić? - Justin w dalszym ciągu jest zaskoczony.
- Czasem się zdarza, że pracodawcy sprawdzają swoich nowych podwładnych, zanim przyjmą ich do pracy. - Wzruszam ramionami i odpycham się od ściany, kierując się na kanapę.
- Nie mam na to czasu - odpowiada z rozbawieniem Justin i idzie za mną. - Więc? - pyta po chwili, gdy siada na drugim końcu rogówki.
- Jestem z Teksasu, dokładniej z Dallas. Owszem, mam dwójkę rodzeństwa - starszego brata i młodszą siostrę. Przez piętnaście lat trenowałam balet i głownie to było moim zajęciem - mówię wszystko spokojnym tonem, chociaż gdy mówiłam o rodzeństwie lekko ścisnęło mi się gardło. Nigdy jeszcze nie powiedziałam, że miałam brata. On wciąż nim jest, wciąż we mnie żyje, mimo że nie ma go na tym świecie od kilku lat. Dlatego zawsze mówię o nim, jakby dalej żył.
Zakładam włosy za ucho i podciągam nogi pod siebie.
- Domyśliłem się, że jesteś z południa. Twój akcent jest uroczy - rzuca Justin i posyła mi szeroki uśmiech. - A co z rodzeństwem? Wciąż mieszkają w Dallas? Jak mają na imię? - pyta Justin, przerzucając rękę przez oparcie kanapy.
- Brat ma na imię Todd, a siostra Gracie - odpowiadam z uśmiechem. - Tak, mieszkają. To znaczy... Gracie. Todda już tam nie ma - dodaję i natychmiast tego żałuję. Nie lubię mówić o tym ludziom. Wspominanie o śmierci brata wciąż wzbudza we mnie ból i tęsknotę. To jak niezasklepiona rana, która co jakiś czas zostaje podrażniona.
- A gdzie teraz jest? Wyjechał z Teksasu? - Justin wydaje się być wyraźnie tym zainteresowany. Teraz nie ma już odwrotu, muszę powiedzieć mu prawdę. Pociągam duży łyk wina i biorę głęboki oddech.
- Nie żyje - mówię krótko i szybko, tak jakby te słowa paliły mnie w język.
Justin wciąga powietrze przez nos i lekko otwiera usta.
- Przepraszam Faith, nie wiedziałem. - Widzę w jego oczach żal. Nie chcę i nie potrzebuję go.
- Nic się nie stało, skąd mogłeś wiedzieć. - Wzruszam ramionami i wysilam się na słaby uśmiech.
- Przykro mi - dodaje po chwili, nieco ciszej.
- Mnie też - odpowiadam chłodno - Możemy o tym nie mówić? - pytam z nadzieją, chociaż to oczywiste, że Justin się zgodzi.
- Ile lat ma Gracie? - Justin ku mojej uciesze, robi to o co proszę.
- Ponad rok - uśmiecham się na myśl o siostrze.
- Musi być cudowna - dodaje Justin, oblizując wargi.
- Jest cudowna - potwierdzam.
- A balet? Poważnie trenowałaś go piętnaście lat? Jakoś trudno mi w to uwierzyć, patrząc na to jak tańczysz teraz.
- To była pomyłka - śmieję się po raz setny tego wieczoru. - Nienawidzę baletu, ale robiłam to ze względu na moją mamę. Zresztą jak później się okazało, zupełnie niepotrzebnie. Tak czy inaczej, ja nie lubiłam baletu, on nie lubił mnie.
- Jak to się stało, że zaczęłaś tańczyć tak jak teraz? - Justin przechyla głowę i wpatruje się we mnie, przez co czuję się lekko skrępowana. Czy on musi się gapić na mnie cały czas?
- Poszłam do klubu i zobaczyłam bitwę, w której uczestniczył mój przyjaciel. Tak to się zaczęło - wyjaśniam i dopijam wino, po czym zaczynam stukać paznokciami w szyjkę kieliszka.
- Myślałem, że takie bitwy istnieją tylko w filmach. - Słysząc te słowa, zaczynam chichotać.
- Jeszcze wielu rzeczy nie wiesz o tym świecie - mówię rozbawiona i odkładam na ławę pusty kieliszek.
- Taka dziewczyna jak ty nie pasuje do takich miejsc, tak sądzę.
- Taka jak ja, czyli jaka? - Unoszę brew, zainteresowana jego odpowiedzią.
- Taka delikatna, piękna i magnetyczna - odpowiada spokojnie, kiwając głową, jakby zgadzał się z własnymi słowami.
Przygryzam wargę walcząc ze sobą, żeby się do niego nie zbliżyć. Alkohol, który czuję w sobie dodaje mi więcej odwagi, ale rozsądek okazuje się silniejszy.
- To nie ma nic do rzeczy - mówię cicho i kręcę głową. - To był mój drugi dom.
- Skoro tak mówisz, chyba uwierzę ci na słowo. - Justin wyraźnie kapituluje, co w gruncie rzeczy mnie zadziwia.
- Opowiem ci o tym następnym razem. - Posyłam mu lekki uśmiech i puszczam oczko.
- A będzie następny raz? - Głos Justina stał się niższy o ton i trochę bardziej ochrypły. Coś mi mówi, że właśnie to jest jego uwodzicielski ton.
- Nie wiem. Może - odpowiadam szczerze i wzruszam ramionami.
- Na pewno - poprawia mnie, uśmiechając się łobuzersko.
Nie wiem co więcej mam powiedzieć, więc wstaję z kanapy i idę w stronę dużego okna tarasowego. Patrzę się na oświetlony i zadbany ogród oraz niebo, które tej nocy jest wyjątkowo gwieździste.
To dziwne, że w towarzystwie Justina potrafię czuć tak skrajne emocje. Od zdenerwowanie, przez smutek, po radość. Nie wiem czy to przez wino, czy też nie, ale w tym momencie mało mnie to obchodzi. Moje myśli znów wracają do tych samych pytań. Dlaczego tak się mną interesuje? Co we mnie jest, co nie pozwala mu dać mi świętego spokoju? Zabawne, kilka godzin wcześniej nie chciałam go widzieć, a teraz siedzę z nim w jego domu i rozmawiam o błahych sprawach.
- Dlaczego ja? - pytam w końcu, nie mogąc dłużej wytrzymać.
- Słucham? - odzywa się Justin i słyszę jak wstaje z kanapy.
- Dlaczego się mną interesujesz? Dlaczego nie chcesz dać mi spokoju? -odwracam się i podskakuję, gdy okazuje się, że Justin stoi zaledwie kilka centymetrów ode mnie.
Robię krok w tył i wpadam na szybę. Okej Faith, po prostu panuj nad sobą i wszystko będzie w porządku.
Justin bada wzrokiem moją twarz w milczeniu, aż w końcu bierze głęboki oddech i oblizuje wargi.
- Nie wiem. Nie mam cholernego pojęcia, dlaczego. Po prostu, kiedy zobaczyłem cię w tym barze, tańczącą tak swobodnie i seksownie, a jednocześnie bardzo stanowczo, coś we mnie pękło. Nie wiem co, ani dlaczego. Nie mogłem o tobie zapomnieć i doprowadzał mnie do szału fakt, że nigdy więcej cię nie spotkam. A kiedy pojawiłaś się na castingu myślałem, że to sen - zbliża się do mnie do tego stopnia, że czuję na sobie jego oddech. - Chryste, Faith. Jesteś zupełnie inna niż reszta, nie chcę pozwolić ci zniknąć. Rozbudzasz we mnie każdą możliwą komórkę i zaufaj mi, poświęcam wiele energii, żeby być przy tobie spokojny. - Woah, widzę, że oboje mamy podobnie.
Justin kładzie dłonie po bokach mojej głowy i nachyla się do mnie. Moje serce zaczyna szybciej bić, a ciało przechodzą dreszcze.
- Gdybyś tylko była moja - szepcze i kręci lekko głową.
Nie mogę wydusić z siebie ani słowa. Po prostu chcę, by mnie pocałował. Niech w końcu to zrobi, albo zwariuję. Moja podświadomość krzyczy i tupie, przypominając mi, że zachowuję się co najmniej niestosownie, ale w tym momencie kopie ją w tyłek. Niech spada z tymi swoimi zasadami.
- J-ja... - próbuję cokolwiek powiedzieć, ale mój głos się okropnie trzęsie.
- Ciiii - Justin przesuwa kciukiem po moim policzku, a ja czuję jak moja skóra płonie pod wpływem jego dotyku.
Mam wrażenie jakbym wpadła w trans. Cały zdrowy rozsądek powoli się ulatnia i zaczyna mną władać pragnienie. Odkąd przez moje życie przeszedł huragan, nie czułam czegoś takiego jak teraz. Zawsze starałam się być asertywna, nie pozwalałam zbyt wielu ludziom wchodzić tak szybko w moje życie. A tu proszę, w ciągu kilku dni znalazłam przyjaciela, a sam Justin Bieber właśnie walczy ze sobą, by mnie pocałować. Chcę tego, dopóki nie uświadamiam sobie, że przecież on w dalszym ciągu ma dziewczynę. Nic mnie to nie obchodzi, że jest między nimi jak jest. Ona dalej jest jego dziewczyną, a ja nie mam zamiaru być osobą, z którą Justin ją zdradzi. Ta myśl działa na mnie jak kubeł zimnej wody. Potrząsam głową i kładę dłonie na klatce piersiowej Justina, starając się go ode mnie odepchnąć. Niestety on ani drgnie. Już chcę mu powiedzieć, by się odsunął, kiedy oboje słyszymy dźwięk zatrzaskujących się drzwi i Justin natychmiast ode mnie odskakuje. Patrzę na niego i widzę jak zaciska ze złości szczękę, a jego klatka piersiowa unosi się i opada stanowczo zbyt szybko. Zaczynam mieć wyrzuty sumienia, chcę do niego podejść i przeprosić, ale obawiam się, że to może go wkurzyć jeszcze bardziej. Boże, jak mogłam w ogóle dopuścić do takiej sytuacji po raz kolejny? Jestem głupia. Notuję w głowie, by nad tym w najbliższym czasie popracować.
Odpycham się od ściany i biorę głęboki oddech. Chyba powinnam już sobie pójść, zdaje się, że Justin ma gości.
-Yo, Bieber! - woła Fredo, gdy wpada do pokoju w którym się znajdujemy. - Cze... O cholera, chyba przeszkodziłem. - Widzę zakłopotanie na twarzy chłopaka, gdy patrzy raz na mnie, raz na spiętego Justina.
- Nie, w porządku - odpowiadam szybko. - Już wychodziłam.
- Tak? - odzywa się nagle Justin, patrząc na mnie pytająco.
- Tak - mruczę i patrzę na Fredo.
Nagle za jego plecami pojawiają się Za i jakiś chłopak. Śmieją się i przepychają, dopóki nas nie zauważają. Za od razu się do mnie szczerzy, natomiast drugi chłopak przygląda mi się uważnie.
- No no, Bieber - odzywa się po chwili. - Twoja dupa ledwo wyjechała z miasta, a ty już masz kolejną. Jak ty to robisz? - Głos chłopaka jest dosyć głośny i drażniący. Krzywię się lekko gdy słyszę to co mówi.
- Zamknij mordę Twist, hamuj się - warczy Justin i przeczesuje dłonią włosy. Rany, serio się wkurzył.
- Miło cie znowu widzieć, seksowna dziewczyno z południa - śmieje się Za i patrzy na mnie wesoło.
- Za - mówi ostrzegawczym tonem Justin.
- Nic się nie dzieje, uspokój się - polecam i kręcę głową. - Ciebie też miło widzieć Za. - Posyłam chłopakowi przyjazny uśmiech.
- Widzisz Bieber, mam przywileje - dodaje Lil Za, klaszcząc w dłonie.
- Też chcę je mieć! - woła Fredo.
- Przecież je masz. - Wystawiam mu język i marszczę nos.
- A co ze mną? Też chce być lepiej traktowany przez to latynoskie cudo - skrzeczy Twist, wskazując na mnie.
- Wydaje mi się, że o coś się prosiłem - syczy Justin, posyłając koledze zabójcze spojrzenie.
- Na to trzeba sobie zasłużyć, Twist - mówi Fredo i patrzy na mnie z uśmiechem, zupełnie ignorując zachowanie Justina i Twista.
- Jasne. - Kiwam głową, potwierdzając jego słowa.
- Nie ważne - mamrocze Twist. - Zobacz Bieber, co ze sobą przyniosłem. Tym razem nie będziesz w stanie odmówić, to najlepszy towar w mieście! - Sięga do kieszeni i wyciąga z niej niewielki woreczek z białym proszkiem.
W tym momencie zatrzymuje mi się świat. Praktycznie zachłystuję się powietrzem, a ciało oblewa się zimnym potem. O nie. Nie, nie, nie! Do ciężkiej cholery, nie! Otwieram szeroko oczy i wpatruję się w przezroczysty woreczek, który trzyma Twist. Muszę stąd wyjść, natychmiast.
Zrywam się natychmiast, podchodzę do drzwi, zabieram swoje buty i odwracam się do chłopaków.
- J-ja... muszę już iść, cześć - mówię pospiesznie i otwieram drzwi.
- A tej co się stało? - pyta zaskoczony Twist.
Nie słyszę już odpowiedzi, bo wychodzę na korytarz i praktycznie biegnę do drzwi. Robi mi się gorąco, a alkohol w momencie ze mnie wyparował. Drżącymi rękoma zakładam na stopy buty i na miękkich nogach opuszczam dom Justina. Nie mam pojęcia jak daleko mam do swojego mieszkania, ale w tym momencie jedyne co dla mnie się liczy to bycie jak najdalej od tego miejsca. Na zewnątrz jest już chłodno i od razu pojawia się na moim ciele gęsia skórka. To był pierwszy raz kiedy zobaczyłam narkotyki, odkąd... Boże, nie spodziewałam się, że to będzie tak drastyczne i silne. Wiedziałam, że prędzej czy później do tego dojdzie, ale nie czułam się jeszcze gotowa. Jest mi słabo, ale zmuszam się do stawiania kolejnych kroków. Nagle słyszę za sobą czyjeś kroki i pomimo tego, że oblatuje mnie strach, nie zamierzam się odwrócić.
- Poczekaj. - Ktoś łapie mnie za nadgarstek i pociąga do siebie. Mam zamiar zacząć krzyczeć, ale okazuje się, że to Justin. Trochę się uspokajam.
- Puść mnie - szepczę i chcę wyrwać rękę z jego uścisku.
- Co się stało? Dlaczego tak szybko wyszłaś? - Widzę w jego oczach coś na kształt zdziwienia i desperacji.
- Źle się poczułam - odpowiadam szybko, w gruncie rzeczy mówiąc mu prawdę.
- To przez Twista? - pyta, wciąż trzymając mój nadgarstek.
- Nie. - Kręcę głową.
- Ale kiedy zobaczyłaś narkotyki...
- To nie jest twoja pierdolona sprawa! - krzyczę, bo puszczają mi nerwy. - Daj mi święty spokój, do jasnej cholery. Odwal się! - warczę i z całych sił pociągam za rękę. Udaje mi się wyrwać, więc odwracam się na pięcie i idę przed siebie.
Nagle Justin przebiega obok mnie i zatrzymuje się przede mną, łapiąc mnie za ramiona.
- Okej, w porządku. Dam ci spokój, ale jest cholerny środek nocy, a do domu masz jakieś pięć godzin drogi. Nigdzie cię samej nie puszczę - mówi ostro Justin, ale nic sobie z tego nie robię.
- Jestem dużą dziewczynką, poradzę sobie - syczę i zaczynam się na nowo szarpać.
- Gówno mnie to obchodzi - odpowiada szorstko. - Ja cię tu przywiozłem i zadbam o to, abyś bezpiecznie wróciła do domu. A teraz schowaj swoje pieprzone pazurki i wróć ze mną.
- Nie wejdę ponownie do tego domu. - Jestem wkurzona i jedyne o czym marze to to, aby znaleźć się w domu.
- Nie musisz tego robić. Po prostu chodź ze mną, a Hugo odwiezie cię do mieszkania.
- Kim jest Hugo? - Serio mnie to obchodzi?
- To szef ochrony - wyjaśnia Justin.
Biorę głęboki oddech i zdaję sobie sprawy, że z nim nie wygram. Albo wrócę do domu z Hugo, albo z Justinem. Z dwojga złego wolę towarzystwo Hugo, bo przynajmniej nie będzie wchodził mi do tyłka, tak jak robi to Justin.
- Ugh, dobra - poddaję się i przewracam oczami. Wyrywam się z jego uścisku i wracam w kierunku jego posiadłości. Zaraz mnie krew zaleje.
Dzięki Bogu Justin nic nie mówi się przez całą drogę i to dobre posunięcie z jego strony, bo byłabym skłonna rozgryźć mu aortę.
- Poczekaj tu. Hugo zaraz będzie - Justin decyduje się odezwać, gdy znajdujemy się pod jego domem.
- Dobrze - mruczę i obejmuję się ramionami, ponieważ zaczęło lekko wiać.
Justin znika za drzwiami, zostawiając mnie samą. Złość trochę ze mnie zeszła, ale wciąż cała się trzęsę. Gdy myślę o tym, jak blisko narkotyków byłam, robi mi się słabo. To było takie niespodziewane. Zamykam oczy i radzę w myślach temu ochroniarzowi, żeby się pospieszył, albo naprawdę wrócę sama. Nagle drzwi frontowe się otwierają i najpierw pojawia się z nich Justin, a później wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Zgaduję, że to Hugo.
Justin podchodzi do mnie i nakłada na moje ramiona czarną rozpinaną bluzę.
- Proszę. Nie musisz oddawać - uśmiecha się blado i wkłada ręce do kieszeni.
- Nie musiałeś - odpowiadam sucho, naciągając na siebie ubranie.
- Było ci zimno. - Wzrusza ramionami i patrzy na mnie.
- Dziękuję. - Wyginam usta w słabym uśmiechu i podchodzę do samochodu, przy którym stoi Hugo i otwiera dla mnie drzwi.
Justin idzie za mną i gdy wsiadam, kiwa głową do ochroniarza i staje w miejscu, gdzie przed chwilą stał mężczyzna.
- Przepraszam za tamto - odzywa się po chwili, bardzo niepewnie.
- Okej - mruczę i wzdycham. - Chciałabym już jechać.
- Jasne. Hugo, odwieź pannę Wihford na Wilshire Boulevard - zwraca się do ochroniarza, a ten kiwa głową i wsiada za kierownicę. - Dziękuję, Faith. - Uśmiecha się krzywo i zamyka drzwi, po czym odchodzi w stronę wejścia do domu.
- Ja też dziękuję - szepczę i zamykam oczy.
Po chwili Hugo rusza z podjazdu i bardzo spokojnie prowadzi. Dzięki Bogu nie próbuje na siłe zacząć ze mną rozmowy. Jestem mu za to bardzo wdzięczna. Wciąż czuję się zdenerwowana i roztrzęsiona po tym co się wydarzyło. Może się wydawać, że to żaden powód do paniki, ale nie dla mnie. Gdy tylko zobaczyłam w rękach Twista kokainę, wszystkie przerażające wspomnienia wróciły do mnie. Tak bardzo chciałam o nich zapomnieć, poświęciłam wiele lat, by walczyć z własnymi demonami, a w ciągu jednej chwili to wszystko uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Miałam wrażenie, że usuwa mi się grunt spod stóp i że tracę nad sobą kontrole. Przypomniały mi się wszystkie okropne dni, powody dla których sięgnęłam po ostateczność. To prowadzi mnie do śmierci Todda, do dołu do którego wpadłam. Na nowo uaktywnia się we mnie ten przerażający ból, który wtedy czułam. Podciągam nogi pod siebie i naciągam na dłonie rękawy bluzy Justina. Patrzę w okno i po prostu zaczynam płakać. Staram się robić to jak najciszej, ale chyba mi to nie wychodzi, ponieważ nagle Hugo sięga po coś i podaje mi paczkę chusteczek. Robię się czerwona, gdy to zauważam i drżącą ręką sięgam po paczuszkę.
- Dziękuję - mówię cichutko i ocieram rękawem mokre policzki. Jest mi wstyd, że pokazałam swoją słabą stronę przed obcym facetem, którego widzę pierwszy raz na oczy.
Hugo uśmiecha się do mnie ciepło i odpowiada jedynie skinieniem głowy. Później znów skupia się na prowadzeniu.
Po moich policzkach nadal spływają łzy, bo nie potrafię ich powstrzymać. Wiem, że gdy się wypłacze będzie mi o niebo lepiej. A przynajmniej taką mam nadzieje. Dochodzę do wniosku, że nie powinnam tak naskakiwać na Justina. On po prostu się o mnie martwił, tak jak każdy normalny człowiek. Jest mi głupio.
- Panienko Withford - chrząka Hugo. - Jesteśmy na Wilshire Boulevard, potrzebuję dokładnego adresu.
- W porządku, może się pan tu zatrzymać. Dotrę już sama do domu - mówię, gryząc wargę.
- Dostałem wyraźne polecenie od szefa, że mam odwieźć panienkę pod drzwi - odpowiada spokojnie.
- Och, no dobrze. - Nie mam już siły na sprzeczanie się. Wzdycham i podaję mężczyźnie dokładny adres.
Po kilku minutach Hugo zatrzymuje się pod apartamentowcem i oznajmia, że jesteśmy na miejscu.
- Dziękuje panu. - Uśmiecham się lekko. - Proszę również podziękować Justinowi i przeprosić go ode mnie. - mówię i chwytam klamkę.
- W porządku. I proszę mówić mi Hugo - poleca i posyła mi oficjalny uśmiech.
- Oczywiście. Do widzenia, Hugo - mówię i wychodzę z samochodu.
Na zewnątrz wieje jeszcze silniej niż wcześniej i to pierwszy raz, gdy pogoda tutaj robi się kiepska. Wchodzę do budynku, mijam recepcje i wchodzę do windy. Po krótkiej chwili wysiadam na swoim piętrze i idę do drzwi. Otwieram je i wchodzę do środka, gdzie panuje cisza. Ściągam ze stóp buty i wkładam je do szafy.
Później idę powoli dalej, do głównej części mieszkania i dostrzegam, że Angel siedzi przy kominku i czyta książkę.
- Cześć mała - mówię cicho, by jej nie wystraszyć i rzucam torebkę na kanapę. - Czemu nie śpisz?
- Czekałam na ciebie - odpowiada i zamyka książkę, kładąc ją sobie na kolanach. - Płakałaś? - pyta niespokojnie.
Biorę głęboki oddech, podchodzę do niej i proszę, drżącym głosem.
- Przytul mnie. - Angel natychmiast to robi, a ja wybucham płaczem.
- Faith, co się stało? Boję się - mówi, gdy ja zaciągam się po raz kolejny szlochem. - Uspokój się, proszę.
Odsuwam się od niej i wycieram oczy, pociągając nosem.
- Mam już jechać skopać mu dupę? - pyta Angie śmiertelnie poważnie.
- J-ja - jąkam się. - Tam przyszedł jego kolega i miał p-przy sobie...
- Kurwa, Faith powiedz to wreszcie! - widzę jak moja przyjaciółka gotuje się ze złości, ale nie na mnie. Nie wie co się dzieje i to ją frustruje.
- Miał kokainę - wyrzucam w końcu i zamykam oczy, bo te słowa ranią moje gardło.
- O boże... - szepcze Angie i pociąga mnie do siebie, przez co na nowo zanoszę się płaczem.
Dziewczyna pozwala mi się wypłakać, bo wie jak się czuje. Doskonale wie, co to ze mną robi, wie, że to był dla mnie cios. Gdy się uspokajam, odsuwam się i wycieram twarz.
- Musiałam stamtąd wyjść - mówię. - To za bardzo bolało.
- Jestem z ciebie dumna, że wyszłaś - chwali mnie Angie. - Zbyt dużo przeszłaś, żeby to z tobą wygrało. Już dobrze Faith, jesteś w domu.
- Nie byłam na to gotowa - dukam i opuszczam głowę.
- Wiem skarbie, ale prędzej czy później to musiało się stać - tłumaczy Angie bardzo spokojnym i łagodnym tonem.
Kiwam tylko głową i biorę głęboki oddech.
- Idź się połóż, jesteś zmęczona - poleca Angie i łapie mnie za rękę, po czym prowadzi do mojej sypialni.
Zostaje ze mną, dopóki nie wchodzę do łóżka. Nie mam siły, by wziąć prysznic. Chcę już po prostu zasnąć. O dziwo, udaje mi się to w mgnieniu oka.
Następnego dnia budzę się po dwunastej. Mam napuchnięte oczy i spierzchnięte usta. Wstaję ospale z łóżka i idę od razu do łazienki. Po odprężającym prysznicu, wracam do pokoju by się ubrać. Zakładam na siebie długie, ciemne rurki i bluzę w ciekawe, kolorowe wzory. Suszę włosy, zapinam na nadgarstku bransoletkę od Todda i przekładam do białej torebki swoje dokumenty. Jestem odrętwiała i nie mam nawet siły na robienie makijażu. Gdy zamierzam zejść na dół, mój wzrok pada na bluzę Justina. Muszę mu ją oddać. Zabieram ją z krzesła i schodzę do kuchni. Okazuje się, że jest w niej pusto, ale na blacie widzę kartkę zapisaną pismem Angel.
"Faithie!
Jestem na spotkaniu z naczelną magazynu. W lodówce masz sałatkę - zjedz ją. Dzwonił też Eddie i powiedział, że samochód jest gotowy. Daj mu znać, czy sama go odbierzesz, czy on ma to zrobić. Odezwij się jak wstaniesz.
Kocham Cię.
A."
Uśmiecham się czytając tę wiadomość, po czym sięgam po telefon. Piszę smsa do Eddiego, informując go, że sama odbiorę auto i prosząc, by podał mi adres. Dostaję po chwili odpowiedź i milion buziaków od niego. Uwielbiam tego człowieka.
Z lodówki wyciągam sałatkę owocową, którą przygotowała mi Angie i postanawiam choć trochę w siebie wcisnąć, mimo że zupełnie nie mam apetytu. Nalewam sobie wody do szklanki i siadam do stołu. Jedząc, sprawdzam twittera i widzę tweet od Ely.
Elysandra Quiñones @elysandraQ
Kolejna próba już za chwile! #podekscytowana
Uśmiecham się blado i postanawiam, że pojadę na próbę i tam oddam bluzę Justinowi. Zjeżdżam nieco w dół i zamieram. Widzę na ekranie zdjęcia moje i Justina z wczorajszego spotkania przed knajpą. Oczywiście zdjęciom towarzyszy ciekawy nagłówek, mówiący że byliśmy wspólnie z Justinem na randce i że Justin szuka pocieszenia w moich ramionach. Robi mi się niedobrze, gdy czytam artykuł, więc odsuwam od siebie sałatkę i blokuję telefon. Wypijam do końca wodę i sprzątam po sobie. Później idę do przedpokoju, zakładam czarne buty ala sneakersy na koturnie, łapię torebkę i opuszczam mieszkanie.
Mimo, że na zewnątrz jest pochmurno zakładam na nos okulary przeciwsłoneczne, zakrywając opuchnięte oczy. Wkładam słuchawki do uszu i idę w dół ulicy, bo okazuje się, że lakiernik znajduje się dwadzieścia minut ode mnie, a ja potrzebuję spaceru.
Gdy docieram na miejsce, szybko znajduję właściciela, pokazuje mu dokumenty, płacę za usługę i wyjeżdżam samochodem z warsztatu. Okazuje się, że nawet posprzątali mi w środku. To miłe z ich strony. Jadę w kierunku studia i czuję jak mój żołądek się zaciska. Kiedyś jeździłam tam z radością, dziś jadę zestresowana i smutna. Na parkingu przed studiem jestem po prawie półgodzinie. Biorę bluzę Justina, wysiadam z auta, zamykam go i zmierzam do wejścia. W recepcji wita mnie uśmiechnięta, ruda dziewczyna i wskazuje mi salę, gdzie trenują. Oczywiście nie musi tego robić, bo doskonale wiem gdzie to jest. Otwieram niepewnie drzwi i przez chwilę obserwuję jak Justin i tancerze tańczą nową część choreografii. Gdy Justin zauważa mnie w lustrze, zatrzymuje się i podnosi rękę, by zatrzymano muzykę. Wszyscy odwracają się w moją stronę i pierwsza podbiega do mnie Kaili, tuląc się do mnie.
- Faith! Co ty tu robisz? - piszczy.
- Przyszłam oddać bluzę Justinowi - odpowiadam spokojnie i całuję ją w policzek na przywitanie.
- Och, nawet nie wiesz jak jest tu pusto bez ciebie - wzdycha dziewczyna i przewraca oczami.
- Ma rację! - woła Nick, a za nim Jon, Luke i Ely.
- Ale widzę, że sobie radzicie - śmieję się.
Nagle przede mną staje Justin. Zauważa to Kaili i usuwa się w bok, mówiąc, że nie będzie przeszkadzać.
- Faith? Wszystko w porządku? - pyta Justin. Cholera, zapomniałam o oczach.
- Tak. Przyniosłam ci bluzę - mówię cicho i wyciągam ubranie w jego stronę.
- Mówiłem, że nie musisz jej oddawać - odpowiada, odbierając bluzę z moich rąk.
- Wiem, ale uznałam, że nie wypada jej zostawiać. - Wzruszam ramionami i robię krok w tył.
- Dlaczego płakałaś? - Justin nie wydaje się być tym zaskoczony. Albo się domyślił, albo Hugo mu powiedział.
- Nie chcę o tym mówić. - Kręcę głową. - Przyszłam tylko zwrócić ci bluzę. Będę już lecieć. - Mój głos jest cichy i lekko drży. Do cholery, uspokój się Faith.
- Dobrze. Rozumiem - odpowiada Justin i pozwala mi wyjść. Wiem, że powinnam pożegnać się z resztą, ale nie mam do tego głowy. Zmierzam do recepcji, ale nagle się zatrzymuje. O kurwa.
- Ty - syczy blondynka. - Ostrzegałam cię.
Shayla stoi przede mną i wskazuje na mnie palcem. Co ona u licha tu robi? Miała być w Miami!
- S-słucham? - Mrugam szybko powiekami.
- Miałaś się od niego odpierdolić. Myślałam, że jesteś na tyle rozsądna, że nie będziesz ze mną zadzierać. Jesteś głupią suką, Wihford - warczy, zbliżając się do mnie.
- Shayla, posłuchaj...
- Zamknij się! - krzyczy - Teraz ja mówię. Ty milczysz. Rozumiesz? Świetnie. - Uśmiecha się krzywo. - Prosiłam, straszyłam, dawałam do zrozumienia, żebyś trzymała się od niego z daleka, ale gdy tylko ja wyjeżdżam, ty biegniesz się z nim spotkać. Nie pozwolę ci mi go odebrać, rozumiesz? W przeciwnym razie, zniszczę cię. - Gdyby spojrzenie mogło zabijać, już dawno leżałabym martwa.
- Nie wiem o co ci chodzi - odpowiadam, najspokojniej jak potrafię.
- Kłamiesz! - krzyczy po raz kolejny.
- Co tu się dzieje? - nagle słyszę za sobą głos Justina. Jeszcze tego brakowało. - Shayla? Co ty tu robisz?
- Zaskoczyłam cie, co? Myślałeś, że jak wyjadę, będziesz mógł swobodnie spotykać się z tą dziwką? Niespodzianka - Shayla wyrzuca ręce w górę, udając radość.
- Przestań - warczy Justin.
- Bo co? Mówię jak jest, kochanie. Ona nie zajmie mojego miejsca, nigdy!
- Zdradziłaś mnie Shayla - oznajmia sucho Justin. - Ktoś zajął moje miejsce, a ty ze swojego sama zeszłaś.
- C-co? - Shayla jest autentycznie zaskoczona. - To nie tak Justin. To on...
- Nie obchodzi mnie to. Z dniem, w którym mnie zdradziłaś, straciłaś wszystko.
- Ale Justin, byłam pijana.
- To niczego nie tłumaczy. Brzydzę się tobą.
- A skąd mam wiedzieć, że ty nie zdradziłeś mnie z tą dziwką? - pyta ostro Shayla, to taka linia obrony.
- Ja się z nikim nie pieprzyłem, w przeciwieństwie do ciebie. A z tego co wiem, zdradzałaś mnie na długo, przed pojawieniem się Faith - Justin podkreśla moje imię.
- Justin, kochanie. - Shayla robi krok do przodu, a Justin krok w tył. Stoi teraz obok mnie. - Pomyśl o nas, o naszej przyszłości - błaga Shayla, patrząc na niego smutno.
- Wiesz, chyba zacznę myśleć o swojej. I zdaje się, że moja przyszłość właśnie stoi obok mnie. - Justin oplata mnie ramieniem w talii, a ja o mało co się nie przewracam.
Szczęka Shayli opada z hukiem w dół.
- Ale Justin... Ja... Ona... Przecież było nam tak dobrze.
- No właśnie, było. A teraz stąd wyjdź - nakazuje Justin, a ja nie jestem w stanie się ruszyć.
Shayla piorunuje nas wzrokiem i zaciska szczękę.
- Zniszczę was - warczy.
- Nie marnuj na to swojego cennego czasu. Źle na tym wyjdziesz. Obiecuję - prycha Justin i pociąga mnie do siebie, po czym odwraca się i zmierza w kierunku sali. Jestem zszokowana.
Cześć i czołem! Jednak rozdział pojawił się dzisiaj i musze się przyznać, że wyszło tak jak chciałam. Dostałam olśnienia i jestem szczęśliwa! Mam nadzieje, że i Wam się spodoba. Dziękuję, za tyle wyświetleń, jesteście cudowni! Zachęcam Was do komentowania, zostawiajcie mi swoje opinie! Dodawajcie też swoje usery do działu zakładki INFORMOWANI.
Milion buziaków!
V.
to jest zajebiste, cieszę się że jednak dodałaś dzisiaj
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, uwielbiam cię i to ff :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się jak piszesz, wciąga mnie tak, że nie mogę się oderwać ani na chwilę. Z niecierpliwością czekam na nowy rozdział, życzę Ci dużo weny i dobrych pomysłów :) @lovaticer
OdpowiedzUsuńWow, tego się nie spodziewałam. Widzę, że ma jakąś złą przeszłość, ale można było się tego spodziewać po przeczytaniu prologu :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! Jestem ciekawa jak Shayla się odpłaci za to, że Faith zabrała jej Justina, bo na pewno to zrobi ;)
Z niecierpliwością czekam na następny :) xx /@bizzlessmile
omg, masz ogromny talent :*
OdpowiedzUsuńRozdział jest po prostu genialny!
OdpowiedzUsuńJejku znów będę niecierpliwie czekać na następny
"I zdaje się, że moja przyszłość właśnie stoi obok mnie." poryczałam się
OdpowiedzUsuńto jest najlepsze ff jakie czytałam, a czytałam ich wiele. SERIO. więc wielkie gratulacje dla cb bo wychodzi Ci to wręcz cudownie *.*
OdpowiedzUsuńO cholera.. Zakończenie.. Ja nie wiem nawet co powiedzieć, ale serio wyszedł Ci cudowny rozdział!!!!
OdpowiedzUsuńDo następnego :)
@asielolo
JA SIĘ JUŻ NIE MOGĘ DOCZEKAĆ NASTĘPNEGO
OdpowiedzUsuńWOW WOW WOW JEGO PRZYSZŁOŚĆ STOI KOŁO NIEGO !! <3
OdpowiedzUsuńidealne *,*
OdpowiedzUsuńSWIETNY ROZDZIAL, AH DOBRZE TAK TEJ SUCE @BlEBERANDE
OdpowiedzUsuńkocham, kocham, kocham
OdpowiedzUsuńo jej! cudowny rozdział, nie mogę się doczekać dalszej część.
OdpowiedzUsuń"Moja przyszłość stoi obok"-jakie to słodkie<3
O. mój. Boże.
OdpowiedzUsuńkoniec jest niesamowity, szczęka mi opadła jak to czytałam!
chcę więcej!!!
nienawidze shayli
OdpowiedzUsuńtrafiłam dzisiaj na tego bloga i od razu się zakochałam
OdpowiedzUsuńdodaj nowy rozdzial dzisiaj, prosze
OdpowiedzUsuń