"Valentine's Day"
- C-co ty tu robisz? - pytam drżącym głosem, za który ganię się w myślach. Nie tak miało to wyglądać.
- Słucham? - pyta Justin, śmiejąc się gorzko. - Pytasz mnie, co JA tu robię? - Jest wściekły, niedobrze. - Wydzwaniam do ciebie od ponad godziny, odchodzę od zmysłów, bo nie mam pojęcia co się z tobą dzieje, a ty zadajesz takie pytania? Poza tym wydawało się, że sama prosiłaś, bym tu przyszedł.
- Uspokój się - proszę, patrząc na niego niepewnie.
- Do jasnej cholery, Faith! Jak mam być spokojny, skoro w głowie tworzę najgorsze scenariusze, a ty zamiast odpowiedzieć na jeden pieprzony telefon, bawisz się w najlepsze z jakimś obcym typem! - krzyczy tak głośno, że odskakuję w tył.
- To mój przyjaciel, nie jest obcy - tłumaczę cichym, rozedrganym głosem. Kulę się w sobie
- Rzeczywiście, to wiele tłumaczy! Gówno mnie obchodzi, kim on jest! - Nie poznaję go. Co w niego wstąpiło? Zaczyna mnie przerażać. - Co ja mam sobie o tym myśleć, zastając was w takiej sytuacji!
- Przestań na nią w końcu krzyczeć! - Ian staje w mojej obronie. Gdyby nie ta cała sytuacja, przytuliłabym go za to.
- Zamknij się, z nie z tobą rozmawiam - warczy Justin, posyłając mu mordercze spojrzenie.
- Zachowuj się tak dalej, a zmienię parę drobiazgów na twojej wypielęgnowanej buźce - rzuca w odwecie Ian. On również jest wściekły.
- Przestańcie! Oboje przestańcie, do ciężkiej cholery! - wybucham. - A ty jeśli nadal masz zamiar na mnie wrzeszczeć bez większych powodów, możesz od razu stąd wyjść. Nie jestem twoją własnością, mam też własne życie- syczę i nie wiedzieć czemu w moim gardle rośnie gula. O nie. Nie chcę teraz płakać. Przynajmniej nie w ich obecności. Moje słowa wyraźnie działają na Justina, ponieważ wyraz jego twarzy łagodnieje, a postawa nabiera spokoju.
Ignoruję to podchodząc do kuchenki, gdzie wyłączam palnik na którym stała patelnia z makaronem. Sięgam do szafki nade mną, wyciągam z niej biały talerz i przekładam na niego jedzenie dla Iana. W milczeniu, które doprowadza mnie do szału kładę podstawkę na blacie wyspy, a zaraz po niej talerz.
- Proszę. Smacznego - patrzę na Iana i lekko się uśmiecham. Na niego nie jestem ani trochę zła, wręcz przeciwnie. Bronił mnie przed... Justinem. Myśl, że Justin jest tak wściekły wywołuje na moich plecach nieprzyjemny dreszcz.
- Napijesz się czegoś? Może też masz ochotę zjeść? - Patrzę z dystansem na Justina. Jednak dobre maniery biorą nade mną górę.
- Jedyne na co teraz mam chęć, to rozmowa z tobą - odpowiada równie sucho. - Możemy to gdzieś zrobić?
Waham się przez chwilę, rozważając czy powinnam zostawiać Iana. Szczerze mówiąc wolałabym z nim zostać, ponieważ wiem, że on nic mi nie zrobi. Chwila. Czy ja boję się, że Justin mnie skrzywdzi fizycznie? Przecież to chore i niemożliwe. Prawda? W końcu dochodzę do wniosku, że jeśli z nim nie porozmawiam ta napięta atmosfera będzie się utrzymywać w powietrzu w nieskończoność.
- Tak. U mnie w pokoju - odpowiadam cicho, ale zdecydowanie. - Chyba wiesz, które to drzwi. - W moim głosie słychać odrobinę drwiny, ale Justin najwyraźniej postanawia tego nie zauważać. Może to i lepiej, nadal nie wiem jak bardzo jest wściekły.
Patrzę przepraszająco na Iana, który uśmiecha się pokrzepiająco do mnie dając znak, że sobie poradzi i że to rozumie. Jednak gdy patrzy w kierunku Justina jego spojrzenie ciemnieje i jest wręcz lodowate. Cholera.
Tak czy inaczej mój wściekły, absurdalnie bogaty i momentami arogancki pan Bieber nie rusza z miejsca, dopóki ja nie będę przed nim. Rany, dżentelmeństwo chyba wraca do łask, Bogu dzięki.
Gdy znajdujemy się w moim pokoju, zamykam za nami drzwi i nagle w ułamku sekundy, zanim mam okazje cokolwiek powiedzieć Justin przygważdża mnie do ściany, całując mocno i gorąco. O rety, to takie pierwotne i... okropnie seksowne.
- Nie wykręcaj mi takich numerów, nigdy więcej . - Odrywa się niechętnie i dyszy, obejmując moją twarz obiema rękami. Patrzy na mnie tak, jakby upewniał się czy jestem cała i zdrowa.
- Justin, przecież nic się nie stało - odpowiadam, jeszcze trochę oszołomiona jego pocałunkiem.
- Ale mogło. Nie miałem z tobą żadnego kontaktu odkąd poszłaś na rozmowę - mówi z frustracją, besztając mnie. - Martwiłem się.
- Przepraszam - odpowiadam szeptem. - Napisałam przecież smsa...
- Tak, wiem. A ja na niego odpisałem, zadając ci pytanie. Później nie otrzymałem odpowiedzi. To mnie zdenerwowało.
- Rozumiem, ale nie możesz się wściekać za każdym razem kiedy nie będę ci dłużej odpisywać.
- Kiedy tu jechałem nie byłem wściekły, a zmartwiony. Wściekłem się dopiero wtedy, gdy usłyszałem, a potem zobaczyłem cię z tym chłopakiem. - Gdy wspomina o Ianie spina się i jakby trochę oddala ode mnie, przyjmując formalną, wręcz oziębłą postawę.
- Ian to tylko mój przyjaciel. Nie widziałam go odkąd wyjechałam z Dallas, stęskniłam się za nim. Jest dla mnie jak brat. - Wzruszam ramionami. Nie czuję się winna temu, że dobrze bawiłam się z Ianem. Moja podświadomość gratuluje mi tej myśli i pyta, dlaczego miałabym się czuć inaczej. Wow, po raz pierwszy jest ze mnie dumna.
- Nie ufam mu - rzuca znienacka Justin, odsuwając się ode mnie, wciąż jednak pozostaje w odległości kilku centymetrów.
- Co? - pytam odruchowo, marszcząc brwi.
- On nie patrzy na ciebie jak na przyjaciółkę, Faith. - Przełykam ślinę, słysząc te słowa. Justin wypowiada je chłodno i przekonująco, a do mnie wraca wspomnienie tamtej nocy, kiedy Ian mnie pocałował i zachowywał się bardzo niegrzecznie.
- On tobie też nie ufa - ripostuję na poprzednie stwierdzenie Justina. - Po tym, jak dzisiaj się zachowałeś na pewno przestał cię lubić.
- A w ogóle to robił? - pyta Justin, uśmiechając się kpiąco. Ugh, co za drań. Milczę, bo nie wiem co odpowiedzieć. Sądzę, że Ian tak czy inaczej nie przepadałby za Justinem, chociaż sama nie wiem dlaczego.
- Wiesz, skarbie. - Uśmiecha się krzywo. - Jakoś mało mnie to obchodzi, czy mam jego przychylność, czy też nie.
- Justin, to mój przyjaciel - rugam go, czując delikatne ukłucie w sercu. Myśl, że Justin tak podchodzi do moich bliskich nieco mnie rani i dystansuje od niego.
- Wiem i szanuję to, ale w dalszym ciągu mam gdzieś jakie jest jego nastawienie do mnie. Sądzę, że on myśli dokładnie tak samo. - Och, on wydaje się być taki pewny siebie. Nie, on taki jest.
- Czyli będziesz traktował tak wszystkich moich przyjaciół? - Nawet nie próbuję ukryć rozdrażnienia w moim głosie.
- Tylko tych, którzy nie wzbudzają mojego zaufania i patrzą na ciebie tak, jak nie powinni - odpowiada z pełnym spokojem. Jak on to robi?
- Och, w takim razie wnioskuję że będziesz patrzył z góry tylko na moich męskich przyjaciół, tak? - Odnoszę wrażenie, że tu wchodzi w grę zazdrość, a nie brak zaufania.
- A masz ich więcej? - pyta, unosząc w górę brew.
- Eee... w zasadzie to nie. Chyba nie - odpowiadam cicho, czując zażenowanie.
- W takim razie, mam póki co kłopot tylko z Ianem i z tego co mówisz nie zapowiada się, bym miał go jeszcze z kimś innym. Zresztą mówiłem ci kogo będę traktował z rezerwą, Faith. Nie obchodzi mnie płeć. - Patrzy na mnie tymi orzechowymi oczyma tak, że zapiera mi dech w piersiach. Czuję w sercu pewnego rodzaju troskę, jaką oferuje mi Justin. Cóż, muszę to zaakceptować takim jakim jest.
- A Eddie? Ma u ciebie kredyt zaufania? - W końcu to też facet i jest moim przyjacielem.
- Jest gejem - mówi krótko. - Wierzę mu, bo wiem, że nie chce dobrać ci się do majtek.
Rany boskie, Bieber!
- Chwila, skąd wiesz, że Eddie to gej? - Nie przypominam sobie, żebym mówiła mu o jego orientacji. Zresztą widział go chyba raz na oczy.
- Faith, nie trudno to rozgryźć. Jestem spostrzegawczy. - Mruga do mnie i uśmiecha się tak, że miękną mi nogi. Lubię rozluźnionego i beztroskiego Justina. Jest fajny.
- Jasne - mruczę, odpychając się od ściany i siadając na łóżku. - Więc masz problem z facetami, których pociągają kobiety, tak?
- W takim razie musiałbym mieć problem sam ze sobą. - Patrzy na mnie z rozbawieniem.
- Och. - Wyrzucam z siebie i cała się czerwienię. Źle to ujęłam, nie śmiej się ze mnie Bieber.
- Faith, posłuchaj. - Kuca przy mnie i opiera rękę na moich złączonych kolanach. - Wiem, że nie mam w gruncie rzeczy do ciebie żadnych praw, ale nie wiedzieć czemu irytuję się, kiedy widzę, że jakiś mężczyzna patrzy na ciebie z pożądaniem. Nie podoba mi się to, a ponieważ Ian właśnie tak się zachowuje, nie będę udawał, że wszystko jest super. Zresztą, jaki przyjaciel tak robi?
- Poradzę sobie z tym - mruczę i oblizuję wargę, unikając spojrzenia Justina.
Chłopak przygląda mi się przez chwilę w milczeniu, po czym kiwa ledwie zauważalnie głową. Widzę po nim, że i tak nie prędko zaufa Ianowi. Ściągam jego rękę z moich kolan i wstaję, otrzymując w zamian skonsternowanie spojrzenie.
- Wypada nam zejść na dół, Justin - mówię, czując wyrzuty sumienia, że zostawiłam tam Iana.
- W porządku - odpowiada sucho i wstaje, a w jego oczach widzę dystans. To sprawia, że czuję smutek, ale nie mogę sobie teraz na to pozwolić. Muszę wracać do Iana.
Gdy schodzę na dół, Ian właśnie kończy jeść.
- Kiedy wróci Angel? Muszę wycałować jej stopy za ten makaron. - Uśmiecha się szeroko i patrzy na mnie ciepło. Dzięki Bogu nie nawiązuje do sytuacji sprzed kilkunastu minut i zdaje się ignorować napiętą atmosferę między nim a Justinem. Może mam do niego żal i czasem jego zachowanie sprawia mi przykrość, ale bardzo go kocham i zawsze będzie dla mnie ważny.
- Nie wiem, powinna niedługo wrócić - odpowiadam i nastawiam wodę na herbatę. - Na pewno nie chcesz się niczego napić? - Zerkam na Justina, który usiadł przy wyspie, zaraz obok Iana. A to dopiero odważny krok.
- Nie, dziękuję. - Posyła mi uprzejmy uśmiech. - Więc Ian, jak minęła ci podróż?
Justin zaskakuje nas oboje tym pytaniem. Ian prawie krztusi się ostatnim kęsem makaronu, rozszerza lekko oczy i prostuje się, a ja mrugam kilkakrotnie w zupełnym osłupieniu. Justin natomiast wygląda na rozluźnionego.
- Całkiem dobrze, dziękuję - odpowiada po chwili mój przyjaciel, patrząc dziwnie na Justina. - Tylko catering mają do dupy - dodaje, przez co cicho chichoczę, zalewając fusy wrzątkiem.
- Tak, słyszałem że jedzenie w samolotach nie należy do najsmaczniejszych - mówi Justin i chyba nawet stara się być miły, ale słabo mu to wychodzi. - Co sprowadziło cię do Los Angeles?
Co to, u licha, za przesłuchanie? Nie podoba mi się to, jak zachowuje się Justin, ale za to pytanie akurat jestem mu wdzięczna, bo sama chciałabym to wiedzieć.
- Cóż, za kilka dni odbywa się tu konkurs, na który chciałbym się udać - odpowiada, ale wydaje mi się, że to bardzo wymijająca odpowiedź. Muszę z nim pogadać na osobności.
- Na jak długo zostajesz? - Kolejne pytanie zadane tym samym, oziębłym tonem.
- Prawdopodobnie miesiąc. - Mówiąc to Ian patrzy pewnie na Justina i uśmiecha się z wyższością. Chyba domyślił się, że to mu się nie spodoba.
Patrzę na Justina i widzę jak cały się spiął. Ma zaciśniętą szczękę i pięść, do tego stopnia, że pobielały mu knykcie. Ale ja też jestem wkurzona na Iana, że nic mi o tym nie powiedział. Nie to, że się nie cieszę, że tu jest, ale miesiąc to naprawdę trochę sporo czasu, a ja mam przecież pracę. Angel zresztą też.
- I gdzie się zatrzymujesz? - pyta po raz kolejny, gromiąc Iana wzrokiem. Niech oni oboje w końcu przestaną. Wkurza mnie to.
- No, tutaj, a gdzie indziej? - Ian wzrusza ramionami i uśmiecha się fałszywie do Justina.
O Boże, pomocy! Patrzę na Justina, który jest o krok od wybuchnięcia. Jego wściekłość jest wręcz namacalna i boję się, za moment zrobi coś głupiego. Odkładam kubek z herbatą na blat i podchodzę do niego, uśmiechając się pokrzepiająco. Zamyka na chwilę oczy, a gdy je otwiera patrzy na mnie łagodnie. Zupełnie nie wiem co mam zrobić, ani jak się zachować. I wtedy ku mojej uciesze, słyszę jak drzwi od mieszkania się otwierają, a po chwili Angel wpada do kuchni i biegnie do Iana, ściskając go mocno i witając się wylewnie.
- Chciałbym zostać z tobą sam - mruczy mi do ucha Justin, wykorzystując chwilę nieuwagi moich przyjaciół, a później całuje mnie w ucho. Ten gest wywołuje u mnie przyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
Kiwam głową w odpowiedzi, ale na razie nigdzie się nie ruszam. Póki co muszę tu zostać i pogadać chwilę z Angie.
- Ian, tak się cieszę, że tu jesteś - śmieje się głośno i całuje go raz jeszcze. Boże, ależ ta moja przyjaciółka wylewna. - Och, cześć Justin. Przepraszam, nie zauważyłam cię - mówi speszona i wita się, całując Justina w policzek.
- Nic się nie stało - odpowiada rozbawiony Justin, patrząc na nią przyjaźnie.
- Widzę, że mieliście okazję już się poznać! - piszczy Angel, patrząc na Iana i Justina. - Ale super, teraz będziemy mogli wszyscy razem wychodzić!
- Uspokój się, Angie - prosi ją Ian. On doskonale wie, że takie wyjście nie prędko nadejdzie. - Cieszę się, że tu jestem, ale chciałbym się położyć. Lot trochę mnie zmęczył.
- Tak, jasne. Poczekaj rozścielę ci w pokoju gościnnym - mówi Angel, odkładając torbę na blat.
- Pokój gościnny? Faith mówiła, że będę spał na kanapie. - Ian patrzy na nas zdezorientowany.
- Żartowałam. - Kulę się i szczerzę, patrząc na mojego przyjaciela. W jego oczach teraz tańczy rozbawienie.
- Mówiłem ci już, jak bardzo cię nienawidzę? - Jestem pewna, że gdyby nie Justin, Ian właśnie by się na mnie rzucił i zaczął łaskotać. Na szczęście się powstrzymuje.
Zaczynam się głośno śmiać razem z Angel i Ianem, a Justin zachowuje powagę. Patrzę na niego i wiem, że bardzo chce zostać już ze mną sam na sam. Mam wrażenie, że chce mi coś powiedzieć.
- Chodź, weź torby i zapraszam do pokoju. - Angie łapie przyjaciela za rękę i ciągnie go za sobą, zostawiając nas w końcu samych. Patrzę na Justina i biorę jego dłoń, po czym prowadzę do swojego pokoju. Gdy już tam jesteśmy atmosfera między nami nagle się zagęszcza. Justin patrzy na mnie tak gorącym spojrzeniem, że mam wrażenie, iż lada chwila cała spłonę. Mój oddech staje się urywany i krótki, ciało jest teraz jednym wielkim, krzyczącym pragnieniem. W życiu nie czułam czegoś takiego. Oddychaj, Faith, oddychaj. Nagle Justin robi krok moją stronę i popycha na łóżko, posuwa w górę, a jego usta lądują na moich, obejmując je w posiadanie. Pocałunki są zachłanne, pełne pożądania i jakiegoś niespotykanego szaleństwa. Wplatam palce w miękkie włosy Justina, a on napiera na mnie swoim ciałem, wbijając w materac. Rozchyla moje wargi językiem i po chwili mój język wychodzi mu na spotkanie. Och, on tak cudownie smakuje. Pociągam za jego włosy, a w zamian otrzymuję gardłowy jęk, który przeszywa moje ciało. O rety, jak mi gorąco. Justin przenosi dłoń w dół, chwyta moją nogę trochę nad kolanem i podciąga w górę, uginając ją. Jeździ po niej dłonią i lekko wbija w nią palce, a później przenosi rękę na moją twarz. Po raz pierwszy czuję, że tak bardzo pragnę faceta. I to nie byle jakiego, bo Justina Biebera. Nie mam pojęcia co on ze mną robi, ale czuję się zahipnotyzowana.
Naglę Justin gryzie moją dolną wargę, a ja jęczę cicho na to doznanie. O Boże.
- Szaleję na myśl, że on zostanie tu na cały miesiąc - szepcze z determinacją, unieruchamiając moją głowę i patrząc mi w oczy. - Jesteś. Tylko. Moja - wymawia między pocałunkami.
Ciężko dyszę, walcząc o każdy oddech. Przełykam ślinę i próbuję się uspokoić.
- Przecież wiesz, że to ciebie chcę, nie jego - odpowiadam pod wpływem silnych emocji.
Przez twarz Justina przebiega łobuzerski uśmiech, po czym daje mi jeszcze jednego szybkiego buziaka i schodzi ze mnie. Nie! Wracaj tu!
- Przepraszam, muszę zadzwonić. - Patrzy na mnie łagodnie i wyciąga z kieszeni telefon.
- Jasne, pójdę do łazienki - odpowiadam cicho i zsuwam się z łóżka. Nogi mam jak z waty, ale jakoś udaje mi się dojść do toalety bez większych przeszkód. Staję przed lustrem, kładę dłonie na krawędzi umywalki i pochylam się, biorąc głęboki oddech. W moich żyłach jeszcze buzuje krew i kręci mi się w głowie. To co się stało przed momentem było tak cholernie dobre. Miałam wrażenie, jakbyśmy istnieli tylko ja i on. Nic innego mnie nie obchodziło. To jest właśnie to, co Justin ze mną robi. Spędzam jeszcze kilka minut w łazience, po czym wracam do pokoju. Justin siedzi przy moim biurku i trzyma w dłoniach kartkę.
- "Long walks in the dark through woods grown behind the park, I asked God who I'm supposed to be." - cytuje, uśmiechając się lekko. - Sama to napisałaś?
Otwieram szeroko oczy i wyrywam mu natychmiastowo kartkę.
- O co ci chodzi? - pyta zaskoczony Justin.
- O nic - warczę i siadam na łóżku. Sięgam po okulary korekcyjne, które leżą na szafce i czytam tekst.
- Zrobiłem coś złego? - Siada obok mnie i patrzy na mnie zmartwiony.
- Grzebałeś w moim biurku, choćby nawet - odpowiadam z rozdrażnieniem.
- Przepraszam, szukałem czegoś do pisania - tłumaczy i wydaje się być szczery. - Piszesz teksty?
- Nie. To znaczy... Nie - kręcę głową i odkładam kartkę na szafkę. - To stare dzieje, nie chcę o tym mówić.
Justin przygląda mi się przez chwilę, aż w końcu kiwa głową. Zdejmuje buty i kładzie się na łóżku, po czym pociąga mnie do siebie, tak bym leżała obok.
- Jak poszło na rozmowie? - pyta spokojnie, obejmując mnie ramieniem.
- Dobrze, dostałam pracę - oznajmiam i uśmiecham się nieśmiało, po czym przekręcam się na brzuch i patrzę na Justina.
- Gratuluję, panno Wihford. - W jego głosie słyszę uznanie. - Tak szybko?
- Tak, potrzebują asystentki od zaraz - wyjaśniam i oblizuję wargi, nie ukrywając mojej radości.
- Kiedy zaczynasz?
- Jutro.
- Rozumiem. A twój szef? - pyta, zakładając mi kosmyk za ucho.
- To znaczy? - O cholera. Powiedzieć mu, że Chris to mój były?
- Jaki jest? Poznałaś go w ogóle?
- Eee... tak - odpowiadam nerwowo.
- Chcesz mi coś powiedzieć? - Patrzy na mnie badawczo i unosi brew.
- Ale skąd...?
- Twoje ciało. Cała się spięłaś, kiedy zapytałem o szefa.
O rany, jest cholernie spostrzegawczy.
- Znam go. To mój stary znajomy - mówię zgodnie z prawą. Część o naszym związku postanawiam ominąć. Mam nadzieje, że Justin nigdy się o tym nie dowie.
- Och? - Wydaje się być wyraźnie zaintrygowany. Dobra, czas mu sprzedać parę informacji.
- Z Dallas. Chodziliśmy razem do szkoły. Wyjechał po jakimś czasie z miasta, by móc się rozwijać. Jego ojciec to strasznie wpływowy człowiek i rok temu nadał mu miano prezesa oddziału jego firmy w Los Angeles. Chris to inteligenty młody facet.
- Rozumiem - odpowiada zwięźle. - Mam nadzieję, że będzie cię dobrze traktować.
Och, możesz być pewien że tak będzie.
- Tak, ja też - uśmiecham się lekko, podciągam do góry na łokciach i całuję go czule w usta, uśmiechając się przy tym.
Justin ujmuje moją twarz i przedłuża pocałunek do granic możliwości.
- Twoje usta - mruczy i oblizuje wargi.
- Co? - pytam skonsternowana, marszcząc brwi.
- Są takie słodkie. Nie mogę się im oprzeć - dodaje i patrzy na mnie ciemnym spojrzeniem. O święty Boże. - O której jutro zaczynasz? - A to dopiero zmiana tematu.
- O dziewiątej - odpowiadam spokojnie, delektując się tą przyjemną atmosferą między nami.
- Okej. - Uśmiecha się lekko i sięga do kieszeni. - Chodź tu. - Podciąga się do góry i klepie miejsce obok. Z pytającą miną robię to, o co mnie prosi i siadam obok.
Justin odblokowuje telefon, wchodzi w aplikację instagrama i wyciąga rękę przed siebie.
- Co ty robisz? - pytam, gdy przysuwa się bliżej mnie.
- Zdjęcie - odpowiada z rozbawieniem.
- Nie śmiej się ze mnie - besztam go, starając się ukryć wkradający się na moją twarz uśmiech.
- To nie zadawaj takich głupich pytań- śmieje się i całuje mnie szybko we włosy. - Robimy śmieszne miny - oznajmia i obraca aparat w telefonie.
Kręcę głową, po czym robię dzióbek i wciągam lekko policzki, a Justin unosi brwi i wytyka końcówkę języka przed zęby.
- Idealnie - mówi i opuszcza rękę. Zabiera się za przerabianie zdjęcia obejmując mnie ręką.
- Ten może być? - pyta, wybierając filtr.
- Tak, jest w porządku - zaczynam się śmiać. Och, jaki z niego mały chłopiec.
Gdy Mój Chłopiec ostatecznie zatwierdza przerobione zdjęcie, przesyła je dalej i dodaje opis " #funnyfacesnight w/ this lovley chic @faithwithford :)" . Po chwili zdjęcie jest już w sieci. Patrzę tępo w telefon. O kurwa, teraz już każdy wie kim jestem.
- O co chodzi? - Justin marszczy czoło i odkłada telefon na kolana.
- Twoi fani... - szepczę.
- Co z nimi?
- Dowiedzą się kim jestem, jak mam na imię. - Dlaczego aż tak się tym przejęłam?
- Nie bój się - mruczy mi do ucha i obejmuje mocno ramionami od tyłu. - Nie możesz być anonimowa w nieskończoność.
Wiem, że Justin ma rację i że nigdy nie zrobiłby czegoś, by narazić mnie na niebezpieczeństwo, ale po prostu obawiam się reakcji tych wszystkich ludzi, gdy zobaczą mnie na zdjęciu. Moja podświadomość budzi się z błogiej drzemki i uświadamia mi, że przecież taka jest kolej rzeczy. Jego fani, cały świat w końcu musi dowiedzieć się kim jest ta tajemnicza dziewczyna.
Zamykam oczy i tulę się do klatki Justina, szukając w niej schronienia.
- Faithie, muszę już iść - odzywa się po chwili, odpychając mnie delikatnie od siebie. - Jest późno.
- Nie zostaniesz na noc? - Te słowa nieproszone opuszczają moje usta, ale Justin nie wydaje się być nimi zaskoczony.
- Nie, mała. Oboje musimy jutro wcześnie wstać. - Wstaje i uśmiecha się do mnie ciepło. - Odezwę się jutro. - Nachyla się i całuje mnie słodko w sam środek ust. - Śpij dobrze, słodka Faith.
- Poczekaj, odprowadzę cię - mówię, ale on potrząsa głową.
- Nie trzeba. Połóż się już spać, jest późno. Do jutra. - Całuje mnie raz jeszcze i wychodzi z pokoju, zamykając za sobą cicho drzwi. Siedzę przez chwilę na łóżku, wpatrując się w ścianę przede mną. Chciałam żeby tu został, było mi tak dobrze. Już za nim tęsknię. Wzdycham ciężko i niechętnie decyduję się, by przebrać się w piżamę. Ściągam z siebie dresy i koszulkę, składam je i wkładam do szafy, bieliznę wrzucam do kosza na brudy i wskakuję w krótkie spodenki i koszulkę. To mój zestaw do spania, jest wygodny i nie jest mi w nim za ciepło. Rozwiązuję włosy, odkładam okulary na szafkę, podłączam telefon do ładowania, nastawiam budzik i wchodzę do łóżka. Dopiero teraz uświadamiam sobie, jak bardzo zmęczona jestem. Nie mam pojęcia kiedy zapadam w silny sen.
Następnego ranka budzi mnie głośne pukanie do drzwi. Co jest do cholery?
- Faith, wyłaź stamtąd! - wrzeszczy Angie zza drzwi, wydając się wyraźnie podekscytowana. Rany, która jest godzina? Patrzę na zegarek, który wskazuje na siódmą piętnaście. I tak muszę już wstawać.
- FAITH! - odzywa się ponownie moja przyjaciółka, a ja mam ochotę rzucić jej poduszą w twarz. Słyszę do cholery. Gramolę się z łóżka, zakładam na siebie szlafrok i otwieram drzwi. Zamieram.
- No nareszcie - piszczy Angel, uśmiechając się do mnie szeroko.
Cały górny hol, całe schody i część dolnego piętra jest obsypana białymi płatkami róż. U stóp schodów stoi sześć ogromnych koszów tych kwiatów, które układają się w korytarz. Oniemiała schodzę ostrożnie na dół, zastanawiając się co czeka mnie na końcu. Nie mam pojęcia o co chodzi. Uśmiecham sie szeroko, gdy przed sobą widzę jeszcze większy kosz, tym razem z różowymi różami. Do jego boków są przyczepione dwa balony w kształcie serca w tym samym kolorze co kwiaty. Dostrzegam między różami białą kopertę, podchodzę więc jeszcze bliżej, wyciągam ją i otwieram.
" Słodka Faith,
Mam nadzieję, że pierwszy dzień w pracy okaże się pomyślny.
Nawet nie masz pojęcia jak długo o Tobie myślałem zeszłej nocy.
Ufam, że kwiaty wywołają uśmiech na Twojej ślicznej twarzy, za którą chyba już trochę się stęskniłem i nie sprawią większego kłoptu dla twoich współlokatorów.
Bądź dziś gotowa na 19.30, przyjadę po ciebie.
Udanych walentynek, Faith.
Justin"
Notatka jest napisana odręcznie, co sprawia, że uśmiecham się jeszcze szerzej. Czytam wiadomość raz jeszcze i mój uśmiech nieco rzednie. Cholera, dziś są walentynki! Na śmierć o tym zapomniałam.- Ma chłopak gest - gwiżdże z uznaniem Angel, pojawiając się nagle za mną.
- I to nie mały - mruczę i kucam przy koszu, zanurzając nos w kwiatach. Mmm, pachną równie pięknie co wyglądają. Czuję, jak przez mój brzuch przelatuje chmara motylów. Muszę podziękować Justinowi jak najszybciej.
- Szczęśliwego dnia zakochany, Faith. - Mruga do mnie Angie i cmoka w policzek.
- Wzajemnie - śmieję się. - Masz już jakieś plany? - Patrzę na nią, unosząc znacząco brew.
- Eee, no wiesz... Xavier zaprosił mnie na kolację - mruczy, lekko się rumieniąc.
- Xavier? - Kto to u licha?
- Lil Za - wyjaśnia, kręcąc głową z dezaprobatą.
- Sorki, skąd mogłam wiedzieć. - Wzruszam ramionami i mijam ją, ponieważ muszę iść do łazienki.
- A ty? - woła za mną przyjaciółka.
- Zdaje się, że też! - odkrzykuję i słyszę, jak Angie się śmieje.
Wchodzę do łazienki i najpierw biorę prysznic. Później myję zęby, susze włosy, wcieram balsam w ciało i zmierzam do pokoju, by się ubrać. Zakładam bieliznę, następnie wciągam obcisłe, ciemne dżinsy na nogi, a na górę wkładam miętową luźną koszulę. Wyglądam schludnie i elegancko, jak na asystentkę prezesa przystało. Siadam przy toaletce, tuszuję rzęsy i przeciągam bezbarwnym błyszczykiem po ustach. Zerkam na zegarek, jest pięć po ósmej. Okej, za jakieś dwadzieścia minut muszę wyjechać, by zdążyć na czas. Korki w Los Angeles są okropne.
Schodzę na dół, gdzie siedzi Angie i wcina tosty.
- Smacznego - mówię na wejściu, a ona kiwa mi głową z buzią pełną jedzenia.
Nalewam sobie kawy do kubka, którą zaparzyła Angel i dodaję do niej trochę mleka. Mmm, pyszna. Robię sobie jeszcze szybko jakąś kanapkę i siadam obok przyjaciółki.
- Podekscytowana pierwszym dniem w pracy? - pyta ciepło, zerkając na mnie.
- Jak cholera. Trochę się denerwuję - wyznaję i gryzę kanapkę.
- To normalne, ale będzie dobrze. Zobaczysz. - Mruga do mnie i upija łyk soku.
- Też idziesz dziś wcześniej do agencji? - pytam.
- Mam dziś sesję do tego magazynu, pamiętasz mówiłam ci o nim.
- Rany, Angie! Tak się cieszę! Powodzenia! - wołam i ściskam ją mocno.
- Wzajemnie skarbie - odpowiada radośnie.
Gdy pogrążamy się z Angie w rozmowie, do kuchni wchodzi zaspany Ian nagi od pasa w górę.
- Co kur... ? - zatrzymuje się nagle, widząc kwiaty w mieszkaniu.
- Justin postanowił umilić Faith dzień zakochanych - wyjaśnia Angie i uśmiecha się znacząco. - Kochany jest, nie?
- Taa - odpowiada Ian, wyglądając na zdegustowanego. Czy to już zawsze tak będzie wyglądać? Nie podoba mi się ta wizja.
- Jakie masz plany na dziś? - pytam, ignorując zachowanie mojego przyjaciela.
- Nie wiem. Połażę trochę po mieście, odwiedzę paru starych znajomych. Coś ze sobą zrobię. - Wzrusza ramionami i nalewa sobie kawy.
- Nie będzie mnie dziś wieczorem - dodaję, patrząc na niego przepraszająco.
- Mnie też - mruczy Angel.
- Ja pierdole, czuję się niechciany - śmieje się Ian. - Spoko, nic się nie dzieje. Zajmę się sobą - uśmiecha się łobuzersko. Jestem pewna, że wyrwie jakąś panienkę.
- Tylko się zabezpiecz - rzucam uszczypliwie i zeskakuję ze stołka. Na mojej twarzy widnieje głupawy uśmiech.
- Strasznie śmieszne - kontruje Ian, wyłapując żart.
W przedpokoju zakładam na stopy beżowe szpilki, zabieram torebkę i chowam kluczyki od samochodu.
- Do później! - wołam i wychodzę z mieszkania, pędząc do samochodu.
Przed firmą jestem kilka minut przed dziewiątą. Parkuję samochód na wolnym miejscu, wychodzę z niego i z ulgą stwierdzam, że dzisiaj przed wejściem nie czekają na mnie paparazzi. Gdy jestem już w środku podchodzę do recepcji, gdzie siedzi ta sama dziewczyna co wczoraj.
- Dzień dobry, panno Wihford - wita mnie z firmowym uśmiechem.
- Och, mów mi Faith - odpowiadam miło. - Pan Fitzgerald mówił, że mam prosić panią o wyrobienie karty pracownika.
- Jestem Jessica. - Uśmiecha się i wyciąga do mnie rękę. Ściskam ją lekko. - Poczekaj tu, to zajmie dosłownie dwie minuty.
Rzeczywiście, nim się obejrzę Jessica wręcza mi kartę.
- Wystarczy, że przeciągniesz ją przy bramkach i wchodzisz. Używaj jej też podczas lunchu, dzięki niej masz rabaty - tłumaczy.
- Jasne, dzięki. - Uśmiecham się promiennie i idę do bramek. Robię dokładnie tak jak poinstruowała mnie Jessica i po chwili jestem już w windzie. Wyjeżdżam na odpowiednie piętro, wysiadam i rozglądam się, zupełnie nie wiedząc gdzie mam teraz iść.
- Panna Faith Wihford? - odzywa się nagle rudowłosa kobieta za biurkiem.
- Tak, to ja - odpowiadam nieco nerwowo, podchodząc do niej.
- Gabinet pana Fitzgeralda jest na końcu korytarza. Prezes już pani oczekuje - mówi to tak formalnym tonem, że trochę mnie to zaskakuję.
- Dziękuję. - Staram się być miła, ale jakoś mi to nie wychodzi w stosunku do niej. Tak czy inaczej idę w kierunku, który wskazała mi rudowłosa pani i w końcu widzę drzwi, do przeszklonego gabinetu Chrisa.
Pukam nieśmiało i praktycznie od razu otrzymuję odpowiedź.
- Proszę! - Jego ton jest tak bardzo apodyktyczny.
- Dzień dobry. Czekałeś na mnie? - pytam, wchodząc do pokoju, który służy za jego gabinet. Jest cholernie przestronny i stanowczo zbyt duży jak dla jednego człowieka.
- Tak - odpowiada krótko, mierząc mnie wzrokiem. - Pokażę ci, gdzie jest twoje biurko.
Chris wstaje i zapina marynarkę, po czym podchodzi do mnie i kładzie dłoń na moich lędźwiach, prowadząc w stronę drzwi. Przechodzimy na drugą stronę korytarza, gdzie stoi kilka biurek.
- To należy do ciebie - wyjaśnia rzeczowo.
- A pozostałe? - pytam, stawiając torebkę na blacie.
- Za chwilę pojawią się tu moi bliscy współpracownicy. To ich biurka.
- Dobrze, w porządku. - Kiwam głową i patrzę na Chrisa. Jest dzisiaj jakby nieobecny. - Co mam robić?
Chris przygląda mi się przez chwilę, po czym daje mi szybki zarys moich obowiązków.
- Przejrzyj te papiery i przynieś mi sprawozdanie do trzynastej. Później zadzwoń do chłopaków z finansów i poproś ich, aby stworzyli raporty z ostatniego miesiąca i jak najszybciej przesłali mi je na mejla. O czternastej mam umówione spotkanie z przedstawicielami dwóch firm telekomunikacyjnych - przenieś je na czternastą trzydzieści, bo wcześniej mam wideokonferencję z Chinami i nie wiem, czy się wyrobię. Na razie to by było na tyle. - Cały ten czas patrzy na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Dobrze, Chris. Dziękuję - mówię cicho i siadam przy pustym jeszcze biurku.
- Ach, i jeszcze jedno. - Nachyla się i opiera ręce o blat.
- Tak? - pytam, marszcząc brwi.
- Tutaj jesteśmy w relacji pracownik - pracodawca. Zwracaj się do mnie "panie prezesie", jasne?
Mrugam kilkakrotnie.
- Tak, rozumiem - odpowiadam cicho.
- Świetnie. Czekam na sprawozdania - mówi i wraca do swojego gabinetu.
Biorę głęboki oddech i zerkam na stos papierów. Takim oto sposobem zaczął się mój pierwszy dzień w pracy.
Kończę sprawozdania przed trzynastą, więc mam chwilę, by wystukać smsa do Justina.
Do: Justin
Dziękuję za kwiaty - są prześliczne i sprawiły mi wiele radości. Wykupiłeś całą kwiaciarnię?
Uśmiecham się pod nosem i wysyłam wiadomość. Odpowiedź przychodzi po chwili
Od: Justin
Konkretnie dwie. Jedna nie miała tylu białych róż. Jak to się dzieje, że możesz smsować w pracy? Panno Wihford, tak nie wolno.
Kręcę głową z niedowierzaniem.
Do: Justin
Oszalałeś, Bóg mi świadkiem. Mogę, bo skończyłam wcześniej pisać sprawozdanie. Poza tym ty też pracujesz.
No bo przecież pracuje, prawda?
Od: Justin
Zauważ, że moja praca ma charakter nieco mniej zobowiązujący. Wracaj zarabiać pieniądze :) odezwę się wieczorem.
PS. Już nie mogę się doczekać.
Czytam wiadomość i czuję napięcie w ciele. Och, stęskniłam się już za nim, a nie minął nawet jeden dzień. Jak to możliwe? "Bo się w nim zakochałaś, idiotko?" pyta ostro moja podświadomość, a ja krzywię się na jej słowa. Zgłupiała, do reszty.
W końcu zbieram sprawozdania z biurka i idę do gabinetu Chrisa.
- Nie, nie mam na to czasu... Niech Craig się tym zajmie, przecież mu za to płacę... Nie interesuje mnie to, jeśli mu się coś nie podoba zawsze może zmienić pracę... Nie ulegnę, może o tym zapomnieć... W kwestii Vancouver jeszcze się zastanawiam, mam czas do przyszłego tygodnia... Tak, załatw to. - Chris odkłada telefon i patrzy na mnie pytająco.
- Przyniosłam dokumenty - mówię i kładę je na jego biurku.
- Świetnie. Dzwoniłaś do finansów?
- Tak, powinien pan dostać niedługo mejla. Spotkanie również udało mi się przełożyć.
- Doskonale - mówi z uznaniem. - Idziesz na lunch? - pyta nonszalancko.
- Eee, chyba tak - odpowiadam, odgarniając włosy z twarzy.
- Dobrze. Kiedy wrócisz wyślesz mejle do kilku ludzi. Tematy i adresy zostawiłem ci rano na biurku. W razie pytań, przyjdź tu. - Uśmiecha się do mnie enigmatycznie, po czym sięga po telefon i wybiera jakiś numer.
Chyba powinnam wyjść. Odwracam się na pięcie i idę do drzwi. Chris już rozpoczął rozmowę, więc nawet nie zauważa, kiedy wychodzę. To dziwne zwracać się do niego per pan, ale rozumiem powagę sytuacji. Jest prezesem, nie może pozwolić sobie na poufałość z personelem.
- Hej, idziesz na lunch? - pyta mnie ciemno włosa dziewczyna, która zajmuje dwa biurka za mną. Ma brytyjski akcent.
- Tak, właśnie się zbierałam - odpowiadam uprzejmie.
- Jestem Caren - wyciąga do mnie wypielęgnowaną dłoń. To wysoka blondynka o mocnych rysach twarzy. Ma wyraźne brwi i śliczne oczy. Jest niesamowicie piękna i do tego ma doskonałą figurę!
- Chciałabyś wybrać się ze mną? Nie mam towarzystwa, a ty wydajesz się być w porządku. Chyba jesteś tu nowa, no nie? - Caren mierzy mnie wzrokiem, uśmiechając się przy tym.
- Pracuję tutaj od dzisiaj, jestem asystentką pana Fitzgeralda - wyjaśniam, zakładając na ramię torebkę i zmierzając z dziewczyną do windy.
- Możliwe, one zmieniają się co chwila. - Macha nonszalancko ręką.
- Poważnie? Dlaczego? - pytam zaskoczona tą informacją.
- A ja wiem? Nigdy mnie to nie interesowało. - Wzrusza ramionami, wchodząc do kabiny.
- Rozumiem - odpowiadam cicho i zjeżdżamy razem z Caren w dół.
Na lunchu było naprawdę przyjemnie. Caren okazała się przezabawną i bardzo inteligentną dziewczyną. Dowiedziałam się, że pochodzi z Londynu i ma dwójkę rodzeństwa. Przeniosła się do Los Angeles, bo po prostu miała na to ochotę. Jest ode mnie starsza o dwa lata, ale tego zupełnie się nie czuje. Polubiłam ją. Gdy wróciłyśmy do biura, każda z nas zajęła się swoją pracą i czas jakoś nam zleciał do siedemnastej. Żegnamy się z Caren na parkingu i każda z nas odjeżdża we własnym kierunku. Po drodze do domu, wstępuję jeszcze do sklepu, myśląc o Justinie.
W mieszkaniu jestem po osiemnastej. Iana nie ma, przynajmniej nie w kuchni, a Angie biega nerwowo po pokojach. Róże nadal zdobią parter.
- Co się stało? - pytam przestraszona.
- Xavier ma tu być za chwilę, a ja nie jestem jeszcze gotowa! - piszczy, wkładając do ucha kolczyk.
- Chryste, Angie wyglądasz jak milion dolarów! Czego ci jeszcze brakuje? - pytam odkładając torebkę na blat.
- Butów! - piszczy i po raz setny poprawia włosy.
- Czarne szpilki - mówię od razu, analizując jej stój. Ma na sobie czarną luźną koszulę, czarne poszarpane spodenki i do tego założyła złote dodatki. Usta podkreśliła czerwoną szminką, która idealnie zgrywa się z jej paznokciami.
- Dziękuję, mamacita! - woła z przedpokoju, prawdopodobnie szukając szpilek.
- A gdzie Ian?
- Poszedł do znajomego, a potem mówił, że wybiera się na jakąś imprezę.
- Ma klucze?
- Tak, dałam mu zapasowe - odpowiada. - I jak?
Angie stoi przede mną i uśmiecha się szeroko. Słodki Jezu, ona jest taka śliczna.
- Wyglądasz przepięknie. Lil Za będzie zachwycony - przekonuję i ściskam ją.
Nagle rozlega się dzwonek domofonu. Ktoś czeka na dole.
- O boże! To on! - piszczy po raz kolejny, zachowując się jak nastolatka.
- Udanego wieczoru - śmieję się i całuję ją w policzek.
- Tobie też! - Uśmiecha się i po chwili nie ma jej już w mieszkaniu. Więc zostałam sama.
Uśmiecham się sama do siebie, patrząc na kwiaty. To mi przypomina, że ja sama muszę się zacząć szykować, jeśli chcę wyrobić się na czas. Idę więc najpierw do sypialni, by tam pozbyć się ubrań, a następnie do łazienki, by wziąć odświeżający prysznic.
Gdy jestem już czysta i sucha, idę do swojego pokoju, gdzie zakładam świeżą, jasną bieliznę, która jest wykończona śliczną koronką. Włączam prostownicę, jednocześnie zastanawiając się co ubrać na tę okazję. Otwieram szafę i mój wzrok pada na różową sukienkę, sięgającą do około połowy ud i jest nieco rozkloszowana u dołu. Gdy na nią patrzę, na myśl przychodzą mi kwiaty, które przysłał mi Justin. Tak, będzie odpowiadania. Wyciągam ją i układam ostrożnie na łóżku, by się nie pomięła. Następnie siadam przy toaletce, prostuję włosy i nakładam makijaż. Tym razem oczy robię mocniejsze niż zazwyczaj, a na usta kładę lekko różowawy błyszczyk. Wykonuję ostatnie poprawki i w końcu mogę założyć sukienkę. Pięknie się na mnie układa i podkreśla to co powinna. Wkładam do uszu długie, pasujące kolczyki, a na nadgarstek zakładam tę samą złotą bransoletkę, którą podarował mi Todd. Tęsknię za nim.
Zegar wskazuje 19.17, gdy stoję przed lustrem i podziwiam swoje dzieło. Czuję się dobrze i hm... zaskakująco ładnie. Dobra robota, Wihford!
Skoro mam jeszcze trochę czasu, postanawiam zająć się moim prezentem dla Justina. Nie chcę, by pomyślał, że o nim zapomniałam. Na kilka minut przed 19.30 zakładam na stopy sandałki na szpilce i używam swoich ulubionych perfum. Cholera, denerwuję się. Przygryzam wargę i nagle mój telefon się odzywa.
- Czekam na ciebie na dole - słyszę po drugiej stronie, gdy odbieram.
- Za chwilkę będę - odpowiadam i rozłączam się.
Biorę niewielką torebkę, wkładam do niej telefon i prezent, łapię beżowy płaszczyk, gdyby później było mi zimno i wychodzę. Cała się trzęsę, gdy zjeżdżam windą na dół. Zaraz Go zobaczę i prawdopodobnie spędzę miły wieczór. Na zewnątrz okazuje się, że jest ciepło - aż za ciepło. Hugo stoi przed samochodem i obdarza mnie uprzejmym uśmiechem.
- Dziękuję Hugo - mówię, gdy otwiera dla mnie drzwi. Wsiadam do środka i mój wzrok od razu ląduje na Justinie, który przez chwile patrzy na mnie oniemiały.
- Cześć - witam go nieśmiało.
- Hej - odpowiada ochryple, sięgając po moją dłoń, którą zaraz obsypuje pocałunkami. - Wyglądasz przepięknie - mruczy, patrząc mi w oczy.
- Dziękuję. Ty również - stwierdzam, przyglądając się jego ubraniom. Jest ubrany cały na czarno, a na głowie ma stylowy kapelusz. O rety, wygląda seksownie.
- Gdzie jedziemy? - pytam, rozkoszując się dotykiem jego ust.
- Najpierw na kolację - oznajmia cicho, nie spuszczając ze mnie oczu. Czuję się trochę skrępowana.
- Jak ci minął pierwszy dzień w pracy? - pyta, łącząc nasze dłonie i kładąc je sobie na kolanach.
- Całkiem w porządku, dziękuję. - Uśmiecham się lekko. - Miałam dużo pracy.
- A jednak znalazłaś czas na smsowanie - Justin dodaje z ironią.
- Nie mów, że ci to przeszkadzało - kontruję, unosząc drwiąco jedną brew.
- Mnie nie, ale być może twojemu szefostwu tak. - Przechyla głowę i posyła mi ten swój łobuzerski, wszystko wiedzący uśmieszek. Potrząsam głową.
- A ty? Jak tobie minął dzień? - pytam, nie chcąc drążyć poprzedniego tematu.
- Większość czasu spędziłem w studiu, a w między czasie byłem na próbie - odpowiada bardzo rzeczowo i spokojnie.
- Och, jak wam idzie? - pytam, nawiązując do teledysku.
- Powoli kończymy. Będziemy kręcić od przyszłego tygodnia. - Gdy o tym mówi, uśmiecha się i widzę w nim, że to dla niego ogromna radość.
- To wspaniale, bardzo się cieszę - stwierdzam zgodnie z prawdą, chociaż czuję w sercu ukłócie smutku.
- Ja również, ale wolałbym, żebyś to ty była na miejscu tej nowej.
- Już o tym rozmawialiśmy, Justin - upominam go, nie mając ochoty na ponowne tłumaczenie.
- Tak, wiem. Nie zapomniałem - odpowiada nieco zbyt ostro. Boże, te jego zmiany tonu mnie kiedyś wykończą.
- Jesteśmy na miejscu, panie Bieber - oznajmia Hugo, przerywając nam rozmowę i chwała Bogu.
Justin uśmiecha się do mnie, po czym wyskakuje z samochodu, obchodzi go i otwiera drzwi z mojej strony. Jestem zaskoczona, że nie ma tu jeszcze paparazzi. No ale skąd mogliby wiedzieć, że to akurat tutaj będziemy. Chłopak podaje mi dłoń, bym mogła wysiąść, a potem splata nasze palce ze sobą. Patrzy na mnie ciepłym, rozkosznym spojrzeniem i prowadzi do wejścia.
W środku słodko pachnie i panuje względny spokój.
- Panie Bieber, witamy w restauracji Il Cielo - kłania się uprzejmie elegancko ubrany kelner. - Proszę za mną. - Odwraca się i rusza w głąb budynku, a my podążamy za nim. Jestem onieśmielona wystrojem tej restauracji, jak i całą tą otoczką. Z każdym krokiem mam wrażenie, jakbym przenosiła się do zupełnie innego miejsca. Kelner prowadzi nas przez pełną osób salę, a ja nigdzie nie widzę wolnego stolika. To dziwne. Nagle przechodzimy przez podwójne, drewniane drzwi ze szklanymi oknami, zostawiając za sobą cały tamtejszy zgiełk, a następnie nasz przewodnik otwiera jeszcze jedne drzwi, które prowadzą nas na zewnątrz.
- Życzę państwu udanego wieczoru - mówi kelner i dyskretnie znika, pozostawiając nas samych.
Patrzę na to co mam przed sobą i czuję jak w moich oczach zbierają się łzy zachwytu. Pomieszczenie, w którym stoimy jest otoczone ścianami z marmuru, gdzie nie gdzie są porośnięte bluszczem, ale nie ma nad nami sufitu. Na środku stoi okrągły stolik, a przy nim dwa wyglądające na drogie i wygodne krzesła. Na podłodze, dookoła nas porozrzucane są płatki różowych róż, tych samych, które podarował mi dziś rano Justin. Nie ma tu ani jednego sztucznego światła, wszędzie stoją rozpalone duże świece, które nadają temu miejscu jeszcze więcej intymności. Stoję bez ruchu, podziwiając ten nieziemski widok, aż nagle czuję jak Justin oplata mnie od tyłu ramionami i wręcza mały bukiecik, składający się z kilku róż w tym samym kolorze, co płatki wokół nas. A więc postawił na jeden gatunek, ciekawie.
- Zasługujesz na wszystko, co najlepsze moja słodka Faith - mruczy mi do ucha, które po chwili całuje. Wsuwam nos w bukiet i zaciągam się pięknym zapachem kwiatów. Bóg mi świadkiem, że to pierwsze róże, których zapach czuję i uważam za wyjątkowy.
- Tu jest przepięknie - szepczę i zamykam oczy, nie chcąc się popłakać.
- Cieszę się, że ci się podoba - mruczy, a ja wyczuwam jak się uśmiecha. - Chodź, zjemy coś.
Odsuwa się ode mnie i podchodzi z przodu, po czym patrzy na mnie zaskoczony.
- Dlaczego masz łzy w oczach?
Opuszczam głową i kręcę nią, biorąc dwa głębokie oddechy.
- Po prostu jestem pod wrażeniem - odpowiadam szczerze, układając w usta w coś na kształt uśmiechu. - Dziękuję - szepczę.
- Później - odpowiada i łapie mnie za dłoń, pociągając delikatnie w stronę stolika.
Kiedy już przy nim jesteśmy, odsuwa dla mnie krzesło i czeka, aż na nim usiądę. Dopiero potem on robi dokładnie to samo.
- Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi za złe, że wybrałem już dla nas posiłki. - Justin patrzy na mnie nieodgadnionym spojrzeniem.
- Oczywiście, że nie. Ufam ci. - Posyłam mu uprzejmy uśmiech i wzdycham cicho.
Po chwili pojawia się przy nas kelner, niosąc ze sobą dwie lampki białe wino w odpowiednim wiaderku wypełnionym lodem. Stawia go na stole i zbędnym teatralnym ruchem otwiera butelkę. Nalewa nam trunku do kieliszków i wkłada butelkę z powrotem do lodu.
- Oprócz tego, życzą sobie państwo coś do picia? - pyta kelner, uśmiechając się do nas firmowo.
- Poproszę wodę niegazowaną - odzywam się nieśmiało, zupełnie nie wiedząc czemu.
- Dla mnie to samo. - Kiwa Justin i po chwili kelnera już nie ma.
- To wszystko musiało cię kosztować majątek - mówię, starając się zabrzmieć jak najbardziej nonszalancko.
- Naprawdę się tym przejmujesz? - pyta, nie ukrywając rozbawienia.
- Śmiejesz się ze mnie? - Udaję oburzenie i kładę dłoń na sercu.
- Aha - śmieje się radośnie Justin.
- Dlaczego? - pytam, choć to pytanie jest trochę niedorzeczne.
- Bo jesteś śmieszna - oznajmia spokojnie, szczerząc się do mnie głupkowato.
- Śmieszna żałosna, czy śmieszna ha, ha?
- W większości to drugie. - Mruga do mnie.
- W większości? - piszczę, chociaż chce mi się bardzo śmiać. - Czyli jednak zachwouję się żałośnie?
- Tego nie powiedziałem - odpowiada, mierząc mnie czujnym spojrzeniem.
- Ależ owszem, powiedziałeś. - Mrużę oczy i staram się walczyć z drgającymi kącikami ust.
- Nie, nie powiedziałem. - Justin poprawia się na krześle i nabiera obronnej postawy.
- Nie kłóć się - grożę, przygryzając wargę.
- To ty się nie kłóć.
- Och, ta rozmowa zmierza donikąd. - Kręcę głową i przewracam oczami, zacznając się śmiać.
Wzrok Justina nagle ciemnieje i patrzy na mnie tak palącym spojrzeniem, że słyszę wręcz jak moja skóra zaczyna skwierczeć.
- No co? - pytam szeptem, zdając sobie sprawę, że mój głos drży. A niech to.
- Jesteś przepiękna, Faith. Zdajesz sobie z tego sprawę? - W jego głosie nie ma ani krzty rozluźniania. On mówi to śmiertelnie poważnie.
- Eee... nie wiem - odpowiadam i wzruszam ramionami, patrząc w bok. Cała się czerwienię.
Justin otwiera usta, ale wtedy nadchodzi kelner z naszą wodą oraz przystawką. To ostrygi, już kiedyś je jadłam. Nie były takie złe.
- Życzę smacznego - mówi nasz ober i w ciągu kilku sekund już go nie ma.
- Wiesz, naprawdę powinnaś nauczyć przyjmować komplementy - rzuca Justin, sięgając po ostygę i przechylając ją do gardła.
- Słucham? - Marszczę czoło i powtarzam jego czyn. Mmm, te ostrygi są pyszne.
- Cała się czerwienisz za każdym razem, kiedy powiem ci coś miłego. Albo płaczesz, to zależy jak na to spojrzeć. - Droczy się ze mną, a to dupek.
- Lubisz mnie upokarzać? - pytam chłodno, piorunując go spojrzeniem.
- Nie robię tego. - Kręci przecząco głową i bierze łyk wina. - Po prostu stwierdzam fakty.
- Jasne - mruczę i odwracam wzrok. Trochę mnie wkurzył, nie ukrywam.
- No, już. Nie złość się na mnie. To ma być miły wieczór - prosi i patrzy na mnie łagodnie, sięga po moją dłoń, by złożyć na niej pocałunek. Usta ma chłodne i wilgotne od wina, o rety.
Unoszę na niego swój wzrok i już mu przebaczam. W jego spojrzeniu jest tyle siły i przekonania, ale również widzę w nim delikatność i troskę. Och, to mnie pokonuje, nie potrafię się na niego złościć.
Reszta wieczoru mija nam w wyśmienitej atmosferze. Ani ja, ani Justin nie wchodziliśmy na takie tematy, które mogłyby popsuć nam nieco humory. Zamiast tego śmialiśmy się i rozmawialiśmy o tak wielu rzeczach. Justin jest bardzo inteligentny, zabawny i czasem naprawdę niedorzecznie seksowny. Jestem mu tak bardzo wdzięczna za ten wieczór, jest magicznie.
Naszym głównym posiłkiem był pieczony comber jagnięcy z puree z topinambur i oliwą truflową, a do tego sos z rozmarynem. To było takie pyszne, że powinno być zakazane. Na deser otrzymaliśmy tort daquoise z karmelem i chrupiącymi orzechami, ledwo zmieściłam to wszystko w siebie. Kiedy odkładałam talerz uświadomiłam sobie, że ta kolacja była chyba najdroższą kolacją w moim życiu. Powinnam za nią jakoś oddać Justinowi, ale czuję, że gdy zacznę temat on się wkurzy.
Uśmiecham się sama do siebie, gdy myślę o tym jak bardzo ten mężczyzna się dla mnie postarał. Ta restauracja, to jedzenie, ten klimat. To coś niesamowitego. Zastanawiam się jednak, dlaczego on to wszystko robi? Rozumiem kolację, ale nie spodziewałam się, że odbędzie się ona w takej oprawie.
- Chodź, będziemy się zbierać - mówi po chwili Justin, odsuwając się od stołu.
Patrzę na przepięknie ozdobione pomieszczenie. Nie chcę stąd iść, atmosfera i klimat są tak cudowne, że mogłabym spędzić tu całe życie. No dobra, przynajmniej cały wieczór. Jednak wiem, że Justin przygotował dla nas coś więcej.
- No, wstawaj. - Uśmiecha się łagodnie i podaje mi rękę, bym mogła się podnieść. Gdy stoję, chcę zabrać dłoń, ale on przekręca swoją i splata nasze palce ze sobą. O rety, to takie... intymne. Przynajmniej chwila w jakiej to zrobił, takim to uczyniła . Zabieram malutki bukiecik ze stołu i ruszam za Justinem, gdy ten zmierza do wyjścia. Przed nami pojawił się już ochroniarz.
- Panie Bieber, masa paparazzi czeka przed wejściem. Zechcą może państwo opuścić restauracje tylnymi drzwiami?
- Nie, zamierzam wyjść głównym wejściem- odpowiada rzeczowo Justin. - Czy samochód czeka przed budynkiem?
- Tak, panie Bieber.
- Wspaniale. - Kiwa głową, zbliżając się do drzwi. Już tutaj słyszę krzyki paparazzich.
Chcę uwolnić dłoń z uścisku Justina, ponieważ uznaję, że nie powinniśmy opuszczać restauracji w ten sposób, ale on zaciska ją jeszcze mocniej.
- Justin, nie możemy...
- Owszem, skarbie. Możemy - odpowiada i uśmiecha się szeroko, po czym przekracza próg cały czas mocno trzymając mnie za rękę.
Wtedy rozpoczyna się atak ze strony paparazzi.
- Justin! Czy ty i Faith jesteście razem?
- Justin, stary! Co tam?
- Czy ona jest twoją walentynką?
- Skomentujecie pogłoski o tym, że to dla niej zostawiłeś Shaylę?!
- Zdradziłeś Shaylę, prawda?!
- Kim ona jest?! Dlaczego spędzasz z nią tyle czasu?!
Justin ignoruje wszystkie te pytania, cały czas szeroko się uśmiechając. Ja natomiast pochylam głowę w dół i zaciskam usta, czując jak mój żołądek zaczyna się nieprzyjemnie skręcać. Te wszystkie flesze, krzyki, pytania i zarzuty sprawiają, że jest mi niedobrze i zaczyna się kręcić w głowie. Skupiam się na tym, że muszę dojść tylko do samochodu. Już czekają na nas otwarte drzwi, więc Justin wsiada jako pierwszy, a później podaje mi dłoń i przeciąga na swoje kolana. Ochroniarz zamyka mocno drzwi i krzyki trochę cichną, jednak paparazzi przykładają aparaty do szyby i pstrykają kolejne zdjęcia. Nadal siedzę na kolanach Justina, więc próbuję się zsunąć na siedzenie obok, ale on skutecznie zatrzymuje mój ruch ręką.
- Nie, zostań - szepcze i muska nosem moją szyję. - Wszystko w porządku?
- Tak, chyba tak - odpowiadam cicho i odkładam bukiecik na bok, by móc swobodnie przytulić do Justina. Reaguje natychmiast, oplatając mnie ramionami. Czuję się teraz bezpiecznie.
Hugo wchodzi do samochodu i praktycznie od razu odjeżdża, zostawiając za nami cały chaos, jaki spowodowali paparazzi. Zamykam oczy i opieram głowę na ramieniu Justina, wdychając jego odurzający zapach. Uśmiecham się lekko, gdy czuję jak zaczyna rytmicznie i miarowo gładzić mój bok. Mruczę cicho z przyjemności, co wywołuje mały śmiech Justina.
- Zmęczona? - pyta po chwili, wciąż z wyczuwalnym rozbawieniem w głosie.
- Mhm. - Kiwam głową, nie będąc w stanie wypowiedzieć żadnego słowa.
Klatka piersiowa Justina zaczyna drżeć, ponieważ ponownie się śmieje.
- W porządku, możesz się trochę zdrzemnąć. Przed nami jakieś czterdzieści minut drogi - mówi spokojnie, po czym całuje mnie we włosy. Kto by pomyślał, że taki z niego romantyk.
- Mhm - mruczę ponownie, oplatam go w pasie, poprawiam się na jego kolanach i po raz kolejny zaciągam się jego zapachem. Boże, pachnie tak pięknie.
Nie zastanawiam się gdzie jedziemy, bo i po co. Wiem, że mogę mu zaufać i że tam gdzie zmierzamy, czeka na mnie coś miłego. Nie mam pojęcia dlaczego czuję się tak w jego towarzystwie. Znam go dopiero od 'pięć minut', a mam wrażenie jakbyśmy byli sobie bliscy od lat. Mimo, że czasem działa mi na nerwy i mam go serdecznie dość, nie potrafię ot tak zapomnieć. Zresztą on też mi na to nie pozwala.
Nagle, zdecydowanie za szybko czuję delikatne szturchanie.
- Hej, jesteśmy na miejscu. - Słysze głos Justina przy swoim uchu, to powoduje przyjemny dreszcz. Niechętnie otwieram oczy i spotykam się z ciepłym uśmiechem, którym mnie obdarza.
Hugo otwiera nam drzwi, więc wychodzę z samochodu jako pierwsza. Cholera, jesteśmy pod jego domem. Powinnam się tym przejąć? "Całkiem możliwe, że będzie chciał zaciągnąć cię do łóżka, kochanie" mruczy moja podświadomość, karcąc mnie spojrzeniem. O nie, nie kochanie. O tym możesz zapomnieć.
- Chodź. - Justin wyrywa mnie z tej małej kłótni, łapie moją dłoń i prowadzi do domu. Nie zatrzymujemy się jednak w środku. Przechodzimy przez kuchnię oraz duży pokój i wychodzimy na zewnątrz. Justin i ja kroczymy po kamiennej ścieżce, która prowadzi do murowanej altany przypominającej mały domek. Ogród jest niesamowicie oświetlony, a dzisiejsza noc wyjątkowo nas rozpieszcza. Jest ciepło, a niebo zdobią miliardy gwiazd.
- Poczekaj tu na mnie. - Chłopak uśmiecha się grzecznie i wraca do domu. Przede mną znajduje stolik, na którym stoją dwa pełne kieliszki i szampan. Przyglądam się etykiecie. Cholera, to Dom Pérignon, on kosztuje majątek! Przewracam oczami, myśląc o rozrzutności Justina i biorę do ręki kieliszek. Mmm, napój jest wart swojej ceny. Mam ochotę przejść się po ogrodzie, ale do tego muszę zdjąć szpilki. Trawa i obcasy to nie jest najlepsze połączenie. Siadam na miękkim leżaku, odpinam paseczki przy kostkach i odkładam buty na bok. Sięgam po torebkę, by wyjąć z niej prezent dla Justina, ale wcześniej moją uwagę przykuwa mój telefon. Marszczę brwi i wyciągam go, po czym patrzę oniemiała na ekran. Mam spam na instagramie i twitterze, komórka non stop miga i pokazuje coraz to nowsze powiadomienie. Przełykam ślinę i drżącymi rękoma odblokowuję go, po czym wchodzę najpierw na instagram, gdzie czytam komentarze pod ostatnim zdjęciem.
"Dziwka!"
"Odpierdol się od niego!"
"Kolejna, która leci na pieniądze Justina? Daj mu spokój!"
"Nienawidzę cię!"
"Justin nie bądź głupi, to zwykła szmata!"
"MODLĘ SIĘ O TWOJĄ ŚMIERĆ, SZMATO"
Do moich oczu zbierają się łzy. Mam wrażenie, jakby ktoś dał mi w twarz czymś ciężkim. Z gulą w gardle otwieram twittera. Tam jest dokładnie to samo, te same wyzwiska, te same groźby, te same bluzgi. A to wszystko od jego fanów, od osób, dla których Justin jest wszystkim. To boli mnie najbardziej, to tego obawiałam się odkąd zaczęłam się z nim spotykać.Kolejne powiadomienie. Kolejna bluzga.
Nie wytrzymuję. Odkładam telefon na bok, chwytam kieliszek z szampanem i idę na trawę, zbliżając się do basenu. Nie próbuję już powstrzymać łez, spływają teraz po moich policzkach, prawdopodobnie rozmazując makijaż.
Rozumiem rozdrażnienie fanów Justina, to musi być dla nich cios i niemałe zaskoczenie. Ale dlaczego muszą radzić sobie z tym w taki sposób? Dlaczego tak mnie nienawidzą? Co ja im takiego zrobiłam? Przecież nie odebrałam im Justina, on dalej jest dla nich, on dalej ich kocha i dalej o nich dba. Czemu więc w ich oczach jestem takim złem? Pewnie powinnam się tym nie przejmować, w końcu w świecie show-biznesu zawsze tak jest, ale nie potrafię przyjąć tylu przykrych słów ze stoickim spokojem. Przynajmniej nie teraz.
Słyszę, że Justin wyszedł na zewnątrz, nie odwracam się jednak. Wkładam czubki palców u stopy do wody w basenie i rysuję jakieś wzory. Staram się uspokoić urywany oddech, ale nie stać mnie nawet na to. Mój towarzysz wchodzi do altany i nagle z głośników wydobywa się przyjemna dla ucha muzyka. Uśmiecham się blado, słysząc ją. Po chwili czuję jego osobę obok mnie. Nie patrzę na niego, bo nie jestem w stanie opanować łez. Nie mam żadnej drogi ucieczki, a nie chcę by widział moje łzy.
- Faith? Wszystko w porządku? - pyta z troską, gdy nie odzywam się do niego przez dłuższą chwilę.
Mogłabym powiedzieć, że owszem, ale jak wytłumaczę łzy? Kręcę więc głową, patrząc w wodę. Justin wyciąga z mojej dłoni kieliszek, kładzie go na ziemi, a poźniej chwyta mnie za ramiona i obraca w swoją stronę.
- Co się stało? - W jego głosie słychać przerażenie. - Dlaczego płaczesz?
Podnoszę niepewnie wzrok i patrzę na niego zapłakana, czując że nie jestem w stanie wypowiedzieć jednego konkretnego zdania. Kręcę głową, walcząc z kolejnymi łzami.
- Faith, rozmawiaj ze mną - nalega ostro Justin.
- Daj mi twój telefon - dukam drżącym głosem.
- Co? - Marszczy brwi, patrząc na mnie, jak na wariatkę.
- Po prostu mi go daj - proszę, pozwalając kolejnym łzom spłynąć po twarzy.
Justin puszcza moje ramiona i wyciąga komórkę z kieszeni, cały czas marszcząc brwi. Nie rozumie jeszcze dlaczego o to proszę. Podaje mi ją i obserwuje każdy mój ruch.
Wchodzę na jego profil na instagramie, klikam na zdjęcie ze mną z poprzedniej nocy i czytam komentarze. Nie ma potrzeby, abym przechodziła na swoje konto, tutaj jego fani też nie szczędzą mi obraźliwych słów. Obracam telefon i pokazuje mu ekran. Justin najpierw patrzy na mnie, nie mając pojęcia o co mi chodzi, a dopiero potem spuszcza wzrok na komórkę. Mija kilka sekund, a Justin cały się spina i już wiem, że jest wściekły. Odbiera ode mnie iPhone'a i odchodzi na kilka kroków, wpatrując się z niedowierzaniem w ekran. Opuszczam głowę i zaciągam się szlochem, ale do jasnej cholery dlaczego?! Czemu aż tak mnie to boli!? Przecież mogłam się tego spodziewać.
Nagle czuję jak Justin podchodzi do mnie i pociąga do siebie tak, że opieram się dłońmi o jego klatkę piersiową. Unosi mi brodę, a później zaczyna ocierać moją mokrą twarz.
- Jesteś zbyt piękna, by płakać - szepcze, a potem nachyla się by scałować nowe łzy, które pojawiły się na policzkach. Zamykam oczy i pozwalam mu na to wszystko, mając wrażenie, że jego pocałunki są kojące dla mojej duszy.
W pewnej chwili do moich uszu dobiegają pierwsze dźwięki Love Me Like You Do Ellie Goulding. Justin ujmuje moją twarz i patrzy na mnie tak pożądliwie.
- Zatańcz ze mną - mówi i to wcale nie jest prośba. To polecenie.
A ja ochoczo się na to zgadzam. Ten człowiek zna mnie tak krótko, a wie co pomaga mi zapomnieć o całym bólu, wszystkich problemach.
Ellie zaczyna śpiewać, a my poruszamy w takt tej pięknej piosenki. Justin cały czas patrzy mi w oczy sprawiając, że mój oddech przyspiesza. Czuję jego dłonie prześlizgujące się po moim ciele i oddaję się temu mężczyźnie bez opamiętania. Chcę, żeby robił ze mną te wszystkie magiczne rzeczy, które potrafi tak doskonale. Zamykam oczy i pozwalam mu prowadzić moje ciało tak jak tego chce. Przechyla mnie, obraca i prowadzi w taki sposób, że zapominam o bolącej duszy.
Gdy piosenka dobiega do najspokojniejszego i najcichszego momentu, stoimy z Justinem twarzą w twarz, a ja nucę słowa razem z Ellie, które tak idealnie pasują do sytuacji w jakiej oboje się znajdujemy.
- I'll let you set the pace, 'cause I'm not thinking straight. My head spinning around I can't see clear no more... What are you waiting for?
Utwór nagle staje się głośniejszy i tak emocjonalny, że cała drżę. Justin natchmiastowo reaguje na moje słowa. Podnosi mnie, a ja oplatam go nogami w pasie, jego smaczne usta lądują na moich, opuchniętych od płaczu. Nasze pocałunki są przepełnione pasją, pragnieniem i dramatyczną potrzebą zapomniania o bólu. Justin niesie mnie w kierunku domu, zatrzymując się jedynie po to, by otworzyć drzwi tarasowe. Kiedy jesteśmy już w środku, przechodzimy do kuchni trochę nieopacznie wybierając to miejsce. Justin sadza mnie na blacie i całuje jeszcze zachłaniniej niż wcześniej. Nasze języki toczą zażartą walkę o dominację, ale ja z czystą przyjemnością przegrywam. Zarzucam mu ręce na ramiona i wplatam dłonie w miękkie włosy, pociągając lekko za końce. Z gardła Justina wydobywa się jęk, a potem czuję jak gryzie moją wargę i pociąga ją do siebie. O rany! Jest mi gorąco, klatka piersiowa unosi się w szaleńczym tempie, a ciało z trudem radzi sobie z miriadami doznań.
Nagle dłonie Justina lądują na moich udach i mimo, że jestem jednym wielkim płonącym pożądaniem nie mogę pozwolić, by stało się coś więcej niż powinno. Sięgam po jego dłonie i odsuwam je na bok. Justin odrywa się ode mnie patrzy badawczo. Kręcę tylko głową.
- Dobrze - szepcze i całuje mnie w czoło. - Rozumiem.
Uśmiecham się do niego delikatnie i wciągam usta. Nie wiem co powiedzieć, bo jeszcze nie całkiem doszłam do siebie po tym co stało się przed chwilą.
- Zostań tu na noc - prosi Justin, zakładając mi włosy za ucho.
- W porządku - odpowiadam i przyciskam policzek do jego dużej, ciepłej dłoni.
Nie chcę wracać do domu, nie mam na to siły. Jest mi tu dobrze, bo jest tu Justin.
- Chodź, już późno. Położymy się spać. - Uśmiecha się i pomaga mi zejść z blatu. Później splata nasze palce ze sobą i rusza w kierunku schodów. Wychodzimy na piętro, a potem na jeszcze jedno. Skręcamy w prawo i przechodzimy korytarzem do dalszej części budynku. Dom jest doskonale oświetlony i przestronny, a wystrój w ogóle nie przytłacza. Podoba mi się tu, chociaż można się w tym miejscu zgubić. Zatrzymujemy się przed podwójnymi drzwiami i ciemnego drewna. Justin popycha je i wchodzimy do naprawdę ogromnej sypialni, która musi należeć do Justina, ponieważ jest w niej wiele osobistych rzeczy. Na ścianie wisi jego hokejowa koszulka, kilka platynowych płyt i pare rodzinnych zdjęć. Na biurku dostrzegam porysowanego i obklejonego laptopa oraz trochę biżuterii obok niego.
- Czego potrzebujesz do spania? - pyta Justin, puszczając moją dłoń i podchodząc do kolejnych, tym razem jaśniejszych drzwi.
- Eee, łóżka? - odpowiadam lekko rozbawiona.
- Chodzi mi o piżamę, Einsteinie. - Kręci głową, patrząc na mnie z uśmiechem na ustach.
- Wystarczy jakaś koszulka i spodenki. - Wzruszam ramionami i zakładam włosy za uszy.
- Okej, zaczekaj tu - rzuca Justin i znika za drzwiami.
Podchodzę do łóżka i siadam na nim, podziwiając pokój. Za mną znajdują się dwa duże okna, ze wspaniałym widokiem. Rany, ale musi być tu pięknie o wschodzie słońca. Widać, że to pokój mężczyzny, mimo że jest posprzątany. W powietrzu unosi się zapach perfum Justina, gdzie nie gdzie leżą jego czapki, bluzy i widzę też w kącie deskorolkę. Obracam się i patrzą na łóżko, na którym siedzę. Nie chcę myśleć ile dziewczyn pieprzył tu Justin. Krzywię się na tę myśl.
- Proszę. Koszulka i spodenki, szukałem najmniejszych. - Z zamyślenia wyrywa mnie niski głos Justina, więc obracam się szybko do niego i odbieram ubrania.
- Dzięki - bąkam.
- O czym myślisz? - pyta wprost, odchodząc ode mnie i ściągając tshirt przez głowę. O rety, jego ciało.
Patrzę na niego i czuję jak rumienią mi się policzki. Przecież nie mogę powiedzieć mu prawdy.
- Odpowiedz mi - nakazuje władczo, stając przede mną w odległości kilunastu centymetrów.
- Myślałam o tym, ile było tu wcześniej kobiet - odpowiadam z zażenowaniem. Czy ja naprawdę to powiedziałam?
- Dwie - rzuca zwięźle, po czym odwraca się i wyciąga z szafki jakieś papiery.
- Dwie? - Nie ukrywam zaskoczenia.
- Moja mama i ty - warczy. Chyba go trochę zirytowałam.
- Jak to? A twoje poprzednie... - Nie mam okazji dokończyć, ponieważ Justin mi przerywa.
- Nie brałem ich nigdy do mojej sypialni. Pieprzyłem je w innych pokojach - odpowiada ostro i zdecydowanie.
Zaskakują mnie jego słowa. Więc dlaczego ja tu jestem? "Bo nie chciałaś się z nim pieprzyć, geniuszu" dorzuca moja podświadomość. W myślach mówię jej, gdzie ma sobie pójść z tym swoim ciętym językiem.
- Łazienka jest po lewej stronie, drugie drzwi. Możesz spać w pokoju obok niej, jest cały dla ciebie - oznajmia sucho, otwierając laptopa i klikając w przyciski kilka razy.
Och, czyli nie będę tu spać? Ale dlaczego? Czemu ten niewiarygodnie przystojny mężczyzna nie chce bym spała razem z nim? Odrzucam go? "Przed chwilą cię całował jak wariat, ale odmówiłaś mu seksu. Nie udawaj takiej zaskoczonej" moja przyjaciółka umieszczona w mojej głowie wraca do mnie nieproszona.
- Dobrze, dziękuję - mówię cicho i wstaję, zmierzając do drzwi. - Dobranoc, Justin - dodaję i chwytam za klamkę. Zanim mam okazję wyjść, on pojawia się przy mnie, ujmuje moją twarz w dłonie i całuje mnie czule i delikatnie.
- Dobranoc, Faith. - Po tych słowach pozwala mi wyjść.
Od razu odnajduję łazienkę. Zamykam się w niej, pozbywam ubrań i wchodzę pod prysznic. Mój makijaż jest w tragicznym stanie, ale raczej wątpię, bym znalazła tu mleczko do demakijażu. Musi wystarczyć sama woda i może jakiś krem. Tak czy inaczej szybko się myję, odszukuję czyste ręczniki i wycieram ciało. Wiążę włosy w kucyka gumką, którą miałam na nadgarstku. Zawsze mam ją w pogotowiu. Próbuję zmyć makijaż jak najlepiej i muszę przyznać, że nawet mi się to udaje. Widzę w kubeczku jednorazową szczoteczkę, więc otwieram ją i nakładam na nią pastę. Chryste, czuję się jak w hotelu. Kto normalny trzyma w domu jednorazowe szczoteczki? "Tu przewija się tyle kobiet, że to konieczne" szepcze podświadomość. Och, mogłaby już naprawdę iść spać.
Kończę wizytę w łazience po około dwudziestu minutach. Mam na sobie swój stanik, koszulkę i spodenki Justina, a wszystko jest przesiąknięte jego zapachem. Wchodzę do przeznaczonego dla mnie pokoju, który jest urządzony cały w bieli i srebrze. Ładnie tu. Kładę sukienkę oraz majtki na komodzie i wchodzę do łóżka. To był przyjemny dzień, jednak pełen niespodzianek, niekiedy naprawdę przykrych. Na myśl przychodzą mi te wszystkie komentarze skierowane w moją stronę i robi mi się jeszcze bardziej przykro. Chciałabym leżeć teraz obok Justina, on sprawia że ból jest mniejszy, chociaż sam czasem mi go zadaje. Staram się szanować jego decyzję o tym, że chce spać sam, ale naprawdę ciężko jest mi znieść myśl, że znajduje się ode mnie tylko pare drzwi dalej. Potrzebuję go, nie chcę być tu sama. Myśli zaczynają mnie przytłaczać i nie pozwalają mi zasnąć. Och, pieprzyć to.
Wstaję z łóżka i pewnym siebie krokiem idę w kierunku sypialni Justina. Nie obchodzi mnie, że mogę zostać za to ukarana. Chcę po prostu być blisko. Otwieram cicho drzwi i okazuje się, że w pokoju panuje mrok, a człowiek którego pragnę leży w łóżku. Zamykam za sobą i zbliżam się do niego. Chyba już śpi. Cóż, będzie musiał się obudzić. Zdecydowanym ruchem wchodzę do łóżka i kładę się obok chłopaka. Natychmiast reaguje, obejmując mnie ramieniem i całując w czoło. Tulę się do niego i zamykam oczy.
- Już myślałem, że nie przyjdziesz - szepcze. - A teraz śpij, moja słodka Faith.
Przepraszam, że dopiero dzisiaj i musieliście tyle czekać. Dziękuję za waszą wyrozumiałość oraz wsparcie i mam nadzieję, że wybaczycie mi. Ufam, że spodoba wam się rozdział. Dajcie znać w komentarzach. Raz jeszcze, dziękuję!
Love,
V.
boże to jest najlepsze jezu jxjxnsjcnksis
OdpowiedzUsuńświetne, najlepszy moment to ten kiedy tańczą do piosenki ellie, aw
OdpowiedzUsuńI kolejny kurewsko długi i dopracowany rozdział, jak ty to robisz dziewczyno? Każdy z nich jest warty tego czekania. Jestem pod wrażeniem twojego talentu do pisania. Naprawdę.
OdpowiedzUsuńBoże, zakochałam się w końcówce, nie wiem czemu. Dla mnie jest po prostu idealna. Uwielbiam, kiedy ją nazywa swoją "słodką Faith", to takie słodkie, aw *-*
Justin jest tak cholernie zmienny. Raz jest słodki, a za chwilę potrafi być wkurwiony na cały świat. Nigdy nie wiadomo jak zareaguje.
Chris jest troszkę dziwny. Kontrast między pierwszym spotkaniem, a drugim jest ogromny. Chyba już się domyślam dlaczego tak często zmienia pracownice..
No cóż, czekam na kolejny rozdział i dalszy rozwój sytuacji. Życzę weny :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńjustin jaki słodki, uwielbiam go takiego
OdpowiedzUsuńTen rozdzial byl taki aww....romantyczny. No w końcu Walentynki. Coś czuje że ten Chris da popalić Faith. Już go nie lubie...
OdpowiedzUsuńAle Justin i te kwiaty >>>chce miec takiego chlopaka. I ta kolacja ktora zorganizował. Ale paparazzi i fani wszystko musieli popsuć ��
Serio myslalam ze miedzy nimi do czegoś dojdzie ale sie powstrzymali. Justin nawet kazał jej spać w innym pokoju :(
Ale ona wrocila. Noo kolejny rozdział pełen wrażeń. Tyle sie dzieję w jednym rozdziale i to kocham i za ich długość <3
Super rozdział, podoba mi sie. Czekam nn ��
@IM_Belieber_IM
szkoda mi faith, niektóre fanki justina są naprawdę okropne :(
OdpowiedzUsuńJeju ten blog jest idealny 💞💞 rozdziały sa takie długie przez co chce sie go czytac :) świetny
OdpowiedzUsuńSłodko:) Lubię Twoje rozdziały i wielkie mega przegigantyczne propsy za to, że napisałaś o tych komentach. Łatwo jest kogoś zje*ać czy życzyć mu śmierci, zapominając, że ta osoba ma uczucia, że może wcale nie mieć złych intencji i też ma prawo do szczęścia jak każdy. Mam nadzieję, że potencjalni hejterzy zanim następnym razem kogoś obrzucą gównem, przypomną sobie ten rozdział.
OdpowiedzUsuńLove Ya:*
ekstra jak zawsze
OdpowiedzUsuńTen rozdział był długi, cudowny, romantyczny, słodki i taki ahh haha Uwielbiam momenty kiedy Justin jest zazdrosny o "małą, słodką Faith" i kiedy to mówi, to jest urocze awh W każdym rozdziale coś się dzieje i kocham to!
OdpowiedzUsuńTrochę dziwnie mi się czytało wiadomości jakie wysyłali do siebie Faith i Justin, albo tą 'kartkę walentynkową', bo była napisana taką czcionką, gdzie nie było widać zmiękczeń, jeżeli wiesz o co mi chodzi. Ale jakoś dałam radę. :)
Uwielbiam twoje opowiadanie, naprawdę. Każdy rozdział jest długi i cholernie dopracowany i bardzo to doceniam, że tak bardzo się dla nas starasz. x
Z niecierpliwością czekam na następny. :) xx /@bizzlessmile
Wspaniale napisany . Piękny <3
OdpowiedzUsuńzakochałam sie *-*
OdpowiedzUsuńJest świetny! Warto czekać <3
OdpowiedzUsuńczytałam ten rozdział dzisiaj na lekcji i po prostu nie mogłam się na niej skupić, to fanfiction jest wspaniałe!
OdpowiedzUsuńZdecydowanie moje ulubione opowiadanie! Naprawdę dobry rozdział! Jak zwykle, czekam na kolejny z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuń- Twoja Najbardziej Krytyczna Czytelniczka (krytyczność wzięła dziś urlop) <3
masz ogromny talent!
OdpowiedzUsuńlubię takie długie rozdziały, zajebiście piszesz:) kocham cię za to ff
OdpowiedzUsuńjesteś niesamowita, wszystkie twoje rozdziały sa świetne i bardzo dopracowane, nie widziałam lepszego ff. pozdrawiam i życze weny
OdpowiedzUsuńNajlepszy moment to jak tancza i jak caluje sie na blacie oraz gdy ona kładzie sie obok niego na lozku ❤
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń