czwartek, 12 marca 2015

Rozdział 16

"Spotkanie"



Patrzę na niego beznamiętnie, gdy staje przede mną i uśmiecha się zbyt szeroko. 
- Nie przywitasz się? - pyta zaskoczony, unosząc brew i rozkładając ramiona. 
- Czego chcesz? - mówię, a mój głos jest lodowaty. Nie sądzę też, by wyraz mojej twarzy cokolwiek zdradzał. Po prostu patrzę na niego i czekam, aż powie coś o tym, dlaczego chciał się spotkać. Cały poprzedni strach i załamanie ustąpiły miejsca adrenalinie połączonej z determinacją, by zakończyć to spotkanie jak najszybciej. Jednak im dłużej patrzę w jego czekoladowe oczy, takie same jak moje, czuję, że moja silna postawa lada moment spadnie z hukiem na ziemię. Powoli w głowie widzę przebłyski tego, co stało się kilkanaście lat temu. 
- Och, myślałem, że trochę ze sobą porozmawiamy - rzuca rozluźniony, siadając naprzeciwko mnie. - Chciałbym wiedzieć co słychać u mojej córeczki. 
Na dźwięk słowa "córeczka" żółć podchodzi mi do gardła, a ciśnienie krwi rośnie. Nie jestem jego córką, niech tak do mnie nie mówi. Zaciskam pięści pod stołem i nie spuszczam z niego wzroku, chociaż czuję jak zimny pot oblewa moje słabe ciało. Jednak wiem, że nie mogę okazać teraz swojego tragicznego stanu, na to przyjdzie czas później. 
- Czego chcesz? - powtarzam, tym razem nieco ostrzej niż wcześniej. 
Ojciec przygląda mi się przez krótki moment, a potem poprawia skórzaną kurtkę i głęboko wzdycha. 
- No dobrze, widzę, że plotkowanie dzisiaj nie wchodzi w grę. - Ani dzisiaj, ani nigdy, tato. 
- Chciałem się z tobą spotkać, bo mam do ciebie pewną sprawę - oznajmia, a ja unoszę brew w górę, poważnie zaskoczona jego słowami. Co on może chcieć? Mam nadzieję, że nie postanowił się nawrócić na dobrego ojca i naprawić naszą relację. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. 
- Zamieniam się w słuch - odpowiadam cierpko i przełykam ślinę. Denerwuję się, cholernie bardzo.
- Doszły mnie słuchy, że zaczęłaś pracę w firmie starego Fitzgeralda - stwierdza, a ja ledwie powstrzymuję się od rozszerzenia oczu. Nie mogę mu pokazać, że jestem zaskoczona tym, że wie o mnie takie rzeczy. - Świetnie się składa, ponieważ on ma coś, czego ja potrzebuję.
- I co to ma wspólnego ze mną? - pytam spokojnie, wbijając paznokcie w dłoń, która leży pod stołem.
- Sporo, skarbie - odpowiada z uśmiechem, a mnie zbiera się na wymioty im dłużej na niego patrzę. - Otóż, potrzebuję twojej pomocy. Fitzgerald ma sporo kontrahentów, a jednym z nich jest Johnson. Już pare lat temu robiłem z nim interesy, ale potem on związał się z Fitzgerald Enterprises Holding i przestał obchodzić go biznes ze mną. Teraz, kiedy straciłem kilku partnerów potrzebuję go ponownie przy sobie, żeby móc się rozwijać. Problem tkwi w tym, że Fitzgerald płaci mu więcej niż ja jestem w stanie mu dać. 
- Nadal nie rozumiem, gdzie jestem w tym wszystkim ja - rzucam z rozdrażnieniem tracąc cierpliwość. Chciałabym już wyjść.
- Daj mi skończyć - odpowiada, rozsiadając się wygodnie na krześle. - Nawet gdybym postraszył troche zarząd Johnsona, on nic nie może zrobić. Nie wolno mu zrywać umowy z Fitzgerald Enterprises Holding, bo trzymają go jakieś kruczki prawne i jeśli zechciałby rozwiązać umowę przed czasem, prawnicy firmy wytoczą mu sprawę - wzdycha i macha lekceważąco ręką. - Teraz przyszedł czas na twoją rolę w tym wszystkim. Nie wiem i szczerze nie obchodzi mnie jak to zrobisz, ale musisz postarać się, żeby Fitzgerald sam chciał zrezygnować ze współpracy z Johnsonem.
Patrzę na niego i posyłam mu drwiące spojrzenie. On chyba zwariował.
- Musiałeś postradać resztki rozumu, myśląc, że to zrobię - prycham. - Nie odzywasz się przez tyle lat, a teraz masz czelność prosić mnie o coś takiego? Dragi wyżarły ci mózg - warczę z obrzydzeniem. - Moja odpowiedź brzmi nie. Ani teraz, ani za tysiąc lat. Zapomnij, żebym zajmowała się twoimi chorymi interesami. Nie jestem taka jak ty, nigdy nie będę. - Nie mam cholernego pojęcia skąd mam w sobie tyle siły, by powiedzieć mu to wszystko. Ale koniec końców jestem z siebie dumna. Może nie jestem taka słaba, jak myślałam.
Ojciec mruży oczy i po chwili wybucha gorzkim, ociekającym fałszem śmiechem. 
- Cóż, chyba się nie zrozumieliśmy złotko. Nie obchodzi mnie twoje zdanie. Zrobisz to , jeśli zależy ci na innych.
- Słucham? - pytam piskliwie, czując jak serce zaczyna wybijać nierówny rytm. 
- Szkoda by było, gdyby coś stało się twojej rodzince, nie sądzisz? - Kładzie ręce na stole i przechyla głowę. - Chyba nie chcesz, żeby twoja siostrzyczka poszła w ślady Todda, prawda? 
- Nie zrobiłbyś tego... - szepczę, czując jak moja dolna warga zaczyna bardzo niebezpiecznie drżeć. To oznaka, że zaraz mogę wybuchnąć płaczem.
- A niby czemu? - Patrzy na mnie z politowaniem, jakbym była ostatnią idiotką na świecie. - Nic mnie przed tym nie powstrzymuje, nie obchodzi mnie cudze cierpienie. Przecież o tym wiesz - dodaje, a ja wiem o czym mówi. Od razu przypomina mi się, jak katował mamę i nie miał skrupułów by zrobić to później mnie. On nie ma pojęcia co to znaczy kochać i szanować człowieka. 
- Jesteś potworem - mówię, ignorując rosnącą gulę w moim gardle. 
- Powiedz mi coś, czego nie wiem. - Mruga do mnie, co powoduje u mnie jeszcze większe mdłości. 
- Chcę już stąd wyjść - oznajmiam, bo wiem, że nie wytrzymam ani minuty dłużej w towarzystwie tego człowieka. Czuję się coraz gorzej. 
- W porządku. Daj mi znać, kiedy załatwisz to o co cię prosiłem... Bo załatwisz, prawda? Jesteś mądrą dziewczynką. - Uśmiecha się do mnie krzywo, gdy sięgam po torebkę i wyjmuję z niej portfel. Wyciągam z niego banknot i rzucam go na stolik, płacąc tym samym za herbatę.
- Zadzwonię - rzucam cicho. Mimo iż cholernie bardzo tego nie chcę, muszę chronić rodzinę. Nie pozwolę, by komukolwiek coś się stało. 
- Nie pożegnasz się ze swoim tatą? - pyta, gdy podnoszę się z krzesła.
Dosyć, tego już za wiele. 
- Nie jesteś moim ojcem, rozumiesz? - warczę, pochylając się do niego. - Przestałeś być nim  w dniu, kiedy obudziłam się w szpitalu. Do dzisiaj moje ciało szpecą blizny, tylko dlatego, że byłeś zbyt naćpany, żeby się powstrzymać i przypomnieć sobie, że jestem tylko dzieckiem. Jesteś nikim w moich oczach. Nie pojawiłeś się nawet na pogrzebie Todda. On cię kochał... Do końca, nawet pomimo tego, że byłeś i jesteś chorym sukinsynem. Równie dobrze, mógłbyś być martwy. Dla mnie to żadna różnica - mówię ze łzami w oczach i zakładam torebkę na ramię. - Zrobię to, czego ode mnie chcesz. A potem zniknij z mojego życia i życia mojej rodziny raz na zawsze. Brzydzę się tobą- warczę i posyłam mu ostatnie mordercze spojrzenie, po czym ruszam w kierunku wyjścia.
Ojciec nawet nie próbuje mnie zatrzymać i bardzo dobrze. Jedyne na co mam teraz ochotę to zniknąć gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie. Potrzebuję samotności, żeby móc sobie to wszystko poukładać. Co ja powinnam zrobić? Musi być jakieś inne wyjście, nie mogę zrobić tego Chrisowi i jego ojcu. Ale z drugiej strony bezpieczeństwo mojej rodziny jest o wiele ważniejsze od mojego stanowiska w tej pracy oraz imperium Fitzgerald'ów. Boże, za co to wszystko?
Wychodzę z kawiarni i od razu zmierzam do samochodu, w którym czeka na mnie Gary.
- Jak poszło, panno Wihford? - pyta mnie, gdy wsiadam do środka.
- Jakoś - odpowiadam cicho i wzruszam ramionami. - Udało ci się pozbyć tamtych ludzi?
- Tak, panno Wihford. - Uśmiecha się lekko, co widzę w lusterku wstecznym. - Gdy pani weszła do kawiarni poczekali jeszcze chwilę, a później sobie poszli. 
- Och, to dobrze. - Odwzajemniam jego uśmiech, chociaż aktualnie czuję się gorzej niż źle. 
- Teraz tak wygląda pani życie? - pyta kierowca, gdy wyjeżdżamy z parkingu.
- Powoli tak, niestety. Ale jakoś sobie z tym radzę - odpowiadam bawiąc się frędzlami ponczo, które mam na sobie.
- Mogę zadać pani jeszcze jedno pytanie? 
- Oczywiście, Gary. Słucham. - Podnoszę wzrok i uśmiecham się do niego blado.
- Czy ten pan Bieber, dba o panią? - wyrzuca z siebie i chyba jest lekko zażenowany swoim pytaniem.
Przez chwilę patrzę na niego w milczeniu, nieco zaskoczona jego słowami. Czy Justin o mnie dba? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale wydaje mi się, że tak. Walentynki, noc u niego, to jak zabrał mnie z klubu... Tak, on zdecydowanie o mnie dba.
- Wydaje mi się, że tak - odpowiadam łagodnie, myśląc o tym, co teraz robi Justin. Stęskniłam się za nim.
- Cieszę się. Wydaje się być dobrym człowiekiem - stwierdza Gary, dociskając pedał gazu, gdy mkniemy po jednej z głównych ulic Dallas.
- Bo nim jest, tak myślę - mruczę i wlepiam wzrok w widok za oknem, pogrążając się w swoich poplątanych myślach. Czuję się zagubiona i wyprana z wszelkiej siły. Tego właśnie się bałam. Przez tyle lat walczyłam z samą sobą, by przestać zatracać się w beznadziei, a teraz, po takim czasie z łatwością do tego wracam. Co gorsza, coraz ciężej jest mi to przezwyciężać. Naprawdę czasami mam ochotę pozwolić tej ciemności, która przechadza się po tyłach mojego umysłu, zawładnąć mną i zostawić po sobie zgliszcza, które mnie wykańczały. Im starsza się stawałam, tym ciemność przychodziła częściej i była bardziej intensywna. Po śmierci Todda to była moja codzienność, gehenna, która niszczyła mnie bardziej i bardziej. W końcu podjęłam walkę i myślałam, że wyleczyłam się z tego raz na zawsze. Jednak teraz wiem, jak okropnie się myliłam. Tak łatwo było do tego wrócić, zbyt łatwo. Czuję się jak wrak, który tkwi na dnie oceanu od setek lat i nie zapowiada się, by ktokolwiek zdecydował się go wyciągnąć na powierzchnię. 
- Jesteśmy, panno Wihford - odzywa się Gary, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Dziękuję - odpowiadam cicho, łapiąc torebkę, która leży obok mnie. - Tata jest w domu?
- Nie, musiał pojechać do firmy. Ma spotkanie. 
- Rozumiem - rzucam i wysiadam z samochodu. Czuję ulgę, że taty nie ma. Zyskuję dzięki temu kilka cennych godzin samotności, w czasie której będę mogła coś wymyślić. A przynajmniej spróbować to zrobić.
Wchodzę do domu i praktycznie od razu idę do swojego pokoju. Kładę torebkę na biurku, po czym postanawiam się przebrać w wygodniejsze ciuchy. Zakładam na siebie szare spodnie od dresu i starą bluzę Todda, która leży u mnie w szafie. Lubię chodzić w jego ciuchach. Może to dziwnie zabrzmi, ale wtedy czuję z nim silniejszą więź. Poza tym fakt, że mój brat je kiedyś nosił, sprawia, że jest mi lepiej na sercu. Tak bardzo za nim tęsknię... W tym przypadku powiedzenie, że czas leczy rany jest nic nie warte. Ile razy o nim myślę, tyle razy serce zaczyna mi krwawić, czyli prawie codziennie. Raz jest to silne, raz nie. Zależy od mojego nastroju. Dzisiaj natomiast serce boli mnie tysiąc razy mocniej niż zazwyczaj. Jestem w takim momencie, kiedy pomoc Todda byłaby dla mnie wybawieniem. Dlaczego to jego Bóg postanowił zabrać? On był dla mnie wszystkim. Dlaczego, Boże? Dlaczego?
Padam na łóżko i chowam twarz w dłoniach, pozwalając łzom swobodnie spływać w dół mojej twarzy. Już dawno nie byłam w takim momencie, gdy czułam, że sięgam dna. Wiem, że powinnam walczyć, ale nie łatwo jest się bronić, kiedy krwawi z tak wielu miejsc. Z jednej strony potrzebuję czyjejś pomocy, a z drugiej chcę sama sobie z tym poradzić. Czy dam rady? Nie wiem, czas pokaże. 
Z mojego słodkiego cierpienia wyrywa mnie dźwięk telefonu. Niechętnie wstaję i podchodzę do torebki, gdzie wrzuciłam wcześniej komórkę. Wyciągam ją i zerkam na ekran - Justin. Uśmiecham się delikatnie, siadam na wygodnym krześle obrotowym i odbieram.
- Halo?
- Cześć, słodka Faith - wita się ciepło. Och, tak bardzo za nim tęsknię.
- Cześć - odpowiadam lekko ochrypłym głosem. Natychmiast odchrząkuję i staram się brzmieć na rozluźnioną i zrelaksowaną. - Jak tam?
- Widziałem twoje zdjęcia z dzisiaj - oznajmia, a ja marszczę brwi, nie bardzo rozumiejąc o co chodzi. - Wszystko w porządku? - pyta z troską w głosie.
 Nagle przypominam sobie o paparazzi czekających na mnie przed kawiarnią. Otwieram laptopa i szybko wystukuję adres pierwszego lepszego portalu plotkarskiego. Zjeżdżam w dół i natrafiam na swoje zdjęcia, które zdobi niechlubny tytuł : "Nowa dziewczyna Justina zauważona w nie najlepszej formie w Dallas! Czy to oznacza, że ich związek przechodzi kryzys?" Przewracam oczami czytając to i klikam na zdjęcia. O Boże, wyglądam potwornie.
- Faith? - odzywa się po drugiej stronie Justin.
- Eee, jestem, jestem - rzucam, mrugając kilkakrotnie. - Przepraszam, oglądam te zdjęcia. 
- No więc? Wszystko gra, mała? 
- Tak, jest okej - kłamię. Nie powiem mu, że czuję się gorzej niż źle, bo zacznie panikować, a nie mam na to siły. - Mało spałam ostatniej nocy. 
- Na pewno? - pyta podejrzliwie, jakby przewidział moje kłamstwo.
- Tak, Justin. Na pewno - odpowiadam stanowczo i zamykam oczy, odchylając głowę na miękki zagłówek.
- No dobrze - wzdycha. - Jak tam rozmowa z tatą? 
- Wiesz, to spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych. Nie padliśmy sobie w ramiona - mówię, starając się brzmieć normalnie.
Słyszę jak po drugiej stronie Justin chichocze, a to sprawia, że tęsknię za nim jeszcze bardziej.
- Domyślam się, skarbie - rzuca. - Mam jednak nadzieje, że też się nie zagryźliście .
- Nie mieliśmy okazji - śmieję się. Cholera, może ja powinnam zostać aktorką? Póki co idzie mi świetnie. - Byliśmy w kawiarni, pewnie nawet nie odważyłabym się odgryźć mu ręki.
- Auć - jęczy Justin z rozbawieniem. 
- Jak tam pobyt w Nowym Jorku? - Czas na zmianę tematu. Obawiam się, że nie zniosę dłuższej rozmowy o moim ojcu.
- Dobrze, wróciłem już do Los Angeles. Jadę właśnie do studia. 
- Kończyć tę piosenkę, co kiedyś? - pytam, ciesząc się, że chłopak nie postanowił dalej wypytywać o ojca.
- Nie, dzisiaj nagrywam wokale do kawałka Twista - wyjaśnia z ekscytacją.
- To on śpiewa? - Nie ukrywam swojego zaskoczenia zadając to pytanie. Twist nie wygląda mi na artystę.
- Rapuje - poprawia mnie Justin. - Poprosił mnie o zaśpiewanie refrenu, więc się zgodziłem. Przyjaciołom się nie odmawia, no nie? - Twist nie jest moim ulubieńcem i jakoś nie mogę się do niego przekonać. Do tego wydaje mi się, że jego przyjaźń z Justinem działa tylko w jedną stronę. Justin daje mu wiele, Twist nic. Nie podoba mi się to, ale nie mam prawa wchodzić w przyjaźnie Justina. To jego sprawa i sam musi się rozeznać w tym wszystkim.
- Tak, masz rację - odpowiadam, uśmiechając się smutno. 
- Mała, na pewno wszystko dobrze? Wydajesz się być przybita.
- Już mówiłam, jestem niewyspana i zmęczona - mówię, błagając Boga z całych sił, by Justin mi uwierzył.
- Kiedy wracasz? - pyta niespodziewanie, porzucając temat mojego nastroju na jakiś czas. 
- Jutro wieczorem mam samolot do LA - odpowiadam, zagryzając wargę.
- Okej, przyjadę po ciebie - stwierdza od razu. - Zostaniesz u mnie na noc i będziemy mieli dla siebie całą niedzielę.
- Justin, ale ja chciałabym się zobaczyć z mamą i Angie... - zaczynam.
- W porządku, pojedziemy do nich.
- W poniedziałek idę do pracy, muszę się przygotować... - Nie to, że nie chcę spędzić z nim tego czasu, ale wiem, że nie będę potrafiła się przy nim skupić na czymkolwiek.
- Zabierzesz z domu wszystkie rzeczy i przygotujesz się u mnie. - Nadal nie ustępuje. To słodkie z jego strony. - Stęskniłem się za tobą, Faith. Chcę się tobą nacieszyć, bo pewnie znów w tygodniu będziemy się mijać. Mam cię tylko w weekendy. Proszę... 
- Dobrze - zgadzam się w końcu. Też za nim tęsknię, no i ma rację. Pewnie będziemy się rzadziej widywać, szczególnie, że muszę rozwiązać tę sprawę z ojcem.
- Cudownie - woła Justin do telefonu, a ja nie mogę się nie roześmiać. To chwile, kiedy moje uczucie do niego rośnie. - Dobrze, słodka Faith. Muszę kończyć, bo właśnie zatrzymałem się pod studiem. 
- Miłej pracy - mówię słodko. - Do zobaczenia, Justin.
- Napisz mi smsa, o której wylatujesz.
- Okej, zaraz poszukam biletu.
- Super. To do jutra - mówi Justin, po czym się rozłącza.
- Do jutra - mruczę sama do siebie i odkładam telefon na biurko. Sięgam po torebkę i wygrzebuję z niej mój notatnik, w którym mam bilet. Okazuję się, że wylot jest o dwudziestej. 
Szybko wystukuję smsa do Justina z tą informacją i po chwili otrzymuję odpowiedź, że będzie na mnie czekać przed dwudziestą trzecią w samochodzie na lotnisku. Z wiadomych przyczyn nie może z niego wyjść. Paparazzi by nas zagnietli. 
Wracam do łóżka i zaczynam analizować dzisiejsze spotkanie z ojcem. Niewiele się zmienił. Jego włosy dalej są kruczoczarne, na twarzy nadal jest kilka blizn, które niechlubnie ją zdobią, a postura wciąż jest tak samo silna i umięśniona. Jeśli mam być szczera, to mój ojciec jest przystojnym mężczyzną, ale cały ten syf i jad, który ma w sobie wszystko niszczy. Pragnę wymazać go z pamięci, ale nie jestem w stanie tego zrobić. Z tym nie można walczyć. 
Zastanawiam się co takiego się u niego wydarzyło, że tak desperacko próbuje nawiązać stare kontakty. Oczywiście wiem, że stracił partnerów, ale nie wiem dlaczego i jak wygląda jego pozycja na rynku. Muszę się tego od kogoś dowiedzieć, bo to może ułatwić mi rozwiązanie tej sprawy. Wtedy wpadam na genialny pomysł. Zrywam się po telefon i szukam w nim numeru starego znajomego, którego miejsce powinno być w przeszłości, ale teraz potrzebuję z nim pogadać. Mam nadzieje, że numer jest nadal aktualny. 
- Halo? - Po kilku sygnałach po drugiej stronie odzywa się chrapliwy męski głos.
- Cześć Matt, tu Faith. Pamiętasz mnie jeszcze? - pytam nerwowo, przygryzając końcówkę paznokcia.
- Cholera, Wihford! - woła chłopak. - Kopę lat! Co tam słychać w wielkim świecie?
- Wszystko gra - śmieję się. - Muszę się z tobą spotkać. 
- Wróciłaś? - pyta zaskoczony.
- Nie! - prawię krzyczę. - Po prostu potrzebuję paru informacji o Scalpelu. - Scalpel to pseudonim mojego ojca. Wziął się od jego blizn na twarzy.
- Po co ci informacje o twoim starym? 
- Po prostu muszę się czegoś dowiedzieć. Masz jutro czas?
- Jasne, ale wiesz... Nie ma nic za darmo - mówi Matt, śmiejąc się brzydko.
- Zapłacę ci tyle, że wystarczy na towar i panienki - rzucam pośpiesznie.
- Bądź jutro o jedenastej w Klyde Warren Park. Będę czekać tam gdzie zawsze - mówi Matt.
- Okej, dziękuję.
- Podziękujesz jutro, mała. Stęskniłem się za tobą, ślicznotko - mruczy ochryple do słuchawki.
- Taa, nic się nie zmieniłeś Carrell - śmieję się i kręcę głową. - Do jutra.
Rozłączam się i przecieram twarz dłońmi. Matt może i nie jest najbezpieczniejszym człowiekiem, ale nigdy nie zrobił mi krzywdy i kiedy było trzeba pomógł mi, więc jakoś mu ufam. Może to nie jest najrozsądniejsze, ale teraz wszystkie wątpliwości spycham na bok. Sprawa z moim ojcem to teraz dla mnie priorytet.
W pewnym momencie słyszę na dole hałas i wiem, że to tata wrócił do domu. Muszę stawić mu czoło, więc zbieram się w sobie i schodzę na dół. 
- Cześć - witam go niewielkim uśmiechem i pomagam mu zdjąć płaszcz, który ma na sobie, po czym wieszam go do szafy. Zawsze to robiłam, kiedy tata wracał z pracy, lubiłam to. Do teraz tak jest.
- Jak poszło spotkanie? - pyta od razu, obejmując mnie ramieniem i kierując nas do kuchni.
- Było... dziwnie - odpowiadam, marszcząc brwi.
- Dziwnie? - Tata jest zaskoczony, co wcale mnie nie dziwi, bo sama reaguję podobnie.
- Wiesz, nie padliśmy sobie w ramiona, ani się nie zagryźliśmy. - Wzruszam ramionami. - Sama nie wiem czego się spodziewałam, ale po prostu było dziwnie. Niecodziennie przychodzę na takie spotkania.
- Okej, teraz rozumiem. - Uśmiecha się tata. - Czego od ciebie chciał?
O cholera. Powinnam być przygotowana na takie pytanie. Szybko Faith, wymyśl coś!
- Eee, niewiele - bąkam. - Powyciągał pare starych spraw i zaczął je roztrząsać. 
- Co? Niby po co miałby to robić? - Tata chyba staje się podejrzliwy, ale postanawiam to zignorować. Muszę grać dalej.
- Nie wiem, ale ja też nie pozostałam mu dłużna. Wyrzuciłam mu wszystko i wyszłam. Zachowywał się okropnie - dodaję szeptem i wbijam wzrok w dłonie.
- Hej, kochanie... - Brian podchodzi do mnie, ponieważ wcześniej usiadłam przy szklanym stole. - Wiem, że to nie było dla ciebie najłatwiejsze. Mam nadzieję, że dostał to czego chciał i da nam wszystkim święty spokój - mówi i całuje mnie we włosy, głaszcząc uspokajająco po ramieniu.
- Tak - szepczę i uśmiecham się blado. On tak bardzo się myli... Ojciec nie dostał jeszcze niczego, a na myśl o tym, że groził skrzywdzeniem Gracie do moich oczu napływają kolejne łzy. Znów czuję się słaba i sądzę, że tata nie powinien tego widzieć, chociaż przez te wszystkie lata obserwował mnie w różnych stanach.
- Wszystko w porządku, kochanie? - na ziemię sprowadza mnie głos taty.
- Tak, po prostu jeszcze to wszystko przeżywam - odpowiadam drżącym głosem i macham ręką, zamykając oczy. - Pójdę się położyć, źle spałam ostatniej nocy - mamroczę pod nosem, wstając z krzesła.
- Jesteś silna, pamiętaj o tym, dobrze? - Tata pociąga mnie do uścisku, a ja nie protestuję. Teraz potrzebuję jakiejkolwiek bliskości jeszcze bardziej niż zazwyczaj. - Ani się oglądniesz, a wszystko wróci do normy.
Mówi tak, jakby wiedział, że sprawa z moim ojcem nie jest zakończona i przysparza mi wiele cierpienia. Mam to aż tak wypisane na twarzy? Cieszę się jednak, że nie naciska na mnie i nie prosi o szczegółowe zeznanie. To ponad moje siły, wolę to trzymać w sobie.
- W porządku - mruczę, przytulając policzek do jego silnej klatki.
- Kiedy wracasz do Los Angeles? - pyta, cały czas tuląc mnie do siebie.
- Jutro wieczorem mam samolot - odpowiadam cicho.
Całuję tatę w policzek i wyplątuję się z jego ramion, po czym odchodzę do swojego pokoju. Włączam telewizor, by wypełnić jakoś ciszę, która tu panuje i kładę się do łóżka. Chciałabym zasnąć i obudzić się w świecie, gdzie nie ma mojego ojca i problemów związanych z nim. Wtedy nie musiałabym przechodzić przez to całe gówno. Zamykam oczy i zaczynam się modlić, prosząc Boga i siłę oraz cierpliwość.

Następnego dnia wstaję przed dziesiątą i idę wziąć prysznic. Później wracam do pokoju, by coś na siebie wrzucić. Pogoda jest dziś o niebo lepsza niż wczoraj, ale nadal nie zachęca temperaturą, a ja i tak nie mam zamiaru się stroić na spotkanie z Mattem. Muszę przyznać, że bardzo się tym stresuję. Widziałam go kilka lat temu, a dawniej nasze spotkania sprowadzały się tak naprawdę tylko do jednego. Sądzę, że byłam jedną z jego najlepszych klientek oraz współpracowników. Mimo, że nie jest bezpiecznym człowiekiem to nigdy nie miałam z nim problemu, czasem mnie bronił, a nawet udawało mu się o mnie troszczyć. Robił to w trochę inny i dziwny sposób, ale zawsze to coś. 
Wspominając dawne, dosyć nieprzyjemne czasy wyciągam z szafy luźne, czarne dresy oraz białą koszulkę, które zakładam na siebie, a do tego zarzucam jeszcze pomarańczową bluzę. Podchodzę do lustra, związuję włosy w kucyka, zakładam okulary korekcyjne i zabieram torebkę z biurka. Nie czuję się dziś ani lepiej ani gorzej niż wczoraj, jednak pustka i otępienie nadal się we mnie ścierają.
Schodzę na dół, do pustej kuchni i zalewam zieloną herbatę letnią wodą. Mój żołądek od wczoraj jest związany w supeł i nie jestem w stanie w siebie nic wcisnąć.
Jestem sama w domu, bo tata pojechał wcześniej do pracy i szczerze mówiąc cieszę się z tej samotności. Nie wyglądam najlepiej, a naprawdę nie chcę dawać tacie więcej powodów do zmartwień. Widzę po nim, że on również to wszystko przeżywa, tyle, że na swój sposób. 
Zerkam na zegarek i uświadamiam sobie, że zbliża się godzina spotkania. Pociągam ostatni łyk herbaty, wkładam buty, zabieram torebkę i wychodzę przed dom, gdzie czeka na mnie samochód, którego użyczył mi tata. Wyciągam kluczyki, otwieram go i wsiadam do środka, prawie natychmiast odpalając silnik. Po chwili ruszam z podjazdu i wyjeżdżam na drogę, prowadzącą do centrum Dallas. W trakcie jazdy postanawiam zadzwonić do Angie i sprawdzić co słychać.
- Faithie! - woła przyjaciółka, kiedy odbiera po trzecim sygnale.
- Cześć Angel, jak tam? - pytam rozluźnionym głosem.
- Wszystko super. A co u ciebie? Wszystko gra? Widzieliśmy zdjęcia, nie wyglądałaś najlepiej... - wzdycha. Jezu, ona też?
- Tak, jest okej. Po prostu byłam zmęczona, bo nie spałam wtedy zbyt dobrze. - Sprzedaję jej tę samą bajkę co wszystkim, bo wydaje się być realistyczna. 
- Och, no tak - wzdycha. - Jak spotkanie z Ricadro? - Angie nigdy nie mówiła o nim jako o moim ojcu, po prostu go nie uznawała. Twierdziła, że to Brian jest moim tatą, bo to on mnie wychował i okazał miłość, co jest całkowitą prawdą. 
- Nie było proste i przyjemne, wiesz jakie to dla mnie trudne - odpowiadam, tracąc dobry humor, który i tak od rana był dosyć wątły. 
- Tak mi przykro, Faith. Nie rozumiem po co on chce wracać do twojego życia.
- To dużo mnie kosztuje - rzucam i staję na światłach. - Nie ważne. Co tam w domu? - pytam, mając nadzieję odwrócenia jej uwagi.
- Jest super, tyle się dzieje! Dostałam kolejną propozycję sesji, Ian przeszedł do dalszego etapu tego konkursu, przez co chodzi cały w skowronkach, no i przy okazji on i Gracie stali się chyba najlepszymi przyjaciółmi - śmieje się Angel. - Twoja mama gotuje nam przepyszne obiady i w ogóle się o nas troszczy, więc mamy tu jak w raju.
- Widzę, że świetnie się beze mnie bawicie- odpowiadam z rozbawieniem. - Dużo rewelacji jak na dwa dni.
- Masz racje, ale to nie wszystko - mówi moja przyjaciółka z ekscytacją w głosie. 
- Tak? - Unoszę brew, słysząc jej słowa.
- Aha! - piszczy. - Ale nie mogę ci nic powiedzieć dopóki nie wrócisz.
- Serio, Angie? - pytam z wyrzutem. - Mówisz mi coś takiego, a potem stwierdzasz, że mi teraz tego nie powiesz. To dosyć irytujące uczucie - rzucam, ale w moim głosie pobrzmiewa wesołość.
- Oj przepraszam, ale naprawdę to ważne sprawy - wzdycha przepraszająco moja przyjaciółka.
- Czyli tego jest więcej? - Hm, zapowiada się ciekawie.
- Tak, jedna sprawa ode mnie, druga od Iana. 
- Rany boskie, teraz umieram z ciekawości - jęczę. - Uduszę cię, Richardson.
- Też cię kocham - śmieje się. - Kiedy wracasz?
- Dzisiaj wieczorem mam samolot powrotny, ale nie jadę do domu - odpowiadam, zagryzając wargę i przygotowując się na reakcję Angie.
- Wybierasz się gdzieś? - Głos Angel przypomina mi głos matki, której dziecko wróciło zbyt późno do domu. Nie mogę powstrzymać cichego chichotu, który wydobywa się z mojego gardła.
- Justin po mnie przyjedzie - oznajmiam, uśmiechając się sama do siebie. - Zostanę u niego do poniedziałku, a potem do wrócę do domu. Stęskniłam się za nim.
- Okeeeej - przeciąga. - Jesteś dużą dziewczynką, więc myślę, że wiesz co robisz i nie muszę tego negować. Normalnie cię nie poznaje, Wihford. 
- Przestań - syczę, śmiejąc się. - Coś mi się zdaje, że ty i Lil Za maci...
- O, o tym też mam ci wiele do powiedzenia - przerywa mi, piszcząc wesoło do słuchawki. Zaraz ogłuchnę jak tak dalej pójdzie.
- Czyli szykuje się poniedziałkowy wieczór przesycony ploteczkami. Wyśmienicie! - wykrzykuję i wybucham śmiechem.
- Tak mi się wydaje - rzuca Angel i przyłącza się do mnie.
Rozmowa tak mnie pochłonęła, że ledwie zauważyłam, że jestem prawie na miejscu.
- Okej, wesołku, muszę kończyć. Ucałuj mamę, Gracie i Iana, i powiedz im, że będę u was jutro po południu. Wpadniemy z Justinem.
- Dobrze, mamacita. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia, kocham cię.
- A ja ciebie. Cześć - mówi słodko Angie, po czym się rozłącza.
Znajduję wolne miejsce na parkingu i nie tracąc czasu, wrzucam telefon do torebki, po czym wysiadam z auta. Automatycznie zmierzam w kierunku miejsca, w którym ja i Matt często się spotykaliśmy. Już z daleka widzę jego czarną, zmierzwioną czuprynę. Hm, chyba nie zmienił się zbyt wiele.
- Hej - mówię przyjacielsko, gdy dochodzę na miejsce.
Matt odwraca się gwałtownie i od razu na jego twarzy rozkwita szeroki uśmiech.
- Cholera, Wihford! - Ściska mnie. - Kopę lat - śmieje się.
Badam wzrokiem jego twarz - przybyło na niej kilka zmarszczek oraz blizn, a pod oczami pojawiły się ciemne kręgi. Hm, jednak zaszło pare zmian.
- Taa - wzdycham. - Jak tam? 
- Po staremu, za wiele się nie zmieniło. Dalej siedzę w tym samym gównie i żyje mi się świetnie. - Wzrusza ramionami, opierając się o drzewo. Ma na sobie znoszone dżinsy, biały t-shirt oraz skórzaną kurtkę. Wygląda dobrze, pomimo swojego zmęczenia i przećpania. - A co u ciebie?
- Przeprowadziłam się do Los Angeles, pracuję i jakoś sobie radę - odpowiadam spokojnie. - Nie obraź się Matt, ale nie mam czasu na takie pogaduszki. Interesują mnie tylko informacje o moim ojcu.
- To trochę popieprzone - żartuje sobie Matt. - Ale pytaj, odpowiem na wszystko, oczywiście za dobrą opłatą.
- Kasa na końcu - rzucam, po czym przechodzę do rzeczy. - Wiesz coś o tym, co działo się ostatnio w biznesie Scalpela? Chodzi mi o jego wspólników itd. 
- Nie mam pojęcia po co ci to wiedzieć, ale owszem. Coś obiło mi się o uszy.
- Więc?
- Scalpel jakiś miesiąc temu straszne pożarł się z Patrickiem, typem, który załatwiał mu transport dragów do innych stanów. Podobno poszło o hajs i o to, że Scalpel przeleciał jego panienkę. Albo nawet dwie, nie wiem. - Na tę informację robi mi się niedobrze. Chryste, to obrzydliwe. "To świat, który przecież doskonale znasz" wtrąca moja podświadomość, a ja mam ochotę w tej chwili ją udusić, pomimo tego, że mówi prawdę. - Później kilku innych partnerów, którzy byli silniej związani z Patrickiem kopnęło twojego starego w dupe i zostawili go z kilkoma ludźmi, którzy oprócz tego, że ssą od niego kasę i rozprowadzają towar po jakichś gównianych terenach, do niczego mu nie są przydatni. Traci pozycje na rynku. - Matt kończy, a ja staram się nie przewrócić, od nadmiaru informacji. Słodki Boże, mój ojciec jest dnem, przysięgam.
- Wow - wyrzucam z siebie i oblizuję wargi. - Nieźle.
- Taa. Z tego co słyszałem, Scalpel jest strasznie wkurwiony i szykuje jakiś odwet na tych ludziach, ale nie jestem pewien czy to prawda. 
- Odwet? - Marszczę czoło.
- Aha. - Matt kiwa głową, wsuwając ręce w kieszenie. - To popieprzony świat, Faith. Przecież wiesz. - Chłopak posyła mi znaczące spojrzenie, a ja kulę się lekko w sobie.
-Zdaje się, że dostałam wszystko czego potrzebowałam - mamroczę, ignorując jego ostatnie zdanie. 
- Przepraszam, że pytam, ale po co ci to wszystko? 
- Nie musisz wiedzieć - odpowiadam pośpiesznie i sięgam do torebki. - Tak jak obiecałam, masz forsę. Dziękuję, że zgodziłeś się mi pomóc. - Wręczam chłopakowi kilka stu-dolarowych banknotów i uśmiecham się do niego blado.
- Zawsze byłaś dla mnie tajemnicą, Faith - mruczy Matt, chowając pieniądze do tylnej kieszeni dżinsów. - Mam nadzieje, że wiesz co robisz.
- Serio cię to obchodzi? - pytam drwiąco, unosząc brew w górę.
- Nie - odpowiada chłopak, szczerząc się do mnie głupio. - Chciałem zabrzmieć poważnie.
- Nie tym razem - śmieję się i poprawiam bluzę. - Będę lecieć. Jeszcze raz dzięki wielkie. Powodzenia, Matt. - Posyłam mu przyjacielski uśmiech i odchodzę w kierunku samochodu.
Gdy już w nim siedzę, odchylam głowę i zamykam oczy, starając się przyswoić to wszystko, czego się dowiedziałam. To mnie przytłacza, ale przecież sama tego chciałam. Z drugiej strony jednak, wiem, że to może mi w czymś pomóc. Muszę jeszcze dojść do tego w czym. Jest mi ciężko i nadal jestem słaba psychicznie oraz fizycznie, ale jakoś muszę sobie radzić. Nie pierwszy raz osiągam takie stany, chociaż tym razem czuję, że może być trudniej. 
Biorę głęboki wdech i zerkam na zegarek. Nie ma jeszcze południa, a ja nie mam ochoty wracać do domu. Wtedy wpadam na genialny pomysł i z leciutkim uśmiechem na ustach odpalam silnik, po czym wyjeżdżam z parkingu. 

Piętnaście minut później pukam do drzwi nonny. Nie byłam świadoma jak bardzo za nią tęskniłam, dopóki się tu nie znalazłam. Och, jak dobrze, że ją zobaczę. Nagle słysze dźwięk przekręcanego zamka i po chwili w drzwiach ukazuje się babcia.
- Faith! - wykrzykuje. - Co ty tu robisz, dziecinko?!
- Przyjechałam odwiedzić moją ulubioną babcię - śmieję się i od razu wpadam w jej ciepłe i kochające ramiona.
- Kiedy przyleciałaś? - pyta, gdy znajdujemy się już w środku i zmierzamy do kuchni.
- W czwartek w nocy - odpowiadam i jeszcze raz się do niej przytulam. Tak bardzo mi tego brakowało.
- Co cię tu sprowadziło, skarbie? Wybacz, ale nie sądzę, żebyś przyleciała tu z Los Angeles tylko po to, by mnie odwiedzić. - Puszcza do mnie oczko i nastawia wodę.
- Babciu - rugam ją. - Nie mów tak! No, ale przyleciałam tu, bo musiałam załatwić pare spraw - odpowiadam spokojnie, bo wiem, że babcia nie będzie pytać co to za sprawy.
- Rozumiem. - Uśmiecha się. - Co u ciebie, skarbie? Jak ci się żyje w Los Angeles? 
- Dobrze, babciu. Wszystko się dzieje teraz w zawrotnym tempie, ale nie mogę powiedzieć, że jest źle. Mam przyjaciół, pracę, wspaniałe mieszkanie...
- Chłopaka... - dodaje nonna, przybierając ton podobny do mojego.
- Nie mam chłopaka - stwierdzam sucho, podczas gdy babcia zaparza nam herbatę.
- To teraz to nazywa się inaczej? - pyta z odrobioną kpiny w głosie.
- On naprawdę nie jest moim chłopakiem. To dobry przyjaciel - odpowiadam, przewracając oczami.
- Och, tak, oczywiście. - Nonna mruga do mnie znacząco, a ja wzdycham ciężko i potrząsam głową. Tęskniłam za nią.

Kiedy wracam do domu jest już po osiemnastej. Tak, spędziłam u babci prawie cały dzień, ale to sprawiło, że czuję się o nieco lepiej niż wcześniej. Uwielbiam spędzać z nią czas, bo ona napawa mnie siłą i pozytywnym myśleniem, którego nigdy u niej nie brak. Tak bardzo jestem wdzięczna Bogu, że obdarzył mnie tak wspaniałą osobą jaką jest nonna. 
W dalszym ciągu jestem sama w domu, ale wcale mi to nie przeszkadza. Mam czas by się spakować, umyć i przebrać. Wrzucam ciuchy do walizki, kiedy odzywa się mój telefon, informując mnie o nowej wiadomości. 

Od: Justin
Wyślę po ciebie Gila, żeby zaprowadził cię bezpiecznie do samochodu. Tęsknię za tobą, mała. Szczerze mówiąc, to dla mnie nowość. Co ty ze mną robisz? 

Siadam na łóżku po przeczytaniu tej wiadomości i uśmiecham się do siebie, czując przyjemne łaskotanie w brzuchu. Z każdą chwilą zakochuję się w nim coraz bardziej. 

Do: Justin
Okej, dziękuję. Powinnam być na LAX koło 23. Też za tobą tęsknie, MAŁY :p. 
Nie wiem, nie potrafię ci na to odpowiedzieć, wybacz. Może kiedyś na to wpadnę, ale teraz nic nie przychodzi mi do głowy.

Wysyłam wiadomość i po chwili otrzymuję odpowiedź.

Od: Justin
Wielka szkoda, MAŁA :D Mam nadzieję, że jesteś spakowana i masz przygotowany bilet. Chcę cię już przy sobie, strasznie mi się nudzi w pojedynkę.

Do: Justin
A gdzie podziali się twoi kumple?

Od: Justin
Jeden się strasznie zakręcił na punkcie pewnej mulatki w kręconych włosach, którą chyba znasz, drugi zajmuje się kręceniem jakiegoś filmu, a kolejny pracuje. Tak więc zostałem sam :(

Śmieję się cicho. Jest taki uroczy.

Do: Justin
Muszę lecieć się zbierać, żeby móc ci dotrzymać później towarzystwa. Widzimy się wieczorem, MAŁY :) x

Odkładam telefon na biurko i wracam do pakowania, cały czas uśmiechając się sama do siebie. Jestem przeszczęśliwa, że niedługo go zobaczę. To niesamowite jak mnie omotał, ale ja wcale nie narzekam. Wręcz przeciwnie, jestem zachwycona. 
Dziesięć minut później kończę i idę do łazienki, by wziąć prysznic i doprowadzić się do w miarę normalnego stanu. Zdejmuje z siebie ciuchy i wchodzę do kabiny, puszczając na siebie strumień ciepłej wody. Staram się zrelaksować, ale nie bardzo mi to wychodzi. Spoglądam w dół, a mój wzrok pada na bliznę - największą i najgrubszą, jaka 'zdobi' moje ciało. To ślad po pamiętnej furii ojca. Znajduje się nieco nad kością biodrową i leży pod ukosem. Na biodrze oraz ramionach mam też kilka innych, mniejszych blizn, które nie są aż tak widoczne jak ta nad biodrem. To coś, czego bardzo się wstydzę i czego nikomu nie pokazuję. To znaczy Angie oraz Ian o tym wiedzą, tak samo jak rodzina, ale ilekroć idziemy na plażę lub na basen, zawsze mam na sobie coś, co zakrywa najbardziej oszpecone miejsca. Nauczyłam się już z tym żyć, chociaż nadal troche mi ciężko.
Przerywam te bolesne myśli i skupiam się na myciu. Dzięki temu piętnaście minut później wychodzę z łazienki owinięta w ręcznik i z turbanem na głowie. Wycieram dokładnie swoje ciało, a potem zakładam na siebie wcześniej przygotowane ubrania. Najpierw wkładam świeżą bieliznę, później obcisłe, czarne spodnie oraz dopasowaną bokserkę w tym samym kolorze.
Zabieram kosmetyczkę i wracam do łazienki, gdzie najpierw suszę i prostuję włosy, a potem robię delikatny makijaż, który głównie ma ukryć worki pod oczami. Efekt końcowy nawet mnie zadowala, chociaż w oczach widać moją udrękę. Jak długo to jeszcze potrwa i co ja do cholery mam robić? "Dobrze wiesz..." mruczy moja podświadomość. Och, pierdol się.
 Po dziewiętnastej tata wpada do domu i oznajmia, że odwiezie mnie na lotnisko, tylko musi się przebrać. Zajmuje mu to dosłownie kilka i wraca ubrany w szare spodnie od dresu oraz bluzę w tym samym kolorze. 
- Możemy jechać. Masz wszystko? - pyta, zabierając moje bagaże.
- Tak - odpowiadam i zakładam na siebie ciepły czarny sweter, kozaki w tym samym kolorze i pudrowy szalik. Zabieram torebkę z blatu i wychodzę do garażu, gdzie czekają na mnie tata oraz Gary. Wchodzę do środka, zapinam pas i cierpliwie czekam, aż wyruszymy. Niedługo potem się to dzieje, a ja przez całą drogę na lotnisko milczę. 
Kiedy zatrzymujemy się na parkingu, Gary pomaga nam wyjąć torby, a potem żegna się ze mną ciepło, przytulając do siebie i sprzedając mi kilka życiowych prawd. To miłe z jego strony. Przytulam do siebie białą poduszkę, którą wzięłam ze sobą i ruszam za tatą na terminal. Kilka metrów dalej, gdy wchodzimy do środka widzę kilku mężczyzn, którzy trzymają aparaty i zaczynają krzyczeć, gdy zbliżam się do nich. Pochylam automatycznie głowę, przyciskam poduszkę tak, by zasłaniała mi twarz i chwytam się rękawa taty.
- Pomóż mi - szepczę, a tata oczywiście to robi. Idzie pewnym krokiem przed siebie, torując nam drogę i rzucając co jakiś czas oschłe słowa paparazzim. Oni natomiast nic sobie z tego nie robią i wykrzykuję kolejne pytania.
- Czy ty i Justin nadal jesteście parą?!
- To prawda, że Justin w Nowym Jorku spotkał się ze swoją nową wybranką?
- Przyjechałaś tutaj, by odwiedzić zmarłego brata? 
- Masz depresję?!
Te wszystkie pytania przygniatają mnie i mam wrażenie, że zaraz stracę poczytalność. Serce wali mi młotem, a oddech jest płytki i urywany. Ściskam mocniej rękaw taty,a on łapie mnie za przedramię. Łzy cisną mi się do oczu, ale na szczęście twarz nadal mam zasłoniętą poduszką. 
W końcu znajdujemy się w miejscu, gdzie paparazzi nie mają wstępu. Oddycham z ulgą, ale nadal jestem troche zdenerwowana.
- To jest jakieś szaleństwo - rzuca rozjuszony tata. - Jeśli to tak dalej ma wyglądać, niech ten twój Justin załatwi ci jakąś ochronę.
- Tato... - mówię do niego, wzdychając.
- Ci ludzie mogli wyrządzić ci krzywdę! - warczy, ale nie czuję się urażona. On po prostu się o mnie martwi.
- Daj spokój, tato. Radzę sobie - mamroczę.
- Właśnie widzę - rzuca tata, pocierając czoło.
- Muszę iść na odprawę - mówię cicho i podchodzę, by się z nim pożegnać.
- Uważaj na siebie - szepcze, gdy bierze mnie w ramiona i całuje we włosy. 
- Jak zawsze - śmieję się. - Ty też bądź ostrożny. Kocham cię, tato.
- Ja ciebie też, Faith. - Uśmiecha się tak, jak potrafią to robić tylko rodzice. - Do zobaczenia.

Odprawa mija sprawnie i niedługo potem jestem na pokładzie samolotu. Frekwencja nie jest zbyt duża, więc panuje tu cisza i spokój. Punktualnie o dwudziestej drzwi są zamknięte i pilot oznajmia, że startujemy. Zapinam pasy, układam poduszkę pod głową i staram się zdrzemnąć. O dziwo udaje mi się to.

Lądujemy w LA kilka minut przed 23. Jako jedna z pierwszych opuszczam maszynę i idę po swoje bagaże na terminal. Jestem potwornie zmęczona, a w głowie nadal odtwarzam sytuację z lotniska w Dallas. Skąd ci ludzie wiedzą, kiedy i gdzie się pojawię? To chore i niepojęte.
Po kilku minutach na taśmie pojawiają się moja walizka oraz plecak, więc ściągam je i teraz mogę już iść do wyjścia, gdzie powinien czekać na mnie Gil. Kilkadziesiąt metrów dalej wchodzę na główną halę i widzę ochroniarza, który macha do mnie nieśmiało.
- Cześć, Gil - witam go uprzejmie i uśmiecham się.
- Dobry wieczór. - Kiwa głową. - Ja to wezmę - oznajmia i obiera ode mnie bagaże, za co jestem mu wdzięczna.
- Justin czeka w samochodzie? - pytam nieśmiało, podążając za mężczyzną.
- Tak, panno Wihford. 
- Faith - poprawiam go.
- Och tak, przepraszam. Proszę mi wybaczyć. - Uśmiecha się nerwowo, a ja patrzę na niego przyjaźnie.
- Jasna sprawa.
- Przy wejściu są paparazzi, Faith. 
- Okej - mamroczę niezadowolona, zmniejszając nieco odległość między mną a Gilem. 
- Będę cię ochraniał - oznajmia. 
- Dobrze, dziękuję. 
Rzeczywiście, kilka chwil później oblegają nas paparazzi, robiąc mnóstwo zdjęć i oślepiając mnie fleszami. Łapię się ramienia Gila i staram się ignorować całe to zamieszanie.
- Czy kryzys w waszym związku jest już zażegnany?
- Dlaczego jesteś taka smutna? Co się stało? 
- Czy to prawda, że twój brat zginął na wojnie?
- Twój brat był dla ciebie ważny? Jak bardzo przeżyłaś jego śmierć?
- To prawda, że twój brat zabijał niewinnych ludzi?
Co to do cholery ma znaczyć?! Mam ochotę wrzasnąć na tych wszystkich ludzi, by się zamknęli, ale mam jeszcze na tyle rozsądku, by się powstrzymać. Te pytania doprowadzają mnie na skraj wytrzymałości, a po policzku zdążyła już spłynąć jedna łza. Pochylam głowę i pozwalam im płynąć swobodnie, w nadziei, że aparaty tego nie zarejestrują. W końcu wychodzimy na zewnątrz i widzę samochód, który czeka na podjeździe. Gdy zbliżamy się do niego, drzwi się otwierają i od razu wpadam do środka. Odrzucam poduszkę na bok i od razu wtulam się w Justina, który przez moment wydaje się być zaskoczony moim zachowaniem, ale po chwili mocno oplata mnie ramionami, wciągając na swoje kolana. Moje policzki są mokre od łez, ale teraz mało mnie to obchodzi. Najważniejsze jest to, że Justin mnie trzyma i szepcze do ucha uspokajające słowa. Jednak uświadamiam sobie, że te wszystkie pytania, które rzucali w moją stronę paparazzi na nowo uwolniły ciemność, która od paru dni czyha, by mnie dopaść. O Boże, błagam, nie.
- Przestań już płakać, proszę - mruczy Justin, składając na moim czole kolejny pocałunek. - Co się stało?
- Oni pytali o Todda i zarzucali mu okropne rzeczy - dukam, chowając twarz w jego klatce piersiowej. Jego zapach troche koi mój ból, jednak nie powstrzymuje łez.
Justin nic nie mówi, jedynie ściska mnie mocniej i gładzi moje plecy. Jestem tak potwornie zmęczona i roztrzęsiona. 
- Przepraszam - szepczę i zaciskam powieki. - Nie chciałam.
- Co? - pyta zaskoczony Justin, odchylając się w bok, by móc na mnie spojrzeć.
- Nic, po prostu przepraszam. - Kręcę głową i pociągam nosem. Justin nie pyta mnie już o nic, po prostu pozwala mi płakać, a ja z wyczerpania zasypiam gdzieś w drodze do jego domu. 

Czuję, że mi za gorąco i bardzo boli mnie ciało. O nie, to wróciło i tak jak zawsze nie jestem w stanie się obudzić. Zaczynam ciężko dyszeć, a przed sobą nagle widzę jego. Znów jest naćpany. Wiem, bo wyczuwam ten sam charakterystyczny zapach, który przyprawia mnie o mdłości. Zaczynam drżeć, a on podnosi rękę i chwilę potem opuszcza ją na moją twarz, zadając mi potwornie bolesny cios. Z mojego gardła wydobywa się cichutki jęk. To dopiero początek. Czuję silne szarpnięcie w klatce piersiowej, przez co automatycznie zwijam się w kulkę. A potem jest następny cios, i następny, i następny. Krzyczę, już się nie powstrzymuję. Najgorsze jest to, że jestem tego wszystkiego świadoma, a jednak ciemność nie pozwala mi się wyrwać z jej silnych objęć. Nagle w tym całym obłędzie uświadamiam sobie jeszcze straszniejszą rzecz - świadkiem tego wszystkiego jest Justin.
Zaczyna być mi wstyd i tak bardzo nie chce, by to widział, ale to tylko pogarsza sprawę. Zaczynam płakać, głośno wyć, kiedy przed moimi oczami pojawia się widok martwego ciała Todda spoczywającego w trumnie. Nie mogę się wyrwać z tej ciemności, która chce mnie zabić.
A potem czuję jak blizny na moim ciele zaczynają mnie wściekle piec i to jest tak potworny ból, że ledwie jestem w stanie go znieść. Ciemność ma nade mną władze, przegrałam.

Nie mam pojęcia ile czasu mija, ale z obłędu wyrywa mnie silne potrząsanie i krzyk kogoś, kogo głos znam. Przez jakiś czas czuję szarpanie, aż w końcu otwieram gwałtownie oczy, ciężko dysząc. Widzę nad sobą Justina, który jest równie przerażony co ja. 
- Boże, Faith - wzdycha i przyciąga mnie do siebie, tuląc mocno. - To było straszne. Wszystko gra?
Nie ruszam się, ani nic nie mówię. Pomału odzyskuję świadomość i normalny oddech. 
- Skarbie? - Justin ponownie się odzywa i patrzy na mnie z troską, ale również strachem.
- Przepraszam. - Tylko tyle udaje mi się z siebie wyrzucić. Odsuwam się od chłopaka i dostrzegam, że leżę w jego łóżku w samej bieliźnie. On natomiast jest nadal ubrany i wygląda, jakby nie kładł się spać. Zerkam na siebie raz jeszcze i moje dłonie automatycznie wędrują do blizn, starając się je ukryć. Nie, nie chce, żeby to widział. Odejdź.
- O co chodzi? - pyta chłopak, marszcząc brwi i skupiając uwagę na moich dłoniach.
- Zostaw - mamroczę i chcę naciągnąć na siebie kołdrę, ale Justin skutecznie mnie powstrzymuje.
- Co tam jest? - Wiem już, że nie zamierza odpuścić.
- Zostaw, proszę - jęczę żałośnie i zamykam oczy. Justin delikatnie ujmuje moje dłonie, ukazując tym samym szpetotę mojego ciała.
- O Boże - wyrywa mu się. Jest zszokowany, to nic dziwnego. Sama bym była, gdybym ujrzała coś tak obrzydliwego. - Skąd?
- Ojciec - szepczę ledwie słyszalnie i nagle z moich oczy wypływają łzy. Leżę sztywna, cały czas mając mocno zamknięte powieki, jak gdybym w ten sposób broniła się przed bólem.
Słyszę jak Justin wciąga powietrze, a potem dzieje się coś nieprawdopodobnego. Na najgrubszej bliźnie czuję usta Justina, które składają na niej czuły, delikatny pocałunek. Nie mam odwagi, by otworzyć oczy. Zaciskam dłonie w pięści i staram się uspokoić oddech oraz drżenie całego ciała. Później czuję wargi Justina na każdej bliźnie z osobna, która jest na moim biodrze, a potem przenosi się na ramiona. To jest tak intymne i niesamowite, że z moich oczu wylewają się kolejne łzy. Justin ostrożnie gładzi moje ciało, w ten sposób wyrażając szacunek i uwielbienie. Chryste, tak bardzo go kocham.

~*~

Przepraszam, że dopiero teraz. Dziękuję, że poczekaliście. 
Rozumiem wasze rozdrażnienie i bardzo mi z tego powodu przykro, ale czasem po prostu nie jestem w stanie zrobić wszystkiego. Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną mimo wszystko i jakoś przyjmiecie moje wady. Jesteście dla mnie bardzo ważni.
A co do rozdziału, podobał się, czy nie? Czego spodziewacie się w nowym rozdziale?  Czekam na wasze opinie! 
Love,
V.

34 komentarze:

  1. DLACZEGO JA DOPIERO TERAZ ODKRYŁAM TO OPOWIADANIE? Jestem w rozpaczy, uwielbiam Cię dziewczyno i jesteś geniuszem! To jak ona cierpi chyba mnie przerasta, bo czytając to wylewam potok łez. Końcówka z bliznami rozwaliła mnie do końca, Justin jest tak cudowny, on ją chyba naprawdę kocha. Nie wyobrażam sobie życia bez kolejnego rozdziału i chyba umrę czekając na niego. Błagamm tylko, niech Justin powie jej co do niej czuje, bo ona już chyba wariuje z tego wszystkiego i dobija mnie to, że ona myśli, że Justin nie traktuje jej poważnie. PRZECIEŻ ONI SĄ STWORZENI DLA SIEBIE!!! Boję się tego, co będzie się działo w tej sytuacji z jej "ojcem" ale najważniejsze jest to, że jest przy niej rodzina, przyjaciele i Justin! ❤ Napisałam to tak chaotycznie ale to dlatego, że jest 5 w nocy, jestem w szoku po ostatnim rozdziale i wiedz, że cholernie już się nie mogę go doczekać! Jesteś genialna, dziękuję i czekam <3 Magda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie między innymi dla takich ludzi jak Ty tworze to opowiadanie. Dziekuje za te wspaniale slowa i baaaaardzo sie ciesze, że IWA tak Ci przypadło do gustu! To cudownie, dziekuje! Much love x

      Usuń
  2. jeden z najlepszych rozdziałów, warto było na niego czekać! końcówka była wspaniała, czytam ją już kilka razy! nie mogę się już doczekać, aż Faith i Justin będą oficjalnie razdm

    OdpowiedzUsuń
  3. Swietne! <3

    X.O.X.O
    PS. Your forever

    OdpowiedzUsuń
  4. justin pewnie też jest bardzo zakochany w faith kdksdkdkdsrdfv

    OdpowiedzUsuń
  5. Wlasnie siedzę na lekcji i skończyłam czytać, a najgorsze jest to, ze nie moge przestać płakać. To co robisz jest takie piękne. Dziękuje, ze jestes.

    OdpowiedzUsuń
  6. kocham ten rozdział i nic się nie stało, że dodałaś trochę później! / @hadidofgomez

    OdpowiedzUsuń
  7. ekstra, czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  8. Woow. Świetny rozdział ��

    OdpowiedzUsuń
  9. końcówka najlepsza, ojciec faith jest głupi, nie lubie go

    OdpowiedzUsuń
  10. Kocham tego bloga 💞👌 najlepszy!! Czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  11. czytam to już chyba 15 raz :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Och umieram ❤❤❤
    Jakie to słotkie,że Justin zaczął całować jej blizny.Ochhhhhhh 😭😭😭

    OdpowiedzUsuń
  13. genialny blog, trafiłam na niego dzisiaj i jestem już zakochana *.*

    OdpowiedzUsuń
  14. wow, wiesz że jesteś zajebista i masz ogromny talent do pisania?

    OdpowiedzUsuń
  15. Cudowny rozdział, jak i blog przeczytalam wszystko. Naprawdę super piszesz i mam nadzieję, że z tego nie zrezygnujesz! Pozdrawiam ! :*

    OdpowiedzUsuń
  16. "To jest tak intymne i niesamowite, że z moich oczu wylewają się kolejne łzy. Justin ostrożnie gładzi moje ciało, w ten sposób wyrażając szacunek i uwielbienie. Chryste, tak bardzo go kocham." MÓJ FAVE MOMENT JEJU

    OdpowiedzUsuń
  17. Końcówka mnie zabiła, dosłownie. Justin jest tak cholernie kochany, matko. Widać, że strasznie zależy mu na Faith. Kocham takie momenty jak ten ostatni. Mam nadzieję, że teraz, gdy on już wie Faith odnajdzie w nim przynajmniej w części takie wsparcie jakie dostawała od brata. Strasznie tego potrzebuje.
    Co do jej ojca to nawet szkoda słów. Ten człowiek jest okropny i strasznie mi jej szkoda. Czułam, że chce się z nią spotkać tylko po to bo coś chce. To okropne jak ją szantażuje, zna jej słabe punkty. Mam nadzieję, że Faith nie narobi sobie przez niego kłopotów.
    Cóż, zostało mi czekać na kolejny rozdział. Życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Napisałam przed chwilą długi komentarz (strasznie się rozpisałam), ale niestety kiedy kliknęłam opublikuj to strona niespodziewanie się odświeżyła ;( tak więc musi Cię zadowolić chociaż 'że rozdział był przecudowny' Mam jeszcze pytanie: czy rozdziały teraz będą sie pojawiać nieregularnie? A no i kiedy nowy? Juz nie mogę się doczekać xx Dużo weny :*

    OdpowiedzUsuń
  19. myślę że w następnym rozdziale faith i justin powinni spędzić dużo czasu tylko we dwójkę, niech on ją zabierze na romantyczną kolacje, albo spacer po parku czy plaży, w sumie mogłaby ona przyjść na plan teledysku, jeśli jeszcze nagrywają ten teledysk w którym miała wystąpić.

    OdpowiedzUsuń
  20. jesteś najlepsza, twoje ff to mistrzostwo

    OdpowiedzUsuń
  21. WOW
    tylko tyle jestem w stanie powiedzieć

    OdpowiedzUsuń
  22. Wspaniałe, pisz dalej <3

    OdpowiedzUsuń
  23. ta rozmowa faith z ojcem była troche smutna :(

    OdpowiedzUsuń
  24. Cudowny rozdział! Miałaś racje - rozpływam się przez końcówkę, Justin jest taki wspaniały. :) Jestem ciekawa kiedy Faith zacznie mówić wszystko Justinowi na temat jej dzieciństwa, ciekawe jak na nie zareaguje. Znając życie kiedyś tam cały świat dowie się o jej przeszłości, bo prolog to wszystko wyjaśnia. Oby wszystko zakończyło się szczęśliwie. :)
    Uwielbiam twoje opowiadanie, naprawdę. Mogłabym codziennie zaglądać na to ff i patrzeć czy jest nowy rozdział, jestem od niego uzależniona haha :)
    Z niecierpliwością czekam na następny. :) xx /@bizzlessmile

    OdpowiedzUsuń
  25. Bardzo podoba mi się ten rozdział. Zwłaszcza ta ostatnia dość intymna i romantyczna scena! Świetne:)

    OdpowiedzUsuń
  26. Właśnie zaczęłam czytać to opowiadanie i nie moge sie oderwać! To jest genialne, wciągające, super ciekawe, no po prostu uwielbiam! Szkoda mi Faith, ale dobrze, że ma przy sobie Justina :') Strasznie sie ciesze, że natrafiłam na to, świetne rozdziały, które nie mają po pięć zdań jak w niektórych ff ;) przyjemnie sie czyta i nie mogę się doczekać nexta! Pozdrowionka ;*

    OdpowiedzUsuń
  27. świetny rozdział! kocham to opowiadanie <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  28. o Boże o Boże, rozdział jest przecudowny!! co Ty ze mną robisz? praktycznie co rozdział wylewam morze łez!!! <3 opowiadanie jest jednym z moich ulubionych i już naprawdę nie mogę się doczekać, kiedy dodasz następny rozdział!!! o Boziu ta końcówka, Justin jest taki słodki, niech oni wreszcie wyznają, co do siebie czują:) :* a co do kolejnych rozdziałów, czy pojawią się np. takie, z punktu widzenia Justina? <3 No więc, będę już kończyć, ale chcę żebyś wiedziała, że Cię uwielbiam, kocham Cię normalnie za to opowiadanie!!! papa, buźka i weny życzę :* <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  29. Hej kiedy nowy ?

    OdpowiedzUsuń