wtorek, 7 kwietnia 2015

Rozdział 19

"Co?"




Justin's POV

Właśnie jestem w trakcie żartobliwego sprzeczania się z Camile oraz Za, kiedy odzywa się mój telefon. Wyciągam go z kieszeni i nie patrząc kto dzwoni, obieram:
- Halo? 
- Cześć, Biebs. - Po drugiej stronie słuchawki słyszę charakterystyczny, lekko ochrypły głos Miley.
- O, hej Mils! Co tam? - pytam, siadając na swoim miejscu i sącząc mocnego drinka, którego przed momentem wręczył mi Ryan.
- W porządku. Wiesz, ostatnio dzwonię po znajomych i zadaję im pewne pytanie - wzdycha nonszalancko. - Teraz przyszła pora na ciebie.
- Super, ale nie bardzo mam teraz na to czas - odpowiadam, nie mając pojęcia do czego ona zmierza. Niech nie zawraca mi teraz głowy.
- Ależ oczywiście, że masz. Nie próbuj się nawet rozłączyć - warczy, przez co się prostuję. O co jej chodzi?
- No dobra, już dobra. Pytaj, skoro musisz - odpowiadam równie nieprzyjemnie co ona. Naprawdę mam teraz lepsze rzeczy do roboty, niż użeranie się z nią.
- Powiedz mi w takim razie, jak nazywa się facet, który umawia się ze świetną dziewczyną, robi jej nadzieje, spędza z nią fajnie czas, traktuje ją jakby należała do niego, a potem nagle odstawia ją na bok, dla jakiejś szurniętej panienki? 
Marszczę brwi. Co to za dziwne pytanie?
- No nie wiem, dużo epitetów ciśnie mi się na usta. - Wzruszam ramionami, choć ona nie może tego zobaczyć.
- Wymień chociaż trzy - poleca i milknie, czekając, aż coś powiem.
- Frajer? Dupek? Kretyn? - wymieniam, pociągając później spory łyk drinka.
- A więc jesteś jebanym frajerem, dupkiem oraz kretynem, Bieber. Dodam od siebie jeszcze tępego kutasa, bo świetnie mi do ciebie pasuje - rzuca Miley, a ja natychmiast wstaję i odchodzę na bok, czując jak nerwy zaczynają we mnie buzować.
- Słucham? - pytam wściekle. - Co to ma znaczyć, do jasnej cholery?
- Dokładnie to co usłyszałeś - odpowiada dziewczyna, wyraźnie dumna z tego co mówi. - Jesteś ostatnim debilem, wybierając blondynę zamiast kogoś takiego jak Faith.
- Co? Co ty chrzanisz? - syczę, nie mając pojęcia co ją ugryzło.
- Gdzie jest Faith, huh? - pyta Miley z jadem i zarzutem w głosie.
Już, już chcę jej odpowiedzieć, że siedzi z nami, ale wtedy orientuję się, że nigdzie jej nie ma. Rozglądam się po całym dacho-tarasie, ale na marne próbuję ją znaleźć. Powoli zaczyna do mnie docierać dlaczego Miley się tak zachowuje. 
- Kurwa - mamroczę nieświadomie do słuchawki, dając jednocześnie satysfakcję mojej rozmówczyni. 
- Gratulacje Bieber, należą ci się owacje na stojąco. Koncertowo to spieprzyłeś - mówi, a potem w słuchawce rozlega się ciągły, irytujący dźwięk. Rozłączyła się.
Przez chwilę stoję w osłupieniu, niezdolny do żadnego ruchu. W porę jednak się otrząsam i ile sił w nogach biegnę w stronę wind. Jestem więcej niż pewien, że Faith już dawno stąd pojechała, ale nie mogę za nic zrozumieć dlaczego. Okej, może nie poświęcałem jej dzisiaj zbyt dużo uwagi, ale była jakaś dziwna, a ja nie chciałem sobie psuć zabawy. Chociaż z drugiej strony, jak teraz na to patrzę, to zachowałem się jak rasowy dupek. Cóż, Miley już mnie podsumowała i to dosyć trafnie, jak myślę. 
Nie myśląc o konsekwencjach, wsiadam w samochód i z piskiem opon ruszam w kierunku mieszkania Faith, zostawiając za sobą zdezorientowanego Hugo oraz kilku imprezowiczów, którzy postanowili zejść na dół. Mój telefon praktycznie natychmiast zaczyna dzwonić, ale wyciszam go i rzucam na siedzenie obok. Jedyne co teraz się dla mnie liczy, to znalezienie Faith i wyjaśnienie tego, co się stało. Chyba jestem wkurzony, chociaż do końca nie jestem pewien.
W końcu dojeżdżam pod znany mi doskonale budynek, wysiadam z wozu i pędzę do wind, a później jej mieszkania. Pukam i  po chwili drzwi się otwierają. Przede mną stoi zalana łzami, kompletnie rozbita Faith, a moje serce łamie się na pół na ten widok. Jednak jestem zbyt wściekły i zdezorientowany, żeby jakoś na to zareagować.
- Co ty do jasnej cholery wyprawiasz? - warczę i wchodzę do środka, mając gdzieś, że mogę kogoś obudzić. Robię kilka kroków w stronę Faith, ale ona się odsuwa.
- Zostaw mnie - mówi błagalnie przez łzy, a ja przystaję zupełnie zaskoczony.
- Co? - Wbijam w nią swoje spojrzenie, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia.
- Wracaj tam. To twój świat. Ja do niego nie pasuję i już nawet nie należę - duka, odsuwając się za każdym razem kiedy próbuję się do niej zbliżyć. Co tu jest grane? O czym ona mówi?
- Słucham?
- Justin, proszę cię. Wyjdź stąd - błaga i wygląda tak, jakby zaraz miała umrzeć. Boże, nie, nie, nie!
- Dlaczego? Co się stało? - pytam, marszcząc brwi.
- Kim ja dla ciebie jestem co? - kontruje, przybierając nieco obronną postawę. - Wiem, że nic dla ciebie nie znaczę. Nie chcę być tylko kolejną zabawką, którą za chwile odstawisz na półkę. Nie jestem wystarczająco silna, by to znosić. Więc jeśli masz mi coś do powiedzenia, to proszę, teraz jest na to moment. A jeśli nie, jeśli jestem dla ciebie tylko na chwilę, to prosze cię wyjdź. - Płacze, z każdą chwilą coraz bardziej, a ja zaczynam czuć przerażenie.
Patrzę na nią przez chwilę, nie mogąc uwierzyć w to co się dzieje. Nie, ona nie może wymagać ode mnie, bym składał jej teraz obietnice. Nie jestem na to gotowy. Nie mam głowy do związków.
- Faith, ja... - zaczynam, ale nie wiem co mam dalej mówić. To i tak niczego nie zmieni.
- Więc wyjdź - rzuca słabo i zamyka oczy, a ja bez chwili zastanowienia spełniam jej prośbę.
Patrząc na nią po raz ostatni z pękającym sercem opuszczam mieszkanie i jednocześnie jej życie. Wiem, że teraz może mnie nienawidzić, ale przestraszyłem się. Nikt nigdy nie wymagał ode mnie zobowiązań, to ja dyktowałem warunki w relacjach z kobietami, nigdy odwrotnie. Faith postawiła mnie przed jasnym, klarownym wyborem, a ja nie potrafiłem tak szybko podjąć sensownej decyzji. Ucieczka to najlepsze co mogłem zrobić. Chociaż teraz zaczynam mieć wątpliwości.
Wychodzę z budynku i natychmiast nabieram chłodnego powietrza do płuc. Jasna cholera, czy ja właśnie przed momentem zostawiłem Faith? Zamykam oczy i wyrzucam z siebie kilka przekleństw, po czym biegiem ruszam do samochodu. Wszystko się we mnie gotuje i skręca, kiedy przypomnę sobie sytuację sprzed kilku minut, ale po chwili uświadamiam sobie, że tak będzie lepiej. Nie jestem do końca przekonany, czy potrafiłbym dać jej to czego ode mnie oczekuje. Ja i długotrwały związek? Nie, to chyba nie może wypalić.
Gdy jestem w samochodzie, natychmiast ruszam z parkingu i jadę do siebie. Nie mam ochoty wracać na imprezę, do tych wszystkich ludzi, którzy prawdopodobnie są już porządnie pijani, a przy tym nieziemsko irytujący. Potrzebuję samotności i trochę dobrego whisky, ponieważ ja również nie zamierzam skończyć tego dnia na trzeźwo. Nie, kiedy z każdym kolejnym przebytym metrem uświadamiam sobie, jak wielki błąd popełniłem.

Dwa dni później...

Dwa dni. Ta pieprzone dni. Tęsknię za nią coraz bardziej. Brakuje mi jej śmiechu, głosu, zapachu, ciepła... Odkąd zostawiłem ją tamtego wieczoru coś we mnie pękło. To był pewien rodzaj agonii. Nie czułem się w ten sposób od... nigdy. Zawsze starałem się być odporny na takie kłopoty, ale teraz jest to wręcz nie wykonalne. Wiem, że ona w swoim mieszkaniu musi przechodzić istne męki, a świadomość, że to wszystko moja wina doprowadza mnie do szału. Nie przeżywałbym tak tego aż tak bardzo, ale wiem jak trudno jest jej poradzić sobie z samą sobą, a kolejny ból, który jej zafundowałem może być kroplą przepełnienia. Nigdy nie zapomnę widoku jej przerażonej, zbolałej, zalanej łzami twarzy... Chciałem ją przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i żeby się uspokoiła, a jednak zwiałem. Jak tchórz, pieprzony frajer. Ale musiałem dać sobie czas, to działo się zbyt szybko. Przez te dwa dni, które praktycznie spędziłem w domu, nie licząc wypadów do studia, dużo myślałem. Chciałbym dać Faith to czego potrzebuje, ale nie jestem pewien, czy potrafię. W ostatnim poważnym związku byłem jeszcze w Kanadzie i patrząc na mój wiek wtedy to ciężko to nazwać poważnym, ale trudno. Z Caitilin byłem dopóki nie wyleciałem do Atlanty i pamiętam, że bardzo przeżywałem nasze rozstanie. Nie jestem do końca pewien czy ją kochałem, ale na pewno życia sobie bez niej nie wyobrażałem. A potem pojawił się Scooter i jednak musiałem życie bez niej zaakceptować. 
Ale Caitilin nie jest Faith, a nasza relacja ze szczeniackich lat nie umywa się nawet do tej, którą mam teraz. Albo raczej, którą straciłem na dobre. Jednak zrozumiałem, że tak będzie na chwilę obecną lepiej dla nas obojga. Muszę skupić się na sobie i poukładać myśli, by później móc jakoś rozwiązać całą tą sytuację. Nie chcę udawać, że nigdy nie znałem Faith, bo takie zachowanie zasługiwałoby na wszystko co najgorsze. 
Dręczy mnie to, że nie mam pojęcia co się u niej dzieje. Nie wiem jak się czuje i czy ataki przybrały na sile, ale po tym jak wyglądała tamtej nocy, mogę pokusić się o stwierdzenie, że nie jest lepiej. Może powinienem zadzwonić do Angie i wypytać ją o szczegóły, ale całkiem możliwe, że odprawi mnie z kwitkiem za to, jak potraktowałem jej najlepszą przyjaciółkę. 
Jest środek nocy, a myśli są tak agresywne i bolesne, jakby chciały mnie zagryźć. Odkąd porzuciłem rozbitą na miliard kawałków Faith nie przespałem porządnie ani jednej nocy, a kiedy nie śpie, myślę o niej. To mnie zabija, ale muszę wytrzymać. Tak będzie dla niej lepiej. Nie chcę jej skrzywdzić bardziej niż powinienem. Ona na to nie zasługuje. 
Całe szczęście jest przy mnie Camile oraz Ryan, którzy mnie wspierają i starają się dodać otuchy, gdy zaczynam szaleć. Pytają mnie, dlaczego nie wrócę do Faith skoro tak za nią tęsknię, ale ja nie umiem im tego wytłumaczyć. Sam muszę sobie z tym poradzić. Jeszcze nie wiem co zrobię, ale muszę upewnić się, że to będzie najlepsze wyjście.

Faith's POV

Dwa dni. Dwa cholernie długie, bolesne, popaprane dni minęły odkąd zostawił mnie zupełnie samą. Nie mam zielonego pojęcia jakim cudem udawało mi się wstawać do pracy i jakoś tam przetrwać do siedemnastej. Byłam obecna ciałem, ale na pewno nie duchem. W głowie cały czas na nowo rozgrywałam scenę z tamtego wieczoru, kiedy moje serce roztrzaskało się na miliony kawałków, fundując sobie tym samym nową dawkę łez.
On odszedł, a ja chcąc nie chcąc muszę to zaakceptować. Powinnam się cieszyć, że skończyło się to wcześniej, niż później, ale to tak samo głupie, jak wmawianie sobie, że tak będzie lepiej.
Dopiero teraz, w tak bolesnej sytuacji uświadomiłam sobie, jak bardzo się zakochałam. To nie zwykłe zauroczenie, które minie za jakiś czas. To znacznie więcej. Nasza relacja jest, a raczej była zdrowo pokręcona; przypominała jedno wielkie koło fortuny, które nigdy nie dawało nam szczęścia na długo. 
Wiem, że powinnam się jakoś pozbierać i pewnie to zrobię, ale jeszcze nie teraz. Mogę przecież jeszcze trochę pożyć sobie w tym słodkim otępieniu. 

- Dzisiejszy wieczór też zamierzasz spędzić w moim łóżku? - pyta Angel, kiedy przewracam kolejną kartkę jakiejś dennej książki o miłości. 
- "Skostniałe serce ogrzewam nie w ramionach bliskiej osoby, lecz w ukochanym, czerwonym kocu, a tę przerażająca pustkę w duszy wypełniam czekoladą i gorącą herbatą. Jak widać sama radzę sobie całkiem nieźle ...'' - czytam w odpowiedzi. - Fajny cytat, nie? - Unoszę na wpół obecny wzrok i spotykam się z gromiącym spojrzeniem ze strony mojej przyjaciółki.
- Nie, jest koszmarny - rzuca stanowczo, podchodząc do mnie i siadając obok. - Przestań się zadręczać. Wiem, że to nie jest najłatwiejsza sytuacja, ale bądźmy szczerzy, przechodziłaś przez gorsze rzeczy. - Wyciąga książkę z moich dłoni i kładzie ją na szafce. 
- Właśnie dlatego nie chciałam się do niego zbliżać, wiesz? Dlaczego mnie nie powstrzymałaś? Przecież to było z góry skazane na niepowodzenie. Czemu niby taki facet jak on, miałby porzucać swoje stare nawyki dla kogoś takiego jak ja? Nie mam w sobie nic, co mogłoby go zatrzymać. I mimo, że jestem wściekła na niego, bo odszedł, to go zrozumiem. 
- Skończ, Faith. Natychmiast - warczy. - Nie wolno Ci rozmyślać za dużo. Wstań, pobiegaj, posprzątaj dom, upiecz ciasto, a potem je zjedz, wsiądź na rower, potańcz, idź na spacer. Rób wszystko na co masz ochotę, tylko nie rozmyślaj. To cię niszczy. - Angel łapie moje dłonie i patrzy na mnie z takim żalem i współczuciem, że po raz setny tego dnia zbiera mi się na płacz. 
- W końcu mi przejdzie. - Wzruszam ramionami. - To taka przyjemna agonia. 
- Dość - syczy Angel i wstaje z łóżka. - Koniec, nie mogę już na ciebie patrzeć, kiedy jesteś w takim stanie. Wstawaj, idziemy pobiegać. Nie sądziłam, że aż tak będziesz to przechodzić.
- Kobiety znoszą to o wiele gorzej, ale to pewnie dlatego, że w dzieciństwie składa im się znacznie większe obietnice szczęścia niż facetom - odpowiadam beznamiętnie i naciągam na siebie koc, informując tym samym Angel, że nigdzie się nie wybieram.
- O nie, nie, moja droga - śmieje się ironicznie moja przyjaciółka i ściąga ze mnie ukochany, beżowy koc. - Nie przeleżysz tu kolejnego wieczoru. Musisz jakoś wyrzucić z siebie te wszystkie pochrzanione uczucia i w końcu o nim zapomnieć.
- To raczej niewykonalne, zważywszy na to, że pojawia się w gazetach, telewizji, radiu standardowo co jakieś dwa dni - mamroczę oschle, przewracając się na drugi bok.
- Zaraz użyję siły, przyrzekam - kontruje Angie i pociąga mnie za nogi. - Ubieraj się. Musisz wrócić do normalnego trybu życia, bo wszyscy potrzebujemy wesołej, zabawnej, silnej Faith, a nie tej kupki nieszczęścia jaką jesteś teraz. No, dalej. Wstajemy.
Mimo moich oporów Angel udaje się wyciągnąć mnie z łóżka, zmusić do przebrania się w dresy i wyjścia z domu. Na zewnątrz powoli zaczyna zmierzchać, dzięki czemu okolica skąpana jest w pomarańczowym świetle zachodzącego słońca. Biegniemy z Angel w dół ulicy, zmierzając do pobliskiego parku. Gdy do niego docieramy nie ma w nim zbyt wielu ludzi, przez co wygodniej nam się biega. Mimo iż na początku byłam nastawiona sceptycznie do tego pomysłu Angie, to teraz jestem jej za to wdzięczna. Rzeczywiście z każdym przebytym metrem czuję, że całe to rozżalenie i smutek opuszcza moje ciało. Może tak musiało być? Miałam rację z tym, że on i ja to związek niemożliwy. 
Kiedy wracamy do domu, w dużym pokoju zastaję Iana bawiącego się z Gracie oraz mamę pogążoną w pracy na laptopie. Po chwili nas zauważa, więc wstaje z krzesła i podchodzi bliżej.
- Jesteście głodne? - pyta spokojnie, mierząc nas badawczym spojrzeniem.
- Pewnie! - rzuca Angel, ściągając buty i wkładając je do szafy. 
Uśmiecham się słabo, po czym wymijam obie dziewczyny i podchodzę do mojej siostrzyczki, którą zaraz biorę na ręce.
- Co słychać, kochanie? - pytam słodko i zaczynam nami lekko kołysać.
Dziewczynka wesoło się śmieje w odpowiedzi, po czym ociera kroplę potu spływającej po mojej skroni.
- Tak, siostra się trochę spociła, ale wyszło jej to na dobre. Może nie wygląda, ale tak jest - mówię z rozbawieniem, po czym całuję ją w czoło i odstawiam na podłogę, by mogła podreptać do swoich zabawek. 
- Jak się czujesz? - pyta Ian, gdy upewnia się, że Gracie zajęła się sama sobą.
- Lepiej, dziękuję. - Wyginam usta w krzywym uśmiechu. - Pójdę wziąć prysznic.
- Przydałoby się - odpowiada żartobliwie Ian, posyłając mi drwiące spojrzenie, za co zgarnia ode mnie uderzenie w ramię.
Chłopak krzywi się, udając, że go to zabolało, a potem wybucha głośnym śmiechem, na co przewracam oczami i idę do łazienki. Tam biorę szybki prysznic i zakładam na siebie wcześniej przygotowaną piżamę. Po około pół godziny schodzę na dół, gdzie spotykam się z pysznie wyglądającą kolacją. I mimo, że bardzo chcę zjeść coś więcej, jestem w stanie wcisnąć w siebie tylko kromkę chleba z serem i ciepłą herbatę. To i tak sukces, bo od ostatniego czasu mój żołądek przyjmuje tylko napoje i lekkie owoce. Po kolacji pomagam Ianowi posprzątać stół, ponieważ wcześniej zaoferował się, że to zrobi.
- Na pewno jest już lepiej? Nadal wyglądasz przybitą - wzdycha, gdy podaje mi talerz, który wkładam do zmywarki.
- Bo tak się czuję - odpowiadam spokojnie, wzruszając ramionami. - Wyrzuciłam trochę z siebie, ale w dalszym ciągu nie jest okej. 
- Za każdym razem, kiedy widzę twoje łzy mam ochotę zabić go jeszcze bardziej - oznajmia Ian, przez co posyłam mu mordercze spojrzenie.
- Przestań. Nie mów tak. Trudno, tak miało być - odpowiadam ostrzegawczym tonem i zamykam zmywarkę, włączając ją uprzednio.
- Jasne, z pewnością miałaś tak cierpieć przez tego frajera - warczy. - Od początku wiedziałem, że on to tylko kłopoty.
- To dlaczego mnie nie ostrzegłeś? - pytam z wyrzutem, tracąc panowanie nad tym co mówię. O nie, błagam.
- Próbowałem! - syczy cicho, by mama z Angel nas nie usłyszały. Dzięki Bogu są kompletnie pogrążone w rozmowie. 
-Ale ty w ogóle nie reagowałaś! - dodaje. - Teraz masz to, czego sama chciałaś.
Te słowa są dla mnie niczym cios wymierzony w policzek. Patrzę na Iana i czuję, jak do oczu cisną mi się łzy. Zabolało.
- Faith... Przepraszam, ja... - zaczyna Ian, gdy zauważa, że zaczynam się sypać.
- Nie, jest okej. Masz rację - odpowiadam, bardzo starając się nie stracić nad sobą kontroli. 
- Naprawdę? - pyta ostrożnie, przyglądając mi się uważnie.
- Tak. - Kiwam głową. - Rzeczywiście próbowałeś mnie ostrzec. Nie słuchałam. Ale nie chcę już o tym gadać, chcę się położyć - mamroczę cicho, po czym biorę łyk zimnej wody.
- Śpij dziś ze mną - oferuje, a ja patrzę na niego zdziwiona.
- Co? - wyrzucam z siebie.
- Daj wyspać się Angel. Jest z tobą cały czas, nawet wtedy kiedy miewasz ataki. Wiem, że znów je masz, nie jestem głuchy - wyjaśnia, gdy otwieram usta, by zapytać skąd o tym wie. - Wszyscy wiemy. Tak czy inaczej, chcę dzisiaj być z tobą, kiedy znów będziesz mieć jednen z nich. Niech Angel odpocznie.
Rzeczywiście, do tej pory nie myślałam o tym, że Angie musi być zmęczona moimi atakami. Wolałabym być wtedy sama w pokoju, ale póki jest tu moja mama, to niemożliwe. Ian ma rację, muszę dać Angie odpocząć.
- Jesteś tego pewien? - pytam niepewnie, zagryzając nerwowo wargę.
- Oczywiście. Poza tym mam chyba więcej siły niż Angel, żeby cię przytrzymać kiedy się rzucasz.
- Skąd wiesz, że to robię?
- Zawsze to robisz - odpowiada Ian, uśmiechając się do mnie blado. 
Jest mi cholernie źle z faktem, że mają tak zdrowo pochrzanioną przyjaciółkę. Nie zasługuję na nich. Ale jednocześnie wiem, że mogę liczyć na tych dwoje w każdej najgorszej chwili.
- Dziękuję - szepczę i przytulam się do niego, wdychając przyjemny zapach, który ma jego bluza. 
- Nie ma sprawy. - Ściska mnie mocniej, a potem dołączamy do mojej mamy oraz Angie, które siedzą na kanapie i oglądają telewizję.
Sadowię się w wygodnym fotelu po prawej stronie, podciągam pod siebie nogi i patrzę na Gracie, która bawi się pod antresolą swoimi zabawkami, których jest wszędzie pełno. Uśmiecham się mimowolnie, gdy malutka zaczyna mówić sama do siebie słowa, które w większości rozumie tylko ona. 
W tle słyszę jakiś kanał informacyjny, ale nie bardzo się na tym skupiam dopóki nie słyszę imię faceta, który dwa dni temu odszedł z mojego życia. Automatycznie obracam głowę w kierunku telewizora i skupiam na nim całą swoją uwagę, wsłuchując się w słowa prezenterki. Mówi coś o tym, że Justin przekazał ostatnio sporą sumę na cele charytatywne, że niedługo wyda jakąś piosenkę oraz że jutro ma udzielić wywiadu w radiu, a na koniec wspomina o Camile. Gdy słyszę imię tej dziewczyny krew ścina mi się żyłach. Zamykam oczy, kiedy na ekranie pojawiają się ich wspólne zdjęcia z dzisiejszego lunchu w Los Angeles. Nie chcę na to patrzyć, rana którą mam w sercu jest jeszcze zbyt świeża. 
Ktoś przełącza program, ale to i tak już nic nie zmienia. Chce mi się wyć, cały mój lepszy humor poszedł się pieprzyć w jednym momencie. Wstaję z fotela i bez żadnych zbędnych słów idę do pokoju Iana, gdzie kładę się na łóżku przesiąkniętym jego zapachem i zaczynam płakać. Z bólu, z tęsknoty... z miłości.

Gdzieś w środku nocy czuję jak silne, męskie ramiona oplatają mnie w pasie i na początku mam wrażenie, że to Justin, ale później z rozczarowaniem stwierdzam, że to tylko Ian. Tak czy inaczej jestem mu wdzięczna, ponieważ coś mi mówi, że mój nocny koszmar się do mnie zbliża. I jak się później okazuje, wcale się nie mylę.

Rano budzę się niewyspana, rozkojarzona i obolała. Niechętnie wstaję z łóżka, starając się przy tym nie obudzić Iana i idę przygotować się do kolejnego dnia w pracy. Gdyby nie to, że potrzebuję pieniędzy, to rzuciłabym to w cholerę. Bycie asystentką nawet tak seksownego faceta, jakim jest Chris to nie moja bajka. Ale muszę to robić, aby się usamodzielnić, cały czas to sobie powtarzam. 
Kiedy już jestem gotowa do wyjścia w kuchni pojawia się mama oraz Gracie, a zaraz po nich wpada Angel, jak zwykle świetnie wyglądając. Witam się z nimi lekko wymuszonym uśmiechem, a potem, by uniknąć porannych pogawędek, które teraz mnie męczą, wychodzę z domu. 
W biurze jestem na czas i na całe szczęście czeka mnie tego dnia wiele pracy. Muszę być obecna na trzech, z czertach spotkań Chrisa, które dzięki Bogu odbywają się dzisiaj na naszym terenie. 
Nie wychodzę na lunch, bo nie jestem głodna, a poza tym mam trochę papierkowej roboty. Gdzieś na godzinę przed moim wyjściem z pracy dzwoni mój telefon.
- Witam, z tej strony Rachel Smith, asystentka pana Johnsona. Dzwonię, by potwierdzić dzisiejsze spotkanie. - Słyszę w słuchawce beznamiętny głos kobiety.
O cholera, na śmierć zapomniałam o tym spotkaniu. Nie jestem do niego w ogóle przygotowana, niech to szlag.
- Eee, tak. Pojawię się. Osiemnasta, tak? - pytam, udając, że nic się nie stało.
- Zgadza się. W takim razie pan Johnson będzie pani oczekiwał. Dziękuję. - Po tych słowach rozłącza się, a ja zagryzam wargę.
Jestem teraz jeszcze bardziej zdenerwowana niż wcześniej, ale poniekąd cieszę się, że będę mieć już tę rozmowę za sobą. Chcę, żeby przynajmniej mój ojciec dał mi spokój, wtedy miałabym o połowe mniej problemów. Zastanawiam się, jak to możliwe, że jeszcze doszczętnie nie oszalałam.
Kończę pracę jak zwyklę po siedemnastej. Zakładam marynarkę na ramiona, żegnam się ze współpracownikami i opuszczam budynek, czując jak żołądek skręca mi się nieprzyjemnie z każdym kolejnym krokiem. Im bliżej spotkania, tym mam coraz więcej wątpliwości. Boże, miej mnie w swojej opiece.
Wsiadam do samochodu i zauważam na tylnym siedzeniu bluzę Iana. Co ona tu robi i dlaczego wcześniej jej nie widziałam? Po chwili stwierdzam, że to nie wcale nie jest dziwne, patrząc na mój obecny stan. Wzdycham ciężko i ruszam z miejsca parkingowego, które należy do mnie. 
Jedzie mi się całkiem przyjemnie, dopóki nie okazuję się, że słucham stacji, w której Justin ma dzisiaj wywiad. Wyciągam dłoń, by zmienić stację, ale coś mnie powstrzymuje. Tak bardzo tęskniłam za jego głosem... 
- Dzisiaj w studiu gościmy świetnego faceta. Co tam, Justin? - woła wesoło prezenter.
- W porządku, stary. Dzięki - śmieje się Justin, a ja zamykam na chwile oczy, słysząc ten cudowny dźwięk. Ktoś kto obserwowałby mnie z boku, spokojnie mógłby stwierdzić, że ma do czynienia z masochistką.
Prezenter i Justin zaczynają rozmowę pełną śmiechu, poważnych pytań o przyszłość i tym podobne. W końcu przychodzi czas na część, która łapie moją uwagę najbardziej.
- Nie mogę nie zadać tego pytania, przepraszam. Twoi fani mnie trochę do tego zmusili - śmieje się nerwowo prezenter.
- Dawaj, śmiało - zachęca go Justin spokojnym i opanowanym głosem.
- Okej. Więc byłeś widywany ostatnio z niejaką Faith Withford, prawda? Swoją drogą to piękna dziewczyna. 
- Zgadza się - wtrąca Justin, a ja o mało co nie hamuję gwałtownie. Co on wyprawia? 
- Do czego zmierzasz? - pyta chłopak, wyraźnie zaintrygowany tematem.
- Twoi fani są ciekawi, czy łączy was coś więcej, czy może to tylko przyjaźń, jak na przykład z Camile? 
- Cóż, Faith to wspaniała dziewczyna, tak samo jak Camile. Zobaczymy co przyniesie przyszłość, ale póki co porozmawiajmy może o czymś innym, okej? - Wygląda na to, że Justin trochę się pogubił, podobnie zresztą do mnie.
- Jasne, ale odpowiedz na pytanie - śmieje się prezenter. - Ty i Faith to coś poważnego?
- Kto wie - odpowiada Justin, a zaraz potem śpiewać zaczyna Whitney Huston. 
Jestem zszokowana tym co powiedział i jednocześnie strasznie wkurzona. Jak on może tak mówić? Jeszcze przed chwilą dał mi do zrozumienia, że mnie nie chce, a teraz odstawia coś takiego.
Pod wpływem emocji łapię telefon i wystukuję smsa, zaadresowanego do niego.

Do: Justin
Przestań kłamać. 

Wysyłam wiadomość, odkładam komórkę i okazuje się, że praktycznie jestem na miejscu. W jednej chwili przestaję myśleć o Justinie, skupiam się teraz w stu procentach na facecie, z którym chcąc nie chcąc muszę się spotkać. Nie wiem, czy mój ojciec by tego chciał i czy to na tym właśnie mu zależało, ale teraz mam to gdzieś. Liczy się dla mnie bezpieczeństwo mojej rodziny, a nie jego zakichane interesy. 
Wchodzę do budynku, który jest imponujący. W środku przeważa biel oraz czerń, co powoduje to wnętrze bardzo nowoczesnym. Praktycznie od razu na spotkanie wychodzi mi postawny mężczyzna ubrany w czarny, dobrze skrojony garnitur.
- Panna Wihford? - pyta niskim głosem, mierząc mnie wzrokiem.
- Tak. - Kiwam głową i rozglądam się po wnętrzu.
- Pan Johnson oczekuje już pani. Proszę za mną.
Posłusznie robię to, co poleca mi mężczyzna i ruszam za nim, przemierzając szeroki korytarz. Docieramy do masywnych podwójnych drzwi wykonanych z ciemnego drewna, które po chwili otwiera mój przewodnik. 
- Zapraszam - rzuca uprzejmie, a kiedy przekraczam próg, drzwi cicho się zamykają.
Niepewnie robię krok w przód, ogarniając wzrokiem pomieszczenie, które niewiele różni się od biura Chrisa. Czy wszyscy prezesi urządzają tak swoje miejsca? To mało oryginalne. 
Na końcu długiej i przestronnej sali widzę biurko, przy którym siedzi mężczyzna w średnim wieku, rozmawiający przez telefon. Jest obrócony tyłem do mnie, ale kiedy słyszy, że ktoś jest w śroku natychmiast się odwraca. Z daleka nie widzę jego twarzy zbyt dokładnie, lecz gdy podchodzę bliżej jego biurka zasycha mi w ustach. Patrzę na niego z szeroko otwartymi oczami, czując jak serce chce wyrwać mi się z piersi.
- Ja pana znam - dukam i mrugam kilka razy. Wspomnienia z dzieciństwa natychmiast wróciły.
- Słucham? - Mężczyzna za biurkiem marszczy brwi, patrząc na mnie ostrożnie.
- Pan był często w moim domu - wyrzucam z siebie, praktycznie tego nie kontrolując. - Pan i mój ojciec... O mój boże. - Głos mi się łamie, chcę stąd wyjść. Natychmiast. 
Johnson wstaje i podchodzi do mnie, ale ja robię krok w tył.
- Zamierza mi pani wytłumaczyć o co tu chodzi? - pyta trochę rozdrażniony, ale ja mam to gdzieś. Potrzebuję świeżego powietrza.
- Pan i mój ojciec... Wy razem to paliliście, a później on robił to wszystko... Boże... - Jestem w amoku, nie wiem co robię i muszę się uspokoić jeśli cokolwiek chcę dziś załatwić.
Mężczyzna podchodzi do mnie, łapie mnie za ramiona i mierzy wzrokiem.
- Kim jesteś? - pyta cierpko. - Kim jest twój ojciec? Uspokój się, dziecko.
Gapię się na niego i głęboko oddycham, próbując odzyskać zdrowy rozsądek. Zbierz się do kupy, Faith!
- Nazywam się Faith Wihford - mówię po chwili, kiedy jest mi już lepiej. 
- Od Wihfordów z Dallas? - pyta Johnson, lekko zluzowując uścisk. - Chodzi o Briana?
- Nie! - wykrzykuję, potrząsając głową. - Mogę usiąść? - pytam niepewnie.
- Oczywiście - zgadza się po chwili zastanowienia. - W takim razie o kim mówisz?
Biorę głęboki wdech, oblizując przy tym suche wargi.
- Kojarzy pan Scalpela? - Mój głos jest cichy i lekko drży, ale jest już znacznie lepiej.
Gdy wymawiam pseudonim mojego ojca, pan Johnson natychmiast blednie. Czyli wszystko się zgadza.
- Ricardo? 
- Dokładnie. - Kiwam głową. - Muszę z panem o nim pomówić oraz o interesach, jakie mógłby pan z nim prowadzić.
Mężczyzna milczy przez jakiś czas, a kolory na jego twarzy wracają. Tym razem jest nieco czerwony.
- Nie prowadzę z twoim...
- Wiem, że chodzi o narkotyki. Nie chcę tu żadnych niedomówień.
- Na prawdę przysłał tu ciebie, żeby to załatwić? - pyta ironicznie, patrząc na mnie z pobłażaniem. - Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Takie biznesy wolę tworzyć z bardziej odpowiedzialnymi i solidniejszymi ludźmi. To, że przysłał tu swoją córkę jest żałosne.
- Niech mnie pan posłucha - proszę i zerkam na niego. - Nie robę tego, bo chcę. Robię to, bo muszę, w przeciwnym razie moja rodzina będzie miała kłopoty, a oboje wiemy, że mój ojciec nie jest zbyt normalnym i bezpiecznym człowiekiem. Więc jeśli nie chce mieć pan na sumieniu kilku osób, pomoże mi pan.
- Złotko, mam na sumieniu znacznie więcej osób, niż liczy twoja rodzina - oznajmia, pochylając się w przód i kładąc dłonie na biurku. - Ale co masz na myśli mówiąc, że robisz to, bo musisz?
- Ojciec powiedział, że potrzebuje pana z powrotem na liście swoich wspólników i że mam zrobić wszystko, by pan wrócił. W przeciwnym razie skrzywdzi moich bliskich. Niech mi pan wierzy, mam tysiąc lepszych rzeczy do roboty, niż załatwianie jakichś brudnych interesów człowieka, którego najchętniej zakopała siedem stóp pod ziemią - rzucam, czując buzującą w moich żyłach adrenalinę.
- Nie ty jedna tego chcesz. - Mruga do mnie znacząco, po czym dodaje: - Ten chory skurwiel naprawdę zastrasza cię tylko dlatego, że chce mnie? Nie może sobie znaleźć jakiegoś innego naiwniaka, który mu zaufa? 
- Nie wiem, naprawdę mam to gdzieś. Nie mam pojęcia co ja mam robić, a rozmowa z panem była pierwszym co przyszło mi do głowy. 
- Posłuchaj, dziecinko - wzdycha mój towarzysz. - Nie wiem dlaczego, ale chyba chcę ci pomóc. Ricardo nie tylko mi zalazł za skórę i sądzę, że musisz się dowiedzieć o jeszcze wielu rzeczach. Po pierwsze nie mów ojcu, że się spotkaliśmy. Gdy mówił, że masz mnie na nowo przywrócić, nie sądzę, że miał na myśli nasze spotkanie. Jestem pewien, że kazał ci to załatwić w inny sposób. Jesteś mądrą, młodą damą, wiesz? - Uśmiecha się do mnie lekko. - Mam ci wiele do powiedzenia, ale nie dzisiaj. Umówimy się kiedy indziej, dobrze? Tu masz moją wizytówkę. - Wręcza mi mały, czarny kartonik i patrzy na mnie spokojnie.
- Zadzwoń do mnie w przyszłym tygodniu - poleca i wstaje z krzesła.
- Dobrze - zgadzam się i również się podnoszę. - Dziękuję.
- Zrobisz to później. Do zobaczenia - mówi uprzejmie pan Johnnson, a potem odprowadza mnie do drzwi. 
Uśmiecham się lekko i skinieniem głowy żegnam się z mężczyzną.
Gdy tylko opuszczam budynek, głośno łapię życiodajne powietrze i próbuję jakoś to sobie poukładać. W głowie aż kotłuje mi się od nadmiaru myśli. Nie spodziewałam się, że to wszystko się tak obróci. Boże, za co mi to wszystko? Jestem słaba, od kilku dni żyję w jakimś cholernym otępieniu i nawet nie wiem jak mam się z tego pozbierać. Czuję się samotna, a przede wszystkim zagubiona. W środku mnie dzieje się coś dziwnego, ale jednocześnie bardzo znajomego. Potrzebuję odskoczni. Teraz jestem tego pewna. Wszystko się we mnie zbiera i zdaje się lada moment wybuchnąć, siejąc spustoszenie w moim ciele. Na to uczucie znam tylko jedno lekarstwo.
Wsiadam do samochodu, odpalam silnik i odrzucam głowę w tył, wiedząc, że powoli tracę nad sobą panowanie, a moja silna wola właśnie poszła się pieprzyć. Obracam się, sięgam po bluzę z kapturem oraz czapkę z daszkiem, którą zakładam na głowę i ruszam z parkingu. Mam ochotę zaćpać, a w tym mieście aż roi się od dilerów, których szczerze mówiąc nie będzie trudno znaleźć. Ćpuńskie miejscówki wszędzie wyglądają tak samo, a teraz nadszedł czas, by ich poszukać. Żegnaj, Silna Faith.
Odsuwając na bok wszystkie wątpliwości sięgam po telefon i wybieram numer Matta. Och, i nie dostałam odpowiedzi od Justina. Dzięki Bogu.
- Halo? - Matt odbiera po dwóch sygnałach.
- Gdzie znajde twojego kumpla dilera w Los Angeles? - pytam na jednym wdechu.
- Co? Wróciłaś? - pyta zaskoczony.
- Powiedzmy - rzucam niedbale. - To jak? 
- Wyślę ci adres. Do niego też zadzwonie, że niedługo tam będziesz - odpowiada, a ja odczuwam ulgę. - Chcesz to co zawsze?
- Tak - mówię i zagryzam mocno wargę. Chryste, tak dawno tego nie robiłam, że aż zapomniałam jak można się przez to wyluzować.
- W porządku. Dam mu znać. Teraz to naprawdę wisisz mi dobre whisky, Wihford.
- Będę w Dallas to ci jakieś podrzucę - śmieję się, a potem kończę rozmowę.
Po kilku minutach dostaję adres i ku mojej uciesze jadę w dobrym kierunku. Prawie pół godziny później pojawiam się w dzielnicy, która od początku nie wygląda na bezpieczną. Ale to właśnie w takich miejscach najczęściej można spotkać dilerów. Parkuję koło jakiegoś klubu, gdzie stoi masa osób, zakładam kaptur na głowę i zmierzam pod wskazany adres. Przed jednym z budynków widzę kilka osób, a gdy się zbliżam jedna z nich wychodzi mi na spotkanie.
- Jestem od Matta - oznajmiam na wstępie, w ogóle się nie bojąc. Przechodziłam przez gorsze sytuacje, naprawdę.
Czarnoskóry facet lustruje mnie spojrzeniem, kiwa głową, a później wraca do tamtej grupki. Czekam kilka minut, aż w końcu podchodzi do mnie ponownie i bez słowa wręcza mi małą torebeczkę strunową z białym proszkiem w środku. Oglądam towar, a potem daję facetowi pieniądze i jak zahipnotyzowana wracam do samochodu. Gdy jestem w środku osuwam się lekko na fotelu i zaczynam obracać w palcach paczuszkę pełną kokainy. Znajome uczucie zaczyna we mnie kwitnąć i o dziwo cieszę się  na nie. To takie przyjemne ssanie od środka, które sprawia, że dragi wydają się być jeszcze lepsze. Otwieram torebeczkę i już już mam zamiar ułożyć na czymś kreskę, ale wtedy przez moją głowę przelatuje obraz mojego brata i siostry. Nie, nie chcę teraz o nich myśleć. Potrzebuję zaćpać, wtedy zapomnę o wszystkim.
Drżącymi rękoma sięgam po telefon i wysypuję na ekranik trochę proszku. Czuję podekscytowanie, kiedy formuję kreskę palcami, a później oblizuję każdy z nich po kolei. Boże, zapomniałam jak dobrze to smakowało. Chcę znacznie więcej!
Wpatruję się w kokainę, która leży na moim telefonie i zaczynam odczuwać dziwny strach. Po mojej głowie zaczynają krążyć setki myśli, argumentów i wspomnień, które sprawiają, że jest mi coraz gorzej. Nagle zaczynam myśleć o Toddzie i o tym, jak bardzo cierpiałam, gdy go straciłam. Myślę też o moich ćpuńskich imprezach, o problemach jakie miewałam i o dniu, kiedy leżałam naćpana we własnej łazience. Przypominam sobie nagle oczy babci, które zobaczyłam zaraz po przebudzeniu i zaczynam płakać. Czy chcę znów widzieć ten ból i smutek? Czy znów chcę wpaść w to samo gówno? Czy chcę zaprzepaścić całe moje leczenie? Nie wiem, ale to wszystko co teraz się dzieje mnie przerasta. Nie umiem sobie z tym poradzić, mimo, że bardzo chcę. Nocne ataki mnie męczą i sprawiają, że czuję się jak wariatka. A może własnie nią jestem? 
Wciąż trzymam w dłoniach telefon i pod wpływem chwili popełniam największy błąd w swoim życiu, oprócz tego, którym było poznanie Justina. Wciągam kreskę, a potem odrzucam głowę w tył i zamykam oczy. Tak, to jest to czego potrzebowałam lub czego potrzebował mój umysł. Już dobrze, za chwilę poczuję się lepiej. 
I rzeczywiście tak się dzieje. Po drugiej kresce zaczynam być nad wyraz energiczna i mam wrażenie, że mogłabym przenosić góry. Chcę tańczyć, pić, śpiewać, krzyczeć! Och, a kiedy myślę o Justinie wybucham głośnym śmiechem. A kto to jest? Och, moje słodkie dragi. Dlaczego pozwoliłam wam zniknąć z mojego życia? Chcę więcej, więcej! 
Kiedy rzucam się po tylnym siedzeniu mojego bmw i śpiewam jedną z piosenek Shakiry, słyszę dzwoniący telefon. Najpierw go ignoruję, ale gdy dzwoni po raz drugi postanawiam go odebrać. Nudzi mi się, więc fajnie będzie pogadać sobie z kimś. 
- Halo? - Odbieram, przeciągając samogłoski i nie zwracając uwagi na to z kim rozmawiam.
- Czemu sądzisz, że kłamię? - Po drugiej stronie słuchawki słyszę pijany głos Justina. O kurwa.
- Nie wiem, a sądzę tak w ogóle? - rozbawiona pytam kompletnie bez sensu.
- Tak mi napisałaś... Chyba... Nie pamiętam - rzuca bełkocząc. - Musisz być na mnie zła, że odszedłem, no nie? 
- Jestem wkurwiona - odpowiadam śmiejąc się głośno i dotykając stopami sufitu. 
- Tak sądziłem - mówi. - Ale wiesz, byłaś chyba najlepszym co mi się trafiło - dodaje po chwili, ale ledwo rozumiem co mówi. Jest głośno tam gdzie jest, a on naprawdę bełkocze.
- Zalewasz - śmieję się jeszcze głośniej. - Fajnie było pogadać, ale teraz możesz już wracać do swojej Camile. Tylko nie przeleć jej zbyt mocno - chichoczę. - O nie, powiedziałam to.
- Co? - pyta Justin.
- Nic. Żegnaj Justin, baw się dobrze - mówię słodko, ponownie przeciągając samogłoski, a potem się rozłączam.  

Patrzę na swoje dłonie i śmieję się pusto. Właśnie rozmawiałam z Justinem; on kompletnie nawalony, ja naćpana. Para popaprańców, którzy próbują sobie poradzić z przytłaczającym ich życiem. Para popaprańców, którzy desperacko potrzebują odskoczni. Para popaprańców, której szansa na miłość uciekła przed nosem.


Przepraszam, kochani. Wiem, że daję ciała na całej linii. Wiem też, że rozdział jest krótszy niż zazwyczaj, ale tak chciałam go skończyć. 
Spodziewajcie się jutro niespodzianki! 

25 komentarzy:

  1. świetne jak zawsze

    OdpowiedzUsuń
  2. O nie, jest coraz gorzej :/ nie Lubie dram '

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny rozdział, warto było na niego czekać! jeju, już sie nie mogę doczekac tej niespodzianki

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystkie początkowe rozdziały były spokojne, a teraz czas nadszedł na dramy, wieelkie dramy :) Nie spodziewałam się tego, że Justin tak szybko odpuści. Byłam pewna, że będzie o nią walczył, ubiegał się o nią, a tu nic takiego się nie dzieje, to dziwne.
    Trochę obawiam się tego "kolegi" taty Faih, on coś kombinuje, bo na pewno od tak nie zgodziłby się jej pomóc, to dziwne.
    Coraz więcej dowiadujemy się o jej przeszłości i jestem z tego bardzo zadowolona. :)
    Wiesz co? Cały czas jestem zaintrygowana prologiem i cały czas zastanawiam się o co tam chodziło. Znając życie dowiemy się tego gdzieś pod koniec fanfiction. Napisałabym, że nie mogę się doczekać momentu kiedy dowiem się o co tam chodziło, ale nie chce końca tego opowiadania, jest za cudowne :) Jestem ciekawa co ciekawego wymyślisz w nowym rozdziale, już nie mogę się go doczekać ;) /@bizzlessmile

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział! Współczuję Faith, oby sie nie wciągnęła bardziej w to ćpanie. A Justin, z jednej strony też jest mi go żal, rozumiem go, ale mam nadzieje, że nie odpuści sobie Faith i będzie o nią walczył :) "para popaprańców" musi być razem xd nie mogę się doczekać niespodzianki i nexta! Love x

    OdpowiedzUsuń
  6. Już nie mogę doczekać się tej całej niespodzianki
    tak rozdział krótszy ale i tak był świetny!
    Boże co ty robisz! Niech oni będą razem! Nie męcz nas proszę XD
    @confused1203

    OdpowiedzUsuń
  7. no nie :( justin nie moze odpuscic sobie faith

    OdpowiedzUsuń
  8. angie i miley są najlepszeXD

    OdpowiedzUsuń
  9. nienawidzę dram, a rozdział boski

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdzial fantastyczny! I to ze spala w lozku z Ianem *-* on jest teraz super, nie to co Justin, mimo ze mial swoje gorsze momenty. I co ona robi? :o myslalam, ze juz nigdy nie wezmie narkotykow :/

    Nie moge doczekac sie niespodzianki! :D

    X.O.X.O
    PS. Your forever

    OdpowiedzUsuń
  11. jak mogłaś to zrobić?!?! przecież ona nigdy nie miała już brać narkotyków :( ale słodko że spała z Ianem skksdksdksd

    OdpowiedzUsuń
  12. to jest najlepsze ff na świecie *.*

    OdpowiedzUsuń
  13. bardzo dobrze napisany i ciekawy rozdział

    OdpowiedzUsuń
  14. Kocham Miley ona jest świetna, mam nadzieję że będzie jej w następnym rozdziale więcej. Faith musi być silna, mam nadzieję że to był ostatni raz i więcej już nie weźmie narkotyków.

    OdpowiedzUsuń
  15. o nie, jest świetny! :) świetna robota;*

    OdpowiedzUsuń
  16. Uwielbiam to. Szkoda, że taki krótki. Czekam może dzisiaj coś dodasz. Jestem mega ciekawa jak to się dalej potoczy.

    OdpowiedzUsuń
  17. no właśnie szkoda że taki krótki, ale i tak mi się bardzo podoba. Też jestem ciekawa co to za niespodzianka, pewnie one shot :D

    OdpowiedzUsuń
  18. A.M.A.Z.I.N.G. !!!
    Lubię niegrzeczną Faith;) Ale aż się boję, co się będzie działo dalej...

    OdpowiedzUsuń
  19. kocham, kocham, kocham

    OdpowiedzUsuń
  20. świetnie piszesz :D omg chce juz ta niespodzianke

    OdpowiedzUsuń
  21. Fajny i ciekawy rozdział.
    Pomijając już te dragi. Bo to mi sie nie spodobało. Ona nie może tak robić. No ale cóż. Muszę czekać nn. Myślę że będzie dłuższy i jeszcze ciekawszy :)

    OdpowiedzUsuń
  22. Mam nadzieję, że Justin będzie jeszcze o nią walczył oraz, że Faith nie wpadnie znów w nałóg. Po za tym rozdział jak zawsze świetny, te opowiadanie jest najlepsze jakie kiedykolwiek czytałam. Dziewczyno masz talent! xx

    OdpowiedzUsuń
  23. Jaith jest najlepsze, chcę żeby oni byli już razem. Miley jest cudowna, po tym rozdziale polubiłam ją jeszcze bardziej

    OdpowiedzUsuń
  24. Rozdział jest cudny :) Ale nam zrobiłaś niespodziankę.. Wreszcie jakieś dramy!! Oby tylko Faith się znowu nie uzależniła. Czekam na następny xx

    OdpowiedzUsuń